• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Podwójna tragedia m/s "Reymont"

Michał Lipka
4 grudnia 2014 (artykuł sprzed 9 lat) 
M/S "Reymont" był siódmym statkiem z serii 10-tysieczników, które powstały według projektu prof. Witolda Urbanowicza. Został zwodowany w 1958 roku  . M/S "Reymont" był siódmym statkiem z serii 10-tysieczników, które powstały według projektu prof. Witolda Urbanowicza. Został zwodowany w 1958 roku  .

Wyjście w morze w dzień świąteczny? Toć to pchanie się w ręce pecha - tak powie większość marynarzy. W historii polskiej floty handlowej mamy co najmniej jedno tragiczne potwierdzenie tego przesądu.



W powojennej Polsce władze za priorytet uznały odbudowanie przemysłu stoczniowego, dzięki czemu już w latach 50. zaczęły powstawać serie dość udanych polskich jednostek. W stoczniach w Gdańsku i Szczecinie rozpoczęto budowę statków typu B-54 projektu Jerzego Pacześniaka, który pracował w zespole profesora Witolda Urbanowicza. Jednostki te charakteryzowały się długością prawie 154 metrów, nośnością przeszło 10 000 DWT (stąd też wzięła się ich nieformalna nazwa "dziesięciotysięczniki") oraz prędkością 16 węzłów.

Siódmym statkiem z serii był zwodowany w 1958 roku m/s "Reymont". Wraz z podniesieniem na nim bandery, zapadła decyzja, że statek będzie obsługiwał czartery w barwach Chipolbroku, czyli Chińsko - Polskiego Towarzystwa Okrętowego. Powstało ono w 1951 roku, a głównym jego celem było utrzymanie i rozwijanie morskiego transportu oraz handlu między obydwoma krajami. Firma działa do dziś, a jej statki pływają po morzach i oceanach całego świata.

"Reymont" pływał spokojnie przez 20 lat, do czasu tragedii, która stała się jego udziałem 16 kwietnia 1979 roku. Tego dnia statek i załoga szykowali się do kolejnego rejsu - pierwszym portem, do którego mieli zawinąć był Rostock, w którym statek miał przyjąć ładunek dla azjatyckiego odbiorcy.

Załodze niezbyt odpowiadało wyjście w morze w drugi dzień Świąt Wielkanocnych (przecież to może przynieść pecha), ale chciała też zapomnieć o poprzednim, niezbyt udanym rejsie, podczas którego na "Reymoncie" doszło do zalania ładowni i utraty większości ładunku. Przed rejsem armator zezwolił, by na pokład weszły żony niektórych członów załogi - miało to być nieformalne podziękowanie za ich trud pracy na morzu.

W tym czasie statkiem dowodził kapitan żeglugi wielkiej Zbigniew Kurowski, oficer o długoletnim doświadczeniu morskim, ale i pechowiec, bo jednostki, na których pływał, kilkukrotnie zmagały się z pożarami oraz kolizjami.

Po pożegnaniu całej rzeszy urzędników, statek powoli ruszył w stronę wyjścia z portu.

I w tym momencie po raz pierwszy natrafiamy na rozbieżności we wspomnieniach uczestników tego rejsu i dostępnych materiałach archiwalnych. W części z nich znajdziemy informację, iż niektórzy marynarze byli pijani lub co najmniej dopiero trzeźwiejący - po świętach i zakrapianym pożegnaniu urzędników. W innych źródłach przeczytamy, iż wszyscy marynarze byli trzeźwi, choć pożegnanie było faktycznie symbolicznie "oprocentowane".

Dziś nie jesteśmy w stanie jednoznacznie ocenić, jaka była prawda. Niezaprzeczalnym faktem jest to, iż podczas uroczystego obiadu, jaki wyprawiono niebawem po opuszczeniu portu, każdy z uczestników otrzymał po lampce wina.

Dziwne jest jednak to, że podczas obiadu nikt nie zwrócił uwagi na nieobecność przy stole starszego mechanika Wiesława Backiela. Innym zastanawiającym faktem był brak pojawienia się na wyznaczonej wachcie marynarza Bogusława Swajda. Znaleziono go co prawda niebawem w jego kajucie, swoją absencję tłumaczył silnym bólem głowy. Na wachtę już nie wrócił - pozostał w kajucie otrzymawszy od lekarza okrętowego polecenie wypoczęcia. Starszym mechanikiem nikt się nawet nie zainteresował.

Około godziny 20:20 dwóch marynarzy udających się do mesy poczuło silny zapach spalenizny. Zawiadomili o tym pierwszego oficera i rozpoczęli poszukiwania źródła zapachu. Odkryli, że wydobywa on się z kajuty jednego z marynarzy. Po otwarciu drzwi okazało się, że całe pomieszczenie wypełnione jest gryzącym dymem. Pierwszy oficer wydał polecenie stłumienia ognia małą podręczną gaśnicą. Popełnił przy tym kolejny błąd, gdyż nie przekazał informacji o pożarze kapitanowi Kurowskiemu.

Gdy mała gaśnica nie pomogła, marynarze z pierwszym oficerem postanowili ponowić próbę ugaszenia ognia od strony pokładu, przez bulaj. Po jego otwarciu w kajucie doszło do silnego przeciągu i w konsekwencji do szybkiego rozprzestrzenienia się pożaru, który całkowicie wymknął się spod jakiejkolwiek kontroli i rozprzestrzenił poza kajutę.

Dopiero wtedy pierwszy oficer wysłał jednego z marynarzy z informacją o zagrożeniu na mostek, a drugiego do maszynowni z poleceniem uruchomienia pomp pożarowych. Mimo to na "Reymoncie" wciąż nie ogłoszono alarmu przeciwpożarowego i część załogi nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia.

Mimo podjęcia przez załogę akcji gaśniczej pożar szybko się rozprzestrzeniał. Kapitan nakazał nadanie sygnału SOS, ale z powodu szalejącego już w kabinie radiowej pożaru nie udaje się tego zrobić.

Załoga stopniowo wycofywała się z zagrożonego obszaru przechodząc na dziób statku.

Tymczasem spacerowicze i mieszkańcy Bornholmu, koło którego przepływał statek, mieli przed sobą niecodzienny obraz - zaciemniony statek z szalejącymi nad pokładem płomieniami. Lokalne służby z miejsca podjęły akcję ratowniczą - w powietrze wzbiły się helikoptery, a w morze wyszły jednostki ratownicze.

Dopiero w tym momencie w świat poszła informacja o pożarze na m/s "Reymont". Po dotarciu tej informacji do Polski, z portów w Ustce i Świnoujściu wyruszyły jednostki ratownicze.

Tymczasem na pokładzie "Reymonta" zapadła decyzja o ewakuacji załogi. Dopiero wówczas zorientowano się, że wśród zebranych brakuje wspomnianych wcześniej starszego mechanika oraz marynarza. Niestety, szalejące płomienie uniemożliwiły jakąkolwiek akcję poszukiwawczą.

Pogoda nie sprzyjała również samej ewakuacji - od dłużnego bowiem czasu wiał silny wiatr (ok. 7 stopni w skali Beauforta) powodujący wysokie fale. Załoga musiała opuścić pokład ewakuowana przez śmigłowce, natomiast sam "Reymont" dalej trawiony był przez płomienie.

Po dostarczeniu załogi na ląd wyszły na jaw nowe fakty. Kapitan Kurowski zdawał się nie wiedzieć dokładnie, ile osób znajdowało się na pokładzie. Początkowo twierdził, że 47, następnie że 46, z czego udało się ewakuować 44 osoby.

Ta kapitańska niewiedza była mu potem często wypominana.

Trwały jeszcze pierwsze przesłuchiwania uratowanych z nadal płonącego "Reymonta", gdy do statku podpłynęły dwie polskie jednostki, które podjęły próbę ugaszenia pożaru. Na opanowanie pożaru potrzeba było jednak jeszcze kilku godzin. Strażacy przeszukujący wrak - dokładne badania i ekspertyzy potwierdziły, że "Reymont" nie nadawał się już nawet do remontu - natrafili na dwa ciała zaginionych wcześniej członków załogi.

"Reymont" na holu udał się do Gdyni. Tam specjaliści szybko ustalili, że przyczyną pożaru był znajdujący się w kabinie jednego z marynarzy piecyk elektryczny, który nie miał prawa w ogóle się tam znaleźć.

Kapitan Zbigniew Kurowski, jako odpowiedzialny za wszystko, co wydarzyło się na pokładzie, stanął przed Izbą Morską w lipcu 1979 roku. Obserwatorzy procesu zwracali jednak uwagę, że przewodniczący składu orzekającego niemal na każdym kroku starał się zdyskredytować i ośmieszyć kapitana Kurowskiego. 21 sierpnia 1979 roku zapadł wyrok - kapitan Kurowski pozbawiony został na 1,5 roku praw do pełnienia funkcji kapitańskich. Uzasadnienie wyroku pełne było uszczypliwości i złośliwości skierowanych pod adresem kapitana.

Po ogłoszeniu wyroku kapitan Kurowski wrócił do domu. Zadzwonił do swojego dawnego dowódcy, by się z nim pożegnać, a następnie popełnił samobójstwo, nie mogąc pogodzić się z utratą honoru oficerskiego.

Ze względu na nieopłacalność remontu "Reymont" został sprzedany na złom.

Opinie (32) 2 zablokowane

  • brak ekonomii

    46 osób załogi na 10 DWT - teraz pływa 14 :) na pewno by się doliczyli chefa :)

    • 5 5

  • Może nie na temat ale gdyby nasi politycy mieli choć połowę takiego honoru jak miał kapitan po zawaleniu sprawy mogliby się chociaż do dymisji podac a tak Polacy nic się nie stało. Mimo to ciekawy artykuł
    Miłego wieczoru wszystkim czytelnikom

    • 6 0

  • Morskie opowieści - uczyły i wychowywały.

    Wyjścia w morze w Sylwestra były normalka. Eksploatacja otrzymywała premie za wykonanie planu a marynarze od 30 centów do 1 USD za dniówkę. Chętnych na "wypicie reprezentacyjnej - pożegnalnej wódki" było wielu. Okazji tez wiele od pożegnania z rodzinami czy udanego wywozu przemytu czy zielonych. Środków komunikacji tzw UKF-ek jeszcze obowiązkowo nie wprowadzono. Błędy oczywiście popełniono. Na podstawie wydawnictwa orzecznictwa Izb Morskich informowano i szkolono załogi. Dopiero ok 20 lat pózniej wprowadzenie ISM poprawiło bezpieczeństwo. Oceniać z perspektywy czasu i "stołka" jest bardzo łatwo. Szkoda, że polskie społeczeństwo tak bardzo odeszło od spraw morskich, a takie wrażenie można można odnieść po debilnych wpisach neptyków - szczurów lądowych.

    • 8 1

  • Bardzo ciekawy artykuł

    Dziękuję za fajny kawałek historii.

    • 7 0

  • Smutna historia (1)

    Mój ojciec był na tym statku, uratował jednego z ludzi z maszynowni

    • 1 0

    • ...

      Mój dziadek spalił się na tym statku ,tydzień po moim urodzeniu

      • 0 0

  • Jestem w posiadaniu gazet szwedzkich ze zdjęciami załogi w porcie

    • 0 1

  • bardzo tragiczne zaczął się ten rejs

    mój mąż pływał na tym statku sama też byłam w rejsie poprzedzającym tą tragedie też posiadam dużo szwedzkich gazet

    • 0 1

  • armator zezwolił by na poklad weszły żony

    co za bzdury jakie podziękowanie za trud pracy na morzu,bylamw rejsie przed tym tragicznym pożarem było nas kilka kobiet zon marynarzy żadna z nas nie płynęławwten rejs za darmo jak na tamten czas były to wcale nie małe pieniądze jakie musialyśmy zapłacić w każdy rejs płynęły żony ale za darmo żadna nie miała wycieczki do chin za darmo

    • 0 0

  • Bylem czlonkiem tej zalogi (1)

    Jeżeli ktoś jest zainteresowany dokładnym opisem całej historii odsyłam do wspanialej trylogii ryszarda leszczyńskiego "ginące frachtowce" tom 2.Zresztą polecam całość jako wielkie źródło wiedzy na tematy morskich tragedii.A dokładając do tego" tragedie rybackiego"morza mamy obraz całości.Tez mam gazety z tamtego okresu.Pisała tez o tym feralnym rejsie pani redaktor murawska zajmująca się ta publicystyka.A nawiasem mówiąc jeden z motorzystów ciężko poparzony został przekazany na duński kuter rybacki i z lądu śmigłowcem do szpitala w kopenhadze

    • 2 0

    • Statek nieznanej bandery

      Wkrótce po tragedii Reymonta w Kurierze Szczecińskim pojawił się tekst w który zasugerowano, że tuż po wybuchu pożaru pojawił się obok Reymonta inna jednostka. Statek ten nie udzielił jednak pomocy załodze Reymonta ograniczył się jedynie do oświetlenia polskiego statku. Niebawem cenzura PRL skutecznie jednak wyciszyła wszelką dyskusję na temat pochodzenia nieznanego statku.

      • 0 0

  • Tak 'Reymont'...

    ...jak naście innych motorowców typu B-54 to kawał historii Polski na morzach. Cztery z tych statków dostało nazwy miast, ale... obcych. Trzem patronowały kobiety. Djakarta, Hanoi, Pekin i Phenian to stolice czterech krajów Dalekiego Wschodu: Indonezji, dawnej DRW, ludowych Chin i KRLD. Trzy kobiety-patronki 'dziesięciaków' - to Emilia Plater, Hanka (Szapiro) Sawicka i Maria Konopnicka.

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7 (2 opinie)

(2 opinie)
20 zł
spacer

Gdynia wielu narodowości

spotkanie, wykład

Sprawdź się

Sprawdź się

Jak nazywało się słynne piwo produkowane w Gdańsku opisane w Historia naturalis Regni Poloniae?

 

Najczęściej czytane