• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Dowódcy polskich okrętów: Henryk Kłoczkowski

Michał Lipka
23 maja 2017 (artykuł sprzed 7 lat) 
Komandor Henryk Kłoczkowski, pierwszy dowódca ORP Orzeł. Komandor Henryk Kłoczkowski, pierwszy dowódca ORP Orzeł.

23 maja obchodzimy kolejną rocznicę ostatniego wyjścia na patrol bojowy ORP Orzeł. Jedną z czarniejszych kart w historii tego okrętu jest postawa jego pierwszego dowódcy, komandora podporucznika Henryka Kłoczkowskiego. Co takiego musiało zaistnieć, skoro komandor Pławski, jeden z jego kolegów, pytał: "[jak] wytłumaczyć zmianę, która z wybitnego dowódcy zrobiła szmatę"?



Henryk Kłoczkowski urodził się 26 października 1902 roku. Miał w rodzinie późniejszego kontradmirała i zastępcę Kierownictwa Marynarki Wojennej, Wacława Kłoczkowskiego, nie może więc dziwić, iż w wieku 14 lat wstąpił w szeregi Korpusu Kadetów Morskich. Co prawda samego kursu nie ukończył, ale i tak po sformowaniu Flotylli Dnieprzańskiej otrzymał do niej przydział. Trwała wojna, więc dowództwo nie mogło wybrzydzać.

Po zakończeniu I wojny światowej i powrocie do odrodzonej Polski, początkowo pełnił służbę w wojskach lądowych, jednak w 1923 roku przeniesiony został do Marynarki Wojennej. Na ukończonym w grudniu 1924 r. kursie w Oficerskiej Szkole Marynarki Wojennej Kłoczkowski uzyskał najwyższą lokatę.

Wtedy też skrystalizowały się jego plany służby na okrętach podwodnych. Wysłano go na pół roku do Francji, by przeszedł tam specjalistyczny kurs w szkole podwodnego pływania.

Po powrocie do kraju kariera na okrętach podwodnych stała przed nim otworem. Pod koniec 1932 roku objął stanowisko dowódcy na ORP Żbik. W tym okresie uchodził za jednego z najlepszych ekspertów w taktyce wykorzystania jednostek podwodnych. W swych wspomnieniach kmdr Eugeniusz Pławski, który w latach 1932-1936 dowodził Dywizjonem Okrętów Podwodnych, pisze o Kłoczkowskim tak:

"Był zdolny i dosłownie zakochany w okrętach podwodnych, torpedach elektryczności (...). Nigdy nie zawiodłem się na tym człowieku, który miał również zdolności wynalazcze i organizacyjne".
ORP "Orzeł" przy nabrzeżu portu w Gdyni. ORP "Orzeł" przy nabrzeżu portu w Gdyni.
W dość młodym wieku, mając zaledwie 34 lata, Kłoczkowski otrzymał awans na stopień komandora podporucznika. Ponieważ miał już opinię jednego z najlepszych podwodniaków, nikt nie protestował, gdy powierzono mu dowództwo budowanego właśnie w Holandii "Orła".

Dopiero po awansie na to stanowisko zaczęły się pojawiać niepokojące rysy na charakterze komandora. Na jaw wyszło, że podczas nadzorowania powstawania okrętu, Kłoczkowski wdał się w romans z prostytutką. Przebywający z nim w Holandii oficerowie byli zszokowani i zniesmaczeni, gdyż nie licowało to z honorem oficera i dowódcy okrętu.

Zmieniło się również podejście komandora do polityki. Dotychczas nigdy nie wypowiadał się w tej sprawie, a teraz w niektórych rozmowach otwarcie chwalił poczynania Hitlera.

Przełożeni zdawali się jednak nie dostrzegać zmian w  zachowaniu Kłoczkowskiego.

Jednym z pierwszych naprawdę poważnych zarzutów postawionych potem Kłoczkowskiemu jest wypuszczenie części załogi na ląd w przededniu wybuchu wojny. W efekcie tego "Orzeł" wyszedł w morze znacznie później niż inne jednostki. Biorąc jednak pod uwagę ówczesną sytuację, moim zdaniem, w tym konkretnym przypadku, bardziej winne jest Dowództwo Marynarki, które niemal do ostatniej chwili trzymało okręty w porcie, a nie na pozycjach morskich. Brak jasnych wytycznych dla dowódców skutkował tym, że ostateczna decyzja o wyjściu z portu należała właśnie do nich (warto przypomnieć, że dowódca "Wilka", kapitan Krawczyk, również pozwolił swym marynarzom zejść na ląd).

O ile zatem ten zarzut można jeszcze jakoś odbić, tego, co wydarzyło się później na pokładzie "Orła" wytłumaczyć tak łatwo już nie można.

Od początku wojny obronnej polskie dowództwo najwięcej problemów z łącznością miało właśnie z "Orłem". Okręt nie meldował się w oznaczonych porach, nie podawał swojej pozycji.

Oficerowie pokładowi z coraz większym niepokojem obserwowali zachowanie swojego dowódcy. Kłoczkowski miał mówić wprost, że dalsza walka nie ma sensu.

Gdy na wodach Zatoki Gdańskiej doszło do spotkania "Wilka" z "Orłem", kapitan Krawczyk musiał wręcz "uciekać" przed tym drugim, gdyż Kłoczkowski wykazywał ogromną chęć na długie rozmowy, jakby nie zwracając uwagi na to, że w każdej chwili może pojawić się nieprzyjacielskie lotnictwo.

Kmdr Eugeniusz Pławski, jeden z dowódców Kłoczkowskiego, początkowo miał o nim bardzo dobre zdanie. Kmdr Eugeniusz Pławski, jeden z dowódców Kłoczkowskiego, początkowo miał o nim bardzo dobre zdanie.
3 września Kłoczkowski poinformował oficerów, że zamierza zmienić rejon patrolowania. Uznał, że wyznaczony obszar jest dla "Orła" zbyt płytki (co akurat było prawdą), a liczne ataki i bombardowania powodują niemożność przeprowadzenia jakiejkolwiek akcji bojowej (co było już ewidentną nieprawdą). Słowem: Kłoczkowski uciekał z pola walki w bezpieczniejszy rejon Gotlandii, gdzie co prawda nieprzyjaciel nie atakował, ale i też niemal nie przebywał, więc nie można było mu zagrozić. Polskie dowództwo nie zostało poinformowane, że "Orzeł" się przemieścił.

W swych wspomnieniach oficerowie okrętu piszą o kolejnych dziwnych zachowaniach komandora. Podczas zanurzenia okrętu potrafił palić papierosy (co pogarszało jakość powietrza na okręcie). Nie prowadził rzetelnie dziennika działań wojennych (wpisywane przez niego dane zupełnie nie pokrywały się z rzeczywistością). Podczas odpraw oficerskich często kwestionował opinie czy wręcz starał się ośmieszyć własnych przełożonych.

Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Od 2 września komandor skarżył się wszystkim na bliżej nieokreślone dolegliwości żołądkowe. Według jego słów miał się zatruć jeszcze podczas wizyty w kasynie na Oksywiu. Przebywający na pokładzie sanitariusz nie był w stanie określić przyczyny choroby. Kłoczkowski (oficjalnie) prawie nic nie jadł, spożywał tylko herbatę. Podczas ładowania akumulatorów, gdy okręt znajdował się na powierzchni, Kłoczkowski wychodził na pokład, mrucząc niezrozumiałe słowa pod nosem, osłabiony siadał w kiosku, skąd praktycznie nie chciał się ruszyć (gdyby w tym czasie okręt zaatakowany został przez nieprzyjaciela, nie mógłby się szybko zanurzyć).

Oficerowie szybko zorientowali się, że coś tu nie gra: zauważyli bowiem, że niektórzy podoficerowie, w tajemnicy, przynoszą do kajuty dowódcy jedzenie.

Dziś nie jesteśmy w stanie jednoznacznie określić, czy stan Kłoczkowskiego spowodowany był chorobą czy zwykłym tchórzostwem. Jednak w tej pierwszej sytuacji dowódca powinien przekazać obowiązki swemu zastępcy, czego jednak nie uczynił.

Dalszą historię już znamy: powiadomione o zachowaniu komandora dowództwo nakazało wysadzić go na ląd. Okazja nadarzyła się w Tallinie, do którego Kłoczkowski kazał zawinąć, wbrew radom swych oficerów. To, co zaszło na redzie tego portu, było dla jednych osobliwe, dla innych skandaliczne. Kłoczkowski, od wielu dni obolały i poruszający się z trudnością, nagle nabrał wigoru i prawie biegał po pokładzie wydając komendy.

Świadkowie mówią, że udając się na ląd, zabrał z pokładu wszystkie swoje rzeczy i, co najważniejsze, nadal nie przekazał dowództwa swojemu kapitanowi Grudzińskiemu, którego starał się unikać.

ORP "Orzeł" wpływa do portu. ORP "Orzeł" wpływa do portu.
Jak wszyscy wiemy, "Orzeł" nie zagrzał długo miejsca w Tallinie, z którego uciekł (już bez Kłoczkowskiego na pokładzie), z powodzeniem przedostając się do Anglii. Tam, 23 października 1939 r., oficerowie z "Orła" sporządzili oświadczenie, w którym dokładnie opisali zachowanie komandora Kłoczkowskiego oraz przyczyny internowania okrętu w Tallinie. Oficjalnie postawili w nim swemu byłemu dowódcy zarzut tchórzostwa w obliczu nieprzyjaciela.

W tym czasie Kłoczkowski opuścił już szpital, w którym spędził trzy dni, co jasno obrazuje, że jego choroba, o ile istniała, nie była poważna. Trafił co prawda do więzienia, ale po prawie dwumiesięcznym pobycie w nim podpisał zobowiązanie, że nie opuści terytorium Estonii.

Od tego momentu starał się uzyskać zgodę na przedostanie się do Anglii. Słał prośby o pomoc do przedstawicielstw angielskich i polskich, wysłał obszerne sprawozdanie ze swych działań na ręce szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej, admirała Świrskiego, ale wszystkie te listy pozostawały bez odpowiedzi. Świrski, mając w ręku zeznania oficerów "Orła", nie kwapił się, by ściągnąć Kłoczkowskiego do Anglii. Próbował również uzyskać zgodę na powrót do okupowanej Polski, ale na to z kolei nie zgodzili się Niemcy.

Po zajęciu Estonii przez ZSRR Kłoczkowski został aresztowany i wywieziony do Kozielska. Tu pojawiają się teorie głoszone przez niektórych historyków, że Kłoczkowski mógł być sowieckim agentem. Wywiad radziecki miał go zwerbować w Holandii, podczas wspomnianej kompromitującej wpadki z prostytutką. Kolejnym argumentem za tą teorią może być decyzja o wpłynięciu do Tallina, leżącego tuż przy sowieckiej granicy.

Czy komandor naprawdę miał coś wspólnego z sowieckim wywiadem? Tego nie wiemy do dziś. Faktem jest jednak to, że nie skończył jak większość starszych oficerów z Kozielska w lesie katyńskim. Wstąpił do armii generała Andersa i w stopniu majora pełnił obowiązki dowódcy stacji zbornej lotników i marynarzy w Kołtubance. Po podpisaniu układu Sikorski-Majski liczył, że droga do Anglii stanie przed nim otworem, ale ponownie się przeliczył. Admirał Świrski nie wyraził zgody na jego przyjazd ("w każdym razie ja [Świrski] na przydział jego [Kłoczkowskiego] w Marynarce Wojennej nie reflektuję w obecnej chwili").

Komandor Henryk Kłoczkowski do Wielkiej Brytanii dotarł ostatecznie w 1942 r. Z miejsca postawiony został w stan oskarżenia przed polskim Morskim Sądem Wojennym. Trzeba tu zaznaczyć, że sam proces był ewidentnie farsą i ośmieszał wręcz wymiar sprawiedliwości. Ani Kłoczkowski, ani reprezentujący go adwokat, mecenas Tadeusz Winiarski, nie otrzymali wglądu w akta sprawy, a otrzymali jedynie akt oskarżenia.

Choć "Orzeł" spoczywał już wtedy na dnie, na lądzie pozostał jeden z jego oficerów i kilku marynarzy, ale nie wszyscy oni zostali wezwani przed oblicze sądu.

Kłoczkowski próbował się bronić, zbierał relacje świadków, prosił dawnych przyjaciół o pomoc, ale nikt nie chciał mu jej udzielić.

Po krótkiej rozprawie, której można wiele zarzucić, 3 sierpnia 1942 r. sędziowie wydali wyrok. Za niedopełnienie obowiązku wierności żołnierskiej Kłoczkowski zdegradowany został do stopnia marynarza i wydalony z szeregów Polskiej Marynarki Wojennej. Dodatkowo skazano go na cztery lata więzienia, ale tego ostatniego zapisu nigdy nie wykonano.

W uzasadnieniu wyroku sędziowie bardziej skupili się na sprawach drugorzędnych niż na tych najważniejszych (dla samego Kłoczkowskiego może to i lepiej, bo wtedy mógłby zostać skazany nawet na karę śmierci).

Kłoczkowski próbował bronić swojego imienia. Jego adwokat chciał wznowić postępowanie dochodzeniowe wskazując, że nadal żyją świadkowie z "Orła", którzy mogą wnieść istotne zeznania. Jednak do końca wojny nikt nie nadał tej sprawie żadnego biegu.

Kłoczkowski pływał następnie w amerykańskiej flocie handlowej. Próbował jeszcze walczyć o zmianę krzywdzącego w jego odczuciu wyroku, ale już po wojnie, w 1948 roku, wyznaczeni przez wiceadmirała Świrskiego komandorzy Stanisław DzienisiewiczMarian Majewski jednoznacznie podtrzymali słuszność wydanego wcześniej wyroku. Po zakończeniu wojny Kłoczkowski osiadł w USA, gdzie zmarł w wieku 60 lat, 1 października 1962 roku.

Tchórz? Zdrajca? Osoba o słabej psychice? Prawda zapewne jak zwykle leży gdzieś pośrodku. Tajemnicę swego zachowania z kampanii wrześniowej Henryk Kłoczkowski zabrał ze sobą do grobu.

Moim zdaniem najtrafniej scharakteryzował go kmdr Julian Czerwiński:

"Ten wybitnie zdolny człowiek okazał się silnym, ale negatywnym człowiekiem, który niestety zajmował we Flocie kluczowe stanowiska".

Opinie (25) 1 zablokowana

  • Dowódcy polskich okrętów: Henryk Kłoczkowski

    Na tym foto nie jest Henryk Kłoczkowski!
    Dlatego wybrał Tallin, bo tam miał wielu znajomych, przyjaciół i kobietę z którą liczył na poważny związek. Ale nie wyszło!

    • 1 1

  • Kłoczkowski nie mógł umrzeć w Katyniu, bo został wydany ZSRR za późńo

    Nie rozumiem idei tworzenia teorii (a raczej powielania czyichś domysłów), bez sprawdzenia faktów. Kłoczkowski nie mógł trafić do lasku katyńskiego i zostać zamordowany jak pozostali oficerowie, bo żołnierze internowani z Litwy, Łotwy i Estonii zostali przekazani ZSRR dopiero po zajęciu tych państw przez ZSRR po maju 1940. Oficerowie trafili do Kozielska (tzw. Kozielsk II) na dopiero co opuszczone miejsce tych, których zamordowano w Katyniu. Kolejne fale oficerów nie były już mordowane w taki sposób i byli traktowani zgodnie z innymi dyrektywami. Więc to że ktoś przeżył, potwierdza jedynie tyle, że przeżył i na tym można zakończyć snucie teorii szpiegowskich.

    • 0 0

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7 (2 opinie)

(2 opinie)
20 zł
spacer

Vivat Gdańsk! Rekonstrukcje historyczne na Górze Gradowej

pokaz, spacer

Gdynia wielu narodowości

spotkanie, wykład

Sprawdź się

Sprawdź się

Ilu widzów mieściła pierwsza hala sportowa w Trójmieście?

 

Najczęściej czytane