• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Krwawa jatka tuż po wojnie w centrum Gdyni

Tomasz Kot
3 maja 2014 (artykuł sprzed 10 lat) 
O zatrzymaniu złoczyńcy pisała nawet powojenna prasa. O zatrzymaniu złoczyńcy pisała nawet powojenna prasa.

Dwóch milicjantów, szemrane interesy i kilka butelek wódki. Co może wyniknąć z takiego połączenia? Zgadliście - nic dobrego.



W poniedziałkowy poranek 27 sierpnia 1945 r. Marian Frycek, kierownik warsztatów samochodowych "Polski Fiat" mieszczących się przy ulicy Świętojańskiej 110 w Gdyni udał się do pobliskiego budynku magistratu, aby załatwić kilka spraw urzędowych. Wychodząc z urzędu w kłębiącym się na korytarzu tłumie natknął się na Leona Topasa, którego znał jako milicjanta. Frycek sam niedawno jeszcze pracował w milicji, a w prowadzonym przez niego warsztacie naprawiał regularnie pojazdy należące do gdyńskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego.

Kierownik warsztatu nie wiedział, że Topas nie jest już milicjantem, a do urzędu przyszedł w poszukiwaniu pracy. W trakcie rozmowy obaj byli milicjanci doszli do porozumienia w sprawie interesu, jaki razem zrobią. Szczegóły postanowili omówić w pobliskiej restauracji "Locarno".

Wkrótce dołączyli do nich znajomi Frycka, ze Spółdzielni Marynarki Wojennej z Sopotu, którzy przywieźli samochodowe części na handel, zamówione przez kierownika warsztatu. Po wypiciu kilku flaszek wódki i paru piw Frycek poszedł załatwiać kolejny interes. Topasa zostawił w warsztacie. Tym bardziej, że wyglądał na mocno pijanego. W międzyczasie goście z Sopotu rozładowali przywiezione części, nie zwracając uwagi na coraz bardziej natarczywe zaczepki ze strony pijanego i ponawiane żądania okazania dokumentów. Po rozładunku sopocianie wyjechali w drogę powrotną. W warsztacie został jeden z nich - Jan Jukiel, który miał spisać do rozliczenia przywiezione podzespoły.

Strzały w warsztacie

Po odjeździe ciężarówki krążący po warsztacie Topas wchodzi do pomieszczenia wulkanizatorni.

- Ty. Coś za jeden? Dokumenty. - Były milicjant usiłuje wcelować wskazującym palcem w łatającego dętkę Zenona Kulera. Paluch zatacza jednak koła, jakby jego właściciel znajdował się na pokładzie statku.
Wskazany wzrusza ramionami i właśnie ma się odwrócić tyłem do pijanego, gdy nagle w ręku Topasa pojawia się rewolwer. Teraz tańcząca ręka wycelowana jest mniej więcej w Kulera.

Przerażony chłopak wyciąga w kierunku napastnika portfel z dokumentami. Ten wyrywa mu z rąk wszystko. Dokumenty rzuca na stojący obok stół, a portfel chowa do tylnej kieszeni spodni.
- Teraz marynarka - pijany jest nieustępliwy. Chłopak zdejmuje marynarkę. Topas przeszukuje ją i rzuca na brudne podłoże.
- Zniszczy mi pan ostatnią marynarkę - protestuje Kuler.
- Nie będzie ci już więcej potrzebna - napastnik uśmiecha się szyderczo.

Do pomieszczenia wchodzi starszy od Kulera Mieczysław Łopek, również pracownik warsztatu. Topas kieruje broń w jego stronę i żąda dokumentów. Łopek, poganiany pistoletem, niechętnie wykonuje polecenie. Jego portfel też trafia do kieszeni napastnika. Trzymając obu pracowników na muszce Topas podchodzi do okna warsztatu i woła znajdującego się na podwórzu Jana Jukiela. Po wejściu do pomieszczenia Jukiel zostaje pchnięty w plecy lufą rewolweru i zagoniony do kąta, w którym stoją już dwaj pracownicy warsztatu. Odmawia jednak oddania dokumentów. Wściekły Topas strzela w ziemię tuż obok opornego więźnia. Portfel Jukiela wędruje do napastnika. Do pomieszczenia wchodzi kolejna osoba nieświadoma tego, co dzieje się w środku. Tym razem jest to kierownik Marian Frycek, który na widok Topasa z bronią staje jak wryty.

- Dokumenty! - ryczy pijany z bronią.
- Piłeś ze mną, a teraz chcesz dokumentów i robisz problemy - Frycek jest wyraźnie zdenerwowany.
- Ręce do góry! I dokumenty! - Topas wali rękojeścią pistoletu w biurko, na którym się opiera.
- Znam procedury. Nie możesz tak... - Frycek nie kończy, bo lufa pistoletu Topasa opiera się o jego piersi. Szybko wyjmuje portfel i rzuca na stół. Po tym staje obok uwięzionych, ale dość blisko okna.
- Bezpieczeństwo! Pomocy! Milicja! - Frycek woła w kierunku podwórza. Od bramy i ulicy dzieli go jednak spora odległość.
- Jestem Polakiem z krwi i kości - rzuca od rzeczy Topas, wymachując bronią.
- Pomocy! - właściciel warsztatu krzyczy ponownie.
- Jestem z "dwójki". Teraz przemówią kolty - napastnik kontynuuje swoją pijacką przemowę.

W tym momencie otwierają się drugie drzwi kanciapy, prowadzące do dalszych pomieszczeń. Staje w nich Jan Potkiewicz, kapral gdyńskiego UB. Być może przechodził Świętojańską i usłyszał wołanie Frycka. Bardziej prawdopodobne jest jednak, że przyszedł dowiedzieć się o swój motocykl, który oddał w piątek do naprawy.
- Człowieku, co robisz z tą bronią? Kapral jest zdumiony widokiem.
- Ręce do góry - Topas teraz mierzy w Potkiewicza.
- Ratuj nas kapralu. Chcą nas wystrzelać - wrzeszczy Frycek.
- Odłóż broń - kapral Potkiewicz podchodzi krok bliżej, nieznacznie sięgając po pistolet do kabury.

Topas strzela do Potkiewicza. Ten pada na ziemię. Jak się potem okaże strzał jest śmiertelny, gdyż trafia kaprala prosto w serce. W tym samym momencie więźniowie rozbiegają się w różne strony.

Kuler z Fryckiem uciekają na podwórze. Topas strzela dwukrotnie w ich kierunku. Trafia jednak tylko Frycka, który przebiega jeszcze kilka metrów i pada dopiero na środku podwórza. Kuler biegnie dalej. Zatrzymuje się dopiero w komisariacie milicji przy ulicy.

Łopek i Jukiel rzucają się na Topasa. Pijany odwracając się w kierunku nadbiegających zdąży jeszcze raz wystrzelić, raniąc Jukiela w nogę. Po chwili mężczyźni wpadają na niego i obalają na ziemię. Broczący krwią Jukiel wyrywa z ręki Topasa pistolet i grzmoci go kolbą po głowie. Łobek dusi mężczyznę. Obaj tłuką go i kopią jeszcze długo po tym, jak niedawny napastnik traci przytomność.

Tymczasem z głębi warsztatu wybiegają pozostali pracownicy zaalarmowani strzałami. Łopek podchodzi do wstrząsanego konwulsjami Frycka. Pod głowę konającego podkłada zwiniętą marynarkę. Po pewnym czasie do warsztatu przyjeżdża milicja i pogotowie, zaalarmowani przez Kulera. Pogotowie zabiera do szpitala znajdującego się w ciężkim stanie Topasa. Ciała zabitych trafiają na stół sekcyjny.

Zaskakujący epilog

Dalszy przebieg sprawy nieco się komplikuje i plącze. Podstawowe akta przepadają. I to na tyle skutecznie, że zamiast dalszych dokumentów w teczce znajduje się tylko karta datowana na styczeń 1956 r. jedynie z nazwiskiem mordercy, bez pozostałych danych osobowych, z adnotacją o zaginięciu akt.

Pełne dane mordercy i protokół jego dwóch przesłuchań zachowały się w aktach dotyczących zastrzelonego Potkiewicza, a właściwie jego żony Moniki. Mordercą okazał się pochodzący z Wielkopolski 28-letni Leon Topas. Przed wojną marynarz na okręcie podwodnym "Wilk". Kilka dni przed wybuchem wojny trafił do szpitala w Helu z powodu zmiażdżenia ręki, którego doznał na okręcie. Przez dwa lata przebywał w stalagu. Po zwolnieniu pływał jako mechanik na niemieckich okrętach handlowych.

Zwolniony ponownie z powodu niesprawnej ręki imał się różnych zajęć. W kwietniu 1945 r. zgłosił się do milicji. Prawdopodobnie został z niej zwolniony i od lipca znajdował się bez stałego zajęcia i bez środków do życia mimo, że paradował w mundurze marynarza, w jakich chodzili funkcjonariusze oddziałów milicji morskiej. Topas został przesłuchany w szpitalu. Przebywał w nim, jak wynika z dokumentów, jeszcze we wrześniu. Cały czas zajmowała się nim UB. W drugim i ostatnim istniejącym protokole przesłuchania Topas przyznaje się do przynależności do organizacji "dwójka", działającej na szkodę Polski.

Struktura i działania grupy są tak chaotyczne i przeczące sobie, że w praktyce uniemożliwiałyby działalność takiego ugrupowania. Jest niemal pewne, że były to całkowite wymysły. Przesłuchiwany podaje jednak personalia blisko dwudziestu - zapewne Bogu ducha winnych osób - z Gdyni, Rumi i Wejherowa jako członków organizacji. Nie wiadomo, jak dalej potoczyły się losy mordercy z warsztatu i członków rzekomej organizacji wywrotowej. Zgoła nieoczekiwany przebieg miały dzieje żony zastrzelonego funkcjonariusza UB.

41-letni Jan Potkiewicz pochodził z okolic Wilna. Dwukrotnie służył przed wojną w wojsku polskim jako podoficer. W latach 1923-25 brał nawet udział w specjalnej operacji, w której polscy żołnierze przebrani za policjantów zwalczali litewską partyzantkę (podporządkowaną rządowi Litwy w Kownie). W latach 30. osiedlił się i pracował w gdyńskim porcie. Brał udział w kampanii wrześniowej i trafił do stalagu. W 1945 r. wstąpił do PPR i UB.

Wraz z żoną mieszkał przy ul. Malborskiej w Gdyni. Niepracująca żona Monika pozostała bez środków do życia. Już we wrześniu napisała pierwsze podanie do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego o jednorazowe przekazanie jej pensji męża za wrzesień i przyznanie zapomogi. A było o co walczyć. W ówczesnej, powojennej rzeczywistości, gdy niemal nie było pieniędzy na rynku, a ludzie często pracowali za jedzenie, Potkiewicz zarabiał 1200 złotych. Dla porównania w 1945 r. burmistrz Świebodzina zarabiał średnio 1314,30 zł. W kolejnych pismach w latach 1945-46 Monika Potkiewicz starała się o rentę po mężu, kiedy to świadczenie uzyskała. Kolejne pisma w 1947 r. wysyłała już z więzienia w Wejherowie. Została ona skazana na trzy lata pozbawienia wolności za współpracę z okupantem na mocy art. 2 dekretu Kodeksu Karnego z dnia 10 grudnia 1946 r. (!)

Wiadomo, że potrzebowała pieniędzy na adwokata i od stycznia 1948 r. otrzymywała rentę do więzienia. Kolejny ślad Moniki Potkiewicz pojawia się w 1965 r. Wówczas władze resortu bezpieczeństwa i władze PRL czują się już na tyle pewnie w nowej Polsce, że poszukują rodzin i potomków funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa i MO, którzy zginęli "utrwalając władzę ludową". Z reguły ustalenie miejsca pobytu i warunków życia poszukiwanych osób zlecane są miejscowym komendom milicji. W notatce wywiadowczej gdyńskiej milicji można przeczytać, że Monika Potkiewicz mieszka samotnie w suterenie domu przy ulicy Tatrzańskiej w Gdyni. W suterenie o powierzchni 6 m kw. nie ma bieżącej wody i prądu. Kobieta nie utrzymuje kontaktów z nikim, a jej renta wynosi 670 złotych miesięcznie (średnia pensja w 1965 r. wynosiła wówczas 1867 zł.). W rezultacie na biurko prezesa gdańskiego oddziału PZU trafia pismo, w którym towarzysze z Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej sugerują iż: "w tej sytuacji wskazane jest podwyższenie świadczeń rentowych i poprawienie warunków mieszkaniowych".

* Nazwiska wszystkich osób zostały zmienione

Opinie (22) 1 zablokowana

  • piekny szkic milicji (3)

    niech obecni funkcjonariusze MO się uczą jak się łapie przestępców a nie skupiają się głownie na pijących piwko lub przekraczających prędkość :/

    • 44 6

    • gimbaza (1)

      Jak to jest że gimbaza zawsze wie najlepiej. Jak dorośniesz to zmienisz zdanie. Oby nastało to jak najszybciej.

      • 2 8

      • Przed "że" stawiamy przecinek.

        • 0 0

    • chyba jestes w innnej epoce

      • 0 2

  • Można ciekawie napisać? Można!

    Ciekawy artykuł, jak zwykle czekany na więcej.

    • 45 1

  • UB (1)

    Dzisiaj funkcjonariusze różnych maści i ich rodziny oraz potomkowie dalej mają najwięcej. Więc władze się dobrze postarały. Reszta zarabia tylko na chleb.

    • 29 7

    • jesteś idiotą

      • 0 0

  • Ciekawy artykuł (1)

    miło się czyta tylko czemu nazwisko właściciela warsztatów w artykule prasowym jest zasłonięte??

    UDANEJ MAJÓWKI WSZYSTKIM!!

    • 15 0

    • Ciekawy artykuł

      To proste pracował dla UB .Rodzina żyje .

      • 0 0

  • Sądząc po "szkicu" (1)

    Milicjanci zatrzymali się w rozwoju na poziomie 6-latka.

    • 8 5

    • mylytjanty

      w tamtych czasach nikt o wyższym poziomie rozwoju nie szedł do milicji:)

      • 0 0

  • "W rezultacie na biurko prezesa gdańskiego oddziału PZU trafia pismo..."

    PZU czy ZUS??

    • 8 0

  • To Monika czy Maria panie redaktorze?

    "W kolejnych pismach w latach 1945-46 Maria Potkiewicz starała się o rentę po mężu, kiedy to świadczenie uzyskała."
    "W notatce wywiadowczej gdyńskiej milicji można przeczytać, że Monika Potkiewicz mieszka samotnie..."

    Odpowiedź redakcji:

    Dziękujemy za zwrócenie uwagi. Treść została poprawiona.

    • 14 0

  • (1)

    Do wora z ubekami i do wisly!!!!

    • 17 4

    • Do wora z Trojmisto.pl. i do Wisły:-D

      • 3 1

  • Na fotce

    ten zamordowany to toczka w toczkę banderowski bańdzior , strach się bać !!!!!

    • 8 2

  • Kogo interesuje przeszłość. Żyje się dziś i teraz a nie wspomina starocie. (1)

    Zabawa się liczy, puby, kluby to jest ważne a nie stare historie, które nic nie wnoszą do naszego życia.

    • 3 31

    • Pewno twoje życie zacznie się i skończy na zmywaku w pubie . Ale zawodówkę skończ.....

      • 11 0

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7

20 zł
spacer

Vivat Gdańsk! Rekonstrukcje historyczne na Górze Gradowej

pokaz, spacer

Gdynia wielu narodowości

spotkanie, wykład

Sprawdź się

Sprawdź się

Jak nazywała się brama, która stała w miejscu Zielonej Bramy w Gdańsku?

 

Najczęściej czytane