• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Stocznia, Lesky i człowiek interesu

Paweł Pizuński
30 lipca 2012 (artykuł sprzed 11 lat) 
Widok na gdańską stocznię Ferdinanda Schichaua. Czy około roku 1920 rzeczywiście była na sprzedaż za 160 milionów marek? Widok na gdańską stocznię Ferdinanda Schichaua. Czy około roku 1920 rzeczywiście była na sprzedaż za 160 milionów marek?

Może brzmi to paradoksalnie, ale czasem można się przekonać, że służenie prawdzie nie zawsze oznacza służbę dobrej sprawie.



Lesky z zasady nie brał płatnych zleceń, a to dla jego żony było czymś karygodnym.

- Jeśli możesz zarobić dodatkowe pieniądze, to głupotą jest tego nie wykorzystać - narzekała. - O rodzinie i dzieciach byś pomyślał.
- Przecież nie mamy dzieci - oderwał wzrok od gazety
- A co będzie, jeśli się pojawią?
- Wtedy się pomyśli - przewrócił stronę i zagłębił się w lekturze.

Wtedy uznał sprawę za zamkniętą, ale temat płatnych zleceń powrócił na początku 1920 r., gdy w restauracji opodal sądu pojawił się jegomość w szykownym wełnianym płaszczu, cylindrze za 200 marek i garniturze za miesięczną pensję komisarza policji. W jednej ręce trzymał laskę zaopatrzoną w solidną, metalową gałkę, w drugiej gazetę. Przysiadł się do stolika, przy którym siedział Lesky.

- Nazywam się Carlson. Jestem...
- Wiem kim pan jest - przerwał mu Lesky. Właściciel zakładów stoczniowych "F. Schichau" był mu znany.
- Przyszedłem w sprawie pewnego artykułu.
- Mówi pan o tym, co napisano w Danziger Allgemeine Zeitung? - zapytał zdziwiony. - Przecież proces już się odbył.
- I zapadł bardzo niekorzystny dla mojej firmy wyrok.
- Nie bardzo wiem, dlaczego przychodzi pan z tym do mnie...
- Wnieśliśmy odwołanie od wyroku - zdjął cylinder i rękawiczki. - Chcielibyśmy, by pomógł nam pan osiągnąć satysfakcjonujący wyrok.
- Obawiam się, że trafił pan do niewłaściwej osoby. Mój wydział...
- Nie chodzi mi o pański wydział. Chodzi o pana. Wiele słyszałem o pańskich zdolnościach.
- Pan nie zrozumiał. Ja zajmuję się sprawami kryminalnymi. Nie interesują mnie procesy o obrazę.
- Ale w kilku takich sprawach zdaje się pan pomagał...
- Robiłem to wyłącznie po przyjacielsku.
- Więc może teraz zajmie się pan moją sprawą? Z przyjaźni do marki niemieckiej - uśmiechnął się.
- Czy pan wie, że takie rzeczy nazywa się przekupstwem?
- Przekupstwem? Bardzo brzydkie słowo... - skrzywił się. - To nie jest przekupstwo. Nie zajmuje się pan przecież moją sprawą z urzędu. Tu chodzi wyłącznie o prywatną przysługę.
- Mimo wszystko nie jest to czysta sprawa... - Lesky wrócił do przeglądania gazety. Sądził, że Carlson sobie pójdzie, ale pomylił się.
- Czy wie pan, kto napisał ten artykuł? - zapytał.
- Nie mam pojęcia.
- Doktor Baumgart. Mówi panu coś to nazwisko?

Lesky drgnął. Niestety, Baumgart był mu znany.

- Tak, drogi panie Lesky. To ten sam człowiek. To on posądził pana o dezercję i ukrywanie dowodów.
- To była bezczelna potwarz! - twarz Leskyego pokraśniała gwałtownie.
- To samo ja mogę powiedzieć o rzeczach, które ten pan wypisywał na mój temat - Carlson przetarł czoło. - Wie pan, co teraz Baumgart porabia?
- Nie mam pojęcia...
- Robi w polityce.
- Tak sądziłem. Tego rodzaju kreatury zawsze pchają się do polityki.

* * *

Pod koniec 1918 r., gdy ważyły się losy Gdańska, zaczęły szerzyć się w mieście pogłoski o możliwej sprzedaży warsztatów stoczniowych "F. Schichaua". Mówiono, że właściciel firmy, pan Carlson, zamierza sprzedać ją jakiejś zagranicznej spółce. Spotkało się to z niezadowoleniem robotników, którzy mogli stracić swoje miejsca pracy i z potępieniem "patriotów", którzy twierdzili, że sprzedaż starej, niemieckiej firmy cudzoziemcom jest zdradą.

Rozgorzała dyskusja, do której swoje trzy grosze wtrącił dr Baumgart, prawnik zatrudniony w jednym z gdańskich banków. Zapewne po to, by podbudować swą karierę, trudnił się on również dziennikarstwem i publikował w miejscowej prasie artykuły na tematy aktualne.

O rzekomej sprzedaży zakładów "F. Fchichau" Baumgart opublikował kilka tekstów, ale największe oburzenie pana Carlsona wywołał pierwszy z nich. Ukazał się on 15 stycznia 1919 r. w "Danziger Allgemeine Zeitung" i oprócz krótkiego, utrzymanego w "patriotycznym" tonie komentarza zawierał też informację, że ustalona została już cena zakupu. Baumgart twierdził, że wynosiła ona 160 milionów marek.

Carlson zdementował pogłoski o sprzedaży zakładu i ogłosił, że autora tekstu poda do sądu. Baumgart przestraszył się. Wysłał do Carlsona list, w którym tłumaczył się i skłonny był dać mu każdy rodzaj satysfakcji, jakiej ten sobie zażyczy. Mimo to sprawa trafiła do sądu, ale ku niezadowoleniu Carlsona Baumgart został uniewinniony. Sędziowie stwierdzili, że trudno dopatrywać się obrazy w sytuacji, gdy ktoś powtarza pogłoski, o których "wszystkie wróble w mieście już ćwierkały". Teraz trzeba było podważyć wiarygodność Baumgarta.

Lesky już kiedyś szukał informacji na jego temat, ale nie znalazł nic, do czego można byłoby się przyczepić. To prawda, że podczas wojny prochu nie wąchał, ponieważ siedział w sztabie, ale z tym przecież do sądu pójść nie mógł. Niewiele tajemnic skrywały też jego czasy studenckie. Z wyjątkiem kilku ekstrawagancji, których Baumgart dopuścił się z kolegami, Lesky nie znalazł niczego. Dlatego, gdy powtórnie spotkał się z Carlsonem, nie miał dla niego najlepszych wieści.

- Naprawdę niczego pan nie znalazł? - Carlson skrzywił się.
- Niestety. Póki co pan Baumgart niczym szczególnym się nie odznaczył. Niczym, z wyjątkiem tych bzdur, które wypisuje w gazetach...
- Więc może na tym się oprzeć?
- Tak. może... Pod warunkiem, że dowiedzie pan, iż bzdury te znacząco naruszyły pańskie interesy.
- Czyli, że nic nie mamy? - Carlson zasępił się.
- Coś tam znalazłem... - Lesky sięgnął po teczkę i wydobył z niej jakiś wycinek prasowy. - Być może to się panu przyda...
- Co to jest?
- Wycinek z pewnej amerykańskiej gazety. "Daily..." coś tam.
- Nie znam zbyt dobrze angielskiego...
- Dlatego dałem artykuł do tłumaczenia - Lesky wyjął z teczki kopertę i podał ją Carlsonowi.

Otworzył kopertę, uważnie przeczytał tekst tłumaczenia i ku zdziwieniu Leskyego rozpromienił się.

- Królu złoty! - niemal krzyknął - Mamy drania!
- Naprawdę?
- Oczywiście! Niech no tylko moi prawnicy się za to wezmą! - wstał z krzesła i ruszył ku wyjściu. - Dziękuję - rzucił przez ramię. - Bardzo dziękuję... - wrócił, wyjął z portfela kilka banknotów i położył je na stoliku - Jeszcze raz dziękuję...

Uścisnął rękę Lesky'ego i wyszedł z restauracji.

* * *


Artykuł wycięty z amerykańskiej gazety nie był złośliwy. Był wręcz szyderczy. Autor niemal kpił z tego, kto miał ochotę kupić zakład znajdujący się w mieście o nieokreślonej sytuacji politycznej i zatrudniający robotników, którzy bardziej myśleli o rewolucji niż o pracy. Nie wiadomo, czy artykuł miał jakiś związek z tekstem Baumgarta, wystarczyło jednak, że ukazał się on krótko po publikacji w "Danziger Allgemeine...". Prawnicy Carlsona łatwo dowiedli, że złośliwy komentarz Amerykanina był następstwem tego, co napisał Baumgart. W efekcie 16 lutego 1920 r. gdańska Izba Karna skazała go na 200 marek grzywny i na pokrycie kosztów sądowych.

Carlson triumfował. Krótko po ogłoszeniu wyroku w prasie, za co Baumgart też musiał zapłacić, Lesky spotkał go na korytarzu sądowym.

- Jeszcze raz panu dziękuję, panie Lesky - Carlson wyciągając rękę na powitanie.
- Chciał pan sprzedać zakład...
- Słucham?
- Myślę, że chciał pan sprzedać zakład, tylko, że artykuł Baumgarta pokrzyżował panu plany...
- Ma pan bujną fantazję - zaśmiał się.
- Baumgart pracował w banku - Lesky obrzucił go lodowatym spojrzeniem. - Dużo wiedział o kondycji finansowej pańskiej firmy. Mimochodem lub celowo zdradził to w swym artykule i ze sprzedaży nic nie wyszło - uśmiechnął się cierpko. - Co znaczyło to 160 milionów? Zobowiązania kredytowe? Zaległości płatnicze?
- Nie wiem o czym pan mówi, panie Lesky... - Carlson przerwał mu gwałtownie, odwrócił się na pięcie i ruszył w dół schodami. - W każdym razie marnuje się pan w policji.

Lesky czuł się fatalnie. Wiedział, że przysłużył się niezbyt czystej sprawie, ale za to pani Lesky była zachwycona. Wieczorem zaprezentowała swój najnowszy zakup - płaszcz o jaskrawo-różowej barwie i kapelusik w tym samym kolorze.

***


Więcej o gdańskich stoczniach przeczytasz w artykule pt. Od Klawittera, przez Schichaua i Lenina do dziś

O autorze

autor

Paweł Pizuński

- historyk, autor m.in. Pocztu Wielkich Mistrzów Krzyżackich i Pierwszego Pitawala Gdańskiego. Opisywane przez niego historie kryminalne pochodzą z gdańskiej prasy z początku XX w.

Opinie (6) 1 zablokowana

  • STOCZNIA ZAWSZE BYŁA JEST I BĘDZIE ................ ale na sprzedaż. (1)

    • 10 2

    • tego życzysz jedynemu polskiemu przemysłowi liczącego się na świecie?

      • 1 2

  • Gdansk stolica Kaszub (1)

    skoro tak to opisy na tej mapie powinny byc w jezyku kaszubskim.Gdansk nigdy nie byl kaszubski.

    • 17 9

    • Głupi komentarz i nie na temat!

      proponuję jego autorowi zamiast pisać kolejne głupie komentarze - zapoznać się ze skomplikowana historią Pomorza na przestrzeni wieków..

      • 6 2

  • Genialne

    Więcej takich historyjek, miłe i na odprężenie.

    • 19 0

  • Bardzo dziękuję za pański artykuł, - pomimo że mineło prawie 100 lat wciąż jest aktualny:)

    • 7 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Gdynia wielu narodowości

spotkanie, wykład

Sprawdź się

Sprawdź się

Które z trójmiejskich miast w latach 60. było nazywane „Riwierą PRL”?

 

Najczęściej czytane