- 1 30 lat od tragedii autobusowej w Kokoszkach (69 opinii)
- 2 Był las i błoto, dziś jest 6 mln pasażerów (284 opinie)
- 3 Największe starcie gdańskiej "Gry o tron" (30 opinii)
- 4 O morderstwie na jachcie i upartej nudystce (36 opinii)
- 5 Te zabytki otwierają się po remontach (88 opinii)
- 6 Pozostałości baterii mającej bronić portu (73 opinie)
Śmiertelna włóczęga Waltera Plotzke
Wesołe miasteczko, które zajechało do Gdańska latem 1908 r. rozbiło się na Dolnym Mieście. Przyniosło gdańszczanom wiele radości, ale w co najmniej jednym przypadku także bezsensowną śmierć.
Lunapark od razu stał się wielką atrakcją dla mieszkańców miasta, więc właściciele karuzeli, strzelnic lub gabinetów osobliwości mogli być zadowoleni. Każdego dnia, zwłaszcza w soboty i w niedziele, spływały do ich kieszeni niezłe dochody.
Geyer, właściciel karuzeli, pensję swemu jedynemu pracownikowi wypłacał pierwszego dnia każdego miesiąca. Nigdy nie robił z tego ceregieli. Podchodził do niego po prostu z kilkoma banknotami w ręce i wręczał mu je gdzieś na osobności, bez uroczystych gestów i bez uścisków dłoni. Dla niego był to zwykły obowiązek, ale już dla Waltera Plotzke, jedynego pracownika pana Geyera, fakt ten urastał do rangi święta, które trzeba było uczcić wesołą biesiadą w gronie kolegów.
1 września 1908 r. świętowanie dnia wypłaty Plotzke zaczął będąc jeszcze w pracy. Wysłał znajomego po parę ćwiartek sznapsu i wypił kilka kieliszków. Poczuł się lepiej, gdy zaszumiało mu w głowie, ale był to tylko wstęp do dalszego świętowania. Gdy wybiła godz. 22 wyruszył z dwoma kolegami z pracy w podróż piwną.
Ucztę zaczęli w pewnym lokalu blisko Dworu Popielnego. Wypili tam kilka kolejek sznapsu, po kilka kufli piwa i po butelce porteru. Było już po północy, gdy postanowili zmienić lokal. Szli w stronę Starego Miasta, ale wszystkie knajpy, które mijali po drodze były już zamknięte.
- Zajdziemy do "Hotel de Stolp" - zaproponował nagle Plotzke.
- Tam też już zamknęli - odrzekł Albrecht.
- Ale nas wpuszczą.
- Czemu mieliby nas wpuścić? - zapytał kowal Witte.
- Bo ja tam już kiedyś pracował. Znają mnie...
- Pijany jesteś. Nie wpuszczą nas.
- Nie ma strachu. Wpuszczą - odparł Plotzke i nie pomylił się. Zostali wpuszczeni...
Około godziny trzeciej nad ranem kelner Paul Busch wracał do domu z kolegą z pracy. Z Długiego Targu skręcili w ul. Krowią i szli chodnikiem wzdłuż jezdni, gdy ujrzeli młodego człowieka idącego w ich kierunku. Miał ciemną, rozchełstaną marynarkę, pomięte spodnie i wyraźnie się zataczał. Z rozpędu wszedł pomiędzy nich, potrącając obu.
- Uważaj, jak chodzisz... - upomniał go Busch i tamten się odwrócił.
- To ty lepiej uważaj, padalcu! - odburknął tamten i ruszył dalej. Był wyraźnie pijany.
- Sam jesteś padalec - odrzekł Busch.
Zagwizdał przeciągle, a wtedy tamten znowu się odwrócił, podszedł do niego bez słowa. Wyjął coś z kieszeni i zanim którykolwiek zdążył zareagować, zadał Buschowi cios nożem. Od razu uciekł.
Busch zachwiał się, oparł ręką o ścianę pobliskiej kamienicy, ale nie upadł. Z pomocą kolegi zdołał dojść do ul. Świętego Ducha i przewrócił się na skrzyżowaniu z Groblą I. Przybiegli przywołani przez jednego z przechodniów policjanci i gdy jeden z nich zajął się sprowadzeniem ambulansu, drugi wyruszył w pościg za sprawcą. Niestety, pomimo usilnych starań, nie udało się go zatrzymać.
Kelner Paul Busch zmarł wkrótce w lazarecie miejskim. Zadany niewielkim nożem cios w podbrzusze okazał się na tyle groźny, że doprowadził do wykrwawienia i zgonu.
W mieście rozpętała się burza. Prasa rozpisywała się na temat zdziczenia obyczajów wśród "młodzieży roboczej", a wzmocnione patrole policji przemierzały ulice z większą niż dotąd częstotliwością. O zbrodni stało się tak głośno, że debatowano o niej już nie tylko na targu, ale i w ratuszu, a oburzenie opinii publicznej potęgował fakt, że wykrycie sprawcy mogło okazać się trudne.
Policjantowi Schroederowi, który w czasie zdarzenia stał na ulicy Grobla IV, wydawało się, że jest w stanie sprawcę rozpoznać. Dobrze zapamiętał trzech podpitych młodych ludzi, którzy feralnej nocy przechodzili obok niego hałasując tak bardzo, że musiał im zwrócić uwagę. Jeden z nich zachowywał się szczególnie agresywnie. Gdy Schroeder zwrócił mu uwagę, tamten prawie się na niego rzucił. Jego ubiór, twarz i ogólny rys postaci jak ulał pasował do rysopisu człowieka, który zabił Buscha, tyle tylko, że wyśledzenie go w mieście tak dużym, jak Gdańsk, było bardzo trudne. Trzeba było liczyć na szczęśliwy traf...
Zabójca znalazł się jednak dwa dni później. Zgłosił się na posterunek policji w Baszcie Kotwiczników i wśród łez skruchy zeznał, że to chyba on zabił Buscha.
- Dlaczego chyba? - zapytał dyżurny policjant.
- No bo ja, proszę pana, nic nie pamiętam. W tym dniu byłem bardzo pijany...
- Jak można nie pamiętać, że zabiło się człowieka?
- A no, chyba można. Pamiętam tylko, co robiłem za dnia i połowę nocy, ale to, co zdarzyło się później, uleciało mnie z pamięci.
- To skąd w takim razie wiecie, że zabiliście kelnera Buscha?
- Mój kolega wczoraj mi powiedział...
- Jak nazywa się kolega?
- To Franz Albrecht. Pracujemy razem w wesołym miasteczku - odrzekł Walter Plotzke i powtórzył to jeszcze parę razy, by policjant zapisał wszystko w swym kajecie.
Plotzkego natychmiast odesłano do sędziego śledczego i gdy ten go przesłuchiwał, odszukano Albrechta. Siedział w budzie jarmarcznej na ul. Dobrej i nie był bynajmniej zaskoczony wizytą policji. Wyglądał tak, jakby się jej spodziewał. Potwierdził, że spośród trójki przyjaciół, którzy 1 września 1908 r. wybrali się na rekonesans piwny po gdańskich knajpach, on jeden zachował w miarę trzeźwy umysł.
- Tamtej nocy około pierwszej opuściliśmy lokal koło Dworu Popielnego i udaliśmy się do "Hotel de Stolp", gdzie Plotzke kiedyś pracował. Wypiliśmy tam trochę i wyszliśmy około trzeciej nad ranem...
- Jak wtedy zachowywał się Plotzke?
- Całkiem dobrze. Był dość trzeźwy i mówił do rzeczy. Zdaje mi się, że rozbroiła go wizyta u matki...
- Kiedy byliście u jego matki?
- Poszliśmy tam zaraz po wyjściu z hotelu, bo to blisko było. Do matki Plotzke sam poszedł, a my czekali na niego na dole. Wrócił bardzo szybko. Żalił się, że matka odprawiła go z kwitkiem i był wściekły. Zły był tak bardzo, że zaczął zachowywać się jak wariat. Krzyczał, że nie ma ani matki, ani brata, ani siostry i że jest im wszystko jedno, co się z nim stanie. Gdy szliśmy ulicą Grobla IV siłą musiałem go powstrzymać, by nie rzucił się na policjanta, a później, na Świętego Ducha, porywał się na jakichś dwóch przechodniów. Tamci zdołali się jakoś go pozbyć, ale ci, których spotkał na Krowiej, ucierpieli...
- Widzieliście jak Plotzke dźgnął nożem kelnera Buscha?
- Wygląda na to, że tak. Szliśmy wtedy z Wittem w odległości kilkunastu kroków od Plotzkego. Dostrzegłem dwóch ludzi stojących na rogu ulicy Krowiej. Plotzke wszedł pomiędzy nich i potrącił obu, a wtedy oni najpierw coś mu powiedzieli, a później któryś z nich zagwizdał. Zdaje mi się, że chciał przywołać policjanta. Jak to usłyszał Plotzke, zawrócił gwałtownie i uderzył tamtego w brzuch.
- Nożem?
- Chyba tak.
- Co stało się później?
- Plotzke puścił się biegiem w stronę Dolnego Miasta i udało nam się go dogonić dopiero na Żabim Kruku. Wtedy nikt z nas nawet nie podejrzewał, że tam, na Krowiej stać się mogło coś złego.
- Czy po drodze Plotzke mówił coś na ten temat?
- Nie. Nic wprost nie powiedział, ale kiedy szliśmy Żabim Krukiem odwrócił się nagle do nas i rzekł "Dobrze mu włoiłem. Długo będzie o tym pamiętał"...
Walter Plotzke stanął przed gdańskim sądem przysięgłych 2 marca 1909 r. Sala rozpraw, w której toczył się proces, pękała w szwach od publiczności, a ci, którzy przyszli zbyt późno, by dostać się do środka, tłoczyli się nawet na schodach przed wejściem. Ponieważ oskarżony w zasadzie przyznał się do winy, rozprawa nie trwała długo. Walter Plotzke skazany został na cztery lata więzienia, przy czym na poczet kary zaliczono mu miesiąc spędzony w areszcie śledczym.
O autorze
Paweł Pizuński
- historyk, autor m.in. Pocztu Wielkich Mistrzów Krzyżackich i Pierwszego Pitawala Gdańskiego. Opisywane przez niego historie kryminalne pochodzą z gdańskiej prasy z początku XX w.
Opinie (13) 3 zablokowane
-
2011-07-19 11:43
dobry artykuł (1)
Podoba mi się ta historia, z resztą jak większość Pawła Pizuńskiego. Tak trzymać! Swoją drogą mam dziwne wrażenia, że kiedyś kary byłyby mniej surowe:) teraz to by dostał 12-25, w zależności od tego jakie okoliczności łagodzące znalazłby sąd.
do Trójmiasto.pl -> dlaczego ten artykuł znajduje się na takich peryferiach?:)- 37 0
-
2011-07-19 11:45
nie byłyby
miało być: były:)
- 2 0
-
2011-07-19 11:53
Teraz tez trzeba uwazac na nozownikow bez roznicy wiec czy Gdansk jest polski czy niemiecki (1)
- 3 2
-
2011-07-19 12:04
Ja myślę, że to wogóle nie robi różnicy... nożownicy to międzynarodowi psychole...
- 5 0
-
2011-07-19 12:23
Huhu
Z tego można by było zrobić niezłą sztukę. "Z kroniki Gdańska":P
- 6 0
-
2011-07-19 12:26
hmmm 4 lata więzienia za zabójstwo? (3)
a mówią że teraz sądy są łagodne... Chociaż 4 lata w ówczesnym więzieniu to nie to samo co teraz (TV i wszelkie wygody)
- 9 3
-
2011-07-19 12:40
(1)
wzięli pod uwagę, że nie do końca był świadomy i w dodatku rodzinka go zdenerwowała :)
- 1 0
-
2011-07-19 16:54
Tyle że alkohol to okoliczność
obciążająca a nie łagodząca. Przynajmniej współcześnie :-)
- 2 0
-
2011-07-19 19:47
Masz na myśli szwedzkie więzienie.
- 0 1
-
2011-07-19 15:31
sala pękała w szwach
widac też sie żle działo ale jakos ludzie bardziej to przeżywali.Dzisiaj rano sie przeczyta na drugi dzień sie nie pamięta
- 2 1
-
2011-07-19 15:44
!!
fajna podróż w czasie zwłaszcza jak sie zna te ulice!! wiecej!!
- 7 1
-
2011-07-19 21:20
Takie podejście Pana Pizuńskiego
do historii jak powyżej świadczy dobitnie o tym, że historia (jako nauka) powinna pozostać domeną naukowców. My, zwykli zjadacze chleba, wolimy historię poznawać poprzez historyjki. Z opowieści o Walterze P. można dowiedzieć się wielu rzeczy: tą wiedzę Autor przekazuje z wdziękiem, nienachalnie, niebanalnie i chwała mu za to, ze nie jest nudny.
- 18 0
-
2011-07-20 08:43
Coś tu podejzane
No to w końcu jak to jest?Skoro ten Plotzke był jedynym pracownikiem Geyera to jak mógł się wybrać ;z kolegami w podróż piwna"
- 3 5
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.