- 1 Zaśmiecone gdyńskie westerplatte (75 opinii)
- 2 Zapomniany minister i jego gdyńska historia (47 opinii)
- 3 Jeden z pierwszych w Polsce "bliźniaków" (77 opinii)
- 4 Następcy Haffnera wchodzą cali na biało (6 opinii)
- 5 Upiorne syreny i największe pożary w mieście (33 opinie)
- 6 30 lat od tragedii autobusowej w Kokoszkach (223 opinie)
Zima szła a Antoś powrócił... i go wcielili
16 lutego 2018 (artykuł sprzed 6 lat)
Najnowszy artykuł na ten temat
O morderstwie na jachcie i upartej nudystce
Druga połowa lutego roku 1938 zasypała śniegiem niemal cały kraj, a "nieoczekiwana zima, która od paru dni znowu zapanowała nad Polską i całą Europą", ani myślała ustąpić, "srożąc się z coraz większą gwałtownością" ("przy nieznacznym stosunkowo mrozie szalały w całym kraju wielkie śnieżyce połączone z huraganowym wiatrem").
Tym razem zima oszczędziła wybrzeże Bałtyku, gdzie wprawdzie było "pochmurno z częściowym rozjaśnieniem", a zachodnim wiatrom towarzyszył lekki mróz, nie spowodowało to jednak większych utrudnień w życiu codziennym miejscowej ludności.
Nie przeszkodziło też, obradującym w Toruniu, starostom województwa pomorskiego (zebranym "pod przewodnictwem [wojewody] p. Raczkiewicza", przy "udziale Komisarza Rządu m. Gdyni", "prezydentów miast Torunia i Grudziądza" oraz starostów "tych powiatów z województwa poznańskiego i warszawskiego", które z dniem 1 kwietnia planowano "włączyć do województwa pomorskiego") w dyskusji na temat "zrastania się zrębów Wielkiego Pomorza".
Ale i lekka stosunkowo zima mogła stwarzać zagrożenie dla zdrowia i życia mieszkańców Pomorza: w okresie zimowym dość często dochodziło do wypadków spowodowanych przez "cichego zabójcę", czyli czad. Dwutlenek węgla ulatniał się z wielu, niewłaściwie używanych, pieców i kuchni węglowych.
O wielkim szczęściu mogli więc mówić, mieszkający w Chyloni, "33-letnia Marta Janoch i jej 2-letni syn Józef". Kobieta, udając się na nocny spoczynek, zamknęła "uprzednio szczelnie piec, w którym silnie napalono węglem", a ponieważ "na skutek odcięcia dostępu powietrza wytworzył się czad", doszło do zatrucia śpiących osób. Wezwany w porę lekarz pogotowia zdołał na szczęście zapobiec tragedii (stan zdrowia matki i dziecka - niezbyt "groźny").
Inne, opisywane w tym czasie na łamach "Gazety Gdańskiej" (z 16 lutego) wypadki, miały już jednak niewiele wspólnego z zimą.
O ile "nieszczęśliwy upadek 71-letniej mężatki Augusty Kowalskiej", do którego doszło na "ulicy Langgarten (Długie Ogrody) naprzeciw kina", mógł być spowodowany śliskim chodnikiem, to już nieszczęśliwy wypadek Horsta Stehle, "podczas ćwiczeń gimnastycznych w szkole w Nowym Porcie", mógł zdarzyć się o każdej porze roku (przy okazji warto zauważyć, jakimi "błahymi" - z dzisiejszego punktu widzenia - sprawami zajmowały się wówczas gazety: dziś rzecz nie do pomyślenia), tak jak "tragiczne wypadki na ulicy" Długiej czy "zderzenie samochodów" w śródmieściu Gdyni.
Do niebezpiecznych sytuacji dochodziło również na morzu: "w związku z panującym (...) niezwykle silnym sztormem na Bałtyku" pojawiły się obawy o los 3-osobowej załogi "największego z serii dużych kutrów wybudowanych w Stoczni Rybackiej w Gdyni". Los jednak okazał się łaskawy dla kutra "GDY 26", bo powrócił on bezpiecznie do portu "z kilkugodzinnym zaledwie opóźnieniem", a chociaż "miał ciężką przeprawę na morzu" i "sztormowa fala zmyła z jego pokładu kilka skrzyń ze śledziami", nie podzielił, na szczęście, losów "fregaty sprzed 300 lat", wydobytej w okolicach Rozewia, szczątki której trafiły jako dar do zbiorów Muzeum Morskiego w Gdyni.
Do morskich "kolizji" dochodziło nie tylko na wodzie: "dwaj, bawiący w Gdyni marynarze estońscy, przybyli do portu na ss. Alfa", zderzyli się bowiem z... "polskim kodeksem karnym", gdy pragnąc skorzystać z usług "lokalu portowego Savoy", odmówili zapłaty za "wódeczkę i zakąskę".
Na kursie kolizyjnym z prawem znalazł się również inny "wilk morski z zawodu", niejaki Antoni Nawracała, "liczący sobie już 30-wiosen życia", który służbą na morzu chciał wymigać się od obowiązkowej służby wojskowej: Antek "zawsze tak rejsy sobie ustalał, aby nie dostać się do koszar". Próbującego uniknąć "spełnienia obywatelskiej powinności" Nawracałę, "ciupasem" "nawrócono" ("pod opieką marsowego policjanta") z Ameryki prosto do aresztu, z którego, "drogą mało zaszczytną", miał wrócić do macierzystej formacji.
Kolizje z prawem szczęścia nie dają, o czym przekonał się również litewski "blindziarz" (pasażer na gapę), który "swego czasu zakradł się na pewien statek szwedzki w Kłajpedzie" i zamierzał niepostrzeżenie dostać się do Ameryki: niestety, dobrze zapowiadającą się podróż przerwano mu w Gdańsku. Może szczęścia trzeba było szukać nie wśród węgla, a w "Kaftali"?
* Tytuł nawiązuje do filmu z Adolfem Dymszą pt. "Skarb" z roku 1948, którego bohaterowie nagrywali słuchowisko radiowe "Antoś Migdał nie wrócił".
Źródło: "Gazeta Gdańska" nr 38 z 16 lutego 1938 r. Skany pochodzą z Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej.
Opinie (20)
-
2018-02-16 21:37
I tylko
czad dalej zabija. Najczęściej w łazience z piecykiem gazowym...
- 0 0
-
2018-02-17 18:46
W zachwycie!
Jestem zachwycona artykułami Pana Jarosława. Dziękuję!
- 1 0
2
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.