• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Oto statki, których pech nie omijał, cz. I

Michał Lipka
19 czerwca 2013 (artykuł sprzed 11 lat) 

Jedno ze starych przysłów mówi o tym, iż marynarze należą do jednych z najbardziej przesądnych. Faktycznie, w opracowaniach morskich możemy natrafić na szereg opisanych ceremoniałów, ale i również zabobonów i innych wierzeń. Możemy również zapoznać się m.in. z historiami pechowych statków, na których pływanie mogło zakończyć się nieszczęściem. W tym i kolejnym artykule przedstawimy historię czterech nieszczęśliwych jednostek, za którymi ciągnęło się wyjątkowo pechowe fatum.



Powstała 27 kwietnia 1924 roku Liga Morska i Kolonialna od samego początku stawiała sobie ambitne plany - jak na przykład zdobycie zamorskich kolonii. Choć z czasem oczywiście odłożono je ad acta, początkowo starano się je zrealizować. W tym celu przedstawiciele Ligi zaczęli rozglądać się za statkiem, który dostarczyłby przyszłych kolonistów do ich nowych osad. Ich wybór padł ostatecznie na pięciomasztowy żaglowiec "Cap Nord". Jak się z czasem okazało, nie była to zbyt fortunna decyzja, gdyż jednostka praktycznie od samego początku nie należała do szczęśliwych.

Kadłub przecieka, silnik nie działa

Przyszły "flagowiec" LMiK zbudowany został w 1918 roku dla francuskiego armatora w kanadyjskiej stoczni William Lyall Shipbulding. Była to 83-metrowa jednostka, o szerokości 13,5 metra, wyporności 1458 BRT, powierzchni żagli ok. 2200 metrów kwadratowych, dodatkowo wyposażona w dwa silniki pomocnicze. Załogę miało stanowić 37 oficerów i marynarzy. Przewidziano również miejsce dla 14 praktykantów.

Niestety Francuzi dość szybko wycofali się z transakcji, w efekcie czego żaglowiec przez cztery lata stał bezczynnie w porcie, do czasu kiedy zdecydowali się nabyć go Duńczycy. Już pierwszy rejs spowodował jednak u nich niemałe zdziwienie - silniki odmawiały posłuszeństwa, kadłub przeciekał, a inwestycja ze względu wymaganych remontów sprawiała wrażenie studni bez dna. Żaglowiec zatem zacumowano w jednym z portów i zaczęto zastanawiać się co z nim dalej zrobić.

Traf chciał, że w tym samym porcie pojawili się w kilka lat później przedstawiciele Ligi Morskiej i Kolonialnej. Oczywiście zaradni Duńczycy przedstawiali jednostkę, jako stworzoną do celów stawianych przez Polaków, a fakt iż "Cap Nord" przez 12 lat rdzewiał przy kei skrzętnie ominęli. Szybko dobito targu i w sierpniu 1934 roku sfinalizowano umowę, na mocy której żaglowiec przechodził pod biało-czerwoną banderę pod nazwą "Elemka" (był to fonetyczny skrót od nazwy nowego właściciela LMiK).

Cement dostarczymy już w wersji utwardzonej

Niestety historia lubi się powtarzać - podczas pierwszego rejsu do Polski jednostka natrafiła na silny sztorm, który powalił jeden z masztów i unieruchomił oba silniki. Czy trzeba tu wspominać o licznych przeciekach wewnątrz kadłuba? Przed roztrzaskaniem o skały statek uratowało rzucenie kotwic i szybka pomoc holownika. Wtedy też pojawiły się pierwsze głosy podające w wątpliwość sensowność zakupu żaglowca.

Wszelkie głosy krytyki miały być - w myśl decydentów - uciszone licznymi rejsami towarowo-szkoleniowymi, podczas których żaglowiec miał sam na siebie zarabiać, szkoląc przy tym nowe morskie kadry. W dalekosiężnych planach "Elemka" miała wszakże pływać między innymi do Afryki i Ameryki Południowej.

W swój pierwszy rejs żaglowiec pod dowództwem kapitana T. Szczygieckiego wyruszył 8 maja 1935 roku - portem przeznaczenia była Aleksandria. Można tu niestety zaznaczyć, że wyprawa zakończyła się całkowitą klęską. "Elemka" znowu uległa licznym uszkodzeniom i awariom, a w wyniku znacznych przecieków przewożony w ładowniach cement dostarczony został w formie... już utwardzonej. Rejs dodatkowo zakończył się "ucieczką" z pokładu kilku załogantów.

Amerykanie, Niemcy - chętnych nie brakowało

Podróż powrotna obfitowała również w liczne "atrakcje", które przyozdobiły kapitańską głowę niejednym nowym siwym włosem. Szybko też jakiekolwiek marzenia o dalekich rejsach zniknęły w zderzeniu z szarą rzeczywistością. Historia się powtórzyła, gdyż w 1936 roku "Elemkę" przekształcono w pływającą bazę szkoleniową (słowo "pływająca" w tym kontekście ograniczało się jedynie do stałego cumowania w porcie).

Przez dwa lata zastanawiano się co z nią zrobić, aż pojawił się potencjalny nabywca - Polacy zastosowali ten sam "manewr" co wcześniej Duńczycy. "Elemka" została przemianowana na "Andromedę" i już pod amerykańską banderą miała udać się w rejs dookoła świata. Biorąc pod uwagę jej wcześniejszą historię, można zaryzykować stwierdzenie, że byłby to niemalże rejs samobójczy.

Na szczęście nowy nabywca, ekscentryczny amerykański milioner szybciej sprzedał statek... niemieckiemu Związkowi Armatorów Hamburskich. Okres wojenny dawna "Elemka" spędziła jako hulk niemieckiej marynarki wojennej. W okresie powojennym pech dalej dawał o sobie znać - żaglowiec przekształcono w lichtugę transportującą węgiel, jednakże kilkukrotnie osiadała na mieliznach. Ostatecznie według jednych w 1951, a według innych w 1953 roku, żaglowiec ostatecznie rozebrano i zezłomowano.

"Lawhill" kontra "Niemen"

W historii morskiej niejednokrotnie możemy natrafić na informacje, jak to statek handlowy staranował, a czasem i zatopił żaglowiec. Jednakże odwrotnych przypadków, kiedy to ofiarą pada statek handlowy, jest zwykle mało. W polskich annałach możemy znaleźć jednak i takie zdarzenie...

Żegluga Polska była jednym z pierwszych polskich armatorów, którzy - mierząc siły na zamiary - realnie podeszli do sytuacji ekonomicznej Polski po I wojnie światowej. W celu rozwoju ŻP zakupiła w 1928 roku dwa statki - "Niemen" i "Wisła". Warto zaznaczyć, że były to pierwsze jednostki zakupione bezpośrednio od brytyjskiej stoczni, będące przy tym jednymi z największych, jakie w tym czasie nosiły polską banderę (102 metry długości, prawie 15 szerokości, pojemności 3107 BRT).

Rok 1931 dla obu statków był wyjątkowy - "Niemen" jako pierwsza polska jednostka handlowa pod dowództwem kapitana Leona Rusieckiego przekracza równik, natomiast "Wisła"... po zderzeniu z niemieckim statkiem "Rose", aby nie zatonąć, zostaje osadzona na mieliźnie. Nie przeszkodziło jej to po podniesieniu i dalszym remoncie pływać pod polską banderą jeszcze przez przeszło 30 lat, wychodząc cało z niejednego niebezpieczeństwa podczas konwojów w czasie II wojny światowej.

Wydawać by się mogło, że historia fregaty "Niemen" będzie podobna jak wielu innych tego rodzaju statków, niemniej jednak w październiku 1932 zakończyła się ona w dramatyczny sposób. "Niemen" z ładunkiem węgla opuścił szkocki port Leith i udał się do Szwecji. 1 października 1932 roku w nocy, przy dość niesprzyjających warunkach atmosferycznych (mżawki i silna mgła), gdy statek wszedł na wody Kattegatu, w pewnym momencie wachta zauważyła światła szybko zbliżającej się jednostki. Na jakikolwiek manewr było już zdecydowanie za późno. Fiński żaglowiec "Lawhill" wbił się dziobem między pierwszą a drugą ładownię, a następnie przesuwając się, uszkodził mostek i burtę oraz zerwał łódź ratunkową.

Po zderzeniu doszło do rzadko spotykanej sytuacji - "Lawhill" odpłynął zostawiając polską jednostkę i marynarzy swojemu losowi. Tymczasem jej chwile były już policzone. Kapitan Rusiecki wydał rozkaz opuszczenia statku, który w ciągu niespełna 8 minut zatonął na szczęście bez strat w ludziach. Paradoksalnie jedyną ofiarą śmiertelną był II oficer z fińskiej jednostki.

Rozbitkowie? Poradzą sobie

Polacy dryfowali przez kilka godzin zanim nie podjął ich przypadkowo szwedzki motorowiec "Kronprinsessan Margareta". Jedną z pierwszych jednostek stojących w porcie jaką zobaczyli polscy marynarze był... żaglowiec "Lawhill". Jak mogło dojść do takiego wypadku, w którym przeszło 40-letni żaglowiec posłał na dno niespełna 4-letni, nowoczesny jak na tamte czasy statek?! Niestety, częściowo wina leży po stronie Polaków, bo żaglowiec jako jednostka niemotorowa ma zawsze pierwszeństwo drogi w przypadku spotkania jednostki wyposażonej w maszyny. Jako usprawiedliwienie można podać ciężkie warunki atmosferyczne, które uniemożliwiły wachcie na czas ujrzeć zbliżające się niebezpieczeństwo.

Z drugiej jednak strony po dzień dzisiejszy nie zostało wyjaśnione dlaczego fińska załoga nie podjęła nawet najmniejszej próby ratowania załogi z zatopionego statku. Przyczyn tak szybkiego zatonięcia "Niemna" z kolei należy upatrywać w tym, że między ładowniami nie było grodzi wodoszczelnych, więc wdzierająca się woda szybko przekreśliła jakiekolwiek szanse na ratunek. Według niektórych źródeł w latach 60. ubiegłego wieku Duńczycy rozsadzili wrak ładunkami wybuchowymi, a następnie wydobyli złom oraz przewożony ładunek.

To oczywiście nie wszystkie jednostki, które miały wyjątkowego pecha. Już za tydzień kolejne historie statków, o których marynarze woleli opowiadać, niż na nich pływać.

Opinie (21) 2 zablokowane

  • Zakup tej "Elemki" skojarzył mi się z zakupami (1)

    F-16 i Dreamlinerów.

    • 29 11

    • skandynawskie interesy ostatnio kojarza mi sie zle...

      • 0 0

  • pecha to przynosi kobieta na pokladzie :)

    • 6 4

  • Brawo, panie doktorze in spe... (2)

    Cieszy, że w Pana publikacjach, które popularyzują sprawy historii naszego
    morza odnajduje się coraz mniej błędów. Tu pomylił Pan jedynie nazwisko
    dowódcy "Elemki". Żaglowcem w czasie owej podróży kierował bowiem
    kapitan Tadeusz Szczygielski (nie Szczygiecki!). A co do Artura Soderlunda, dowódcy "Lawhilla", to należy dodać, że fakt opuszczenia miejsca zderzenia tłumaczył on (choć w tamtej katastrofie nie było to do końca prawdą)
    "skalą własnych uszkodzeń". Mówił też, że żadnych sygnałów z polskiego
    parowca nie dostrzegł, nie słyszał. Stąd taka, daleka od zejmańskiech
    standardów czy zwykłej przyzwoitości postawa...

    • 14 0

    • Jeszcze jeden błąd (1)

      to nazwanie SS Niemen "fregatą".

      • 3 0

      • Gramatyka też do poprawki.

        Poprawna odmiana nazwy parowca "Niemen" w dopełniaczu powinna brzmieć "Niemna", a nie "Niemena". Orzeszkowa w grobie się przewraca...

        Odpowiedź redakcji:

        Dziękujemy za sugestię. Treść została poprawiona.

        • 2 0

  • Artyluł bardzo ciekawy. (6)

    Dobrze, że wspomina pan tamte czasy.Po I-szej wojnie światowej - po 123 latach rozbiorów myślano o rozbudowie floty w tak trudnych warunkach. Teraz w euforri sukcesów gospodarczych nie mamy prawie statków pod Polską banderą. Porty , usługi w obcych rękach. Jakie określenie znależć dla rządów i ministrów , którzy doprowadzili do tego stanu. Są plany aby port w Gdyni tez zabudować.
    Donek tłucze kolano a Nowak spogląda na zegarek. Czy coś jeszcze ?

    • 18 4

    • (3)

      Kraj bandery to jedno, a kraj armatora to drugie. Polscy armatorzy na szczęście jeszcze istnieją. :)

      • 4 1

      • Tylko teoretycznie istnieją (2)

        Chyba, że masz na myśli armatorów typu Żegluga Gdańska lub szyper Konkel (to też polski armator).

        • 2 0

        • (1)

          A PŻM?

          • 0 1

          • Zespół spółek o tak zawiłych powiązaniach kapitałowych, że nawet
            naszym wnukom nie uda się ich rozwkłać

            • 2 0

    • Głupawe komentarze (1)

      Jak się nie wie o co chodzi to najłatwiej zwalić na rząd. Tanie bandery wprowadzono w latach 90-tych, a nie za Tuska. Tak zrobiono w większości krajów, a przyczyną była kasa, a nie polityka morska. Co do "zabudowania" portu w Gdyni: chodzi o wielki i praktycznie nie używany teren dawnego Dalmoru, czyli portu rybackiego, nie zaś portu morskiego, który jest trzecim portem na Bałtyku. Głupota nie boli...
      A tak nawiasem, Drogi Autorze, nazwę NIEMEN odmienia się na NIEMNA, a nie NIEMENA...

      Odpowiedź redakcji:

      Dziękujemy za sugestię. Treść została poprawiona.

      • 2 0

      • a dlaczego dalomoru nie ma i tylko grunty? bo takich mamy urzędasów po 89. to samo z PLO.

        • 0 0

  • Dziękuję z fajny artykuł

    Miło się czyta.

    • 2 1

  • Elemka (1)

    Co dobrego wyszło w tamtych czasach spod ręki francuskich tchórzy i zdrajców?

    • 5 1

    • Elemka

      Nie bede polemizowac z twoja "gornolotna" mysla dotycząca Francji tamtych czasow. Tutaj jednak sam przyznajesz sie do problemow ze zrozumieniem tego co czytasz. Elemka bowiem zbudowana zostala w kanadyjskiej (a nie francuskiej) stoczni William Lyall Shipbulding.

      • 0 0

  • WROCŁAW (1)

    Dwa albo trzy statki tak nazwane też zatonęły.

    • 0 1

    • Proszę sprecyzować, o czym Pan mówi?
      To chyba ewidentne nieporozumienie!!!!!?
      Skąd ma Pan takie informacje....?

      • 0 0

  • Fregata NIEMEN???

    O ile się orientuję to określenie fregata odnosi się do jednostki żaglowej z ożaglowaniem rejowym lub okrętu wojennego, a nie do masowca. Pozdrawiam.

    • 3 1

  • Zaraz zaraz - niemen nie był taki pechowy!!

    ...To w końcu jeden z dwóch największych przedwojennych polskich frachtowców. Jego siostrzyca wisła została pierwszym nowym statkiem, jaki wprost ze stoczni trafił pod nasz znak z białym orłem. On sam w lutym 1931 lub 1932 roku zasłynął, jako pierwszy polski frachtowiec, jaki z ładunkiem przeciął równik w rejsie, zdaje się, do brazylii. Panna "elemka" (której nazwa jest skrótem nazwy ligi morskiej i kolonialnej ) - lubo pechowa rzeczywiście - wciąż pozostaje rekordzistką naszej mh, gdy idzie o ilość ożaglowanych masztów. Co prawda "kudy" jej jeszcze do sławnego "lawsona", szkunera, na którym maszty nosiły podobno nazwy dni tygodnia (!!), ale zawsze to rekord.
    co do statków-pechowców - to znam i ja parę takowych spod naszego znaku, by wspomnieć tylko złej pamięci "dzierżyńskiego" (ten dawny choć sławny "seeburg"), czy jeszcze gorszej pamięci naszą "maryśkę" (konopnicką), która jak już się raz zapaliła dwadzieścia lat przed stanem wojennym, to potem co i rusz miała randki z ogniem, aż wreszcie spłonęła na amen pod koniec, zdaje się, 1980 (??) roku.
    pan doktor in spe zapewne wie, że polskie statki i okręty miały jednego super-pechowego patrona, a to, niestety józefa "ziuka" piłsudskiego (1867-1935). Porządny skądinąd "z kościami" gość okazał się patronem niezwykle pechowym, bo zarówno kanonierka jego imienia, jak i transatlantyk w czambuł zatonęły, jedna we wrześniu, drugi w listopadzie 1939 roku. Ba - nawet sławny orzeł, najbardziej chyba znany okręt podwodny ii wojny światowej, dedykowany pamięci marszałka nadzwyczaj skutecznie "uciekł i zmylił pogonie", to jest zaginął tak, że do dziś nie wiadomo, ani kiedy, ani gdzie, ani też jak.

    • 0 0

  • Po kiego grzyba mi doktorat...

    ...skoro mogę z sensem pisywać całkiem ciekawe uzupełnienia do strasznych niekiedy "wypocin" tzw. "naukowców" na tematy morskie?? Hadko czytać niektóre materiały na stronach Sieci; nóż się na przykład w kieszeni otwiera, gdy się czyta na stronie Ambasady RP w takim Berlinie, że "podczas II wojny światowej polskie okręty brały udział w ponad sześciuset BITWACH MORSKICH". I bardzo słusznie, Wasze Naukowe Mości, tylko warto się zastanowić, czy sześćset bitew stoczono w całej morskiej historii świata... Jeśli tłumaczy się taki tekst na niemiecki, to trzeba napisać sechshundert i cośtam SEEGEFECHTE, a nie SEESCHLACHTEN...

    • 1 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Sprawdź się

Sprawdź się

Pierwsza regularna linia pasażerska łączyła Gdynię z...

 

Najczęściej czytane