• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Oksywie oczami przedwojennych mieszkańców

Jakub Gilewicz
19 kwietnia 2015 (artykuł sprzed 9 lat) 
Najnowszy artykuł na ten temat Wspomnienia przedwojennych Polaków z Gdańska
Franciszek i Romana wraz z córką Alicją w ogrodzie na Oksywiu. Franciszek i Romana wraz z córką Alicją w ogrodzie na Oksywiu.

- Bywało, że marynarze robili rozróby na Oksywiu i ludzie się bali. Kiedyś mój ojciec miał akcję, po której przyszedł marynarz i powiedział: Ja nie mam pretensji do tego pana, ale chciałbym go poznać, bo myślałem, że koń mnie kopnął. I od tego czasu był już spokój - opowiada córka lokalnego siłacza. W piątym odcinku cyklu Trójmiejskie opowieści wspomnieniami dzielą się 87-letnia Alicja i 98-letni Antoni Wichłacz, przedwojenni mieszkańcy Oksywia.



Alicja: Wypędzili nas na pole. Osobno stały kobiety i dzieci, osobno mężczyźni. Kiedy Niemcy weszli na Oksywie, wiedzieli o każdym Polaku. Przed wojną działał tu ich szpieg. Wszystkich wyłapali. W piwnicy naszego domu, gdzie chroniło się 98 osób, zostawili tylko kobietę z niemowlęciem, które przyszło na świat już podczas wojny. Razem z mamą i siostrą pozwolono nam wrócić do domu, podobnie jak innym kobietom i dzieciom. Mężczyzn zabrano do Wejherowa. Tam po kilku dniach Niemcy wygonili ich na plac, po czym z budynku wyszedł ktoś decyzyjny. Machnął ręką - ci na lewo, ci na prawo. Nie wiem, po której stronie stał ojciec, ale znalazł się w grupie, którą wypuścili. Druga poszła do Piaśnicy.

Nie pozwolono nam jednak długo mieszkać na Oksywiu. W październiku 1939 roku Niemcy nas wysiedlili. Znaleźliśmy się w transporcie, który ostatecznie miał trafić do obozu. Ale kiedy pociąg stanął na stacji w Tczewie, ojciec powiedział:

- Wysiadamy!
- Ale jak? Przecież wokół pełno wojska. Pilnują wagonów - odezwałyśmy się z mamą.
- Wysiadamy! - zadecydował i zaczął wyciągać nas, bo byliśmy ściśnięte w bydlęcym wagonie.

Drzwi były nieco uchylone, ruszyliśmy na drugą stronę peronu, gdzie stał pociąg do Torunia. Wsiedliśmy i szczęśliwie dojechaliśmy do miasta, a stamtąd dostaliśmy się do Ciechocinka. Dziadkowie mieli tu dom, do którego przyjeżdżałam z siostrą na wakacje. Miałam wtedy jedenaście lat, siostra rok więcej. Za nami szli rodzice. W rękach mieli po jednym tobołku, bo więcej nie można było zabrać.

Niemcy wysiedlili rodzinę Alicji w październiku 1939 r. Niemcy wysiedlili rodzinę Alicji w październiku 1939 r.
Alicja: Rodzice wrócili do Ciechocinka, skąd kilkanaście lat wcześniej wyruszyli w kierunku Gdyni. Ojciec pochodził z Nieszawy i był legionistą u Piłsudskiego. Kilka razy został ranny. Poza tym był przystojny, wysoki i bardzo silny. Mama miała na imię Romana i pochodziła z Ciechocinka. Była romantyczką. Kobietą czupurną, energiczną i o dobrym sercu. Co tu jeszcze można powiedzieć o mamie... Zięć niech się wypowie.

Antoni: Prawdziwa teściowa (śmieje się).

Alicja: Zakochała się w swoim Franciszku i przybyła z nim na Oksywie. To był 1924 rok. Zamieszkali w domu Kaszubki, pani Kreft. Niczym matka przygarnęła moją mamę, która jako młoda kobieta znalazła się nagle w nowym środowisku. To były czasy, kiedy ojciec ciężko pracował w Gdyni.

Antoni: Wybitny cieśla. Budował magazyny w porcie.

Alicja: Kaszubi bardzo go lubili. Ojciec miał taką słabość do wiązania dachów. Zawsze robił to jako kolega, za darmo. Do dziś stoi tu kilka domów, które pomagał budować. A kiedy dorobił się na pracy w porcie, postanowili z mamą otworzyć sklep w parterowym budynku, gdzie było też nasze mieszkanie: trzy pokoje z kuchnią i mała łazienka. Sklep mieścił się przy niewielkiej ulicy i było tam wszystko: i kiszona kapusta, i ogórki, i słodycze, i pieczywo. Towary przywozili gospodarze. Pieczywo na przykład dostarczali Wichłacze, a dokładnie rodzice i brat mojego przyszłego męża. Mieli piekarnię i ciastkarnię przy dzisiejszej ulicy pułkownika Dąbka zobacz na mapie Gdańska.

Oksywie. Na wzniesieniu widoczny kościół św. Michała Archanioła. Oksywie. Na wzniesieniu widoczny kościół św. Michała Archanioła.
Antoni: Ojciec rozwoził chleb do sklepów, a na okręty dostarczał bułki i ciastka. Na "Bałtyk", "Wicher", "Burzę" i "Błyskawicę". W piekarni stał piec opalany węglem, a ciasto robiło się ręcznie. Kiedyś mąka i zboże były inne. Dziś już nie ma takich bułek jak kiedyś.

Alicja: Nie były robione na ulepszaczach, używano tylko naturalnych składników. I te ciastka... U Wichłaczów były najlepsze. Kokosowe, stefanki, pączki...

Antoni: Pamiętam, że piekarze wstawali o czwartej rano i że szefował im brat, który fach zdobył jeszcze w Poznańskiem, bo nasza rodzina pochodzi właśnie z tamtych terenów. Rodzice poznali się w Niemczech. Ojciec Andrzej był w wojsku, a mama Józefa przyjeżdżała z Poznańskiego do pracy. Ślub wzięli w Oberhausen i mieli sześcioro dzieci: Marylę, Leokadię, Franciszka, Jana, Celinę i mnie. Urodziłem się w 1917 roku i byłem najmłodszy. Kiedy miałem trzy lata Niemcy chcieli, aby rodzice podpisali lojalkę. Ojciec z mamą nie podpisali i wciągu 24 godzin było panie Raus! z Niemiec.

Wyjechaliśmy więc do Polski, gdzie wówczas była straszna bieda. Pracy nie było. Ojciec udał się więc do Francji i przez dziesięć lat ciężko pracował w górnictwie. Francuzi nie byli przychylni Polakom. Pchali ich do pracy, aby wybierali węgiel z samego dołu. Przez lata ojciec przesyłał pieniądze i z tego żeśmy się utrzymywali, ale to nie były duże kwoty. Brat Franciszek uczył się w tym czasie na piekarza w Poniecu. W którymś roku jego pracodawca przeprowadził się do Gdyni i zabrał brata ze sobą. Wydzierżawił piekarnię na Oksywiu, ale coś mu nie poszło i w końcu to brat postanowił przejąć dzierżawę. Po czym ojciec wrócił z Francji i cała rodzina pod koniec lat dwudziestych była już na Oksywiu.

Koszt dzierżawy wynosił 300 zł miesięcznie - to był ładny grosz. Trzeba więc było zapracować i na nią i na podatki i utrzymać rodzinę. Brat i trzech czeladników pracowało w piekarni, a ojciec rozwoził. Mama zajmowała się domem i przygotowywała posiłki dla wszystkich, a ja, kiedy trzeba było, przez pierwsze lata jeździłem po wodę. Brałem konia, wóz, ładowałem puste beczki. Studnia była u góry, na Kępie Oksywskiej. Rzucało się wiadro i ręcznie wyciągało się je za pomocą sznura. Trudna sprawa, bo beczek było sporo i oczekujących ludzi wiele. Po wodę stało się w kolejce. Potem było już jednak lepiej z wodą.

A że brat był dobrym fachowcem, to w latach trzydziestych pobudował na Oksywiu piekarnię. Jak dla mnie była wtedy najnowocześniejsza w Gdyni. Pieca nie opalało się już węglem, ale wyposażony był w system przewodów chyba z gliceryną. Było tu też mieszkanie i sklep.

Alicja: Bardzo dobrze się na Oksywiu mieszkało. Pamiętam zboże na polach i spacery nad morzem. A w niedzielę była msza w kościele, pod który zajeżdżały bryczki na przykład z Pogórza. Niektórzy szli boso, nawet z Redy. Było też wojsko. A z kościoła - wedle zwyczaju - oksywiacy szli na sznapsa.

Widok na kościół od strony postoju. Widok na kościół od strony postoju.
Antoni: Kaszubi mieli też taki zwyczaj, że nie zamykali domów. Wystawiali tylko na widok miotłę. Jeśli stała miotła, nie wchodziło się na podwórko. Po czym niektórzy z tych, co przyjeżdżali do Gdyni, zaczęli to wykorzystywać i okradać Kaszubów.

Alicja: Bywało też, że marynarze robili rozróby na Oksywiu. Ludzie się bali. Kiedyś mój ojciec miał akcję, po której przyszedł marynarz i powiedział: Ja nie mam pretensji do tego pana, ale chciałbym go poznać, bo myślałem, że mnie koń kopnął. I od tego czasu był już spokój.

Antoni: Ojciec przyszłej żony to był najsilniejszy człowiek na Oksywiu. Do jego sklepu przychodzili marynarze, żeby siłować się na rękę. A on jedną ręką podnosił za szyjkę 50-kilogramowy worek soli i stawiał na blacie.

Alicja: Grywał też w bilard. I właśnie z tego powodu przypadkiem odkrył, co działo się w jednym z tutejszych lokali. Otworzył drzwi, a tam swastyka, niemiecka flaga, portret Hitlera i jakieś spotkanie.

Antoni: Do wojska zostałem powołany zimą 1939 roku. Szkolili mnie z fachowych spraw łącznościowych. Dwa czy trzy tygodnie przed wojną trafiłem na Hel.

Alicja: Obserwowaliśmy kolejne naloty. Widać było, jak spadały bomby. Woda wokół Helu aż się gotowała. Pamiętam też, jak pod koniec obrony Kępy Oksywskiej, do naszego domu, w którego piwnicy schroniło się 99 osób, przyszedł marynarz z karabinem maszynowym i chciał wejść na dach. Ojciec stanął w drzwiach i powiedział: Nie, proszę pana, tu jest tyle ludzi i niemowlę dopiero co urodziła kobieta. Ja nie pozwolę ich narażać. Marynarz znalazł stanowisko gdzie indziej. Kiedy później Niemcy brali go do niewoli, to mu rękę podali, że on taki dzielny. Myśleli, że nie wiadomo kto tu bronił, a to był jeden marynarz.

Antoni: Po kapitulacji Helu przetransportowali nas do Gdyni. Siedziało dwóch Niemców i sprawdzali: imię, nazwisko, gdzie urodzony. Powiedziałem, że w Oberhausen.

- O! Toś ty Niemiec jest - usłyszałem. Zaskoczyło ich, że urodzony w Niemczech i nie chce się przyznać, że jest Niemcem.

Później, jak wielu Polaków trafiłem do stoczni. Pracowałem przy silnikach.

Alicja: I przez to, że się nie przyznał, wylądował w obozie koncentracyjnym Majdanek. Mama męża opowiadała, że przychodzili do ich domu, żeby Antoni podpisał listę, bo chcieli do wojska brać, ale się nie zgadzał. Kiedy go namawiali, śmiał im się w oczy i do szału doprowadzał. W końcu zabrali go do obozu.

Antoni: To było po tym, jak wybuchła wojna niemiecko-rosyjska.

Alicja: Kiedy mąż opowiada o pewnych zdarzeniach, to jest nie do pojęcia, że można to przeżyć. Na przykład po kąpieli wyjść w pasiaku na mróz i stać na dworze kilka godzin przy temperaturze minus kilkunastu stopni.

Antoni: To prawda święta. Ileś godzin staliśmy na apelu.

Alicja: Wytrzymał dlatego, że był sportowcem.

Antoni: Przed wojną na boisku Marynarki Wojennej były zawody. 100 metrów, skok wzwyż, skok w dal - te dyscypliny były moje. Grałem też w klubie piłkarskim i rzucałem oszczepem, a granat potrafiłem przerzucić przez całe boisko.

Zaświadczenie, które pozwoliło rodzinie Alicji wrócić po wojnie na Oksywie. Zaświadczenie, które pozwoliło rodzinie Alicji wrócić po wojnie na Oksywie.
Alicja: Męża oswobodzono w 1945 roku w Czechach, bo aż tam więźniów zapędzili. Wrócił wychudzony i chory. Zdrowie odzyskiwał dzięki staraniom mamy. A my lata okupacji spędziliśmy w Ciechocinku. Choć pewnej nocy Niemcy wpadli do domu i zabrali siostrę. Miała wtedy z czternaście lat. Trafiła do fabryki amunicji pod Berlinem. Po jakimś czasie uciekła z niej i wróciła. Musiała się ukrywać. Kiedy w 1945 roku wkroczyli Rosjanie, ojciec uzyskał stosowny dokument, dzięki któremu mogliśmy opuścić miasto i wyjechać do Oksywia. Najpierw pojechali rodzice, a w kolejnym miesiącu ojciec zabrał mnie i siostrę. Dwa domy, które rodzice mieli na Kępie Oksywskiej były zburzone. Trzeci stał, ale był ograbiony. Zamieszkaliśmy w nim na dole.

Antoni: Przed naszym rodzinnym domem na fotelu siedział rosyjski wartownik z karabinem. Musieliśmy szukać innego domu na Oksywiu. Znaleźliśmy akurat niedaleko domu mojej przyszłej żony.

Alicja: Pobraliśmy się w kwietniu 1947, a w tym roku mieliśmy 68. rocznicę ślubu.

Poznaj historię oksywskiej świątyni, której patronuje Archanioł Michał


Trójmiejskie opowieści to cykl, w którym mieszkańcy prezentują stare fotografie z terenu Gdańska, Gdyni i Sopotu oraz wspominają związane ze zdjęciami historie. Jeśli chciał(a)byś podzielić się swoimi opowieściami i fotografiami, napisz na adres j.gilewicz@trojmiasto.pl

Miejsca

Opinie (111) ponad 10 zablokowanych

  • kiedys było tutaj jak w niemczech czy skandynawii (3)

    "Kaszubi mieli też taki zwyczaj, że nie zamykali domów. Wystawiali tylko na widok miotłę. Jeśli stała miotła, nie wchodziło się na podwórko. Po czym niektórzy z tych, co przyjeżdżali do Gdyni, zaczęli to wykorzystywać i okradać Kaszubów."

    • 34 0

    • (1)

      nie przesadzaj, że teraz wszystko ukradną, bo tak nie jest.

      • 4 4

      • generalnie chodzi o klimat, wszystko trzeba zamykac, rower na wielka kłódę. No i kradna, taka prawda

        • 6 5

    • Miotla to moze i stala ale jesze calkiem nievtak dawno w futryne dzwi wejsciowych byl wbity gwosc i jak wychodzili z chalupy na nim wieszano klucz do drzwi wejsciowych.

      • 5 0

  • To juz tylko historia (1)

    I nawet te wredne Niemce uznaly ze Oksywie to port Gotów i uznaly jego odrebnosc . Wioska Gdynia i Oksywie wraz z portem Marynarki Wojennej w przedwojennej Polsce stanowily chlube i dzisiaj juz tylko mozemy zazdroscic takiej historii uznanej przez Polakow i inne nacje

    • 11 1

    • Oksywie

      Oksywie to Port Gotów czyli Gotenhaffen????I to oddzielone od Gdyni? To jak, Twoim zdaniem nazywała się Gdynia za Hitlera?

      • 0 0

  • (1)

    Ten kto u Mietka nie posmakowal piwa to na temat Oksywia nie powinien zabierac glosu.

    • 5 0

    • teraz piwo możesz wypić w tym syfiaskim Marsie :)

      • 4 0

  • Takie bogate te międzwojnie (1)

    a z Redy na Oksywie boso szli !!!

    • 4 10

    • Etam,miedzywojnie a powojnie to co?w oficerkach na Oksywiu paradowano?

      • 4 0

  • Oksywie (1)

    Nudy na pudy...

    Dlaczego nie napiszecie fragmentu wspomnień ks. K.Przewoskiego, jak po wkroczeniu Niemców, mieszkańcy Oksywia natychmiast z własnej inicjatywy zaczęli śpiewać pieśni w kościele po niemiecku?

    Prawda was boli?

    • 4 18

    • No i co z tego?$piewali bo obce jezyki znali.Gdyby aktualnie Polacy znali niemieck jak owczesni totez w germanskich by spiewali.

      • 7 3

  • Dobry tekst. dziękuję

    • 11 1

  • Na początku było Oksywie (2)

    W ostatnich latach wiele fotografii i fragmentów wspomnień o tej najstarszej dzielnicy Gdyni ujrzało światło dzienne. Może jakaś ciekawa, kolejna publikacja...czekamy

    • 8 0

    • uprzejma odpowiedź

      W ten czwartek na Oksywiu była bardzo duża uroczystość, poświęcona ks. A. Muchowskiemu:
      http://ii.forum.mojeosiedle.pl/26/bf/ogoszenie_287.jpg
      Był też ciekawy odczyt dra T. Rembalskiego.
      Mogliście przyjść...
      Świat realny bywa bardziej ciekawy od monitora komputerowego i ekranu telewizyjnego.
      http://ii.forum.mojeosiedle.pl/6a/c9/dzisiaj__oksywie_156.jpg

      • 2 0

    • A słuchy chodzą,że niektórzy Oksywiacy

      byli nielojalni i byli w hitlerjugend w czasie wojny.

      • 3 0

  • Ten artykuł jest zakłamany. Ludzie z oksywia twierdzą że to niemcy na nich napadli a to naziścia byli a nie niemcy. (1)

    Myślę że się mylą. To mityczna rasa nazistów ich ciemiężyła a nie niemcy. Ciekawe w jakim języku się porozumiewali ci podli naziści, musiał być bardzo podobny do niemieckiego skoro tylu ludzi zostało wprowadzonych w błąd i dali by sobie pewną część ciała w talarki pokroić że jednak byli to niemcy.

    • 7 5

    • Dobrze prawisz, to byli niemcy a nie naziści. Napis nad bramami obozów koncentracyjnych "arbeit macht frei" jest w języku niemieckim a nie jakimś nazistowskim.

      • 5 1

  • Ciekawa historia

    Dobry artykuł

    • 3 1

  • Moj dziadek Też może opowiedzieć o Babie dołach !!!! (2)

    proszę redakcję o kontakt. przeżył II WŚ

    • 13 1

    • Byłoby super!

      • 9 1

    • nie bede gadał !

      • 4 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7 (2 opinie)

(2 opinie)
20 zł
spacer

Gdynia wielu narodowości

spotkanie, wykład

Sprawdź się

Sprawdź się

Kiedy rozpoczęła działalność pierwsza gdańska rozgłośnia radiowa?

 

Najczęściej czytane