- 1 Był las i błoto, dziś jest 6 mln pasażerów (75 opinii)
- 2 Kronika oblężenia Gdańska 1734. Część 3 (23 opinie)
- 3 Pozostałości baterii mającej bronić portu (73 opinie)
- 4 O morderstwie na jachcie i upartej nudystce (36 opinii)
- 5 Te zabytki otwierają się po remontach (88 opinii)
- 6 Kronika oblężenia Gdańska w 1734 r. Część 2 (12 opinii)
Tym żyło Trójmiasto 50 lat temu
Chcąc poznać rzeczywistość Trójmiasta sprzed 50 lat, nie wystarczy czytać wyłącznie tego, co pisali dziennikarze ówczesnych gazet. Prawdziwy obraz życia codziennego naszych rodziców i dziadków można było poznać, czytając ostatnie strony lokalnej prasy, gdzie zamieszczano listy i skargi nadsyłane do redakcji.
Czy konie mnie słyszą?
W Trójmieście, podobnie jak w całej Polsce, na dobre trwała budowa osiedli z wielkiej płyty. W Gdańsku oddawano do użytku m.in. kolejne bloki na Przymorzu. W sierpniu ukończono Drogę Zieloną. Mimo oficjalnych zachwytów można znaleźć informację, że nowa droga pozbawiona jest chodników.
Generalnie kierowcy narzekali na wąskie ulice osiedlowe, które powstawały wraz z przymorskimi blokami. Na większości z nich trudno było się wyminąć. Trzeba było zjeżdżać na pobocze, na ogół zawalone hałdami piachu i materiałami budowlanymi albo nawet jechać na wstecznym do szerszego miejsca.
W tym kontekście nie dziwi konstatacja wczasowiczki z Bydgoszczy, która ze zdumieniem zauważyła "konie pasące się na trawnikach i kwietnikach ulic Piastowskiej i Chłopskiej na Przymorzu".
Wczasowicz z Krakowa, inż. M. G., opowiadał z kolei o niewłaściwych zabawach dzieci z osiedla hotelowców w Brzeźnie. Do ich ulubionych rozrywek należało m.in. palenie odpadków w otwartych pojemnikach oraz wojny na dachu łaźni osiedlowej.
Kierowcy jak patałachy, rowerzyści - tyralierą
Wydawać by się mogło, że pół wieku temu ruch samochodowy był znacznie mniejszy i spokojniejszy. Mieszkańcy Sopotu mieli jednak na ten temat zgoła odmienne zdanie.
Felietonista "Dziennika Bałtyckiego" pisał:
"Nie wie, nie umie sobie jeszcze wyobrazić, co to znaczy jeździć w Trójmieście samochodem w okresie tak zwanego "Sopockiego Lata". Komu życie miłe i inne przyjemności ogólnodostępne w naszym socjalistycznym gospodarstwie - powinien natychmiast zamknąć samochód w garażu na cały ten zwariowany (w sensie ruchu) okres.
Po ulicach, mimo świateł i oznakowanych przejść, biegają dzieci i dorośli jak po rajskich łąkach. Szoferzy z przedsiębiorstwa "Łączność" (samochody transportowe, na ogół żuki lub nysy należące do przedsiębiorstwa "Polska Poczta, Telegraf i Telefon"), zlekceważyli moje przestrogi i dalej jeżdżą jak patałachy.
Eleganckie panie w eleganckich wozach zachowują się jak stuprocentowe daltonistki. Czerwony kolor jest dla nich kolorem zielonym. Widziałem nawet takie damy - szoferki, które w miejscach, gdzie jest ruch okrężny, rżną pod prąd.
Motocykliści zmieniają pasy bez uprzedzenia. Rowerzyści kochają jazdę tyralierą.
Odnotowano także wypadek, gdy "młodzik" siedzący za kierownicą sportowego samochodu w kolorze banana (z numerem rejestracyjnym 7748 WO lub WD) ani myślał zatrzymać się przed zielonymi światłami przy ul. Podjazd w Sopocie, gdzie ruch jest b. duży. Przeciwnie: przejechał on przez pasy z szybkością absolutnie niedozwoloną po to, aby zatrzymać się parę metrów dalej i pobiec do sklepu monopolowego. Wybiegł stamtąd z pięknie opakowaną butelką".
Turyści nieco rozczarowani
Sezonowi w Trójmieście towarzyszyły nie tylko problemy związane z ruchem drogowym, ale i inne problemy.
Inny publicysta z kolei pisał tak:
"Przecie Opera Leśna pęka w szwach, Teatr Letni takoż, Non-Stop trzeba by podwoić, na plażach gęsto i brudno, bufety z frytkami i piwkiem oblegane, centrale telefoniczne przeciążone, wieczorem w parkach wszystkie ławeczki zajęte, lody idą jak ciepłe bułki - więc gdzie tu miejsce na niedostatki?
Owszem, są jednak takowe. Nie jest na przykład rzeczą łatwą zaopatrzyć się w niedzielę w benzynę, bo stacje zamykają swoje podwoje (z wyjątkiem bodaj trzech) o godzinie 15.
Kawiarnie (mimo sezonu i nasilenia ruchu turystycznego) otwiera się o godzinie 10 lub 11. Spróbujcie więc zjeść śniadanie w naszym gościnnym mieście, a przekonacie się, że to problem. Przecież nie każdy musi satysfakcjonować się barem mlecznym czy bufetem na dworcu.
Innym mankamentem i niedostatkiem jest fakt ściągania od tubylców tak zwanej taryfy kuracyjnej przy każdym posiłku. Według mnie tubylcy w okresie wakacyjno-kanikularnym powinni mieć ulgi".
Skarżyli się także turyści mieszkający w Gdyni, zwłaszcza w Chyloni. Chcąc dojechać SKM do plaży w centrum miasta lub w Orłowie, często musieli przesiadać się na stacji Gdynia-Stocznia.
"Tymczasem: na 5-6 pociągów elektrycznych z Gdańska do Gdyni-Stoczni zaledwie jeden dojeżdżał do Chyloni. W niedzielę zaś dojazdy te dodatkowo komplikuje tłok nie do opisania. W związku z tym często wczasowicze muszą czekać na przystanku Gdynia-Stocznia. Jest to o tyle męczące, że brakuje tam ławek. Te, które są, nie wystarczają".
Przy okazji autorzy listu do redakcji proszą również o zwrócenie uwagi na barobus (czyli food trucki nie są wymysłem naszych czasów!), ustawiony przy stacji w Chyloni.
"Jest on stale otoczony dziesiątkami piwoszów, posługujących się niewybrednym, a nawet wulgarnym słownictwem oraz wcale nierzadko zaczepiających przechodniów".
Bryza o zabarwieniu lekko skandalicznym
Nieco skwaszeni byli też letnicy korzystający z uroków nadmorskiego lata w Brzeźnie. Otóż na kilka automatów telefonicznych znajdujących się w dzielnicy dwa nie działały przez większą część sezonu. W tym jeden znajdujący się przy ul. Gdańskiej.
Wczasowicz z Krakowa mieszkający przy ul. Wejhera zwracał z kolei uwagę na niewłaściwe zachowanie się klientów lokalu "Bryza", w którym odbywały się codziennie wieczorki taneczne.
"Część osób tańczy na nieoświetlonym tarasie, tam też niektórzy załatwiają osobiste porachunki, używając przy tym niewybrednych epitetów i wulgarnych słów".
Energiczne działania zapowiedzieli stróże prawa. Komisariat I MO w Gdyni rozpoczął dochodzenie w sprawie kradzieży kieszonkowych, dokonywanych w gdyńskich trolejbusach.
Handlowy eksperyment nieudany
Mieszkańcy Trójmiasta przez cały rok utyskiwali a to na handel, a to na budowlańców, generalnie jednak nie utyskiwali na władze. Jeżeli się to działo, to tylko prywatnie. Publicznie nikt by tego nie opublikował.
Prasa z kolei nieco utyskiwała na mieszkańców. Tak jak w przypadku nowoczesnego eksperymentu handlowego, który próbowano wdrożyć w Gdańsku - czyli uruchomienia samoobsługowych punktów bez sprzedawców.
Przed delikatesami przy ulicy Rajskiej i sklepem przy Długiej ustawiono stoiska z napojami mlecznymi i cennikiem. W asortymencie znalazły się m.in. maślanka (po 1,20 zł), kefir (1,40 zł), jogurt (2,20 zł), napój mleczny "Polerem" (1,90 zł).
Stoiska były czynne w godzinach 11-17. Klienci mogli spożyć produkty na miejscu bądź wziąć ze sobą. Warunkiem było wrzucenie opłaty do znajdującej się na stoisku puszki.
Eksperyment zakończył się klęską. Po dziewięciu dniach sprzedaży manko w obu punktach wyniosło razem ponad 1300 zł.
Zarówno dla klientów, jak i dla sprzedawców zakupy stanowiły pewnego rodzaju rozgrywkę. Pewna klientka żaliła się na sprzedawczynię w sklepie MHM przy ul. Mostek w Gdańsku. Klientka wskazała kawałek boczku, który chciała kupić. Jednak jej "gusty" zbiegły się z gustami pani sprzedawczyni, która - po stwierdzeniu, że wskazany przez nią boczek rzeczywiście jest dobry - schowała go pod ladę, oznajmiając, że będzie on przeznaczony dla pracowników sklepu.
Elektronika staniała. Telewizor i gramofon za jedną pensję
W tym samym czasie hotel "Monopol" (dziś działa tu hotel Scandic) poszukiwał w specjalnym ogłoszeniu stałego dostawcy raków.
Natomiast sklepy ZURiT (Zakład Usług Radiotechnicznych i Telewizyjnych - oznaczający w czasach PRL sieć państwowych placówek handlowych i usługowych zajmujących się sprzedażą i naprawami urządzeń elektronicznych domowego użytku (w tamtych czasach były to niemal wyłączne radioodbiorniki, telewizory, magnetofony i gramofony, rzadziej tunery i wzmacniacze elektroakustyczne), przygotowały tradycyjną letnią obniżkę cen na atrakcyjny sprzęt radiowo-telewizyjny.
Cena odbiornika telewizyjnego "BERYL 101" o ekranie 24 cali została obniżona z 1200 zł do 1070 zł. Adapter stereofoniczny ze zmieniaczem płyt - G-500S (na licencji firmy Telefunken) kosztował o 300 zł mniej - 1400 zł. Z kolei wzmacniacz stereofoniczny W-480F można było kupić, płacąc 200 zł mniej. Nowa cena wyniosła jedyne 1500 zł.
Odnotujmy, że średnia pensja w 1971 r. wynosiła 2358 zł.
Sensacja archeologiczna na Hucisku
W mediach pojawiły się zapowiedzi zakończenia w marcu 1972 r. ciągnącej się długo budowy tunelu prowadzącego do dworca Gdańsk Główny. Prasa zauważyła przy tym, że w ukończonej już części nie ma żadnych tablic informacyjnych, które pozwoliłyby przyjezdnym dowiedzieć się, w jakim kierunku powinni się udać.
Na styczeń 1972 r. obiecano z kolei zakończenie prac przy węźle Hucisko. Na tej budowie w połowie września wybuchła sensacja archeologiczna. W trakcie prac przy jezdni od strony budynku KSW Żak (obecnie Nowy Ratusz) odkryto relikty Bramy Raduńskiej z XV w., strzegącej w przeszłości przepustu Kanału Raduni w zachodnim ciągu murów Starego Miasta.
Przez cały wrzesień trwa studencka akcja "Wisła 71". Celem akcji było włączenie studentów do realizacji planu regulacji Wisły. W Gdańsku akcję koordynował Studencki Hufiec Pracy, organizowany przez Radę Okręgową Zrzeszenia Studentów Polskich. Studenci zatrudnieni byli przy przedłużaniu falochronu u ujścia Wisły.
Strzał do pustej bramki
11 sierpnia na stadionie Lechii przy ul. Traugutta rozegrano nieoficjalny mecz międzypaństwowy między Polską a ZSRR, reklamowany jako spotkanie reprezentacji PZPN pod wodzą trenera Kazimierza Górskiego z reprezentacją Ligi ZSRR.
Zagrali w nim czołowi zawodnicy obu drużyn. W polskiej m.in. Jerzy Gorgoń, Kazimierz Deyna i Grzegorz Lato.
Mecz zakończył się remisem 1:1, a bramkę w dość nieoczekiwanych okolicznościach zdobył Jerzy Wilim. W 35. minucie stoper gości, kapitan zespołu Albert Szesterniow zaczął zawiązywać na boisku sznurowadła. Po interwencji sędziego musiał zejść poza linię boiska, aby dokończyć sznurowanie. Sędzia podyktował rzut sędziowski. W tym momencie zastępujący nieobecnego na boisku kapitana bramkarz Jewhen Rudakow podbiegł do sędziego. Piłka padła na ziemię, gra została wznowiona i Wilim skierował piłkę do pustej bramki. Po przerwie wyrównał Wiktor Kołotow.
Zakochany Libańczyk nie dotarł na festiwal
W dniach 26-28 sierpnia odbyła się w Operze Leśnej 12. edycja Festiwalu Piosenki w Sopocie. W dniu międzynarodowym wygrała Brytyjka Samantha Jones z utworem "He Moves Me". Nagrodę za interpretację polskiej piosenki otrzymała Bułgarka Pacha Christowa wykonująca "Dziwny jest ten świat". Nagrodę Grand Prix de disque - Sopot 1971 otrzymał Paul Conor, który wykonał dwie piosenki -"Nobody Loves Me" oraz "I Don't Love You Anymore". Nagrodę publiczności zgarnęła Zdzisława Sośnicka za utwór "Dom, który mam". Natomiast Nagrodę Agencji Autorskiej otrzymała Regina Thoss z NRD, śpiewająca utwór "Niemal doch treefen uns abermals".
Ta ostatnia wykonawczyni jako jedyna nie bisowała podczas dnia finałowego. Prasa twierdziła, że wynikło to ze słabego wykonania piosenki. Tymczasem wykonawcy z NRD i ZSRR byli niejednokrotnie przyjmowani na sopockim festiwalu lodowato.
Poza tym festiwalowy Sopot żył przygodami przedstawiciela Libanu, który na festiwal nie dotarł, ponieważ podczas podróży do Meksyku zakochał się i został tam z wybranką serca.
Kłopoty w cyrku: tygrys, pies i wąż
Nie najlepszą passę odnotował ogólnopolski cyrk, który bawił mieszkańców Trójmiasta w namiocie na placu Zebrań Ludowych. Najpierw podczas przedstawienia jeden z występujących tygrysów obalił kratę oddzielającą arenę od publiczności.
Dziki zwierz był na tyle zaskoczony, że nie skorzystał z nagłej oferty wzbogacenia swojego menu. Niestety krata, upadając, zraniła siedzącą na widowni kobietę, którą pogotowie zabrało do szpitala. Skończyło się na strachu i lekkich obrażeniach.
Kilka dni później zaginął piesek nastoletniej Bułgarki występującej z polskim cyrkiem. Zrozpaczona właścicielka dała ogłoszenie w lokalnej prasie i wyznaczyła nagrodę dla znalazcy.
Pod koniec pobytu cyrku w Gdańsku z klatki uciekł wąż. Udało mu się dotrzeć aż do ulicy, w okolice przejścia dla pieszych. Przechodziła tamtędy matka ze swoim synem, uczniem podstawówki. Ten ostatni, widząc pełznącego do niego gada, w przerażeniu wyskoczył na ulicę, wprost pod maskę nadjeżdżającego samochodu. Kierowca zdążył wyhamować i obrażenia, które odniósł młodzieniec, okazały się nie zagrażać zdrowiu i życiu. Wkrótce po gwałtownym hamowaniu na miejscu wypadku pojawiła się opiekująca się wężem artystka, która natychmiast zabrała swojego pupila do klatki.
Powrót prochów majora Sucharskiego
27 sierpnia o godzinie 17 na lotnisku na Zaspie wylądował samolot AN-24 - nr 012, który przywiózł prochy majora Henryka Sucharskiego, ekshumowane z Polskiego Cmentarza Wojskowego w Casamassima we Włoszech. 31 sierpnia urnę z prochami dowódcy obrony Westerplatte uroczyście przewieziono z Sali Tradycji Jednostki Obrony Wybrzeża do Dworu Artusa. Tam brązową urnę wykonaną przez stoczniowców z gdyńskiej Stoczni Marynarki Wojennej według projektu rzeźbiarza Zygfryda Korpalskiego (1930-2020) wystawiono na widok publiczny.
Na uroczystość zaproszona została Anna Bugajska, siostra majora, która przyjechała z mężem i synem.
1 września na Westerplatte odbył się uroczysty pogrzeb majora Henryka Sucharskiego, połączony z wiecem, podczas którego minister obrony narodowej generał broni Wojciech Jaruzelski odznaczył pośmiertnie majora Krzyżem Komandorskim Orderu Virtuti Militari.
30 dni później na Westerplatte odbyła się kolejna uroczystość. Tym razem manifestacje w miejscu rozpoczęcia II wojny światowej zorganizowały organizacje młodzieżowe z PRL i pozostałych "krajów demokracji ludowej". Towarzyszyli im przedstawiciele władzy partyjnej różnych szczebli.
W tle uroczystości była trwająca wojna wietnamska. Poza radzieckim generałem głos podczas wiecu zabrali m.in. Wietnamka i Palestyńczyk.
Opinie (296) ponad 10 zablokowanych
-
2021-09-20 09:44
Z tą zieloną drogą to był news na wyrost (1)
Faktycznie ostatni kawałek od Obrońców Wybrzeża do Hallera uruchomiono uroczyście dopiero w 1973. Wiem bo kolejnego dnia po otwarciu przez tow Gierka pojechałem taksówką na lotnisko i mój pierwszy lot LOTem
- 3 0
-
2021-09-21 12:03
Do Marksa,tak się wtedy nazywało dzisiejszego Hallera.
- 0 0
-
2021-09-20 14:03
Za komuny można było nazwać Oceanarium.
Dziś taka ściema nie przejdzie :)
- 1 0
-
2021-09-20 17:02
To mile wspomnienia z oceonarium nie wiem co sie krytykuje i kto
- 0 0
-
2021-09-22 15:28
Kiedys wszystko bylo imieniem Lenina i Stalina, dzis papieza JP 2 i Walesy. Kiedys bylo lepiej.
- 0 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.