• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Feralna pijatyka w Pszczółkach

Paweł Pizuński
2 lutego 2016 (artykuł sprzed 8 lat) 
Na początku XX wieku Pomorze Gdańskie było zamieszkane zarówno przez Polaków jak i Niemców. Na mapie oznaczono: Skowarcz (niem. Schönwarling) - pkt. 2, Pszczółki (niem. Hohenstein) - pkt. 3, Gdańsk (niem. Danzig) - pkt. 1.  Na początku XX wieku Pomorze Gdańskie było zamieszkane zarówno przez Polaków jak i Niemców. Na mapie oznaczono: Skowarcz (niem. Schönwarling) - pkt. 2, Pszczółki (niem. Hohenstein) - pkt. 3, Gdańsk (niem. Danzig) - pkt. 1.

Karczmarz ze Skowarcza miał dość pijackich burd i w każdą niedzielę zamykał swój lokal. Spragnieni mocnych trunków chłopi przenieśli się więc do oberży w pobliskich Pszczółkach. Wspólne picie pod jednym dachem miejscowych i mieszkańców okolicznych wsi miało fatalne skutki.



W Skowarczu była tylko jedna gospoda. Prowadził ją pan D., człowiek spokojny i dość zrównoważony. Nie daj Panie Boże jednak, jeśli go ktoś zdenerwował, bo wtedy w słowach i w czynach nie przebierał! Nie to żeby kogoś poturbował lub wyzwał od najgorszych. Co to, to nie. Pan D. wulgaryzmami się brzydził, a co do rękoczynów, to te traktował jako ostateczność.

Owszem, bywało, że tego i owego trzonkiem od miotły z knajpy na zbity pysk wygnał, ale takie przypadki zdarzały się raz od wielkiego dzwonu. W sumie delikwent bardzo musiał się starać, by pana D. z równowagi wyprowadzić, jednak raz udało się... Miarka się przebrała; i to do tego stopnia, że w pierwszą niedzielę wrześniu 1902 r. klienci zastali gospodę na głucho zamkniętą.

- Dlaczego? - zapytali zrozpaczeni klienci.
- Po to żeby was wsiowe czubki, dobrych manier nauczyć, ot, co! Nie będziecie mi w dzień święty pijackich burd urządzać! - Odparł pan D. i na nic się zdały błagania.

W każdą niedzielę karczmarz knajpę zamykał ku rozpaczy okolicznego ludu, chociaż baby, ksiądz dobrodziej i karczmarz Reinkisch z sąsiednich Pszczółek byli temu radzi. Ksiądz wiadomo dlaczego się cieszył. Ubyło mu podpitych owieczek, które na mszy wieczornej przysypiały, zamiast kazania wysłuchać. Reinkischowi też trudno się dziwić. W niedziele klientów mu przecież przybyło, bo teraz większość chłopów ze Skowarcza do niego przychodziła wypić. Karczmarz z radości aż ręce zacierał, ale do czasu. Przyszła chwila, że gorzko tego pożałował.

Była niedziela 28 września 1902 r. Dzień wstał pogodny jak rzadko kiedy. Słońce prażyło, na niebie ani chmurki, wiatru prawie wcale i jedynie znad Żuław lekko powiewało. Wieczór też był niczego sobie. Ciepły, ale nie upalny, więc w gospodzie w Pszczółkach tyle wiary się zeszło, że dwie spore sale trzeszczały w szwach. I nic dziwnego! Były wszak żniwa, a przecież wiadomo, że każdy szanujący się chłop po robocie wypić sobie musi. W gospodzie siedzieli więc miejscowi i chłopi z okolicznych wsi, ale integracji nie było. Ludzie z różnych wsi trzymali się razem, więc ci ze Skowarcza usiedzieli przy jednym stole pomiędzy bufetem a oknem, które na szosę wychodziło.

Pili. Tęgo pili! Najpierw po kilka szklanek piwa zamówili, później trochę wódki zbożowej wzięli, by na koniec rum jeszcze zamówić.

- Jedną tylko wziąłeś? - jęknął jeden z nich, gdy panna bufetowa trunek na stole postawiła. Lewandowski się nazywał.
- A ile miało być? - zapytał kolega.
- Przynajmniej cztery. Taką butelczynę to ja sam jeden wypiję... - odparł i dalej się przechwalać ile to on wypić może.

Wino, rum, wódkę wlewał w siebie litrami i nic mu nie było. Rześki i trzeźwy był cały czas.

- Nie przechwalaj się tak... - usłyszał czyjś głos gdzieś za sobą, więc się obejrzał.
Przy sąsiednim stole siedziało kilku starszych od nich mężczyzn. Grali w karty i piwem popijali. Nie byli ani z Pszczółek, ani też ze Skowarcza. Przyjechali z pobliskich Koźlin, gdzie przy żniwach pracowali. Dziwnie tak jakoś między sobą mówili... Ci ze Skowarcza już wcześniej to zauważyli.

- A ty co się wtrancasz? - wycedził groźnie Lewandowski do tego, co się odezwał - Polak! Kaszub przeklęty.... - dodał z pogardą, choć tamten mógł być jego ojcem.
Gęsty, lekko posiwiały wąs, czerstwa twarz, przerzedzone, szpakowate włosy. Na oko prawie pięćdziesiąt lat.

- Nie jestem Kaszubem! - wycedził i pięścią w stół uderzył dotknięty do żywego.
Budynek sądu przy Nowych Ogrodach (niem. Neugarten) w Gdańsku, gdzie odbył się proces Lewandowskiego.  Budynek sądu przy Nowych Ogrodach (niem. Neugarten) w Gdańsku, gdzie odbył się proces Lewandowskiego.

Zanosiło się na grubszą awanturę, bo i tamten młodszy wstał od stołu, szczęściem jednak pozostali w porę ich uspokoili. Jeden z towarzyszy tego starszego utemperował Lewandowskiego, później swemu koledze też do rozsądku przemówił i spór się zakończył. Zwaśnieni dogadali się jakoś, później piwo wspólnie wypili i tak lody zostały przełamane.

Stoliki złączyli, w karty pograli, pożartowali trochę, a później znajomość flaszką sznapsu jeszcze przypieczętowali. Okazało się, że ten, który z Lewandowskim się posprzeczał nazywał się Szarafin, tym zaś który ich obu pogodził był Jerszewski, gospodarz z Koźlin. Co do pozostałych, to rzeczywiście było wśród nich paru Polaków. Na Żuławy przyjechali za zarobkiem.

Po przełamaniu lodów zawiązała się między nimi nawet pewna komitywa. Ci ze Skowarcza zbratali się z tymi z Koźlin; gadali nawet z tymi dwoma, którzy z Rosji przyjechali, choć to przecież Polacy. Wszyscy pili, śmiali się, żartowali..., ale do czasu. Dokładniej do chwili, kiedy jakiś starzec wszedł do knajpy. Stanął w progu, zawahał się, czy wejść, po sali się rozejrzał i podszedł do ich stolika.

- Musim jechać... - powiedział do Szarafina - Te maszyne do mleka przywieźli. Trza by ją sprawdzić.
Szarafin podniósł głowę, spojrzał na niego z roztargnieniem, po czym skinął głową

- W porządku. Już idę - odpowiedział, ale nawet się nie ruszył.
Po piwo sięgnął i upił trochę.

- Trza by tera jechać, by do rana zdążyć - ponaglił starzec
- Tak, tak... Zaraz przyjdę - skinął głową Szarafin, po czym dodał coś po polsku i tamten wyszedł.

Zaśmiał się.

- Muszę iść - jednym haustem wypił to, co w kuflu mu jeszcze zostało, rękawem kapoty gębę wytarł, wymienił kilka uwag z Jerszewskim i w końcu podniósł się z krzesła - Roboty przy żniwach tyle, że szkoda gadać... - mruknął pod nosem i ruszył ku wyjściu.
- Kim on jest? - zapytał Lewandowski, gdy Szarafin już do drzwi dochodził.
- Och... człowieku! - Jerszewski usta wydął - To największy gospodarz w okolicy. Krowy ma, świnie ma, a ile ziemi! - wyrecytował z uznaniem i sięgnął po piwo.

Chciał z tamtym ze Skowarcza się napić, ale Lewandowski zmienił się nagle nie do poznania. Pokraśniał na twarzy, nadął się jak balon i ręce zaczęły mu się trząść. W końcu wstał od stołu tak gwałtownie, że krzesło prawie na metr odskoczyło i ruszył ku wyjściu.
Szarafin był już za drzwiami. Zmierzał w stronę wozu.

- Hej! - zawołał do niego Lewandowski i tamten przystanął - Myślisz Polaczku, że jesteś taki mądry! - krzyknął, po czym dogonił go i pchnął z całej siły.
Szarafin zachwiał się, ale nie upadł.

- Czego znowu chcesz młokosie! - krzyknął.
- Młokosie?! - Lewandowski aż zawył z oburzenia. - Ja ci dam młokosa, Kaszubie przeklęty!

Znowu popchnął Szerafina, później wyrzucił z siebie całą serię najgorszych obelg pod jego adresem, a w końcu błyskawicznie wyjął z kieszeni nóż. Zanim tamten zdążył się osłonić, z całej siły dźgnął go w brzuch.

- Jezus, Maria, Józef! - wystękał Szarafin, zachwiał się i tyłem podszedł do wozu.
Lewandowski ponownie doskoczył. Gdy Szarafin próbował wdrapać się na wóz, dźgnął go kilka razy w plecy. Tamten zachwiał się, ale poręczy przy koźle nie puścił. Choć krwawił zdołał jakoś z pomocą woźnicy dostać się na podest.

- Ruszaj! Ruszaj! - krzyknął do starca na koźle i ten pogonił konie.
Teraz Lewandowski odwrócił się W geście triumfu podniósł do góry ręce i spojrzał na Jerszewskiego, który wyszedł za nim z knajpy.

- Ty też coś chcesz ode mnie? - krzyknął i rzucił się na niego z nożem.
Zanim Jerszewski się zorientował, otrzymał kilka ciosów, głównie w plecy. Przerażony wbiegł do knajpy, ale nikt z pomocą mu nie przyszedł. Choć krwawił, zawrócił w stronę wyjścia i wyjrzał na ulice. Lewandowskiego przed knajpą już nie było. Zataczając się szedł środkiem drogi na Skowarcz. Jerszewski wyszedł na ulicę. Słaniając się ruszył w stronę domu miejscowego wójta.

* * *


Wójt postąpił profesjonalnie. Zadbał, by półprzytomnego Jerszewskiego odstawiono do lekarza, po czym wraz z pomocnikiem ruszył w pościg za Lewandowskim. Tamten nawet nie starał się uciec. Szedł powoli drogą ściskając w ręce nóż. Gdy dostrzegł podążających za nim ludzi przystanął i zaczął wygrażać im nożem.

- Chcecie co ode mnie, to podejdźcie! - krzyknął - Zobaczycie, kto to jest Skowarczanin! - dodał, a widząc, że nikt nie podchodzi, ruszył dalej wywijając w powietrzu nożem.
Szedł pogrążoną w ciemnościach szosą, zataczał się, mruczał coś pod nosem, ale póki co nikt nie śmiał do niego podejść. Dopiero kiedy potknął się i upadł, zwalił się na niego pomocnik wójta i przycisnął do ziemi. Choć Lewandowski wierzgał nogami i machał nożem, nie zdołał się uwolnić. Krótko potem wtrącono go do aresztu, a tymczasem wóz Szarafina zbliżał się do Koźlin.

Źle z nim było. Stracił bardzo dużo krwi i nie ruszał się. Kiedy ściągano go z wozu odzyskał na krótko przytomność, by po chwili znów ją stracić. Rozebrano go, ale z rany na brzuchu wypływały już trzewia. Choć lekarz przybył niezwłocznie, niewiele mógł zrobić. Kazał tylko przewieźć rannego do lazaretu, ale ten zmarł zanim przygotowano go do drogi.

Jerszewski wyżył, chociaż Lewandowski zadał mu sześć zagrażających życiu ran. Gdy 5 grudnia 1902 r. ruszał w Gdańsku proces Lewandowskiego przed Sądem Przysięgłych, tamten wciąż jeszcze leżał w łóżku i żaden z lekarzy nie był w stanie orzec, czy wróci do zdrowia. Prokurator Ziegner nie krył swego oburzenia tym, co stało się w Pszczółkach.

- Oskarżony Paul Lewandowski zasługuje na najsurowszą z możliwych kar! - grzmiał na sali rozpraw - Za każdą zbrodnię należy się przykładna kara, bez żadnych okoliczności łagodzących! - dodał podchodząc do miejsca, gdzie siedzieli przysięgli. Dwunastu szczerze wkurzonych ludzi słuchało go z uwagą - Za śmierć pana Szerafina żądam 6 lat ciężkiego więzienia - przystanął przed barierką - Za rany zadane panu Jerszewskiemu trzy lata więzienia - przeszedł wzdłuż podium dla sędziów - a do tego jeszcze osiem miesięcy za atak na pomocnika wójta - dotarł do przeznaczonego dla niego miejsca - W sumie należy mu się siedem lat ciężkiego więzienia... - zakończył siadając na krześle.
Był to jego formalny wniosek co do wysokości kary, jednak wyrok, który ogłosił przewodniczący sądu po werdykcie przysięgłych, był łagodniejszy. Lewandowski skazany został na 5 lat ciężkiego więzienia.

O autorze

autor

Paweł Pizuński

- historyk, autor m.in. Pocztu Wielkich Mistrzów Krzyżackich i Pierwszego Pitawala Gdańskiego. Opisywane przez niego historie kryminalne pochodzą z gdańskiej prasy z początku XX w.

Opinie (33) 3 zablokowane

  • bo pić trza umić...

    bomba artykuł. Dzięki

    • 54 0

  • Co do kary (2)

    Super opowiastka. Ciekawi mnie tylko co w tamtych czasach było określeniem "ciężkie więzienie"? Cela o chlebie i wodzie czy kamieniołomy? Bo w sumie 5 lat to niedużo jak za zabójstwo i okaleczenie...

    • 34 0

    • Nie wiem jak w Prusach, ale w Europie Zachodniej było to więzienie z przymusowym udziałem w ciężkich robotach

      nie tylko kamieniołomy, ale także różne inwestycje budowlane. W Gdańsku w tym czasie mogła to być praca przy rozbiórce fortyfikacji, które jeszcze chyba w tym czasie były rozbierane

      • 8 0

    • Co do kary

      w "ciężkim więzieniu" nie było tv i pokojów małżeńskich

      • 0 0

  • Robert L (1)

    Ale Lewy miał przodka. A nic w wiadomościach o tym nie mówili.

    • 20 3

    • To przodek tego Lewandowskiego z PO

      • 0 0

  • Kaszub przeklęty

    Święta prawda!

    • 22 25

  • Polskosc to jednak

    nienormalnosc.

    • 6 15

  • Sam polskie nazwiska a wyzywali się od Polaków /

    Zaprzańcy ! Tacy są najgorsi. Chyba ze autor sam wymyślił dialogi...
    Co do wyroku to chyba sądownictwo dzisiejsze czerpie pełnymi garściami z dawnego. 5 lat za zabójstwo i usiłowanie zabójstwa ! ?
    pozdrawiam wszystkich z Pszczółek i Skowarcza :)
    gegroza

    • 17 2

  • uwielbiam (2)

    ten dział ze starymi historyjkami!
    czy jest to gdzieś zebrane w jakiejś książce?

    • 10 1

    • Może w książce ze starymi historyjkami?

      • 1 2

    • Masz jej tytuł w podpisie pod artykułem. Pierwszy Pitawal Gdański.

      Tam masz historie niepublikowane tutaj.

      • 1 0

  • Żniwa?

    Pod koniec września?

    5 lat słaby wyrok, no chyba, że ciężkie więzienie oznacza, że z niego wyjdzie ale w czarnym worze.

    • 7 6

  • (3)

    A co oni żniwowali 28 września. Grzyby? I jeszcze gadają ile to roboty mają. To się kupy nie trzyma. I skąd Kaszubi niby na Żuławach? Chyba kogoś poniosło......

    • 6 7

    • Minusy właściwie za co?

      • 3 1

    • Wtedy trochę inny klimat był niż teraz.

      • 0 0

    • Pierwsza niedziela września.... Nie ostatnia

      • 0 1

  • Podpis pod mapą odnosi się do początków XX w.

    a tymczasem mapa jest z wieku XIX. Co najmniej sprzed 1895 r. ponieważ nie ma na niej Przekopu Wisły.

    • 7 3

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7

20 zł
spacer

Gdynia wielu narodowości

spotkanie, wykład

Sprawdź się

Sprawdź się

Co uprawiano na sopockim hipodromie, aby uzupełnić kartkowe przydziały żywnościowe mieszkańców?

 

Najczęściej czytane