• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Czy we wrześniu 1939 roku Polacy mogli zatopić pancernik "Schleswig-Holstein"?

Jan Szkudliński
1 września 2020 (artykuł sprzed 3 lat) 
Najnowszy artykuł na ten temat Zaginiony dowódca Szkarłatnej Nierządnicy
Schleswig-Holstein ostrzeliwujący 1 września 1939 polskie pozycje na Westerplatte. Schleswig-Holstein ostrzeliwujący 1 września 1939 polskie pozycje na Westerplatte.

Dlaczego we wrześniu 1939 roku Polacy nie próbowali zatopić ostrzeliwującego Westerplatte, Gdynię i Hel pancernika Schleswig-Holstein przy pomocy okrętów podwodnych lub bombowców PZL-37 Łoś?



"Schleswig Holstein" nie był w 1939 roku okrętem nowoczesnym. Planując działania przeciwko Polsce w 1939 roku, Niemcy większość swych sił morskich pozostawili w bazach nad Morzem Północnym lub też rozmieścili je na Atlantyku w roli "rajderów" celem atakowania żeglugi brytyjskiej i francuskiej. Choć włączenie się Wielkiej Brytanii i Francji do wojny po planowanym ataku na Polskę wcale nie było pewne, niemieccy planiści przygotowywali się na tę ewentualność.

Przeciw polskiemu Wybrzeżu i siłom polskiej Marynarki Wojennej wystawiono siły lekkie, choć dysponujące przytłaczającą przewagą, która wzrosła jeszcze po odejściu niszczycieli "Grom", "Burza" i "Błyskawica" na wody brytyjskie.

Westerplatte przed i po wojnie - zobacz stare i aktualne zdjęcia



Także do walk na Wybrzeżu Niemcy skierowali siły w większości drugorzędnej jakości, słabiej uzbrojone i wyposażone i słabiej wyszkolone niż "pierwszy garnitur" Wehrmachtu uderzający w serce Polski. Dlatego wsparcie wciąż skutecznej artylerii "Schleswiga" odgrywało znaczną rolę.

"Schleswig Holstein" miał silne uzbrojenie artyleryjskie, w postaci czterech dział 280 milimetrów, umieszczonych w dwóch wieżach działowych, dziobowej i rufowej, - oraz, po przezbrojeniu, 10 dział 150 mm na burtach.

Rola Schleswiga-Holsteina w walkach na Pomorzu



Salwa artylerii głównej "Schleswiga" na Westerplatte zapoczątkowała wojnę i wywarła wielkie wrażenie na obrońcach; niektórzy zapamiętali kilkuminutową nawałę jego artylerii głównej jako kilkudziesięciominutowe piekło. To działa "Schleswiga" zburzyły rankiem 7 września Wartownię nr 2, co skłoniło mjr. Sucharskiego do wydania kategorycznego rozkazu o kapitulacji.

"Schleswig" wspierał ogniem oddziały niemieckie na kierunku gdyńskim. Okręt ostrzeliwał pozycje polskie na Oksywiu (moja babcia, która wówczas z rodziną kryła się w ziemnym schronie na Obłużu, pamięta do dziś złowrogi gwizd ciężkich pocisków "Schleswiga", huk i wstrząs eksplozji oraz osypujący się ze ścian lichego schronu piach. Tylko stoicki spokój mojego pradziadka, który był pod Verdun i nad Sommą, pozwalał jej to przetrwać).

Schleswig-Holstein ostrzeliwujący polskie pozycje w Gdyni z terenu portu w Gdańsku. Pierwsze dni września 1939 r. Schleswig-Holstein ostrzeliwujący polskie pozycje w Gdyni z terenu portu w Gdańsku. Pierwsze dni września 1939 r.
Po upadku Kępy Oksywskiej "Schleswig" wraz z bliźniaczym "Schlesienem" dwukrotnie wymieniał ogień z baterią im. Laskowskiego na Helu. Siłą rzeczy to "Schleswig" wydawał się jednym z najsilniejszych elementów niemieckiej machiny wojennej atakującej polskie Wybrzeże. To "Schleswig" też widniał na niemieckich materiałach propagandowych z ataku na Westerplatte, i dzisiaj widzimy ten okręt w dużej części przekazów medialnych z okazji rocznicy 1 września.

Stąd rodzi się pytanie: dlaczego siły polskie nie podjęły żadnej próby jego zniszczenia?

Ciekawostką jest fakt, że - jak wynika z relacji oficera łącznikowego Marynarki Wojennej przy kwaterze głównej - naczelny wódz, marsz. Rydz Śmigły, tylko raz podczas całej kampanii zainteresował się tym, co dzieje się na Wybrzeżu. Otóż pewnego dnia niespodziewanie zapytał, dlaczego okręty podwodne nie próbowały wejść do gdańskiego portu i zatopić "Schleswiga". Jak widać, już wówczas widziano w zniszczeniu tego okrętu znaczny sukces propagandowy.

Fotomapa Westerplatte. Na odbitce czerwonym kolorem zaznaczono m.in. wartownie, Nowe Koszary, Elektrownię oraz strzelnicę.
Fotomapa Westerplatte. Na odbitce czerwonym kolorem zaznaczono m.in. wartownie, Nowe Koszary, Elektrownię oraz strzelnicę.
Niemcy zresztą zdawali sobie z tego sprawę i właśnie w obawie przed polskimi minami i torpedami polskich okrętów podwodnych trzymali "Schleswiga" bezpiecznie w porcie przez pierwsze dwa tygodnie działań.

Absurdalne rozkazy dla polskich okrętów podwodnych



Polskie okręty podwodne, przywiązane do Wybrzeża wymogami absurdalnego planu "Worek", walczyły w tych dniach o życie na płytkich wodach zdominowanych przez niemieckie lotnictwo i lekkie okręty wojenne. O jakichkolwiek próbach wejścia w ujście Wisły nie mogło być rzecz jasna mowy. Pytanie Rydza-Śmigłego dowodzi jego braku pojęcia o uwarunkowaniach działań morskich, ale jednocześnie może zdradzać też jego frustrację brakiem jakichkolwiek wymiernych sukcesów niezwykle kosztownej przecież floty wojennej.

Okręt podwodny ORP "Wilk" udekorowana różnymi banderami. Okręt podwodny ORP "Wilk" udekorowana różnymi banderami.
Jak wiemy, choć polscy podwodnicy długo starali się realizować dziwaczne rozkazy dowództwa i choć załogi "Wilka" i "Orła" zdołały przedrzeć się z Bałtyku do Wielkiej Brytanii, jedynymi sukcesami odniesionymi przez nie było zatopienie na minie "Żbika", starego niemieckiego trałowca bez wartości bojowej.

Zapomniany sukces podwodnego drapieżnika



Brawurowe ucieczki dobrze świadczą o woli walki załóg, i słusznie się je sławi, jednak wojen się nimi nie wygrywa.

Okręt podwodny "Żbik" na morzu. To na jego minie zatonął jedyny we wrześniu niemiecki okręt, zniszczony przez polskie siły zbrojne. Okręt podwodny "Żbik" na morzu. To na jego minie zatonął jedyny we wrześniu niemiecki okręt, zniszczony przez polskie siły zbrojne.

Zbyt ryzykowne zadanie dla bombowców PZL-37 Łoś



Skoro więc "Schleswiga" nie mogły zatopić polskie okręty, może trzeba było użyć lotnictwa? W końcu wielkim wysiłkiem ubogiego kraju zbudowano kilkadziesiąt nowoczesnych bombowców PZL-37 "Łoś". Dlaczego więc nasze "Łosie" nie próbowały posłać "Schleswiga" na dno gdańskiego portu?

"Łosie" były maszynami szybkimi, przenosiły spory ładunek bomb. Mogłoby zatem się wydawać, że tylko bałagan i brak woli sprawiły, że nad Gdańskiem nie pojawiło się kilka czy kilkanaście naszych dwusilnikowych maszyn z Brygady Bombowej, zdolnych posłać "Schleswiga" na dno.

Załogi samolotów PZL-37 "Łoś" przy maszynach. 1939 r. Załogi samolotów PZL-37 "Łoś" przy maszynach. 1939 r.
Pamiętać jednak należy, że by atak przeprowadzić, należało najpierw do Gdańska dolecieć. Na polskim niebie, mimo tytanicznych wysiłków polskich pilotów myśliwskich, niepodzielnie panowała Luftwaffe. Eskadry "Łosi" musiałyby pokonać z lotnisk na wschód od Warszawy 300-400 km w znacznej mierze nad terytorium przeciwnika bez żadnej osłony lotniczej (powolniejsze od "Łosi" myśliwce PZL P.11 by tu jedynie przeszkadzały).

Ze względu na niemiecką przewagę w powietrzu musiałyby zapewne lecieć blisko ziemi, co utrudniało prowadzenie nawigacji. Potem musiałyby jeszcze zlokalizować "Schleswiga" na terenie niewidzianego wcześniej z powietrza portu - w końcu określenie "w porcie" w przypadku Gdańska oznacza dość rozległy teren od Westerplatte po ówczesną Stocznię Cesarską. Potem załogi "Łosi" musiałyby skierować się na cel i precyzyjnie zrzucić na niego bomby.

Czego Luftwaffe szukało na Westerplatte we wrześniu 1939 r.



Dla porównania, ataki na niemieckie kolumny pancerne w centralnej Polsce, znacznie bliżej własnych lotnisk, kosztowały utratę znacznej części posiadanych maszyn. W dodatku trapiące Wojsko Polskie w 1939 r. chroniczne braki łączności uniemożliwiły prowadzenie skoordynowanych uderzeń, więc nad Gdańsk dotarłoby jednocześnie najwyżej kilka samolotów.

Nie ten typ bombowców do takiego zadania



Załóżmy jednak, że jakimś zrządzeniem losu polskie załogi bombowe doleciałyby bez przeszkód nad Gdańsk, że panowałaby dobra pogoda i że zaskoczeni Niemcy nie otworzyliby przeciwlotniczego ognia. Czy skuteczne zbombardowanie "Schleswiga" przy użyciu "Łosi" byłoby wówczas możliwe?

W warunkach 1939 roku precyzyjne bombardowanie z powietrza było zadaniem trudnym. Dzisiaj przyzwyczailiśmy się, że "bomba" oznacza zwykle wyrafinowany środek bojowy wyposażony w system sterowania i różnego rodzaju naprowadzanie, umożliwiające operatorom trafianie wręcz w poszczególne okna czy otwory wentylacyjne budynków.

Eskadra bombowców PZL-37 Łoś w locie pokazowym. W środkowym rzędzie oraz 2. z prawej w górnym i 2. z lewej w dolnym lecą samoloty w wersji PZL-37B, pozostałe w wersji PZL-37A. Eskadra bombowców PZL-37 Łoś w locie pokazowym. W środkowym rzędzie oraz 2. z prawej w górnym i 2. z lewej w dolnym lecą samoloty w wersji PZL-37B, pozostałe w wersji PZL-37A.
W roku 1939 pierwsze, bardzo proste systemy kierowania bombami znajdowały się jeszcze głównie w głowach inżynierów. Pierwsze sterowane radiem bomby wprowadzili do bojowego użytku - początkowo z wielkim powodzeniem - Niemcy w roku 1943.

We wrześniu 1939 roku bomby, gdy odrywały się od zaczepów w komorach bombowych czy pod skrzydłami samolotów, leciały zupełnie swobodnie (dziś takie bomby określa się po angielsku jako "dumb" - durne przeciwieństwo broni "inteligentnych"). Dlatego lecący z prędkością 300-400 km/h bombowiec musiał przed zrzuceniem ładunku bomb lecieć najlepiej zupełnie prostym kursem. W tym czasie wpatrujący się w optyczny celownik bombardier musiał w odpowiednim momencie zwolnić bomby, które po oderwaniu się stopniowo wytracały prędkość poziomą i coraz szybciej zmierzały w kierunku celu.

Im wyżej leciał bombowiec, tym wcześniej bombardier miał szansę dostrzec cel, ale też tym wcześniej można było zauważyć zbliżający się samolot i podjąć przeciwdziałanie. Na tor lotu bomb wpływała prędkość, pułap i stabilność lotu bombowca, kierunek i siła wiatru, wilgotność powietrza i tym podobne czynniki.

Wszystko to sprawiało, że podczas takiego bombardowania z lotu poziomego, tzw. "horyzontalnego", na średnim pułapie uzyskanie rozrzutu bomb wynoszącego paręset metrów od celu uznawano za całkiem niezły wynik.

Dla porównania, "Schleswig-Holstein" mierzył 127 metrów długości i 22 szerokości. Trafienia z lotu horyzontalnego w tak względnie niewielki cel zdarzały się w warunkach II wojny rzadko. Ćwiczący miesiącami atak na amerykańskie pancerniki elitarni piloci Cesarskiej Marynarki Japonii osiągnęli w pierwszym nalocie na Pearl Harbor ledwie osiem trafień na 49 zrzuconych przez ich bombowce horyzontalne bomb - a przecież atakowali z zaskoczenia, bez żadnego przeciwdziałania przeciwnika, przy pięknej pogodzie, na świetnie rozpoznany cel, mając za sobą miesiące przygotowań do tego właśnie zadania. Bardziej sprzyjające okoliczności nalotu trudno sobie wyobrazić.

Ktoś mógłby jednakże zapytać, dlaczego więc tyle czyta się o zagrożeniu, jakim było lotnictwo dla okrętów wojennych? Co z Helem, Dunkierką, Kuantan czy Midway? Oczywiście jasne jest, że w czasie II wojny samoloty posłały na dno setki statków i okrętów. Jednakże czyniły to najczęściej przy użyciu zupełnie innych metod ataku.

Specjalne bombowce do precyzyjnego bombardowania



Niektóre jednostki bombowców szkolono już w czasie wojny do bombardowań z lotu ślizgowego, ale precyzyjne ataki bombowe na okręty były w latach II wojny domeną tzw. bombowców nurkujących. Te mniejsze od "horyzontalnych" bombowców maszyny podczas ataku kierowały się w locie pod ostrym kątem ku celowi, który pilot widział niejako przed sobą. Celował więc całym samolotem, w odpowiednim momencie rzucał bombę i wychodził z nurkowania, bomba zaś kontynuowała lot i - znacznie częściej niż w przypadku klasycznego nalotu - trafiała w cel.

W ten sposób atakowały osławione niemieckie "Stukasy", które 3 września w porcie helskim zatopiły ORP "Wicher" i ORP "Gryf", dzień wcześniej zaś zniszczyły na Westerplatte Wartownię nr 5, a w pierwszych latach wojny miały być postrachem marynarek alianckich, można wspomnieć o walce o Dunkierkę i Kretę czy też zniszczenie radzieckiego pancernika "Marat" w Kronsztadzie.

Niemieckie samoloty Junkers Ju 87 D "Stuka" we wrześniu 1939 r. precyzyjnie bombardowały polskie okręty w porcie w Helu oraz Wartownię nr 5 na Westerplatte. Niemieckie samoloty Junkers Ju 87 D "Stuka" we wrześniu 1939 r. precyzyjnie bombardowały polskie okręty w porcie w Helu oraz Wartownię nr 5 na Westerplatte.
Jednak poza Niemcami bombowce nurkujące znajdowały się jedynie na wyposażeniu lotnictwa japońskiego, amerykańskiego i brytyjskiego. Polskie Lotnictwo Wojskowe nie posiadało odpowiednich samolotów ani wyszkolonych załóg.

Z kolei większych samolotów, podobnych do "Łosi", używano do przenoszenia torped lotniczych, i to w ten sposób większe bombowce radziły sobie z okrętami wojennymi. Jednakże taką bronią nie dysponowaliśmy w roku 1939, a nawet gdybyśmy nią dysponowali, nie sposób byłoby jej użyć na ciasnych i płytkich wodach Martwej Wisły. Klasyczne bombowce horyzontalne przez cały okres wojny pozostawały bronią skuteczną przeciwko celom o sporej powierzchni, takim jak stanowiska wojsk przeciwnika, węzły kolejowe, fabryki i, często i tragicznie, dzielnice mieszkaniowe miast.

Schleswig-Holstein zatopiony przez brytyjskie bombowce



Co jednak z samym "Schleswigiem"? Przecież ostatecznie został on zatopiony w gdyńskim porcie przez brytyjskie bombowce horyzontalne? Owszem. Tyle że zatopiła go brytyjska Bomber Command, kierując do ataku na całą niemiecką bazę morską "Gotenhafen" ciężkie bombowce Avro Lancaster.

Wrak pancernika Schleswig-Holstein zatopiony w w porcie w Gdyni przez brytyjskie samoloty Avro Lancaster. Wrak pancernika Schleswig-Holstein zatopiony w w porcie w Gdyni przez brytyjskie samoloty Avro Lancaster.
Brytyjczycy dysponowali - poza prowadzonym wcześniej rozpoznaniem - radarami powietrze-ziemia H2S, pozwalającymi wykrywać charakterystyczne punkty terenu, atakowali w nocy, gdy zagrożenie ze strony nieprzyjacielskich myśliwców było znacznie mniejsze niż za dnia, cele wskazywały im wyspecjalizowane samoloty oznaczające miejsca celowania flarami, mieli kilka lat doświadczenia bojowego w bombardowaniach, no i znacznie większe siły.

Tymczasem w 1939 roku Brygada Bombowa mogłaby przy największym wysiłku użyć jednocześnie około 36 "Łosi" i to wyłącznie zakładając możliwość skoordynowania ataku kilku dywizjonów z kilku różnych lotnisk.

W czasie interesującego nas nalotu w nocy z 18 na 19 grudnia 1944 nad Gdynię nadleciało 236 potężnych "Lancasterów", które zrzuciły ponad 800 ton bomb (w całej kampanii 1939 roku "Łosie" zrzuciły jedynie niecałe 120 ton bomb). I mimo tak zmasowanego uderzenia, z użyciem sprawdzonych i wielokrotnie stosowanych metod oznaczania rozpoznanych wcześniej celów, w "Schleswiga" trafiły bezpośrednio tylko trzy ciężkie bomby. Zniszczono natomiast posiadającą znacznie większą powierzchnię stocznię.

Trudno przypuszczać, by załogom naszych przenoszących najwyżej 300-kilogramowe bomby burzące "Łosi", dla których byłby to pierwszy nalot bojowy na taki cel, jak okręt w nieznanym porcie, udałoby się w 1939 roku osiągnąć coś więcej.

Należy też dodać, że w czasie alianckich nalotów na Gdynię w drugiej fazie wojny wiele bomb padło daleko od wyznaczonych celów. Bomby zniszczyły między innymi jedną z kamienic przy ul. 10 Lutego i skrzydło kamienicy naprzeciw obecnego Dworca SKM, co najmniej jedna spadła koło kościoła Najświętszej Marii Panny. Miejsca te odległe są od celu ataku - portu i stoczni - o ponad kilometr.

Lotniczy atak na Schleswiga byłby grą niewartą świeczki



Można zatem wyobrazić sobie bardzo prawdopodobny przy ówczesnej technice bombardowań scenariusz, że część zrzuconych przez "Łosie" na "Schleswiga" bomb spadłaby gdzieś wśród domów Nowego Portu, niszcząc cywilne budynki i zabijając ich mieszkańców, jako że całej dzielnicy przed atakiem na Westerplatte nie ewakuowano.

Jak wiemy, we wrześniu 1939 roku Niemcy skoncentrowali w Gdańsku bardzo liczny kontyngent fotografów, kamerzystów i korespondentów propagandowych - ukazuje to szczegółowo dr Andrzej Drzycimski w swej ostatniej książce. Cała ta propagandowa machina z pewnością z miejsca zaczęłaby mówić o "zbrodniczych" nalotach okrutnych Polaków na niewinnych gdańskich cywilów, w dodatku "okraszając" swe przekazy wielką liczbą zdjęć i filmów.

Choć niemiecka Luftwaffe od pierwszych chwil prowadziła bezlitosną wojnę przeciwko polskim miastom i cywilom, wieści o skali niemieckich lotniczych okrucieństw z wolna tylko przedostawały się na zachód, a film amerykańskiego korespondenta Juliena Bryana, przedstawiający dramat cywilów w bombardowanej Warszawie, ukazał się dopiero w początkach 1940 roku.

Dlatego propagandowy wymiar ewentualnego ataku na "Schleswiga" wydaje się wątpliwy, gdyby towarzyszyć mu miała kontrakcja niemieckiej propagandy, przedstawiającej polskich lotników jako morderców cywili.

O autorze

autor

Jan Szkudliński

- doktor historii, badacz historii Gdyni i Pomorza, pracownik Muzeum Gdańska.

Opinie (173) 7 zablokowanych

  • Nasza armia byla wtedy zorganizowana jak obecnie. Totalny haos

    • 13 1

  • Autor zapomniał o Morskim Dywizjonie Lotniczym (3)

    Który nawet miał w planach bombardowanie Szlezwika, ale ostatecznie w pierwszych dniach wojny do tego nie doszło. Później 8.09 odbył się lot ale okrętu nie odnaleziono....

    • 3 3

    • Tymi szrotami to są mogli ulotki najwyżej rozrzucic

      • 5 0

    • gdyby wiedział, to by napisał pewnie

      • 2 0

    • A czym MDLot miałby to uczynić? Chyba jako kamikaze, bo bomb nie mieli.

      • 6 0

  • Opinia wyróżniona

    z opisu autora i niektórych cennych komentarzy wnioskuję, że z hitlerowcami to nie byliśmy w ogóle w stanie poszaleć (30)

    i tylko się utwierdzam w przekonaniu że trzeba było zrobić jak niektóre kraje Europy Zachodniej, której obywatele rano się obudzili i zobaczyli wywieszone hitlerowskie flagi na ulicach i dalej poszli spać. Z naszego bohaterskiego do dnia dzisiejszego zastaw się a postaw się popadliśmy w totalną ruinę gospodarczą, społeczną, ekonomiczną czy intelektualną, której skutki odczuwamy do dziś. Tymczasem potomkowie w tamtych krajach Europy Zachodniej słabo znają temat IIWŚ, żyją w dobrobycie i dostatku, a potomkowie polskich bohaterów jeżdżą sprzątać im domy, opiekować się ich dziećmi, staruszkami, naprawiać ich domy lub zmywać naczynia w ich restauracjach, zbierać truskawki z ich pól i mieszkać w dostosowanych do tej pracy barakach

    • 105 25

    • Coś w tym jest. (3)

      Samemu będąc małym pieskiem, nie staje się na drodze szarżującego niedźwiedzia.

      • 14 5

      • zapominacie o celach Niemców (2)

        Oni nie chcieli okupować Polski jak innych krajów europy. Oni dążyli do podporządkowania sobie Polaków jako naród poddany i podległy rasie panów. Nie mieli zamiaru rzucać się na Rosję, tylko podzielili Polskę między siebie i Rosję

        • 15 2

        • cele Niemiec (1)

          Pierwotnym celem Hitlera nie było zniszczyć Polski. Hitler widział miejsce Polski jako partnera Niemiec w krucjacie antybolszewickiej przeciwko ZSRR. Na początku lat trzydziestych, po objęciu władzy przez Hitlera, rząd III Rzeszy stał się dla Polski bardzo przyjazny (w przeciwieństwie do poprzednich niemieckich rządów). Prasa niemiecka miała zakaz szkalowania Polski i przedstawiania jej w złym świetle, tuż po śmierci Piłsudskiego w 1934 roku w katedrze w Berlinie odbyła się uroczysta msza za Piłsudskiego z udziałem najwyższych oficjeli rządowych (nie pamiętam - ale chyba także z udziałem Hitlera). Rozwijała się "przyjaźń" polsko-niemiecka - polowania Göringa, itd. Sytuacja się zmieniła diametralnie od wiosny 1939 roku, gdy Polska zawarła sojusz z Wielką Brytanią.

          • 1 1

          • Bomba atomowa

            Teraz też mamy "przyjaźń polsko niemiecka" xD. Tyle, że teraz zamiast Angliką politycy wchodzą w zadek Amerykaną a finalny efekt będzie taki sam jak z Anglikami. Polska miała szansę zbudować broń atomową w okolicy lat 1970 ubiegłego wieku no ale jak zwykle zwyciężyła głupota , krótkowzroczność i brak organizacji oraz planowania na przyszłość. Bez broni atomowej będziemy i nośników do jej przenoszenia jesteśmy skazani na bycie krajem wasalnym w stosunku do kogoś tam obecnie USA.

            • 0 1

    • (2)

      Wg mnie moglismy tylko owczesne wladze naiwnie uwierzyly, ze obroni nas Francja i Wielka Brytania. Mnie od podstawowki, kiedy to zobaczylem jak blisko jest z Wielkopolski do Berlina dziwi, ze armia Poznan stala bezczynnie zamiast uderzyc na stolice Niemiec. A tak w ogole to trzeba bylo isc z Niemcami na ZSRR a pozniej wbic im noz w plecy.

      • 11 10

      • Twoja wiedza opiera się na pewno na niezaprzeczalnych teoriach i nie uwzględnia chyba, że atak Armii Poznań (1)

        zostałby spowolniony im bardziej próbowała by ona wejść na terytorium Rzeszy. Nie bierzesz pod uwagę braku wsparcia przez lotnictwo i jednostki pancerne. Armia Poznań wykonała świetny manewr nad Bzurą, można mówić, że było to już za późno i była inna sytuacja. Nawet rozniosła w pył niemiecką dywizję piechoty, jednakże po krótkotrwałym momencie zaskoczenia Niemcy pokazali różnicę w wartości posiadanych przez siebie jednostek i dywizji. Dalej doczytaj sobie, jak się skończyła ta polska kontrofensywa.

        • 11 2

        • Nie twierdze, ze zajeliby Berlin ale mozliwe, ze osmieliliby Francje do zdecydowanego dzialania. No i Niemcy musieliby bronic wlasnej stolicy co na pewno by im bardziej przeszkadzalo w ataku na Polske niz najlepszy nawet manewr nad Bzura.

          • 3 3

    • Ten komentarz udowadnia tylko, że zidiocenie społeczne zaczyna sięgać zenitu (12)

      zapominasz o komunie, czy masz luki edukacyjne? Uważasz, że trzeba było poddać się jak Czesi i co to dało, czy iść na spółkę z Hitlerem? ZSRR przytulił ich po wojnie podobnie jak nas, a Hitler wiadomo, jak skończył.

      • 5 7

      • dlaczego od razu zidiocenie (11)

        wydaje mi się że porównywanie Czechów z Polską jest niereprezentatywne- nie ta wielkość kraju, nie te zasoby, nie to samo usadowienie geopolityczne, nie ta mentalność. Poza tym obecnie Czesi bardziej się dzisiaj widzą jako wysunięty land niemiecki niż kraj słowiański oraz w Czechach jest zdecydowanie wyższy standard życia niż w Polsce. Niemniej porównywanie sytuacji kraju wielkości 2 naszych województw jest trochę bez sensu. Hitler wielokrotnie puszczał oczko w kierunku naszych władz, a za czasów Piłsudskiego utrzymywaliśmy poprawne stosunki z Niemcami. Po jego śmierci nie było wodza z prawdziwego zdarzenia, a polskie władze zmieniły front licząc na to że Brytyjczycy i Francuzi będą walczyć za Polskę. Francuzi tymczasem dobrze nie wiedzą do dnia dzisiejszego gdzie leży Polska i czy poza niedżwiedziami polarnymi ludzie mieszkają w iglo i swojego czasu powiedzieli że za jakiś tam polarny kraj walczyć to oni nie będą. Tymczasem gdybyśmy odpowiedzieli na amory Hitlera, kto wie czy nie objąłby nas plan Marshalla i dzisiaj polski emeryt jeździłby na wypoczynek do Azji pod palmami a nie stał z kubeczkiem moczu w kolejce w rejonowej przychodni.

        • 16 1

        • (2)

          Anglicy czy Francuzi doskonale wiedzieli gdzie lezy Polska. Znalezli po prostu frajerow, ktorzy walczyli z Niemcami za nich i w dodatku przyslali jeszcze kilka calkiem nowoczesnych okretow do obrony UK.

          • 12 3

          • Polacy we wrześniu nie walczyli za nich (1)

            tylko za Polskę , coś ci się pokręciło

            • 3 1

            • walczyli za Polskę...

              ale faktyczne korzyści odnosili "sojusznicy".
              Więc za (zamiast) nich...

              • 6 0

        • Bowiem upraszczanie rzeczywistości historycznej ułatwia takie fantazje (5)

          Hitler fascynował się Piłsudzkim. Dla niego był to wzorzec wodzostwa własnym narodem. Cenił go w obliczu zwycięstwa odrodzonego z niebytu Państwa Polskiego i zwycięstwa nad Rosją Bolszewicką, do niedawna jeszcze carską, biorącą udział w I WŚ. Tym bardziej go cenił jako zwycięzcę w obliczu bycia pokonanym, klęski Niemiec i państw tzw. Osi. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że tak naprawdę Piłsudzki w późniejszym okresie na zmianę rozważał atak prewencyjny na Niemcy z opcją zbliżenia politycznego z Rzeszą. Po śmierci Piłsudzkiego Hitler wysłał do Warszawy delegację pogrzebową w 1935 roku już jako Kanclerz Niemiec, uczestniczył także w Berlinie w mszy żałobnej z polską flagą na symbolicznej trumnie Piłsudzkiego, natomiast w urzędach niemieckich spuszczono flagi do połowy masztu. W trakcie samej okupacji przy grobie Piłsudzkiego na Wawelu stała nawet niemiecka warta honorowa. To tyle, jeśli chodzi o tego typu fascynacje i podziw.
          Zbliżenie z Hitlerem i zawarcie z nim układu skończyłoby się dla Polski bardziej katastrofalnie, niż działo się to po wojnie. Teraz pytanie dlaczego. Jeśli uważasz, że Hitler pokonałby i ZSRR i cały Świat, to mogę tylko napisać to, co wcześniej napisałem. Po pierwsze Hitler podbił prawie całą Europę i Francję, do tego zaatakował w 1940 roku Wielką Brytanię. Stał się zwykłym rozbójnikiem w cywilizowanym Świecie. Następnie napadł na ZSRR i w trakcie inwazji, ściślej w grudniu tego samego roku Japończycy zaatakowali Pearl Harbour, co spowodowało, że wreszcie USA włączyło się w pełnej skali do wojny. Powstał sojusz Państw alianckich, wliczając w to nawet Państwa tak dalekie jak Australia, która należała do grupy krajów Commonwelth'u. Stało się dla nich jasne, że ZSRR nie może przegrać wojny z Rzeszą Niemiecką. Alianci wysyłali Stalinowi masowe wsparcie w wyposażeniu, sprzęcie i żywności do dalekich portów syberyjskich.

          • 3 0

          • (4)

            Mówi się nawet, że Stalin wygrał tę wojnę dzięki dziesiątkom tysięcy amerykańskich i brytyjskich ciężarówek, które umożliwiły mu logistycznie produkcję zbrojeniową i przeprowadzenie kontrofensywy z głębokiej Syberii. Alianci wiedzieli bowiem, że inwestują we własne bezpieczeństwo. Lepiej bowiem ponieść koszt wysłania tam sprzętu, niż koszt milionów ofiar własnych żołnierzy, jakie ponieśli ostatecznie Rosjanie. Alianci otworzyli drugi front w Normandii w momencie, kiedy Wehrmacht wycofywał się już na całej długości frontu wschodniego w 1944 roku.
            I teraz wyobraź sobie, że Polska walczy z ZSRR po stronie puszczającego wcześniej oczko Hitlera. Polska nie leży niestety tam, gdzie faszystowskie wówczas Włochy lub kolaborująca Francja. Jedyny, będącej o naszej stronie prawie do końca Churchill chciał odciąć ZSRR i nadciągający z nimi do Europy komunizm poprzez desant wojsk alianckich na Bałkanach i wbicie się klinem wzdłuż granic Rumunii i przedwojennej Polski (wydawać by się mogło, że byłaby to rekompensata za niedotrzymanie sojuszu w 39 r., także za udział polskich pilotów w Wojnie o Anglię i wszystkich polskich wojsk w walce przeciwko, właśnie przeciwko III Rzeszy). Natomiast Stalin miał już uzgodnienia poczynione z Roosweltem i z tego planu nic nie wyszło, bo dwóch wielkich z całej trójki już zdecydowało inaczej. Lądowanie odbyło się w Normandii i wyścig do Berlina odbywał się z przeciwnych stron Europy.
            Lądowanie w Normandii przypieczętowało los Polski, Sikorski stał się niewygodny na Zachodzie pomimo, że miał wcześniej wielkie tam uznanie. Zginął w Giblartarze niecały rok przed lądowaniem w Normandii, bo już było wiadomo, że terytorium Polski nie będzie dla aliantów priorytetem.

            • 1 0

            • (3)

              Priorytetem Polska (i nie tylko) była za to dla Stalina. Gdyby Polska jako sojusznik Hitlera wpadła w łapy Stalinowi to nie tylko nie objąłby nas plan Marshalla (który zresztą na polecenie Stalina został odrzucony przez Polskę i Czechosłowację), ale Stalin miałby wszelkie powody do eksterminacji ludności w naszym kraju (wystarczy spojrzeć co się działo z AK i podziemiem po wojnie), jak i naszej państwowości, bo w Jałcie zwycięzcy mogli by uznać, że powrót Polski na mapę Świata był błędem i najlepiej, jeśli Polska stanie się częścią Kraju Rad. Dzięki zaangażowaniu Polski w walkę Hitlerem (w dużej części także po stronie Armii Czerwonej) Stalin nie mógł by tego uczynić wobec nacisków międzynarodowych, jak i zasług naszego kraju w tej walce. Dzięki temu także Polska na mapie Świata figuruje w swoich granicach i nie stała się ukraińską, białoruską, czy litewską republiką socjalistyczną ZSRR, które nic nie znaczyły w polityce międzynarodowej. Gdyby było inaczej, dzisiaj być może pisalibyśmy wszyscy w cyrylicy.

              Co do polskich władz po śmierci Piłsudzkiego miały one prawo liczyć na sojusze z Francją i Wielką Brytanią. Po pierwsze z Francją mieliśmy sojusze podparte historią sięgającą czasów napoleońskich, po drugie armia gen. Hallera była formowana we Francji i stamtąd wraz z wojskowymi francuskimi przybyła do Polski, Ci sami wojskowi z Francji zaangażowali się w dużym stopniu również w wojnie polsko-bolszewickiej po polskiej stronie. Francja mocno politycznie wsparła nas także w Wersalu. Wraz z Armią Hallera do polski trafiło mnóstwo nowoczesnego jak na tamte czasu sprzętu, w tym m.in. słynne czołgi Renault FT7. Francja była dużo większą armią niż Wehrmacht niemiecki i wraz z polską armią dawała zdecydowanie liczebną przewagę nad Niemcami (nikt nie znał wtedy jeszcze zbliżającego się Blitzkriegu i niemieckiego postępu zbrojeniowego).

              • 4 0

              • (2)

                W dwudziestoleciu międzywojennym we Francji zamówiliśmy pierwszy z nowoczesnych niszczycieli orp wicher, natomiast ze stoczni brytyjskich otrzymaliśmy orp błyskawica i orp grom. sojusze więc z tymi państwami wydawały się naturalne.
                Natomiast to, że Polska nie była przygotowana do wojny z Hitlerem możemy zawdzięczać dokładnie przedwojennym rządom. Sam Piłsudzki nie nadążał za postępem czasu i od czasu wojny z bolszewikami nie uważał unowocześnianie armii za coś priorytetowego. Nie wierzył w jakieś nowinki techniczne i radykalne przebudowywanie wojska, co skutkowało tym, że po jego śmierci w latach 1935-39 nie starczyło czasu na jej dostateczne unowocześnienie i wyposażenie. Świetnie było to widać w lotnictwie i wojskach pancernych, w których brylowały 20 lat później te same czołgi Renault FT7 nie licząc tankietek. Świetnie się miały za to u nas jednostki kawalerii jak za starych dobrych czasów marszałka.

                • 3 0

              • Brylowały FT17? Chyba jako barykada wejścia do twierdzy brzeskiej. (1)

                Przypominam, ze przed wejściem do eksploatacji mieliśmy jedne z najnowocześniejszy myśliwców na świecie. p7 i p11 były na początku lat 30tych naprawdę dobre.

                Niestety nikt nie zauważa, ze mieliśmy taki sprzęt, na jaki nas było stać. Po 123 latach zaborów i tak cud, ze potrafiliśmy odbudować i połączyć w jedno ten kraj. Na więcej nas nie było stać.

                • 1 1

              • Proszę zapoznać się z zestawieniem polskiego uzbrojenia w kampanii wrześniowej

                Dla ułatwienia podaję link:
                http://www.1939.pl/uzbrojenie/polskie/pojazdy/index.html.

                Czołg Renault FT17, konstrukcja z 1917 roku - stan w 1939 roku 120 sztuk i obok czołgów lekkich 7TP z 1931 roku w liczbie 132 sztuk stanowiły podstawową siłę pancerną w polskich jednostkach (nie licząc większej liczby tankietek i dużo mniejszych ilości innych rodzajów czołgów, wozów i pociągów pancernych. Nie rozumiem zatem pańskiego zdziwienia - była to konstrukcja przestarzała jeszcze długo przed wybuchem wojny. Co do samolotów bojowych, to po co nam były wówczas potrzebne bombowe Łosie (które były konstrukcją bardzo udaną), skoro nie stawialiśmy sobie za cel inwazji na sąsiadów Zdecydowano się na produkt eksportowy? Do tego po co nowoczesne (choć i tak klasyczne, horyzontalne) bombowce PZL Łoś wcielone do armii bez wsparcia szybkich myśliwców (miał służyć do tego PZL 38 Wilk, ale osiągi były mizerne), jeśli już w połowie lat 30-tych latające myśliwskie dolnopłaty pojawiały się na Świecie, np. w Niemczech konstrukcja bf 109, która weszła do produkcji w 1937 roku (lepsza zwrotność, nośność samolotu i stabilizacja lotu wraz z mocniejszymi silnikami i większymi osiągami, głównie prędkością), jak i oblatany w 1935 roku pierwszy Sztukas (bombowiec nurkujący). P.7, P11 i P11c były być może nowoczesnymi samolotami, kontynuacją konstrukcji P.1 z płatem górnym (mewim skrzydłem) Pułaskiego (zginął niestety tragicznie) i na pewno przed dojściem Hitlera do władzy. To były przestarzałe konstrukcje w porównaniu do wymienionych niemieckich konstrukcji w drugiej połowie lat 30-tych i rozwoju lotnictwa w III Rzeszy. Niestety zmiany koncepcji rozwoju lotnictwa w Polsce i chaos decyzyjny w latach 30-tych w produkcji samolotów na potrzeby armii były decydujące w przygotowaniu do wojny. Można powiedzieć, że właściwe projekty pojawiły się zbyt późno, np. PZL 48 Lampart (rozwinięcie konstrukcji PZL 38 Wilk), PZL 50 Jastrząb, czy PZL 56 Kania, gdy zorientowano się, że górnopłaty są już przestarzałe.

                • 2 0

        • Tak samo puścił oko w sierpniu 1939 do ZSRR.

          A potem 22 lipca 1941 roku nie tylko oko, ale całe trzy grupy armii

          • 2 0

        • Z Hitlerem i Niemcami szli też Węgrzy, Słowacy, Bułgarzy, Rumuni. Wszyscy oni weszli w strefę wpływów Sowietów po 45. Nasz sojusz z Hitlerem niewiele by zmienił w najnowszej historii po II wojnie światowej

          • 3 1

    • wszystko straciliśmy naszą dyplomacją na kilka lat przed 39 (2)

      Wcześniej byliśmy postrzegani jako sojusznik Niemiec i w obecnej sytuacji gospodarczo militarnej trzeba było nim pozostać. Nasi głównodowodzący też nie wiedzieli nic o potędze Niemiec. Błędów popełniliśmy wiele i można było je jeszcze załagodzić zanim Hitler utworzył protektorat Czech i Moraw. Oczywiście na dużo gorszych warunkach niż kilka lat wcześniej. Potem wszystko było już przegrane.

      • 0 2

      • Przeczytaj komentarz powyżej i zastanów się jeszcze raz, czy spółkowanie z Hitlerem wyszłoby nam na dobre (1)

        Dziwią mnie naprawdę opinie ludzi, którzy widzieliby mieć w Hitlerze sojusznika. Ten człowiek nawet własnych partyjniaków usuwał z tego Świata - zainteresowani niech poszukają informacji o "Nocy długich noży". Jeśli są ludzie tego narodu, który doznał całej tragedii wojny, tylu szkód i terroru ze strony ideologii faszystowskiej i mówią o spółkowaniu z Hitlerem, to nie można tego inaczej nazwać, jak zidioceniem społeczeństwa. "Naród, który nie zna swej historii skazany jest na jej powtórne przeżycie"...

        • 3 2

        • zidioceniem nazwałbym porównywanie sojuszu z hitlerem z tym co robił na terenach okupowanych bez sojuszu

          Jemu się sojusz opłacal, nam jeszcze bardziej. Z partyjniakami to też analogia z d..y bo z nimi miał konflikt interesów. Przede wszystkim nasi wodzowie szykowali się na wojnę z nim w 43-44 i wtedy moglibysmy mieć realne szanse, a nie w 39. "Nie oddamy ani guzika..." więc wziął cały gajer. Polityka nie kieruje się słusznością tylko interesami. W tamtym momencie taki sojusz był jedyną szansą.

          • 1 3

    • "niektóre kraje Europy Zachodniej, której obywatele rano się obudzili"

      nie byli słowiańskimi "podludźmi", przeznaczonymi do roboty i gazu.

      Cele i tak osiągnięto, bo nadal jesteśmy do roboty. Gaz zastąpił przemysłowy tucz trzody ludzkiej i kredyty.

      Więc to błędne rozważania i uległość nic by nam nie dała. Tak jak równiez nie daje (jako ogółowi, bo jednostki się pożywią...) obecnie.

      • 2 0

    • No jak to... (1)

      Przecież tyle mamy znaczących zwycięstw w wojnie - Bitwa Warszawska, Powstanie Warszawskie - to nie wygraliśmy wojny tym? ;) ;)

      • 1 0

      • byliśmy po zwycięskiej stronie

        ale wojny nie wygraliśmy.
        A przynajmniej nie wszyscy.
        Ale wolę nawet nie myśleć, gdybyśmy opowiedzieli się po stronie przegranej.

        "Bo nie jest ważny temat pracy, ważny jest promotor".

        • 0 0

    • a czy nie uważacie że typowa polska mentalność przyczyniła się i dalej przyczynia w głównej mierze do tego że rozporządzano Pols

      na arenie międzynarodowej. Polak to taki romantyczny wiejski filozof zawsze był, romantyczny bo od zawsze walczył za wolność naszą i waszą, wiejski filozof bo w większości skupia się na pierdołach, unosi się honorem w sprawach nie mających większego znaczenia a przy tym jest na co dzień nieprzyjemny w obyciu i jak może to dokonuje drobnych kombinacji. Tymczasem weźmy takiego Amerykańca- uśmiechnięty od ucha do ucha, po kilku słowach rozmawia jakby cię znał 10 lat, a jak przyjdzie co do czego to romantyzm zanika i pojawia się konsekwentna realizacja własnego interesu a nie obcego z nadzieją że rykoszetem coś uda się wyżebrać dla siebie. Czy przypadkiem nie jest to punktem wyjścia naszych problemów, że rozgrywano nas prawie zawsze jak chciano i tylko kilka razy w historii trafił się polityk wytrawny, zawierający robocze sojusze to z tym to z tamtym i te sojusze zawsze są podyktowane interesem własnym i własnego narodu

      • 1 0

    • Dramat (1)

      Grunt to patriotyzm i obrona kraju. W 1939 dostałbys najpierw w ryj potem pod ścianę. Współczuję toku rozumowania. Za dobrze wam dzisiaj.

      • 0 0

      • wzniosłe idee są piękne, romantyczne i przeznaczone dla mięsa armatniego

        tymczasem ci co rozdają karty prowadzą sobie swoją grę, swój interes lub nieswój. Gdyby to chociaż były decyzje przemyślane i wyrafinowane strategicznie, to jeszcze bym zrozumiał, ale działania na hura i jakoś to będzie to chyba jedynie Polacy potrafią robić. Nie trudno jest się naparzać bez sensu jak młotek jeden z drugim aż się zajadą obaj na śmierć, zdecydowanie trudniej wyegzekwować sens i cel strategiczny tej naparzanki

        • 0 0

    • Turysta

      Taka prawda. Zgadzam się co do joty jako wnuk żołnierza września 1939r.
      Dodam tylko od siebie, że obecnie sytuacja jest podobna tylko bardziej w sferze gospodarki i ekonomiki. Niemcy górują nad naszą ojczyzną. Tak naprawdę to wielkim przegranym II wś zostali Polacy. Przykre. Pozdrawiam.

      • 0 0

  • co wy byście zrobili bez moich komentarzy...

    artykuł odpowiedział na moje poprzednie pytanie i tytuł artykułu. Odpowiedź to za mało kreatywności polskiego wojska w 1939. Ja bym zatopił go albo co najmniej uszkodził przypadkiem jeszcze w sierpniu.

    • 1 2

  • (2)

    Druga RP to ciemnogród, zacofanie, analfabetyzm i nieudolność.

    • 8 5

    • Na szczęście po niej nastały czasy oświecenia i socjalizmu. Panował dobrobyt przyniesiony przez Iwana z Kraju Rad. (1)

      • 1 0

      • istnieją przesłanki, aby stwierdzić, że twoja teza jest słuszna

        Trudno znaleźć w Europie kraj w gorszym stanie niż II RP.
        Grecja?
        Ale oni mają oliwki i plaże...

        • 2 0

  • gdyby (2)

    ministrem obrony wtedy był Antoni no ok Mariusz ostatecznie to na pewno WOT by tego szlezwika zatopiło.Tak jak zatapiają polską flotę wojenną budując nawet holowniki aby sprawnie ją odholować na złom.

    • 9 3

    • Polska flota to powinny byc co najwyzej okrety obrony wybrzeza uzywane w czasie pokoju. Reszta floty powinna sie przesiasc na samoloty i kupic rakiety. Flota w obecnych czasach to typowo agresywna formacja zupelnie nam niepotrzebna. Jesli potrzebujemy czegos agresywnego to jedynie rakiet sredniego zasiegu z glowicami atomowymi.

      • 3 0

    • Chcialbym zauwazyc, ze pamietnej nocy czerwcowej (4/06/92) rodzine Macierewicza chronil Petelicki ze swoja ekipa! I nie zawiedli sie nawzajem.

      • 0 0

  • Pytanie do znawców (7)

    Obrońcy Westerplatte w pierwszych dniach dysponowali działem polowym. Czy celny ogień z działa był w stanie zagrozić Schleswigowi? Np ostrzelanie mostka, albo ogień poniżej linii wody w płetwę sterową. Wiadomo, że okrętu by nie zatopili ani nawet nie wyłączyli z walki(no chyba że uszkodzenie pędników), ale zmusili by go do wyjścia z portu. Wszak stojąc w wąskim kanale portowym był łatwym celem dla artylerzystów

    • 2 3

    • (5)

      Niewykonalne. Okręt budowano do walki artyleryjskiej przeciw podobnym jednostkom, czyli używającym kalibrów 280-305 milimetrów, wystrzeliwujących pociski przeciwpancerne o wadze ponad 300 kg . Armata na Westerplatte miała 76 mm o strzelała pociskami burzącymi o wadze około 6-7 kg. Burtowy pancerz, pancerz na wieżach artylerii głównej i na stanowisku dowodzenia to 240-300 mm.
      Trafienie w ster niemożliwe tak lekkim pociskiem, w dodatku lecącym płaskim torem.

      • 6 0

      • (4)

        Zgadzam się, że trafienie w pancerz nie wyrządziło by szkody, ale np trafienie ze stosunkowo bliskiej odległości w przeszklony mostek, albo atak moździerzowy, ostrzelanie masztu z antenami. Nie chodziło o nawiązanie walki, ale, zmuszenie Niemców do ruchu, do wyjścia z portu.

        • 1 2

        • (2)

          Niemcy nie chcieli wychodzić z portu. Po prostu zniszczyliby polskie działo ogniem własnej artylerii lub karabinami maszynowymi z Nowego Portu.
          Gdyby z jakiegoś powodu jednak "Schleswig" zaczął nadmiernie obawiać się polskiego ognia, to nie wychodziłby na Zatokę, ale cofnąłby się w głąb portu.
          Kleikamp bardzo obawiał się polskich min i okrętów podwodnych.

          • 1 0

          • (1)

            Zarówno Kleikamp i reszta dowódców niemieckich otwarcie przyznała że nie spodziewali się takiego oporu i nie do końca wiedzieli czego się spodziewać na Westerplatte. Ostrzał mogli odebrać jako desperacką próbę ataku, jak i również próbę wstrzelenia się w cel. Poza tym jeden celny pocisk w oszklony mostek z odległości o wiele bliższej niż regularna bitwa morska dał by im wiele do myślenia. A że Polacy strzelali celnie na taką odległość świadczy fakt, że niszczyli gniazda CKM pochowane w oknach w Nowym Porcie

            • 1 1

            • Odległości od stanowiska armaty do stanowisk w Nowym Porcie są znacznie mniejsze niż do Zakrętu Pięciu Gwizdków.

              • 0 0

        • Nie zmusisz pancernika do wycofania się z powodu ostrzelana pojedynczym działem 76,2 mm

          • 2 0

    • 76mm nie,ale 120 mm z niszczycieli juz tak.tylk ona okręty musieliby zamustrowac np.ulani z 18 pulku z Grudziadza,bo oni mieli jaja.

      • 0 1

  • polska MW to symbol tchórzostwa!!! (5)

    nie chce mi sie w kolko o tym pisac,ale to wlasnie tacy tchórze jak dowodca orp orzel ,ktorego bolal brzuch i poszedl do lekarza zostawili na pastwę losu tych odwaznych obroncow westerplatte.
    "kloczkowski to szmata" tak oficjalnie wyrazil sie o nim jego przełożony.
    Wicher,Blyskawica,Grom i Burza (gdyby oczywiscie nie uciekly wczesniej ze strachu) mogly skutecznie zatopic Szlezwika z rejonu sopot -brzezno,do ktorego mialy 10 min drogi. Oczywiscie mogla to byc misja samobojcza,ale cel zostałby osiagniety. Kazdy z naszych na owe czasy bardzo nowoczesnych niszczycieli mial po 6 dzial 102-120 mm i silne uzbrojenie przeciwlotnicze,z ktorym szlezwik nie mialby zadnych szans.(6 x 4 =24 salwy) czyli np.po ok 15-20 minutach mogłoby byc juz po szlezwiku .No ale do tego trzeba byc żołnierzem a nie kompotem,bawidamkiem przebranym w dziwny strój z szabelka u boku.
    Prawdziwi bohaterowie tamtych czasow to pułkownik Kazimierz Mastalerz w bitwie pod Krojantami,general Kutrzeba,kapitan Dąbrowski czy szwadrony Wołynskiej Brygady Kawalerii,ktora przyjmowala ciosy w bitwie pod Mokra.To sa krysztalowi ludzie honoru tamtych czasow. O nich powinni uczyc w szkolach a nie o marynarce z Lidzbarka.

    • 15 5

    • Jasne... Zatopienie pancernika (co prawda starego) przez niszczyciel w bezpośrednim starciu ;)
      A zanim zaczniesz nazywać polskich marynarzy tchórzami, to się choć trochę dokształć.

      • 7 2

    • Proszę o więcej...

      • 1 0

    • (1)

      Stek bzdur.

      Kłoczkowskiego nie bronię (aczkolwiek Sucharski też chciał wcześniej skapitulować), podobnie struktury polskiej marynarki i sposobu jej użycia w okresie kampanii wrześniowej (jak choćby opisanego planu użycia okrętów podwodnych). Jednak, biorąc pod uwagę okoliczności, marynarka robiła, co mogła.

      Niszczyciele i tak by zatopiono - a gdyby zostały, Niemcy skierowaliby przeciwko nim większe siły. De facto, Wicher nigdzie "nie uciekł ze strachu" i wraz z "Gryfem" poległ w beznadziejnej walce. W sumie najlepiej spisały się ocalałe trałowce (o czym mało kto pamięta).

      Atak torpedowy (bo przecież nie artyleryjski) niszczycieli na pancernik (nawet szkolny) w porcie? I to z rejonu Sopot-Brzeźno? Fikcja. A uzbrojenie przeciwlotnicze to już nie wiem, do czego miałoby w tym ataku posłużyć.

      Poza tym tu nie chodziło o jeden pancernik.

      • 6 1

      • Nie rozumiem tej krytyki za to, że Sucharski chciał skapitulować wcześniej. Miał jasno określone, ile powinien się utrzymać - zostało to wykonane. Wiedział, że szans na odsiecz nie ma. Decyzja o kapitulacji wobec miażdżącej przewagi przeciwnika jest w takiej sytuacji racjonalna.

        • 2 0

    • Brawo Autorowi postu tak trzeba stawiać sprawę.

      • 1 1

  • Opinia wyróżniona

    (10)

    Trzeba napisać wprost, że zanim nasze władze się ogarnęły w temacie to było już za późno. Blitzkrieg niszczył wszystko w zastraszającym tempie. Nasze siły zbrojne nie były przygotowane tak na to, jak i na ogromną dysproporcję sił, wyposażenia, uzbrojenia, jak i całej niemieckiej technologii i techniki wojskowej. Podobnie było z łącznością. Tak naprawdę od 3 września przygotowywano się panicznie i bez pomysłu do obrony Warszawy i właśnie do tego celu były też potrzebne "Łosie" i wszystko to co się wtedy ruszało. Mentalnie nikt z rządzących chyba nie wierzył, że uda się odeprzeć Niemców. Wierzyli pojedynczy wyżsi dowódcy wojskowi i takie osoby jak np. ŚP. Prezydent Warszawy St. Starzyński. Wystarczy sprawdzić kiedy rząd zaczął się przygotowywać do ewakuacji za granicę! No, a Westerplatte zostało spisane na straty, podobnie jak północna Polska. Prawda boli ale on jest.

    • 76 1

    • Baterie na Helu były w stanie go zniszczyć (1)

      Trafiły go przecież na Zatoce

      • 4 3

      • Trafić łatwo. Zniszczyć o wiele trudniej. Choć stary, był silnie opancerzony.

        • 9 1

    • (5)

      Skoro już w 39 okręty podwodne były na płytkich wodach Bałtyku praktycznie bezużyteczne, pytanie po co je budowali? A jeszcze lepsze pytanie po co dzisiaj o nich wiecznie opowiadamy? Po co je kupujemy/nie kupujemy, modernizujemy itp?

      Dlaczego sławimy polskich marynarzy i okręty z 39 roku, jak ich jedynym sukcesem była ucieczka co niektórych na zachód? Przecież to właśnie one miały walczyć na naszych wodach do upadłego. No i per analogia. Po co obecnie inwestujemy w marynarkę wojenną, wiedząc że w przypadku Polski ma to niewielki sens? Może lepiej kupić za te pieniądze kilka, kilkanaście mobilnych, nowoczesnych systemów rakietowych i nimi walczyć z potencjalnym wrogiem.

      • 13 2

      • Pytanie czy chcemy operować tylko na Bałtyku. (2)

        Chcąc być liczącym się członkiem NATO, musimy wspólnie z sojusznikami operować również na innych akwenach, dużo głębszych od Bałtyku. Do tego potrzeba nowoczesnych okrętów podwodnych :) Jeżeli będziemy patrzeć tylko na koniec własnego nosa to wystarczą nam pontony Somalijskich piratów.

        • 3 5

        • Nie jestesmy zadnym waznym czlonkiem NATO tylko strefa buforowa. NATO traktuje nas tak jak my Bialorus albo Ukraine, czyli panstwo, ktore odsuwa Rosje dalej na wschod. Bylibysmy rownie wazni bez floty ale za to z lotnictwem i rakietami.

          • 7 4

        • na somalijskich piratach

          ćwiczą żołnierze NATO

          • 2 0

      • jakoś Rosjanie dala radę

        bawiąc się w ciuciubabkę ze Szwedami.
        Na ich terenie.

        • 1 1

      • "kilkanaście mobilnych, nowoczesnych systemów rakietowych"

        błyskawicznie zniszczonych przez lotnictwo.

        To nie Syberia, gdzie wyrzutnie mogą się w tajdze chować...

        • 1 1

    • Polska zostala sprzedana przez swoich sojusznikow tak jak czechoslowacja w 38 w monachium. Paradoksalnie najuczciwiej sprawe stawial Stalin.Nie lubil Lachow i nie kry sie z tym.

      • 6 1

    • do dziś nic się nie zminiło

      • 0 0

  • Morze tekstu i spekulacji

    a na postawione w tytule materiału pytanie - chyba wystarczyłaby krótka, trzyliterowa odpowiedź: NIE.

    • 5 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7

20 zł
spacer

Vivat Gdańsk! Rekonstrukcje historyczne na Górze Gradowej

pokaz, spacer

Gdynia wielu narodowości

spotkanie, wykład

Sprawdź się

Sprawdź się

Jak nazywała się pierwsza jednostka samodzielnie zaprojektowana i wykonana w gdyńskiej stoczni?

 

Najczęściej czytane