• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Ostatni kurs taksówki nr 26

Tomasz Kot
8 grudnia 2013 (artykuł sprzed 10 lat) 
Dla części z takiego auta, Mercedesa 170V, zginął Alfons Stolc, kierowca gdańskiej taksówki. Dla części z takiego auta, Mercedesa 170V, zginął Alfons Stolc, kierowca gdańskiej taksówki.

Taksówkarze zawsze byli wyjątkowo narażeni na agresję i ataki ze strony pasażerów. Mimo to zabójstwo taksówkarza, który zginął w 1947 r. na Stogach, wstrząsnęło Trójmiastem.



Stogi tuż po wojnie. Okolice ul. Jodłowej. Stogi tuż po wojnie. Okolice ul. Jodłowej.
Ze względu na powszechne zubożenie społeczeństwa po wojnie, osoby prywatne bardzo rzadko były właścicielami samochodów osobowych. Pojazdy należały do wojska, milicji, instytucji państwowych, uczelni, wreszcie prywatnych firm, które mogły działać przez kilka powojennych lat.

Samochód można było wówczas kupić lub złożyć, wykorzystując części wraków rozmaitych pojazdów, które zalegały w różnych miejscach, porzucone przeważnie przez wojska niemieckie. Większość wraków była więc skrzętnie zagospodarowywana przez co bardziej rzutkich rodaków.

Zdarzało się, że samochód używany w celach zarobkowych był własnością dwóch czy nawet kilku osób. Tak też było w przypadku gdańskiej taksówki nr 26, która należała do dwóch mieszkańców Oliwy: RzeszotaPawlaka. Do prowadzenia Mercedesa 170 V właściciele zatrudniali szoferów. Praca była ciężka i niezbyt dobrze płatna, więc rotacja wśród szoferów była wysoka.

W sierpniu 1947 roku gdańszczanie zatrudnili na swojej taksówce jako zmienników 23-letniego Witolda F. i siedemnastolatka Tadeusza W. Obu kierowcom kiepsko szło, żaden z nich nie przykładał się do pracy. W dodatku obaj próbowali jeszcze kombinować z kursami na boku. Dlatego też z końcem września zostali zwolnieni.

Obaj doszli do wniosku, że najlepiej będzie, jeżeli założą własny biznes i zaczną zarabiać na swojej taksówce. Zaczęli więc kompletować pojazd z przeróżnych części z wraków zalegających w różnych miejscach Trójmiasta. Ponieważ części pochodziły z różnych pojazdów i każda z nich była w innym stanie, składak jeździł jedynie wówczas, gdy zjeżdżał ze stromej uliczki.

Któregoś dnia, po kolejnej wymianie części, domorosłym mechanikom wydało się, że w gruchocie wreszcie zaskoczył silnik. Spod maski dobiegały dźwięki przypominające motor.

- Jeeedzieemy! - wrzasnął któryś. Radość była jednak krótkotrwała. Dźwięki wydawała bowiem duża opona, podczas tarcia o nadkole. Po tej jeździe nadawała się już tylko do wyrzucenia.

Po nieudanych próbach uruchomienia skonstruowanego przez siebie pojazdu, zniechęceni brakiem efektów domorośli mechanicy doszli do wniosku, że sytuację uratować mogą jedynie części z działającego samochodu. A najlepiej, jeżeli będą to części ze znanej im taksówki nr 26. Narodziny pomysłu oblali wypiciem litra wódki.

Kurs do piekła

Dwa dni później, w poniedziałek 21 października 1947 r., około 9 rano obaj idą na postój taksówek przy ulicy Konopnickiej we Wrzeszczu, gdzie - jak wiedzieli - zwykle stoi ich dawna taksówka. Przyglądają się dokładnie jej obecnemu kierowcy. To Alfons Stolc, zatrudniony od trzech tygodni przez właścicieli pojazdu. Potem wracają do domu. Umawiają się w tym samym miejscu o godz. 18. Jest już ciemno, kiedy wsiadają do Mercedesa na postoju.

- Na Sianki, pod cmentarz - Witold F. rzuca nazwą będącą w powszechnym użyciu, chociaż od grudnia 1946 r. miejsce nosi oficjalną nazwę Stogi.
- To daleko. A mają pony pieniadze, jo? - pyta Stolc, który był Kaszubem.

F. jest przygotowany na to pytanie. Z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyciąga rulonik pociętych gazet, owiniętych banknotem pięćsetzłotowym. Kierowca przełamuje licznik i ruszają. Gdy przejeżdżają przez Most Siennicki odbudowany przed kilkoma miesiącami ze zniszczeń wojennych, Witold F. namawia taksówkarza na wspólny, świetny interes z bursztynem, który rzekomo prowadzi.

Gdy podjeżdżają pod skraj lasu na Stogach, F. krzyczy: - Patrz pan, dzik leży!
- Co?
- lekko zdezorientowany Stolc zatrzymuje samochód.
- Mięso, skóra, chodź pan - F. już zdążył wysiąść.
- Gdze? - pyta taksówkarz, gramoląc się z wozu.

Zamiast odpowiedzi Witold F. wali go w skroń ćwierćkilogramowym, płaskim kluczem do śrub i podstawia nogę. Kierowca pada na ziemię. Zasłania twarz rękami, w które trafiają kolejne ciosy bandyty. W końcu udaje mu się odepchnąć stojącego nad nim napastnika. Nie widzi, że w tym samym czasie Tadeusz W. wyciąga z kieszeni ciężką łyżkę do zakładania opon i doskakuje do niego. W. z furią uderza Stolca raz za razem w głowę. Rozlega się dźwięk przypominający rozgniatanie butem ślimaka. Zakrwawiony taksówkarz leży na ziemi. Jęczy, ale żyje.

- Ściągaj pasek i wiąż mu ręce - rzuca F., który sam rozpina pasek. Robi z niego pętlę, którą zarzuca na szyję Stolca. Ciągnie z całych sił. Taksówkarz zaczyna się szarpać i rzucać we wszystkie strony.
- Na nogi mu siądź - F. krzyczy do W.

Po chwili kierowca nieruchomieje.

F. sapiąc z wysiłku wstaje. Mordercy wpychają ciało do samochodu i wjeżdżają drogą w las.

Po kilkunastu minutach w światłach reflektorów ukazuje się rów strzelecki. To pozostałość po walkach na Wyspie Portowej. F. i W. wrzucają do rowu ciało i przysypują je ziemią, liśćmi i gałęziami. Potem wyłączają światła samochodu i idą spać.

Następnego dnia wczesnym rankiem przestępcy jadą w inne miejsce, w którym zaczynają demontaż Mercedesa. Pracują do wieczora, po czym robią sobie przerwę. Wracają z niektórymi częściami do domów.

W środę 23 października o świcie Tadeusz W. wraca do lasu. Przy częściowo już rozmontowanym samochodzie, zamiast kompana czekają na niego w zasadzce funkcjonariusze MO. W. zeznaje na komisariacie. Milicjanci jadą do mieszkania Witolda F. i tam go zatrzymują.

W trakcie śledztwa obaj wskazują miejsce ukrycia zwłok. Twierdzą jednak, że nie mieli zamiaru zabić Stolca.

Proces oskarżonych odbył się 12 listopada przed Sądem Okręgowym w Gdańsku. Zgodnie z ówczesną praktyką dotyczącą drastycznych przypadków, mordercy sądzeni byli w trybie doraźnym.

Podczas procesu obrońcy dowodzą, że Witold F. nie miał zamiaru zabić taksówkarza, a jedynie go obezwładnić, o czym świadczy dobór nieodpowiedniego narzędzia, którym oskarżony zaatakował kierowcę. Z kolei obrońca 17-letniego Tadeusza W. zwraca uwagę na jego młody wiek i skruchę, jaką wyraził podczas procesu. Prosi o nie wymierzanie najwyższego wymiaru kary, gdyż jego zdaniem wystarczy oskarżonych odizolować od społeczeństwa.

Sąd nie podziela argumentów obrony. Witold F. i Tadeusz W. zostają skazani na śmierć przez powieszenie. Wyrok zostaje wykonany.

Opinie (120)

  • złotówa to złotówa

    • 1 3

  • Niuans

    "Jęczy, ale żyje." Trudno żeby jęczał nieżywy.

    • 7 1

  • Proces oskarżonych wyznaczony zostaje na 12 listopada przed Sądem Okręgowym w Gdańsku. Zgodnie z ówczesną praktyką dotyczącą

    Sąd nie podziela argumentów obrony. Witold F. i Tadeusz W. zostają skazani na śmierć przez powieszenie. Wyrok zostaje wykonany.
    I TO MI SIĘ PODOBA

    • 12 0

  • Wyrok wykonany. I tak pownno byc teraz !!

    • 11 1

  • :-) cytuję:

    "Ze względu na powszechne zubożenie społeczeństwa po wojnie, osoby prywatne bardzo rzadko były właścicielami samochodów osobowych."

    - tak jakby przed wojną osoby prywatne masowo posiadały samochody... :-)

    • 4 3

  • Czemu dzisjaj nie ma takich wyroków!

    • 4 1

  • zemsta

    Wyobrazam sobie taka sytuacje.To ja jestem taksowkarzem I to co sie wydarzylo dotyczylo by mnie.Z ta roznica ze w pewnym momencie jeden z bandytow by sobie skrecil noge przez przypadek w trakcie.Wykorzystalbym to I kopnal bym w jaja drugiego ktory zaczal by sie zwiajc.Doskoczylbym do pierwszego I rabnal bym go w leb jakims zelastwem tak mocno zebym mu roztrzaskal czaszke.Ten z jajami by do mnie doskoczyl ale ponownie udalo by mi sie go kopnac w jaja I tak jak pierwszemu roztrzaskac czaszke.Dziekuje.Tak wlasnie nalezaloby postapic z zwierzakami

    • 0 1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Gdynia wielu narodowości

spotkanie, wykład

Sprawdź się

Sprawdź się

Ile zabytkowych zegarów słonecznych znajduje się w Gdańsku?

 

Najczęściej czytane