• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Jak ladacznice walczyły ze sobą na donosy

Paweł Pizuński
10 grudnia 2015 (artykuł sprzed 8 lat) 
Prezydium policji w Gdańsku na pocztówce z 1905 r. Prezydium policji w Gdańsku na pocztówce z 1905 r.

Anonim, jako narzędzie fałszywego czy prawdziwego, ale zawsze tchórzliwego oskarżenia, wykorzystywany jest od dawna. Nieobcy był także gdańskim ladacznicom, które przy jego pomocy próbowały pozbyć się młodszej i atrakcyjniejszej rywalki.



List wpłynął do prokuratury w pierwszych dniach czerwca 1901 r. Zwykła, szara koperta, znaczek za kilka fenigów, adres starannie wykaligrafowany czarnym atramentem, ale nadawcy brak.

- Znowu anonim... - mruknął woźny, pakując list do pudła na korespondencję.
Wybrał przegródkę "Sprawy różne", bo diabli wiedzą, co za pismo przyszło, więc siłą rzeczy list trafić musiał w końcu do niższego urzędnika prokuratury - Zaleskiego. To on zwykle takie sprawy załatwiał, tyle że zanim zdołał zapoznać się z treścią listu, zaliczył on wcześniej pudło w kancelarii, do której trafiały pisma błędnie zaadresowane, podejrzane lub mało ważne.

Tutaj jeden z urzędników list otworzył, przeczytał, opatrzył konieczną sygnaturą i wstępnie zaklasyfikował. Według niego list był donosem i trudno byłoby się z tym nie zgodzić, skoro na kopercie nadawcy nie było, kwieciście zredagowana treść rozpoczynała się od słów "Niniejszym informujemy...", a poniżej, na samym spodzie niezbyt czystej kartki widniał niewiele mówiący podpis "Frau Martha Nowitzki". Zupełnie jakby obowiązkiem każdego urzędnika prokuratury było znać tę osobę.

Treść donosu najbardziej mogła zainteresować tych z policji obyczajowej. Informacja, że niezamężna panna G. sprzedaje swe wdzięki na lewo i prawo i że ma stręczyciela w osobie nigdzie niepracującego robotnika I., zaprowadzić mogła za kratki obie te osoby. Wystarczyło sprawdzić wiarygodność kilku podanych w liście szczegółów, a to dla doświadczonego wywiadowcy trudne przecież nie było.

Notka prasowa opisująca wyrok sądu w sprawie przeciwko paniom Sänger, Seelow i Rothe. Notka prasowa opisująca wyrok sądu w sprawie przeciwko paniom Sänger, Seelow i Rothe.
Inne podane w donosie fakty też z kilku względów były ciekawe. "Frau Martha Nowitzki" wymieniała na przykład dwa adresy, gdzie ponoć dochodziło do intymnych kontaktów panny G. z klientami, a w takim razie właściciele tych lokali też mogli mieć kłopoty. Prokurator oskarżyć mógł ich o sutenerstwo.

Tak czy inaczej, choć Zaleski brzydził się donosami, choć pogardzał nimi tak, jak gardził donosicielami, to jednak obowiązek był obowiązkiem. Musiał sprawdzić wiarygodność zawartych w nim faktów.

* * *


Głównym obiektem zainteresowania autora donosu była panna G., całkiem ładna osóbka w wieku lat mniej więcej trzydziestu. Jasna cera, upięte w kok płowe włosy, mały, zadarty nosek, szerokie czoło, szyja jak u łabędzicy; wzrost średni, sylwetka drobna, smukła, talia wcięta, piersi wydatne, choć nie do przesady, no i te łydki... kształtne, zgrabne, foremne. Skryte pod dość długą, popielatą suknią, którą panna G. dość często, bez zbytniej żenady zadzierała lekko do góry, by poprawić sznurowadła lub sprzączki przy butach. Czyniła to z takim wdziękiem, że żaden przechodzień płci męskiej nie potrafił utrzymać wzroku na wodzy. Zerkał na łydki, później na kibić, a w końcu na twarz, jako się rzekło, powabną...

W sumie, co tu dużo gadać, panna G. była całkiem miłą dla oka osobą, w przeciwieństwie do persony, która - według donosu - miała być jej alfonsem.

Nigdzie niepracujący robotnik I. był wysokim brunetem o szerokich barach, małej głowie, gębie jak rozjechany garnek i minie butnej, wręcz bezczelnej. Niektórzy z policji zdążyli się już na nim poznać. Był to typ brutalny, prostacki, gwałtowny, a przy tym wszystkim silny jak tur. Prawdziwy postrach Hinter Adlers Brauhaus (dosłownie: za browarem Adlera, dziś to ul. Browarna zobacz na mapie Gdańska), najciemniejszej z ciemnych, najbrudniejszej z brudnych, w najgrzeszniejszej z grzesznych części miasta. Hinter Adlers Braunhaus wraz z przyległymi do niej ulicami była słynnym na cały Gdańsk zakątkiem alfonsów, ulicznic, zbirów i złodziei.

Robotnika I. doprowadził do Zaleskiego policjant Hoyer. Posadził go na krześle i stanął obok, jakby obawiał się, że typek zerwie się na równe nogi, huknie niższego urzędnika prokuratury w czoło i czmychnie przez okno.

Zbyteczna troska! Tego dnia postrach całego zakątka ledwo się ruszał, bo popił sobie trochę zeszłej nocy z kamratami i jeszcze nie całkiem wytrzeźwiał. Kiedy więc Hoyer posadził go na krześle, rozsiadł się na nim jak w fotelu i wnet byłby zasnął, gdyby nie stojący obok policjant. Trzepnął go parę razy w łepetynę, by nieborak nie spadł przypadkiem na podłogę, ale i tak indywiduum mówić nie chciało.

Bardziej rozmowna okazała się panna G.

- To ta stara wydra Seelow... - powiedziała w pewnym momencie łkając z lekka - to ona na mnie, niewinną, doniosła. Co nie?
- A kto to taki ta Seelow? - zainteresował się Zaleski.
- To pan władza nie wie?! - przestała łkać. - To ladacznica... Ma ze sto lat i nikt na nią nie leci, więc się mnie czepia. Za złe mnie ma, że eleganckie panowie na mnie zerkają, a na nią nikt; ot i cała prawda.... - wycedziła jednym tchem.
- Skąd u panienki pewność, że to ta Seelow donos napisała...?
- Napisała? - panna G. zdziwiła się szczerze.
- Owszem... Anonimowy donos na panienkę wpłynął...
- W takim razie to nie ona.
- Dlaczego? - teraz Zaleski się zdziwił
- Bo ta wydra pisać nie umie, ot co! - zaśmiała się.

Kilka dni później Zaleski wszystko sprawdził. W asyście policjanta Hoyera wybrał się wieczorem na Hinter Adler Brauhaus i rozejrzał się po okolicy. Smętne typy snujące się bez celu po brudnych i zapchlonych zaułkach, wyzywająco ubrane kokoty wystające wieczorami w cuchnących stęchlizną bramach, sutenerzy, złodzieje i wydrwigrosze przepijający łup w obskurnych knajpach.

Odnośnie "starej wydry" Seelow nie wszystko się zgadzało. Nie miała stu lat, a co najwyżej czterdzieści kilka. Twarz pokryta grubą warstwą pudru, farbowane na brązowo włosy, utapirowane tak, że sterczały na wszystkie strony, krótka, pokryta przeźroczystą skórą szyja, masywny kark i sporych rozmiarów tułów osadzony na dość szczupłych nogach. Nie da się ukryć: Seelow urodą nie grzeszyła, pisać rzeczywiście nie umiała, czytanie też szło jej kiepsko, ale - co ciekawe - dość szybko okazało się, że to faktycznie ona była zaangażowana w napisanie listu. Jak to możliwe?

Zaleski wypytał w tej sprawie w okolicy i na jaw wyszła intryga grubymi nićmi szyta.

Augusta Seelow, która oficjalnie była panną, miała przyjaciółkę w osobie będącej w separacji z mężem Barbary Rothe. Obie od lat mieszkały na Hintern Adler Brauhaus i obie grzeszyły kiedyś na potęgę, więc policja miała je na oku. Gdy Seelow co jakiś czas lądowała w areszcie z powodu stręczycielstwa, Rothe pakowano do więzienia za kradzieże lub inne delikty.

Gdańska księga adresowa z 1942 r., z uwzględnieniem mieszkańców ulicy Hinter Adlers Brauhaus (dziś to ul. Browarna). Gdańska księga adresowa z 1942 r., z uwzględnieniem mieszkańców ulicy Hinter Adlers Brauhaus (dziś to ul. Browarna).
W myśl zasady, że największym wrogiem kobiety jest druga kobieta, zarówno Seelow, jak i Rothe na pannę G. patrzeć nie mogły. Nie cierpiały jej, bo to ona niby taka gładziutka, czyściutka i za nie wiadomo kogo się miała. Tak mawiała panna Seelow przy różnych okazjach i każdy wiedział, że chętnie by jej oczy wydrapała. Powstrzymywało ją to, że bała się "robotnika" I. Wiedziała, że gdyby pannę G. choć palcem tknęła, to ten zatłukłby ją na miejscu.

Na pomysł, by pogrążyć pannę G. z pomocą prokuratury wpadła Barbara Rothe. Wymyśliła, że jeśli one dwie nie mogą osobiście przysłużyć się pannie G., to najlepiej będzie nasłać na nią urzędników. Był jednak jeden problem: ani Rothe, ani Seelow nie były zbyt tęgie w pisaniu. Potrzebowały kogoś, kto umiałby ubrać w słowa to, co obie chciały prokuraturze powiedzieć.

Wspólnika, a raczej wspólniczkę, Seelow i Rothe dobrały sobie bez trudu. Obie przyjaźniły się z inną bywalczynią Hinter Adler Brauhaus - Rosalie Sänger. Zaprosiły ją pewnego dnia na herbatę, poczęstowały ciastkami. Rosalie Sänger była dostatecznie wyedukowana, by donos do prokuratury napisać...

* * *


Rosalie Sänger stanęła przed sądem 1 marca 1902 r. Prokuratura oskarżyła ją o sfałszowanie dokumentu, bo tak oceniono podpisanie listu cudzym nazwiskiem. "Frau Martha Nowitzki" istniała bowiem naprawdę, ale o tym, że napisała list do prokuratury, nie miała bladego pojęcia.

Mimo to obrońcy Breskiemu udało się wybronić Sänger.

- Dlaczego prokuratura żąda więzienia dla oskarżonej, skoro była tylko narzędziem w rękach dwóch do cna zepsutych kobiet? - pytał retorycznie. - Skazanie Rosalie Sänger nie byłoby niczym innym, jak skazaniem młotka za wbijanie gwoździ lub karabinu za strzelanie do ludzi - argumentował z przekonaniem.
Najwyraźniej zyskał zrozumienie Izby Karnej, bo ta uniewinniła Rosalie Sänger, skazała natomiast Augustę Seelow oraz Barbarę Rothe. Pierwsza dostała dwa, druga sześć tygodni więzienia.

O autorze

autor

Paweł Pizuński

- historyk, autor m.in. Pocztu Wielkich Mistrzów Krzyżackich i Pierwszego Pitawala Gdańskiego. Opisywane przez niego historie kryminalne pochodzą z gdańskiej prasy z początku XX w.

Opinie (25) 3 zablokowane

  • Swietne.

    Jak zwykle ciekawie. Prosze o wiecej.

    • 79 5

  • A to ladacznice (3)

    Dla pieniędzy są zdolne zrobić " wszystkie numery świata " :)

    • 44 2

    • Ale tego numeru

      "Na krechę" nie zrobią.

      • 4 1

    • (1)

      To nie ladacznice, to zwykłe k_rwy.
      Prostytutka to zawód, k_rwa to charakter.

      • 11 1

      • Prostytutka a k_rwa

        To nie prostytutki degradują społeczeństwo, to k_rwy, których płeć i profesja nie mają znaczenia.
        Jakość społeczeństwa zależy od zawartości k_restwa w tym społeczeństwie.

        • 2 0

  • To chyba nie tylko prostytutki lubią oczerniać "młodsze i atrakcyjniejsze"

    :)

    • 43 0

  • Gdansk (1)

    Piekna zabudowa Gdanska, jeszcze w dobrym stanie. W tle Wielka synagoga.

    • 35 0

    • Niestety dzikie hordy przedwojennych dancygierów nie potrafiły uszanować tego pięknego zabytku.

      • 3 2

  • Niemieckie ladacznice... (2)

    Na szczęście wojna wyczyściła to piękne miasto z tej zdegenerowanej nacji.

    • 17 40

    • (1)

      Teraz masz ladacznice, których dziadkowie przyjechali do Gdańska po wojnie, z wiosek spod Wilna czy Lwowa.

      • 16 7

      • Wiesz o tym z autopsji?

        • 8 10

  • Dwa wieki temu a budowali dwa razy piękniej - wtedy liczyła się estetyka a nie taniocha ech - ludzie mieli inne priorytety , wydaje mi się , że bardziej ludzkie niż obecnie.

    • 38 2

  • a dlaczego obie stare pudernice panie Rothe i Seelow są wymienione z imienia i nazwiska (4)

    a tę młodą , atrakcyjną prostytutkę i jej alfonsa robotnika oznacza się jako panna G. i pan I. ??
    Prosimy o pełne nazwiska , niech będzie symetrycznie

    • 29 3

    • też mnie to zaintrygowało

      • 6 1

    • zapewne panie wymienione z nazwiska to Niemki a ta pani G to Polka i pewnie jej wnuki

      dalej mieszkają na Browarniczej

      • 10 3

    • Bo to złe kobiety były

      • 6 0

    • bo są poszukiwane przez policję listem gończym

      • 6 0

  • Na tym portalu - (1)

    to najlepsze wiadomości
    Jestem stałą fanką
    Pozdrawiam

    • 33 2

    • Dziękuję i pozdrawiam wszystkich fanów. Fanki w szczególności!

      • 2 0

  • haha a

    Ciekawe ilu z nas nie jest świadoma tego, że czyta o swoich przodkach; -) bardzo ciekawy artykuł

    • 9 2

  • a tak z ciekawości

    to za co wsadzili dwie stare pudernice do pierdla skoro w anonimie prawdę napisały? w końcu tzw robotnik był stręczycielem czy nie był, oto jest pytanie?

    • 1 1

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7

20 zł
spacer

Vivat Gdańsk! Rekonstrukcje historyczne na Górze Gradowej

pokaz, spacer

Gdynia wielu narodowości

spotkanie, wykład

Sprawdź się

Sprawdź się

Do czego wykorzystywano w XVII wieku wieżę obecnego Muzeum Archeologicznego w Gdańsku?

 

Najczęściej czytane