• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Spalone lakierki pani Thimm, czyli rodzinne morderstwo na Oruni

Paweł Pizuński
16 sierpnia 2011 (artykuł sprzed 12 lat) 
"Aus dem Gerichtssaal" czyli "Z sali sądowej" to rubryka, w której gdańska prasa początku XX w. opisywała najciekawsze procesy kryminalne. "Aus dem Gerichtssaal" czyli "Z sali sądowej" to rubryka, w której gdańska prasa początku XX w. opisywała najciekawsze procesy kryminalne.

W zabójstwie żony kolejarza z Oruni ważną rolę odegrały polskie świnie z Kościerzyny.



Pomocnik konduktora, Bruno Thimm z Oruni, zgłosił zaginięcie żony w pierwszych dniach września 1919 r.

- Żona wyjechała do Kościerzyny 1 września i dotąd nie wróciła - powiedział na policji.
- Po co żona tam jechała?
- Po świnie - odrzekł Thimm.
- Aż do Kościerzyny po świnie jechała? - zdziwił się policjant. - Nie mogła ich kupić gdzieś bliżej?
- W Polsce jest dużo taniej.
- No, chyba że tak... - odparł policjant i zabrał się za wypełnianie druku zgłoszenia.

Jeszcze tego samego dnia pani Thimm znalazła się na liście osób zaginionych, a to znaczyło, że policja zaczęła szukać jej nie tylko na obszarze całego Wolnego Miasta Gdańska. Do poszukiwań włączyli się także policjanci polscy, zwłaszcza ci z Kościerzyny. Mimo to informacji o miejscu jej ewentualnego pobytu nie udało się zdobyć, nikomu też nie udało się ustalić, czy kobieta w ogóle jeszcze żyje.

Po niespełna miesiącu bezowocnych poszukiwać zniecierpliwiona rodzina pani Thimm wszczęła poszukiwania na własną rękę. Mąż, siostra i rodzice wypytywali o nią wszystkich wokoło, a gdy to nie pomogło, Bruno Thimm pojechał razem ze szwagierką na parę dni do Kościerzyny. Rozpytywali znajomych, którzy pozostali jeszcze w tym mieście po niedawnych zmianach granicznych, ale żadnych informacji nie zdobyli. Pani Thimm wciąż była na liście zaginionych, ale w listopadzie już nawet najbliższa rodzina straciła nadzieję, że jeszcze ją zobaczy.

I wtedy rodzice zaginionej otrzymali list, który nie zawierał żadnych informacji o nadawcy i tylko niewyraźny stempel na kopercie informował, że przesyłkę nadano w Gdańsku. Treść listu była zdawkowa, potwierdzała jednak najgorsze obawy bliskich krewnych pani Thimm. "Zwłok szukajcie w stajni" - napisał ktoś na dwukrotnie złożonej kartce.

- W jakiej stajni? - dociekał zrozpaczony ojciec.
- No chyba w tej, co to pod ich mieszkaniem się znajduje - odparła równie zrozpaczona matka.

Jeszcze tego samego dnia oboje poszli z listem na policję. Spodziewali się natychmiastowej reakcji, ale ta nastąpiła dopiero po paru dniach. Zniecierpliwionym krewnym powiedziano, że trzeba było tak zrobić dla "dobra sprawy", nikt jednak nie wyjaśnił, na czym to "dobro sprawy" polegało.

Tak czy inaczej na początku listopada 1919 r. do mieszkania Bruno Thimma zapukali policjanci i powiedzieli mu, że muszą przeszukać jego stajnię.

- W jakim celu? - zapytał.
- Mamy podstawy sądzić, że tam pochowano zwłoki pańskiej żony.
- Bzdura... - odparł Thimm, ale cień zaniepokojenia przemknął mu po twarzy.
- Dlatego musimy przeszukać.
- Na władzę nie poradzę. Kopcie...
- A skąd pan wie, że chcemy kopać?
- Sam pan to powiedział przed chwilą.
- Doprawdy? - uśmiechnął się policjant. - Klucz można prosić?

Thimm podał mu bez słowa pęk kluczy i wskazał ten właściwy.

* * *

Zwłoki pani Thimm znaleziono po niespełna godzinie poszukiwań. Spoczywały zawinięte w kołdrę pół metra pod ziemią, w miejscu wydzielonym wcześniej na hodowlę świń. Już wstępna obdukcja ciała wskazywała, że została uduszona i nawet oparta na dedukcji logika Sherlocka Holmesa nie była potrzebna, by stwierdzić, że najbardziej podejrzany o dokonanie zbrodni był mąż ofiary.

Bruno Thimm zaczął mówić już w chwili, gdy w kajdankach wieziono go do Gdańska.

- Pokłóciliśmy się... - zaczął. - 1 września się pokłóciliśmy. Nie był to pierwszy raz. Wielokrotnie wcześniej też się kłóciliśmy. Przeważnie szło o pieniądze, bo ciężko nam szło... Raz wieczorem żona wyrzuciła nawet wszystkie moje rzeczy za drzwi i siłą musiałem do własnego mieszkania się włamywać - głos mu się łamał. - Tamtego dnia był poniedziałek. Żona wróciła z miasta z zakupami. Zauważyłem, że kupiła sobie nowe lakierki. Zapytałem, ile kosztowały, a ona skłamała, podała zaniżoną cenę. Wtedy zdenerwowałem się. Wyniosłem buty do kuchni i wrzuciłem do pieca, a wtedy ona uderzyła mnie od tyłu w głowę. Trafiła dokładnie w lewą skroń, tam, gdzie podczas wojny dostałem postrzał. Nie wiem, co się ze mną stało. Zamroczyło mnie chyba, wiem jednak, że dłońmi złapałem ją za gardło i zacisnąłem palce. Kiedy puściłem, ona od razu upadła. Myślałem, że za chwilę wstanie, ale ona już się nie poruszyła...

Zamilkł i nie mówił nic przez dalszą część drogi. Więcej powiedział kilka dni później, podczas przesłuchania. Policjanci wypytywali go przede wszystkim o to, jak udało mu się niepostrzeżenie ukryć zwłoki żony, skoro jego mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze kamienicy, a stajnia w podwórzu, w przybudówce z czerwonej cegły.

- W nocy, jak wszyscy spali, ciało żony owinąłem kołdrą, przewiązałem sznurkiem i zniosłem na dół. Nazajutrz, gdy znajomi pytali, gdzie jest żona, mówiłem, że pojechała do Kościerzyny po świnie. Nikogo to nie dziwiło, bo wszyscy wiedzieli, że od dłuższego czasu nosiliśmy się z takim zamiarem. Wydzieliłem nawet na ten cel miejsce w stajni, a później, ze znajomym cieślą, przykryłem te miejsce deskami...

- Kiedy wstawiliście te deski?
- Dwa dni po tym, jak żona zmarła...
- Dwa dni po tym, jak ją zabiliście... - poprawił go policjant.
- Ja naprawdę nie chciałem. To był wypadek...
- Tak, akurat, wypadek... Sąd to rozstrzygnie. Tak czy inaczej ktoś jednak was dostrzegł, bo skąd ten donos? - zapytał policjant, ale odpowiedzi na to pytanie nikt nigdy nie poznał.

* * *

Bruno Thimm stanął przed gdańskim sądem przysięgłych 26 lutego 1920 r., jednak prokuratura nie oskarżyła go o zabójstwo czy też morderstwo, lecz tylko o zranienie ze skutkiem śmiertelnym.

Ponieważ prasa wielokrotnie wcześniej obszernie rozpisywała się o jego sprawie, napór publiczności był tak wielki, że sala rozpraw zapełniona była do ostatniego miejsca, a ciekawscy wdzierali się nawet do części przeznaczonej dla świadków. Z tego powodu przewodniczący sądu kazał opróżnić tę część pomieszczenia, po czym zaczął przesłuchania świadków i oskarżonego.

Pytał o pożycie małżonków, zbierał opinie na temat Thimma i jego żony, dociekał też, czy uderzenie w miejsce odniesionej przez oskarżonego podczas wojny rany mogło wywołać u niego czasową niepoczytalność.

Zaraz po tym prokurator i obrońca sformułowali dla przysięgłych pytania o winę oskarżonego. Najważniejsze dotyczyło nie tyle prawnej kwalifikacji popełnionego przestępstwa, lecz przyznania oskarżonemu okoliczności łagodzących. Gdy przysięgli odpowiedzieli na to pytanie twierdząco, zapadł wyrok. Bruno Thimm skazany został na półtora roku więzienia.

O autorze

autor

Paweł Pizuński

- historyk, autor m.in. Pocztu Wielkich Mistrzów Krzyżackich i Pierwszego Pitawala Gdańskiego. Opisywane przez niego historie kryminalne pochodzą z gdańskiej prasy z początku XX w.

Opinie (18)

  • Ciekawie

    fajnie czyta się takie historie.

    • 21 0

  • To już wtedy Orunia była taka zdegenerowana jak teraz

    • 16 10

  • Polskie świnie z Kościerzyny...

    I wszystko jasne!

    • 10 11

  • Mistrzowsko się wykpił raną wojenną (2)

    sędzia patriota kupił i dostał 1,5 roku

    • 14 1

    • Oj tam (1)

      sędzia patriota pewnie sam z własną babą problemy miał, zrozumieć umiał chłopa.

      • 9 0

      • kłopoty to tylko z mężami są, buty mu się nie spodobały, czy jak? jakby więcej zarabiał nie byłoby problemów z kasiorką, nie było by kłótni itd.

        • 2 3

  • W polskim sądzie ława przysięgłych? Zainteresowało mnie to. (7)

    Gdzie znajdę więcej informacji na ten temat? Zaznaczam, że nie jestem prawnikiem a chcę poznać ten temat.

    • 1 6

    • (1)

      A kto ci powiedział, że to był polski sąd? Z artykułu wynika, że były to lata 20, Wolne Miasto Gdańsk.

      • 10 0

      • no przecież Gdańsk zawsze był polski! Zawsze! Jak można twierdzić, że było inaczej?

        To jest zakamuflowana opcja niemiecka! A pytanie dotyczyło organizacji sądownictwa i funkcjonowania prawa w tym okresie na terenie Gdańska a nie tego, kto jakie sobie rościł prawa i co z tego wyszło

        • 0 3

    • (1)

      nie w polskim - Gdańsk był wówczas tzw. Wolnym Miastem

      • 4 0

      • Masz z czego być dumnym, niekaszubie.

        antek? I do tego pewnie bosy...

        • 1 1

    • Matura to bzdura! (1)

      Panie humanisto-prawniku. Czytanie ze zrozumieniem i podstawowe wiadomości z historii się przydadzą zanim skompromituje się Pan takim pytaniem.

      • 1 0

      • Kto powiedział, że humanista? I przecież pisze, że nie prawnik.

        Ty rozumiesz co czytasz, tylko nie rozumiesz co piszesz, hę?Przyznać się do niewiedzy trzeba mieć odwagę. Tylko nieuk i tchórz udaje, że wszystko wie i na wszystkim się zna. To do ciebie, cieciu z polibudy.

        • 0 0

    • gdańsk zawsze polski

      wystarczą nazwiska z artykułów

      • 0 0

  • I co ja mam zrobić z moją Jadzią?

    • 5 3

  • Dużo się nie zmieniło...

    :)

    • 6 1

  • niski ten wyrok

    ale moze więzienie było cięższe jak w obecnych czasach,pewnie powiedzenie o chlebie i wodzie było prawdziwe?

    • 3 0

  • 100 lat

    minęło, a kobity wciąż takie same

    • 4 3

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7 (1 opinia)

(1 opinia)
20 zł
spacer

Vivat Gdańsk! Rekonstrukcje historyczne na Górze Gradowej

pokaz, spacer

Gdynia wielu narodowości

spotkanie, wykład

Sprawdź się

Sprawdź się

Jaka waluta obowiązywała w Gdańsku w 1924 roku?

 

Najczęściej czytane