• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Kradzież w sklepie z konfiturami

Paweł Pizuński
15 marca 2016 (artykuł sprzed 8 lat) 
W dawnym Gdańsku nie brakowało kawiarni i cukierni, w których za drobną opłatą można było najeść się słodkości do syta. Na zdjęciu kawiarnia "Cztery pory roku", która mieściła się dawniej przy obecnej al. Zwycięstwa. W dawnym Gdańsku nie brakowało kawiarni i cukierni, w których za drobną opłatą można było najeść się słodkości do syta. Na zdjęciu kawiarnia "Cztery pory roku", która mieściła się dawniej przy obecnej al. Zwycięstwa.

Wścibską mieszkankę ul. Węglarskiej zobacz na mapie Gdańska zaniepokoiło światło świecące się nocą w pobliskim sklepie ze słodyczami. Lenistwo jej męża sprawiło jednak, że okradający sklep złodziej uniknął sprawiedliwości.



Zmyła naczynia, pranie powiesiła. Kolację przygotowała, zrazy na poniedziałek upiekła. W kuchni zamiotła, w szafie rzeczy poukładała... Koniec! Nic więcej nie zrobi, chociażby nawet świat miał się zawalić. W końcu niedziela jest przecież. W niedzielę Bóg Wszechmogący odpoczywał, więc jej też się należy.

Ścierkę do miski wrzuciła, miotłę w kąt cisnęła, przeszła do pokoju i okno na oścież otworzyła. Poduchę na parapecie położyła, krzesło przystawiła i usiadła wygodnie. Nie ma nic bardziej zajmującego niż widok ulicy z wysokości drugiego piętra kamienicy przy Kohlengasse (obecnie ul. Węglarska). Nie ma nic bardziej interesującego niż patrzeć, co inni porabiają. Na dole ludzie się krzątają, dorożki po ulicy jeżdżą, a ona patrzy na to wszystko z góry, jak kiedyś Pan Bóg podziwiał swoje dzieło w dzień stworzenia.

Nic z tego. Niedziela była przecież, wieczór się zbliżał, ulica była więc prawie pusta. Jedynie paru wyrostków na dole i wszystko.

Czy coś rzuciło jej się w oczy? Nic! Zupełnie nic. Spokój był taki, że już po kwadransie zlikwidowała swój posterunek obserwacyjny w oknie na drugim piętrze kamienicy przy Kohlengasse. Nikt się nie kłócił, nikt z sąsiadów po pijaku burd nie wszczynał, na ulicy też żadnego wypadku, żadnej kraksy, żadnej wywrotki. Zupełny spokój, czyli nuda.

Zawiedziona do kuchni poszła, zwłaszcza że akurat mąż wrócił.

Dopiero późnym wieczorem jeszcze raz wyjrzała za okno. Chodniki były puste, ruch uliczny zamarł, ale jedno rzuciło jej się w oczy. W sklepie na parterze kamienicy po przeciwnej stronie ulicy światło było zapalone. W niedzielę, gdy nawet kramy w hali targowej zamknięte były na głucho? Wieczorem, gdy nikt sprawunków nie robi? Podejrzenia takie ją naszły, że od razu serce jej żywiej zabiło.

Uchyliła okno i wzrok wytężyła. Już nie tylko serce, ale i krew szybciej zaczęła krążyć. Nie dość, że w sklepie światło się świeciło, to jeszcze drzwi wejściowe były uchylone. Coś musiało się stać - pomyślała i spojrzała na męża. Drzemał wyciągnięty na kanapie. Od razu zaczęła go budzić.

- W sklepie naprzeciwko światło się świeci - powiedziała szarpiąc go za ramię.
- No i co z tego? - mruknął.
- Drzwi też są otwarte. Tam musiało się coś stać - szarpnęła mocniej.
- A co miałoby się stać? - burknął, przewrócił się na drugi bok i spał dalej. Ot, mężczyźni.

Zaniepokojona chciała pójść do sąsiadki. Już nawet pantofle zmieniła, przypomniała sobie jednak, że pani Bukowski ma remont w mieszkaniu. Malowanie, sprzątanie i takie rzeczy, nie wypadało więc przeszkadzać, zwłaszcza że ciemno już było. Zaniepokojona krążyła przez jakiś czas pomiędzy oknem w pokoju a drzwiami wyjściowymi, w końcu jednak poszła spać. Nazajutrz rano chciała wszystko zgłosić na policji, kiedy jednak wyszła z domu, okazało się, że wszyscy wokół wiedzieli już, co się stało. A tak chciała zaistnieć! Tak bardzo pragnęła znaleźć się w centrum mrożących krew w żyłach wydarzeń. I co? I guzik! Nic z tego nie wyszło.

* * *


Sklep na parterze kamienicy przy Kohlengasse należał do elbląskiej wytwórni konfitur Mahlkego. Poza dżemami, marmoladami i kompotami można tu było też nabyć herbatę, kawę, czekoladę i słodycze. To, co zdarzyło się tutaj w ostatnią niedzielę kwietnia 1901 r., nie było niczym szczególnym. Ktoś wyłamał zamek w drzwiach od zaplecza, wykradł z kasy całą gotówkę, wziął z półki kilka tabliczek czekolady i może też trochę cukierków, po czym czmychnął, pozostawiając zapalone światło i uchylone drzwi wejściowe, którymi zapewne wyszedł.

- Trochę dziwne to włamanie - mruknął policjant Kaminski, który jako pierwszy wizytował miejsce przestępstwa.
- Co w nim dziwnego? - wzruszył ramionami policjant Reiss, któremu powierzono prowadzenie śledztwa - Jakiś szczeniak się włamał i tyle.
- Szczeniak?
- Oczywiście. Miał ochotę na słodycze, to się włamał.
- Pieniądze też znikły. Całe 83 marki...
- Ale celem były słodycze. Kiedy złodziej się włamywał, nie wiedział przecież, że w kasie są pieniądze.
- Dlaczego nie wyszedł drzwiami od zaplecza?
- Dla fasonu. Młodzi lubią się popisywać.
- Kasę otworzył fachowo. Znał się na rzeczy.
- Zawsze twierdziłem, że mamy zdolną młodzież - zaśmiał się Reiss.

W jego przekonaniu włamania dokonał jakiś młodzik. Według zeznań świadków, owej niedzieli paru takich kręciło się w pobliżu, a jeden nawet zaglądał przez szybę do wnętrza sklepu. Miał jakieś 15-17 lat, jasnoblond włosy i szarą cyklistówkę na głowie. Wzrost? Średni. Chód? Szybki. Jakieś znaki szczególne? Brak. Słowem rysopis niezbyt konkretny, ale już po paru dniach policjant Reiss miał jednego podejrzanego.

Max Wrecz co prawda jasnym blondynem nie był, ale tak poza tym wszystko się zgadzało. Chłopak miał 16 lat, był średniego wzrostu i nawet szarą cyklistówkę u niego znaleziono. Poza tym jako podejrzany miał parę innych atutów. Po pierwsze mieszkał w okolicy, po drugie był już karany z powodu kradzieży i po trzecie wreszcie - chwalił się rówieśnikom, że ma pieniądze. Skąd? Tego ptaszek powiedzieć nie chciał, ale i tak dla Reissa Max Wrecz był na bank winien, na głowie więc stanął, by chłopak odpowiadał przed gdańską Izbą Karną.

Rozprawa odbyła się 6 lipca 1901 r. Zgodnie z przewidywaniami policji chłopak stanowczo zaprzeczał, jakoby miał cokolwiek wspólnego z włamaniem. Twierdził, że owej niedzieli był z kolegami poza miastem. Skąd miał pieniądze? Ciotka dała mu kilka marek. Czy kręcił się w pobliżu sklepu? Wcale go tam nie było. Summa summarum - chodząca niewinność, a ponieważ sądowi brakowało dowodów, by go przyskrzynić, więc zapadł wyrok uniewinniający.

W tym czasie pani Bukowski nie pamiętała już, że malowała mieszkanie. Malarzem był Jan Przysiecki, którego brat Carl miał ciekawe podejście do pracy. Najpierw brał robotę, później robił rekonesans w okolicy, a na koniec włamywał się tam, gdzie warto było się włamać. Czy Jan robił to samo? Nikt za rękę go nie złapał, ale niejeden na policji żywił podejrzenia. Kilka miesięcy później wypytywano go między innymi też o włamanie do sklepu elbląskiej firmy Mahlkego, ale nie przyznał się... Bo niby dlaczego miał się przyznać?

O autorze

autor

Paweł Pizuński

- historyk, autor m.in. Pocztu Wielkich Mistrzów Krzyżackich i Pierwszego Pitawala Gdańskiego. Opisywane przez niego historie kryminalne pochodzą z gdańskiej prasy z początku XX w.

Opinie (4)

  • super artykuł bardzo lubie je czytać oby więcej

    • 32 1

  • Teraz tez maja taki sam modus operandi. Najchetniej wlaza przez okienko w dachu albo na pietrze, bez drabiny !!!

    • 3 1

  • Bardzo ciekawie napisane

    dziękujemy za wartościowy artykuł.

    • 11 1

  • Za 100lat napiszą o złomiarzach rozbierających przystanek na Siennickiej.

    • 5 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7

20 zł
spacer

Vivat Gdańsk! Rekonstrukcje historyczne na Górze Gradowej

pokaz, spacer

Gdynia wielu narodowości

spotkanie, wykład

Katalog.trojmiasto.pl - Muzea

Sprawdź się

Sprawdź się

Obroną Poczty Polskiej w Gdańsku 1 września 1939 r. dowodził:

 

Najczęściej czytane