• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Zbrodnia na Korinthengasse

Paweł Pizuński
5 grudnia 2011 (artykuł sprzed 12 lat) 
Orunia w początkach XX wieku. Widok z dzisiejszej ulicy Podmiejskiej (wtedy Schönfelder Brücke) w kierunku Gdańska. Skan fotografii wykonany przez Wojciecha Gruszczyńskiego. Orunia w początkach XX wieku. Widok z dzisiejszej ulicy Podmiejskiej (wtedy Schönfelder Brücke) w kierunku Gdańska. Skan fotografii wykonany przez Wojciecha Gruszczyńskiego.
Ten fragment ul. Podmiejskiej niemal nie zmienił się od czasów, gdy nieopodal rozgrywała się opisana w artykule historia. Ten fragment ul. Podmiejskiej niemal nie zmienił się od czasów, gdy nieopodal rozgrywała się opisana w artykule historia.

Tego wieczora, jak zawsze przed Bożym Narodzeniem, robotnik Paul Dems z kilkoma kumplami kolędował po domach w Oruni. Robili tak każdego roku i zawsze mieli z tego tytułu jakieś dodatkowe pieniądze. Dzięki nim mogli później uczcić nadchodzące święta w którymś z okolicznych szynków. Właśnie dochodzili do piekarni na Korinthengasse (dziś to ulica Nakielska zobacz na mapie Gdańska), gdy dołączył do nich Paul Studziński. Dems go nie lubił. Obaj nieraz się kłócili.



Piekarnia mieściła się na parterze niedużego domu o spadzistym dachu. Doklejony był do niego duży, wiecznie kopcący komin. Piekarz z rodziną mieszkał na piętrze, na które wchodziło się po drewnianych, stromych schodach skrytych w ciemnej, pomalowanej na seledynowo sieni. Na dole stała jakaś szafa, wyżej, na półpiętrze, druga, chyba na buty, rozciągnięty też był sznur, na którym wisiało na wpół jeszcze mokre pranie. Studziński od razu nim się zainteresował.

- Weźmiemy stąd te rzeczy - powiedział półgłosem.
- Ty chyba zgłupiał - spojrzał na niego Gerlaff z politowaniem.
- Czemu? Nikt nie zauważy.
- Od razu się domyślą. Potrzebne to tobie?
- Ale przyda się przecież co do ubrania...
- My tu nie kraść przyszli tylko kolędować... - wtrącił się Dems.
- Ty się głupi nie wtrancaj... - syknął Studziński - nikt cie o zdanie nie pytał.
- To ty się nie wtrancaj. Nikt cie tu psie nie prosił. - odburknął Dems.

Studziński ruszył na Demsa, a tamten się nie uchylił. Stanęli naprzeciw siebie i kto wie, czy nie byłaby z tego bójka, gdyby nie rozdzielił ich Gerlaff.

- Wy się tu nie kłóćcie - powiedział - Jak bić się chcecie to nie tutaj. Kraść my też nie będziemy. My kolędować przyszli - powiedział do Studzinskiego. Widać było, że tamten zdenerwował się, ale póki co powoli zszedł schodami na dół.

Pozostali weszli na górę i zapukali do drzwi mieszkania. Nie żałowali. Za kolędę piekarz dał im parę marek. Śmiali się, gdy wyszli na dwór. Studzinski stał na ulicy z rękoma w kieszeni.

- Ty miał co do mnie? - podszedł do Demsa - Wydawało mnie się, że guza szukasz...
- Daj spokój, człowieku! To ty guza szukasz... - odparł Dems z szyderczym półuśmiechem. Znowu stanęli naprzeciw siebie.
- Taki ty mądry! Jak chcesz, to zaraz ci ten uśmiech z gęby zedrę... - Studzinski wyjął z kieszeni nóż.

Gerlaff błyskawicznie złapał go za rękę.

- Bić się chcesz. Święta niezadługo będą!
- Ty się nie mieszaj. To nie twoja sprawa! Psem mnie nazwał...
- Bo ty pies jesteś! - krzyknął Dems. - Wsiową szmatą!

Chciał pchnąć tamtego, ale Studzinski uchylił się, po czym wziął zamach i przeciął nożem powietrze pomiędzy Demsem i Gerlaffem. Nie czekał na odpowiedź. Od razu rzucił się do ucieczki i wkrótce znikł w ciemnościach. Dems i Betrowski puścili się za nim w pościg.

* * *


Szukali Studzińskiego w każdym zakamarku Korinthengasse. Sporo tam było ciemnych zaułków, wąskich przejść, brudnych podwórzy i ślepych uliczek. Nie znaleźli nikogo, więc Dems był zawiedziony.

- Niech ja go tylko dopadnę. Tak mu dołożę, że żywy nie wyjdzie. - powiedział do Betrowskiego - Dorwę go nawet jeśli resztę życia spędzę w Zuchthausie.
- Bić sie z nim będziesz? - zapytał Betrowski. Miał ledwo 17 lat, więc Dems, który w Oruni cieszył się opinią wybornego nożownika i zawadiaki, bardzo mu imponował.
- Jasne! Dopadnę go.
- Na noże ty będziesz się bił?
- No. Przecież nie na poduchy...

Zbliżali się do towarzyszy, którzy czekali na nich opodal małego szynku przy Korinthengasse.

- I co? Znaleźli wy go? - zapytał Gerlaff.
- Nie ma psa. Ze strachu jakby się pod ziemie zapad. - odrzekł Dems.

Weszli do środka. Wewnątrz pełno było ludzi, a nad ich głowami unosiły się kłęby dymu tytoniowego, zmieszane z dymem, który wydobywał się ze stojącego w kącie sali żeliwnego piecyka. Usiedli przy jednej z ław, zamówili wódkę, a do tego piwo. Później przeliczyli uzbierane pieniądze. Mieli w sumie kilkanaście marek. Wszystko podzielili na sześć równych części. Każdy wziął swoją i schował do kieszeni.

- Ciekawe, gdzie się ten kundel ukrył...? - zapytał nagle Dems.
- Daj już spokój. Teraz my świętujmy... - odparł Gerlaff, ale Dems nie słuchał.

Wraz z Betrowskim zastanawiać się zaczęli, gdzie mógł się ukryć Studzinski.

- Wiem! - krzyknął w pewnym momencie Betrowski. - Tchórz zaszył się na rogu Schönfelder Weg (dziś to ul. Małomiejska zobacz na mapie Gdańska). Oni tam coś mają. Spotykają sie chyba czasami.
- Racja! - Dems wstał od stołu - Ja idę tam. Dostanie za swoje...

Niemal biegiem wypadł z szynku. Zaraz za nim wyszedł Betrowski i paru innych.

* * *


Dems pędził tak, że jego towarzysze ledwo nadążali. Gdy był już blisko Schönfelder Weg wyjął z kieszeni nóż i wytarł go w klapę włochatej, przetartej na łokciach kurty. Wtedy dostrzegli wychodzącego mu naprzeciw wyrostka. To był młodszy brat Studzinskiego.

Zatrzymał się gdy Dems był w odległości jakichś 20 metrów od niego.

- Zostaw mojego brata! - krzyknął do Demsa, ale ten nawet nie zwolnił.
Szedł szybko, a w oczach miał taką złość, że brat Studzinskiego odwrócił się szybko i zaczął uciekać, gubiąc najpierw kapelusz, a później drewniane chodaki. Dems szedł dalej. Teraz naprzeciw wyszło mu trzech ludzi. Przodem szedł robotnik Hein, a zaraz za nim Groth i Studzinski.

- Strzelaj! - krzyknął ten ostatni do Heina.

Tamten wyjął z płaszcza krócicę i strzelił w powietrze. Chciał pewno Demsa przestraszyć, ale ten nawet nie zwolnił. Szedł śmiało dalej i gdy był już w odległości kilku kroków od Studzinskiego, ten odwrócił się i zaczął uciekać. Dems puścił się za nim w pogoń. Ścigał go z taką zaciekłością, że w końcu Studziński zatrzymał się. Wyjął nóż i ci, którzy stali bliżej, dostrzegli w ciemnościach, jak wymierzył cios w pierś przeciwnika. Usłyszeli szczęk metalu i stłumiony głos Demsa.

- O! Rany! Dźgnął mnie! - krzyknął i odskoczył w bok.

* * *


Nie wiadomo, co wydarzyło się potem, bo obaj, Dems i Studziński, znikli w ciemnościach. Nikt nie widział, co zaszło miedzy nimi i dopiero po chwili koledzy Demsa dostrzegli, jak nadchodził od strony Korinthengasse. Kurtkę miał zaplamioną krwią i rozciętą pod prawą pachą. Zaprowadzili go do lekarza, ten zaś sprawnie przemył i opatrzył ranę. Nie była poważna. Miał przeciętą skórę po prawej stronie klatki piersiowej.

Gorzej Studziński. Zaraz po bójce jego koledzy poszli go szukać, ale po ciemku trudno było cokolwiek dojrzeć. Dopiero rankiem, o wpół do szóstej, natknęli się na niego mieszkańcy Schönfelder Weg. Leżał martwy na szosie, z raną kłutą w gardle.

Demsa zatrzymano w tym samym dniu. Nie przyznawał się do zabójstwa. Twierdził, że miał co prawda podczas bójki nóż w ręce, ale wcale go nie użył. To samo oświadczył podczas procesu, który odbył się 3 marca 1902 r. w małej sali gdańskiego sądu krajowego. Powiedział, że śmierć Studzińskiego była skutkiem nieszczęśliwego wypadku.

- On potknął się o coś i upadł. Później wstał i poszedł gdzieś, więc dałem mu spokój - zapewniał.
- Doprawdy? - zaśmiał się prokurator Ziegner. - Mamy wierzyć, że oskarżony ścigał swą ofiarę z taką zajadłością, by później zostawić ją w spokoju?
- Ja prawdę mówię. Jak Studzinski mnie zranił, to ja dał mu spokój.... - zapewniał, więc prokurator przywołał dr. Haase, który przeprowadził sekcję zwłok zabitego.

Jego orzeczenie było w tym wypadku rozstrzygające. Haase zeznał, że powodem śmierci Studzińskiego była jedna, jedyna rana zadana nożem w gardło tuż przy głównej tętnicy. Miała 3 cm długości i jakieś 5-6 cm głębokości. Biegła poprzecznie w dół i dochodziła do oskrzeli.

- Takiej rany ofiara sama sobie zadać nie mogła - oświadczył dr Haase. - Nawet gdyby chłopak się potknął, nie mógłby sobie zadać rany, która biegłaby z góry w dół pod takim kątem.
- Po jakim czasie nastąpiła śmierć? - zapytał prokurator Ziegner.
- W przeciągu 2-3 minut.
- Czyli, że oskarżony był świadkiem śmierci ofiary?
- To bardzo prawdopodobne.

* * *


Był późny wieczór, gdy przysięgli wydali swój werdykt. Wprawdzie zaprzeczyli, by Paul Dems był winny morderstwa lub umyślnego zabójstwa, jednak twierdząco odpowiedzieli na pytanie, czy zadał ranę, która doprowadziła do śmierci Studzińskiego. W tej sytuacji sąd uznał Paula Demsa winnym zranienia ze skutkiem śmiertelnym i skazał go na 5 lat ciężkiego więzienia.

O autorze

autor

Paweł Pizuński

- historyk, autor m.in. Pocztu Wielkich Mistrzów Krzyżackich i Pierwszego Pitawala Gdańskiego. Opisywane przez niego historie kryminalne pochodzą z gdańskiej prasy z początku XX w.

Opinie (19) 1 zablokowana

  • jak ja lubie takie historie!

    proszę o wiecej...koniecznie z ówczesnymi zdjęciami!

    • 48 2

  • Świetnie napisane,dobrze się czyta-oby tak dalej!

    • 21 2

  • Ciekawe ile "lat" trwało by śledztwo i rozprawa sądowa tego przestępstwa dzisiaj.

    I jakie były by koszty?

    • 15 1

  • Faktycznie ul.Podmiejska prawie sie nic nie zmieniła.

    ech ta Ohra! szkoda ze nie teraz tramwajów

    • 28 0

  • A może w końcu jakas ciekawa historia z końca lat 30-tych, o tym, kto kogo nożem....

    • 4 3

  • Czy ładują się Wam te zdjęcia??

    jw

    • 4 0

  • miło się czyta

    prosimy o więcej

    • 7 0

  • aż chce sięwejść w te zdjęcia

    co stało się z poczuciem estetyki obecnych, kiepawych gdańszczan? no tak, zabużanie...

    • 10 0

  • FAJNIE OPISANE ,. LECZ WIELE SIE NA ORUNI OD TEGO CZASU NIE MNIENIŁO.

    kaszubow wiecej niz w gdyni,śledzi jedzą więcej niż całe trójmiasto, pełno tam patologi i bezprawia.

    • 7 6

  • oddać niemcom gdańsk, szybko by porządek z ta chołotą zrobili. (5)

    • 10 14

    • (2)

      mowa oczywiście o Adamowiczu i cyrku platfusów?

      • 9 3

      • (1)

        chętnie poznam opinię minusującego

        • 1 0

        • bardzo proszę

          jeśli masz na myśli tę hołotę, która występuje w opisanym artykule, to musisz wiedzieć, że ona była właśnie "za Niemca". nie ma znaczenia kto rządzi, ludzie głupi podli są zawsze i niemal wszędzie

          • 3 0

    • słabyś z historii

      Piszesz jakby Gdańsk był niemiecki. Kradzione albo komuś zabrane nigdy nie należy do złodziei. A "porządek niemiecki" wcale nie jest skuteczniejszy od "porządku ruskiego". Pomyśl dobrze - Rosjanie umieli nawet sfaszyzowanych Niemców "używać" do pożytecznej pracy na Syberii. Niemcy potrafili tylko mordować. Podpisywać się też nie muszę bo mógłbyś to uważać za niemieckie naleciałości.

      • 3 2

    • Również z tobą prostaku, a może i by cię nauczyli przy tym niemieckiego skoro polski dla ciebie za trudny.

      • 0 1

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Sprawdź się

Sprawdź się

W 1964 roku w Sopocie po raz pierwszy zorganizowano:

 

Najczęściej czytane