• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Czy we wrześniu 1939 roku Polacy mogli zatopić pancernik "Schleswig-Holstein"?

Jan Szkudliński
1 września 2020 (artykuł sprzed 3 lat) 
Najnowszy artykuł na ten temat Zaginiony dowódca Szkarłatnej Nierządnicy
Schleswig-Holstein ostrzeliwujący 1 września 1939 polskie pozycje na Westerplatte. Schleswig-Holstein ostrzeliwujący 1 września 1939 polskie pozycje na Westerplatte.

Dlaczego we wrześniu 1939 roku Polacy nie próbowali zatopić ostrzeliwującego Westerplatte, Gdynię i Hel pancernika Schleswig-Holstein przy pomocy okrętów podwodnych lub bombowców PZL-37 Łoś?



"Schleswig Holstein" nie był w 1939 roku okrętem nowoczesnym. Planując działania przeciwko Polsce w 1939 roku, Niemcy większość swych sił morskich pozostawili w bazach nad Morzem Północnym lub też rozmieścili je na Atlantyku w roli "rajderów" celem atakowania żeglugi brytyjskiej i francuskiej. Choć włączenie się Wielkiej Brytanii i Francji do wojny po planowanym ataku na Polskę wcale nie było pewne, niemieccy planiści przygotowywali się na tę ewentualność.

Przeciw polskiemu Wybrzeżu i siłom polskiej Marynarki Wojennej wystawiono siły lekkie, choć dysponujące przytłaczającą przewagą, która wzrosła jeszcze po odejściu niszczycieli "Grom", "Burza" i "Błyskawica" na wody brytyjskie.

Westerplatte przed i po wojnie - zobacz stare i aktualne zdjęcia



Także do walk na Wybrzeżu Niemcy skierowali siły w większości drugorzędnej jakości, słabiej uzbrojone i wyposażone i słabiej wyszkolone niż "pierwszy garnitur" Wehrmachtu uderzający w serce Polski. Dlatego wsparcie wciąż skutecznej artylerii "Schleswiga" odgrywało znaczną rolę.

"Schleswig Holstein" miał silne uzbrojenie artyleryjskie, w postaci czterech dział 280 milimetrów, umieszczonych w dwóch wieżach działowych, dziobowej i rufowej, - oraz, po przezbrojeniu, 10 dział 150 mm na burtach.

Rola Schleswiga-Holsteina w walkach na Pomorzu



Salwa artylerii głównej "Schleswiga" na Westerplatte zapoczątkowała wojnę i wywarła wielkie wrażenie na obrońcach; niektórzy zapamiętali kilkuminutową nawałę jego artylerii głównej jako kilkudziesięciominutowe piekło. To działa "Schleswiga" zburzyły rankiem 7 września Wartownię nr 2, co skłoniło mjr. Sucharskiego do wydania kategorycznego rozkazu o kapitulacji.

"Schleswig" wspierał ogniem oddziały niemieckie na kierunku gdyńskim. Okręt ostrzeliwał pozycje polskie na Oksywiu (moja babcia, która wówczas z rodziną kryła się w ziemnym schronie na Obłużu, pamięta do dziś złowrogi gwizd ciężkich pocisków "Schleswiga", huk i wstrząs eksplozji oraz osypujący się ze ścian lichego schronu piach. Tylko stoicki spokój mojego pradziadka, który był pod Verdun i nad Sommą, pozwalał jej to przetrwać).

Schleswig-Holstein ostrzeliwujący polskie pozycje w Gdyni z terenu portu w Gdańsku. Pierwsze dni września 1939 r. Schleswig-Holstein ostrzeliwujący polskie pozycje w Gdyni z terenu portu w Gdańsku. Pierwsze dni września 1939 r.
Po upadku Kępy Oksywskiej "Schleswig" wraz z bliźniaczym "Schlesienem" dwukrotnie wymieniał ogień z baterią im. Laskowskiego na Helu. Siłą rzeczy to "Schleswig" wydawał się jednym z najsilniejszych elementów niemieckiej machiny wojennej atakującej polskie Wybrzeże. To "Schleswig" też widniał na niemieckich materiałach propagandowych z ataku na Westerplatte, i dzisiaj widzimy ten okręt w dużej części przekazów medialnych z okazji rocznicy 1 września.

Stąd rodzi się pytanie: dlaczego siły polskie nie podjęły żadnej próby jego zniszczenia?

Ciekawostką jest fakt, że - jak wynika z relacji oficera łącznikowego Marynarki Wojennej przy kwaterze głównej - naczelny wódz, marsz. Rydz Śmigły, tylko raz podczas całej kampanii zainteresował się tym, co dzieje się na Wybrzeżu. Otóż pewnego dnia niespodziewanie zapytał, dlaczego okręty podwodne nie próbowały wejść do gdańskiego portu i zatopić "Schleswiga". Jak widać, już wówczas widziano w zniszczeniu tego okrętu znaczny sukces propagandowy.

Fotomapa Westerplatte. Na odbitce czerwonym kolorem zaznaczono m.in. wartownie, Nowe Koszary, Elektrownię oraz strzelnicę.
Fotomapa Westerplatte. Na odbitce czerwonym kolorem zaznaczono m.in. wartownie, Nowe Koszary, Elektrownię oraz strzelnicę.
Niemcy zresztą zdawali sobie z tego sprawę i właśnie w obawie przed polskimi minami i torpedami polskich okrętów podwodnych trzymali "Schleswiga" bezpiecznie w porcie przez pierwsze dwa tygodnie działań.

Absurdalne rozkazy dla polskich okrętów podwodnych



Polskie okręty podwodne, przywiązane do Wybrzeża wymogami absurdalnego planu "Worek", walczyły w tych dniach o życie na płytkich wodach zdominowanych przez niemieckie lotnictwo i lekkie okręty wojenne. O jakichkolwiek próbach wejścia w ujście Wisły nie mogło być rzecz jasna mowy. Pytanie Rydza-Śmigłego dowodzi jego braku pojęcia o uwarunkowaniach działań morskich, ale jednocześnie może zdradzać też jego frustrację brakiem jakichkolwiek wymiernych sukcesów niezwykle kosztownej przecież floty wojennej.

Okręt podwodny ORP "Wilk" udekorowana różnymi banderami. Okręt podwodny ORP "Wilk" udekorowana różnymi banderami.
Jak wiemy, choć polscy podwodnicy długo starali się realizować dziwaczne rozkazy dowództwa i choć załogi "Wilka" i "Orła" zdołały przedrzeć się z Bałtyku do Wielkiej Brytanii, jedynymi sukcesami odniesionymi przez nie było zatopienie na minie "Żbika", starego niemieckiego trałowca bez wartości bojowej.

Zapomniany sukces podwodnego drapieżnika



Brawurowe ucieczki dobrze świadczą o woli walki załóg, i słusznie się je sławi, jednak wojen się nimi nie wygrywa.

Okręt podwodny "Żbik" na morzu. To na jego minie zatonął jedyny we wrześniu niemiecki okręt, zniszczony przez polskie siły zbrojne. Okręt podwodny "Żbik" na morzu. To na jego minie zatonął jedyny we wrześniu niemiecki okręt, zniszczony przez polskie siły zbrojne.

Zbyt ryzykowne zadanie dla bombowców PZL-37 Łoś



Skoro więc "Schleswiga" nie mogły zatopić polskie okręty, może trzeba było użyć lotnictwa? W końcu wielkim wysiłkiem ubogiego kraju zbudowano kilkadziesiąt nowoczesnych bombowców PZL-37 "Łoś". Dlaczego więc nasze "Łosie" nie próbowały posłać "Schleswiga" na dno gdańskiego portu?

"Łosie" były maszynami szybkimi, przenosiły spory ładunek bomb. Mogłoby zatem się wydawać, że tylko bałagan i brak woli sprawiły, że nad Gdańskiem nie pojawiło się kilka czy kilkanaście naszych dwusilnikowych maszyn z Brygady Bombowej, zdolnych posłać "Schleswiga" na dno.

Załogi samolotów PZL-37 "Łoś" przy maszynach. 1939 r. Załogi samolotów PZL-37 "Łoś" przy maszynach. 1939 r.
Pamiętać jednak należy, że by atak przeprowadzić, należało najpierw do Gdańska dolecieć. Na polskim niebie, mimo tytanicznych wysiłków polskich pilotów myśliwskich, niepodzielnie panowała Luftwaffe. Eskadry "Łosi" musiałyby pokonać z lotnisk na wschód od Warszawy 300-400 km w znacznej mierze nad terytorium przeciwnika bez żadnej osłony lotniczej (powolniejsze od "Łosi" myśliwce PZL P.11 by tu jedynie przeszkadzały).

Ze względu na niemiecką przewagę w powietrzu musiałyby zapewne lecieć blisko ziemi, co utrudniało prowadzenie nawigacji. Potem musiałyby jeszcze zlokalizować "Schleswiga" na terenie niewidzianego wcześniej z powietrza portu - w końcu określenie "w porcie" w przypadku Gdańska oznacza dość rozległy teren od Westerplatte po ówczesną Stocznię Cesarską. Potem załogi "Łosi" musiałyby skierować się na cel i precyzyjnie zrzucić na niego bomby.

Czego Luftwaffe szukało na Westerplatte we wrześniu 1939 r.



Dla porównania, ataki na niemieckie kolumny pancerne w centralnej Polsce, znacznie bliżej własnych lotnisk, kosztowały utratę znacznej części posiadanych maszyn. W dodatku trapiące Wojsko Polskie w 1939 r. chroniczne braki łączności uniemożliwiły prowadzenie skoordynowanych uderzeń, więc nad Gdańsk dotarłoby jednocześnie najwyżej kilka samolotów.

Nie ten typ bombowców do takiego zadania



Załóżmy jednak, że jakimś zrządzeniem losu polskie załogi bombowe doleciałyby bez przeszkód nad Gdańsk, że panowałaby dobra pogoda i że zaskoczeni Niemcy nie otworzyliby przeciwlotniczego ognia. Czy skuteczne zbombardowanie "Schleswiga" przy użyciu "Łosi" byłoby wówczas możliwe?

W warunkach 1939 roku precyzyjne bombardowanie z powietrza było zadaniem trudnym. Dzisiaj przyzwyczailiśmy się, że "bomba" oznacza zwykle wyrafinowany środek bojowy wyposażony w system sterowania i różnego rodzaju naprowadzanie, umożliwiające operatorom trafianie wręcz w poszczególne okna czy otwory wentylacyjne budynków.

Eskadra bombowców PZL-37 Łoś w locie pokazowym. W środkowym rzędzie oraz 2. z prawej w górnym i 2. z lewej w dolnym lecą samoloty w wersji PZL-37B, pozostałe w wersji PZL-37A. Eskadra bombowców PZL-37 Łoś w locie pokazowym. W środkowym rzędzie oraz 2. z prawej w górnym i 2. z lewej w dolnym lecą samoloty w wersji PZL-37B, pozostałe w wersji PZL-37A.
W roku 1939 pierwsze, bardzo proste systemy kierowania bombami znajdowały się jeszcze głównie w głowach inżynierów. Pierwsze sterowane radiem bomby wprowadzili do bojowego użytku - początkowo z wielkim powodzeniem - Niemcy w roku 1943.

We wrześniu 1939 roku bomby, gdy odrywały się od zaczepów w komorach bombowych czy pod skrzydłami samolotów, leciały zupełnie swobodnie (dziś takie bomby określa się po angielsku jako "dumb" - durne przeciwieństwo broni "inteligentnych"). Dlatego lecący z prędkością 300-400 km/h bombowiec musiał przed zrzuceniem ładunku bomb lecieć najlepiej zupełnie prostym kursem. W tym czasie wpatrujący się w optyczny celownik bombardier musiał w odpowiednim momencie zwolnić bomby, które po oderwaniu się stopniowo wytracały prędkość poziomą i coraz szybciej zmierzały w kierunku celu.

Im wyżej leciał bombowiec, tym wcześniej bombardier miał szansę dostrzec cel, ale też tym wcześniej można było zauważyć zbliżający się samolot i podjąć przeciwdziałanie. Na tor lotu bomb wpływała prędkość, pułap i stabilność lotu bombowca, kierunek i siła wiatru, wilgotność powietrza i tym podobne czynniki.

Wszystko to sprawiało, że podczas takiego bombardowania z lotu poziomego, tzw. "horyzontalnego", na średnim pułapie uzyskanie rozrzutu bomb wynoszącego paręset metrów od celu uznawano za całkiem niezły wynik.

Dla porównania, "Schleswig-Holstein" mierzył 127 metrów długości i 22 szerokości. Trafienia z lotu horyzontalnego w tak względnie niewielki cel zdarzały się w warunkach II wojny rzadko. Ćwiczący miesiącami atak na amerykańskie pancerniki elitarni piloci Cesarskiej Marynarki Japonii osiągnęli w pierwszym nalocie na Pearl Harbor ledwie osiem trafień na 49 zrzuconych przez ich bombowce horyzontalne bomb - a przecież atakowali z zaskoczenia, bez żadnego przeciwdziałania przeciwnika, przy pięknej pogodzie, na świetnie rozpoznany cel, mając za sobą miesiące przygotowań do tego właśnie zadania. Bardziej sprzyjające okoliczności nalotu trudno sobie wyobrazić.

Ktoś mógłby jednakże zapytać, dlaczego więc tyle czyta się o zagrożeniu, jakim było lotnictwo dla okrętów wojennych? Co z Helem, Dunkierką, Kuantan czy Midway? Oczywiście jasne jest, że w czasie II wojny samoloty posłały na dno setki statków i okrętów. Jednakże czyniły to najczęściej przy użyciu zupełnie innych metod ataku.

Specjalne bombowce do precyzyjnego bombardowania



Niektóre jednostki bombowców szkolono już w czasie wojny do bombardowań z lotu ślizgowego, ale precyzyjne ataki bombowe na okręty były w latach II wojny domeną tzw. bombowców nurkujących. Te mniejsze od "horyzontalnych" bombowców maszyny podczas ataku kierowały się w locie pod ostrym kątem ku celowi, który pilot widział niejako przed sobą. Celował więc całym samolotem, w odpowiednim momencie rzucał bombę i wychodził z nurkowania, bomba zaś kontynuowała lot i - znacznie częściej niż w przypadku klasycznego nalotu - trafiała w cel.

W ten sposób atakowały osławione niemieckie "Stukasy", które 3 września w porcie helskim zatopiły ORP "Wicher" i ORP "Gryf", dzień wcześniej zaś zniszczyły na Westerplatte Wartownię nr 5, a w pierwszych latach wojny miały być postrachem marynarek alianckich, można wspomnieć o walce o Dunkierkę i Kretę czy też zniszczenie radzieckiego pancernika "Marat" w Kronsztadzie.

Niemieckie samoloty Junkers Ju 87 D "Stuka" we wrześniu 1939 r. precyzyjnie bombardowały polskie okręty w porcie w Helu oraz Wartownię nr 5 na Westerplatte. Niemieckie samoloty Junkers Ju 87 D "Stuka" we wrześniu 1939 r. precyzyjnie bombardowały polskie okręty w porcie w Helu oraz Wartownię nr 5 na Westerplatte.
Jednak poza Niemcami bombowce nurkujące znajdowały się jedynie na wyposażeniu lotnictwa japońskiego, amerykańskiego i brytyjskiego. Polskie Lotnictwo Wojskowe nie posiadało odpowiednich samolotów ani wyszkolonych załóg.

Z kolei większych samolotów, podobnych do "Łosi", używano do przenoszenia torped lotniczych, i to w ten sposób większe bombowce radziły sobie z okrętami wojennymi. Jednakże taką bronią nie dysponowaliśmy w roku 1939, a nawet gdybyśmy nią dysponowali, nie sposób byłoby jej użyć na ciasnych i płytkich wodach Martwej Wisły. Klasyczne bombowce horyzontalne przez cały okres wojny pozostawały bronią skuteczną przeciwko celom o sporej powierzchni, takim jak stanowiska wojsk przeciwnika, węzły kolejowe, fabryki i, często i tragicznie, dzielnice mieszkaniowe miast.

Schleswig-Holstein zatopiony przez brytyjskie bombowce



Co jednak z samym "Schleswigiem"? Przecież ostatecznie został on zatopiony w gdyńskim porcie przez brytyjskie bombowce horyzontalne? Owszem. Tyle że zatopiła go brytyjska Bomber Command, kierując do ataku na całą niemiecką bazę morską "Gotenhafen" ciężkie bombowce Avro Lancaster.

Wrak pancernika Schleswig-Holstein zatopiony w w porcie w Gdyni przez brytyjskie samoloty Avro Lancaster. Wrak pancernika Schleswig-Holstein zatopiony w w porcie w Gdyni przez brytyjskie samoloty Avro Lancaster.
Brytyjczycy dysponowali - poza prowadzonym wcześniej rozpoznaniem - radarami powietrze-ziemia H2S, pozwalającymi wykrywać charakterystyczne punkty terenu, atakowali w nocy, gdy zagrożenie ze strony nieprzyjacielskich myśliwców było znacznie mniejsze niż za dnia, cele wskazywały im wyspecjalizowane samoloty oznaczające miejsca celowania flarami, mieli kilka lat doświadczenia bojowego w bombardowaniach, no i znacznie większe siły.

Tymczasem w 1939 roku Brygada Bombowa mogłaby przy największym wysiłku użyć jednocześnie około 36 "Łosi" i to wyłącznie zakładając możliwość skoordynowania ataku kilku dywizjonów z kilku różnych lotnisk.

W czasie interesującego nas nalotu w nocy z 18 na 19 grudnia 1944 nad Gdynię nadleciało 236 potężnych "Lancasterów", które zrzuciły ponad 800 ton bomb (w całej kampanii 1939 roku "Łosie" zrzuciły jedynie niecałe 120 ton bomb). I mimo tak zmasowanego uderzenia, z użyciem sprawdzonych i wielokrotnie stosowanych metod oznaczania rozpoznanych wcześniej celów, w "Schleswiga" trafiły bezpośrednio tylko trzy ciężkie bomby. Zniszczono natomiast posiadającą znacznie większą powierzchnię stocznię.

Trudno przypuszczać, by załogom naszych przenoszących najwyżej 300-kilogramowe bomby burzące "Łosi", dla których byłby to pierwszy nalot bojowy na taki cel, jak okręt w nieznanym porcie, udałoby się w 1939 roku osiągnąć coś więcej.

Należy też dodać, że w czasie alianckich nalotów na Gdynię w drugiej fazie wojny wiele bomb padło daleko od wyznaczonych celów. Bomby zniszczyły między innymi jedną z kamienic przy ul. 10 Lutego i skrzydło kamienicy naprzeciw obecnego Dworca SKM, co najmniej jedna spadła koło kościoła Najświętszej Marii Panny. Miejsca te odległe są od celu ataku - portu i stoczni - o ponad kilometr.

Lotniczy atak na Schleswiga byłby grą niewartą świeczki



Można zatem wyobrazić sobie bardzo prawdopodobny przy ówczesnej technice bombardowań scenariusz, że część zrzuconych przez "Łosie" na "Schleswiga" bomb spadłaby gdzieś wśród domów Nowego Portu, niszcząc cywilne budynki i zabijając ich mieszkańców, jako że całej dzielnicy przed atakiem na Westerplatte nie ewakuowano.

Jak wiemy, we wrześniu 1939 roku Niemcy skoncentrowali w Gdańsku bardzo liczny kontyngent fotografów, kamerzystów i korespondentów propagandowych - ukazuje to szczegółowo dr Andrzej Drzycimski w swej ostatniej książce. Cała ta propagandowa machina z pewnością z miejsca zaczęłaby mówić o "zbrodniczych" nalotach okrutnych Polaków na niewinnych gdańskich cywilów, w dodatku "okraszając" swe przekazy wielką liczbą zdjęć i filmów.

Choć niemiecka Luftwaffe od pierwszych chwil prowadziła bezlitosną wojnę przeciwko polskim miastom i cywilom, wieści o skali niemieckich lotniczych okrucieństw z wolna tylko przedostawały się na zachód, a film amerykańskiego korespondenta Juliena Bryana, przedstawiający dramat cywilów w bombardowanej Warszawie, ukazał się dopiero w początkach 1940 roku.

Dlatego propagandowy wymiar ewentualnego ataku na "Schleswiga" wydaje się wątpliwy, gdyby towarzyszyć mu miała kontrakcja niemieckiej propagandy, przedstawiającej polskich lotników jako morderców cywili.

O autorze

autor

Jan Szkudliński

- doktor historii, badacz historii Gdyni i Pomorza, pracownik Muzeum Gdańska.

Opinie (173) 7 zablokowanych

  • To byłby pretekst. Beck sprowadził zagładę.
    A jak już to spytajcie niemców, kiedy oddadzą co ukradli.

    • 4 1

  • Równie dobrze można by zapytać czy Polacy w międzywojniu mogli stworzyć mocarstwo na pomoście bałtycko-czrnomorskim?

    Lub czy 1 września mogli zająć Prusy Wschodnie i przyłączyć je do Polski ? Nie, bo gdyby mogli to by to zrobili.

    • 3 0

  • Mama moja

    mieszkala w Gdyni w 1939,wysiedlona w drugiej polowie pazdziernika.Teraz Mama ma 89 lat i zadziwiiajaco dobra pamiec.To co mi opowiada utrwalam kamera dla potomkow.

    • 7 0

  • (1)

    na tamte czasy mieliśmy po prostu armię do d,py tak jak dziś były państwa które się poddały i ominęły ich zniszczenia tak samo powstanie warszawskie ten co wydal taki durny rozkaz powinien zostać przed sądem polowym rozstrzelany

    • 3 3

    • Na tamte czasy mieliśmy armię najlepszą, na jaką nas było stać. Państwo wyniszczone wojną światową, wojną z bolszewikami i istniejące niespełna 21 lat zmierzyło się z Niemcami - potęga gospodarczą i wojskową. Niemcom uległa Francja, Belgia, Holandia, Dania, Jugosławia, Grecja, w dużej mierze Związek Radziecki (bo jakoś Niemcy pod Moskwę podeszli).

      • 2 0

  • Po zidentyfikowaniu szczątków obrońców

    I co teraz zrobią ci domorośli historycy, którzy bez żadnych źródeł i dowodów twierdzili, że kapral Jan Gębura wywieszał na dachu koszar białą flagę 2 września i spadł stamtąd ginąc na miejscu? Tak zostało to przedstawione w komiksie "Westerplatte" i w paru innych publikacjach. Tymczasem badania archeologiczne szczątków odnalezionych na Westerplatte wykazały, że kapral Gębura zginął podczas bombardowania 2 września w Wartowni nr 5.

    • 5 0

  • niestety Polacy mają tą wadę braku porządku,systematyczności,dyscypliny. (1)

    Zachód i wschód zniszczyli i okradli Polskę.Większość ludzi i ich pokolenia po wojnie miały bardzo trudno.Ciężka praca odbudowy kraju nie pozwalała nawet myśleć większościom uczciwych ludzi o ich własnej przyszłości rozwoju czy kariery.Rosja budowała złote zakmi dla władzy ze zrabowanych dóbr narodowych i produkowała broń,a niemcy ze zrabowanych skarbów rozwijały swój kraj prężnie z ogromną przewagą nad innymi i teraz są najbogatszym państwem europy. Teraz PiS uczy Polski naród by działać i organizować się,współpracować z krajem i wypracować dobro ogólne.Zachodnie kraje od zawsze pracują nad swoją gospodarką,no ale miały łatwy start,ich nikt nie atakował,nikt nie zniszczył.Niemcy zniszczyły Polskę,ale Polska za niedługo dorówna,infrastrukturą i nowoczesnością,handlem i higieną a może nawet ich prześcigniemy. Niemcy jak widzą obecnie Polskę to nie mogą się napatrzeć i nadziwić że jest tak ślicznie,czysto i bezpiecznie. Polacy to wspaniały i dzielny naród,musi tylko jeszcze trochę popracować nad dyscypliną,organizacją i przy tym wydajnością.

    • 8 3

    • Mam nadzieje, ze Polska przestanie sie wreszcie kierowac honorem i zacznie dbac o wlasny interes. Pierwsze dobre zwiastuny bylo widac chyba w marcu kiedy mimo wielkiego oburzenia calej Europy zatrzymalismy w Polsce sprzet medyczny, ktory mial byc sprzedany Wlochom. Dbajmy o siebie i nie mieszajmy sie w sprawy innych a dobrze na tym wyjdziemy. No i zanim komus pomozemy to sprawdzmy czy warto i co na tym zyskamy. Nie bojmy sie tez wbic noza w plecy wrogowi kiedy tylko nadarzy sie okazja. Umieranie z honorem przydaje sie tylko zeby zrobic w szkole akademie o bohaterach.

      • 6 1

  • okręty podwodnie nie dały by rady

    Pancernik stał za zakretem a torpeda potrzebuje minimalnie 400m by się uzbroić.

    • 5 0

  • Z naszym dziesiejszym uzbrojeniem nie wytrzymalibyśmy 2 dni ataku. (4)

    Dobrze, że w razie "W" jest NATO.
    nigdy więcej wojny!

    • 7 4

    • Wąstpie że pomogliby (2)

      Historia uczy że żadne układy w przypadku wojny bezpośredniej nie zabezpieczą nas. Wlk. Brytania i Francja, które były w naszym regionie najsilniejszymi militarnie państwami wypięły się na nas pomimo podpisanej umowy. Jakby weszła w nas np Rosja, to by tylko wszyscy się w mediach oburzali i nawoływali do pokojowego rozwiązania i wycofania wojsk. NATO dopiero na granicy z Niemcami ustawiło obronę. Wystarczy spojrzeć ilu żołnierzy NATO stacjonuje w Niemczech a ile w Polsce. Sytuacja na Ukrainie pokazała dobitnie jak bardzo się wszyscy przejęli atakiem "zielonych ludzików". Prawda że Ukraina nie jest w NATO, ale i tak poglądowo można zobaczyć jaki stosunek mają inne kraje do aktów agresji jeśli to ich nie dotyczy bezpośrednio.

      • 4 1

      • (1)

        Nie "wypiely się", tylko wypowiedziały i zaczęły prowadzić wojnę.

        • 0 1

        • Poczytaj

          o dziwnej wojnie to się dowiesz cozrobiły. Podpowiem NIC.

          • 0 0

    • Dobrze że jest NATO? Czyli USA?

      Izrael tak bardzo wierzy w USA że woli mieć własne głowice nuklearne.

      • 0 0

  • (2)

    OK. Niszczymy go - i co dalej? Dla niektorych ludzi mozliwosc zatopienia pancernika ,,Schleswig-Holstein'' wydaje sie tozsame z wygraniem II Wojny Swiatowej...Niemcy podbijali Europe mimo, ze ta miala wiecej czasu na przygotowanie sie do obrony. I mielismy dwoch (w zasadzie trzech) najezdzcow na raz. Niemcy parli ,,na Wschod'' na Zwiazek Radziecki a Polska byla tylko ,,po drodze''. Wiec nie mylmy mozliwosci wojskowych, polityki i patriotyzmu. I zaden kraj, ktory poszedl na wspolprace z Hitlerem nie wyszedl z tego z,,twarza''.

    • 4 0

    • (1)

      Wspolpracowaly: Slowacja, Wegry, Finlandia, Wlochy, ZSRR, Francja, Litwa, Szwecja i wiele innych i wyszly na tym lepiej.

      • 3 0

      • Wciaz ci Niemcy...

        Kiedys rozmawialem z historykiem z Australii, ktory przekonywal mnie, ze II WW zaczeli Polacy (!?) Potem wyjasnil - Hitler zajal Austrie i byla wojna? - NIe! Zajal Czechoslowacje i tez nie bylo wojny. Ale wszyscy w Europie wiedzieli, ze nie da sie zajac Polski bez wojny - na uklady nie poszlismy.
        Nawiasem mowiac - obecnie Niemcy testuja Polske przysylajac ambasadora, ktory jest synem bliskiego wspolpracownika Hitlera. Czy naprawde nie ma innych kandydatow?

        • 1 0

  • kaczynski jednym bąkiem

    by zatopił. bohater z zapiecka u mamuni

    • 7 4

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7

20 zł
spacer

Sprawdź się

Sprawdź się

W meczu otwierającym rozgrywki EURO 2012 na PGE ARENIE w Gdańsku zmierzyły się drużyny:

 

Najczęściej czytane