• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Historia jednego zdjęcia: Tysiąc polskich kajaków i łodzi w Wolnym Mieście

Jan Daniluk
25 listopada 2023, godz. 15:00 
Opinie (19)
Polscy kajakarze na Wiśle, w porcie gdańskim, 11 sierpnia 1933 r. Za: "Sport Wodny..." 1933, nr 15, via WBC. Polscy kajakarze na Wiśle, w porcie gdańskim, 11 sierpnia 1933 r. Za: "Sport Wodny..." 1933, nr 15, via WBC.

11 sierpnia 1933 r. na Martwej Wiśle dosłownie zaroiło się od polskich kajaków i łodzi. Tak dużej imprezy polskich wodniaków w Wolnym Mieście Gdańsku ani wcześniej, ani też później, nie widziano. Gdańsk był przedostatnim etapem wielkiego spływu "Przez Polskę do morza" zorganizowanego przez Ligę Morską i Kolonialną.



Spływ "Przez Polskę do morza" miał charakter spływu gwiaździstego, czyli - podobnie, jak w przypadku np. rajdów gwiaździstych - jego uczestnicy wyruszali wprawdzie z różnych miejscowości, ale wspólnie dążyli do ustalonej, jednej mety.

Nie były to rzecz jasna zawody, lecz impreza turystyczna, która - dodatkowo - miała mocny wydźwięk propagandowy. Poza kwestią popularyzacji sportów wodnych chodziło o zamanifestowania przywiązania do morza, obecności polskiej tak w Wolnym Mieście, jak i (a może i przede wszystkim) znaczenia samej Gdyni.

Kajakiem przez Wolne Miasto Kajakiem przez Wolne Miasto

Nawet z najdalszych zakątków II RP



Spływ był wyjątkowym wydarzeniem. Wśród uczestników imprezy byli reprezentanci wszystkich województw II RP, nawet tych najbardziej odległych, czyli stanisławowskiego i  wileńskiego. Z tego powodu niektórzy z wodniaków rozpoczynali spływ... ponad miesiąc przed jego formalnym startem, czyli już na początku lipca 1933 r. Musieli wpierw dopłynąć na miejsce zbiórki. Organizatorzy zadbali, by po drodze przygotować odpowiednie noclegi w rozsianych po kraju stanicach, należących do klubów i towarzystw wodnych.

Komandor spływu gen. bryg. Stanisław Kwaśniewski (drugi od lewej) w otoczeniu wojskowych i przedstawicieli władz miejskich Włocławka, najpewniej 3 sierpnia 1933 r. Za: "Sport Wodny..." 1933, nr 16, via WBC. Komandor spływu gen. bryg. Stanisław Kwaśniewski (drugi od lewej) w otoczeniu wojskowych i przedstawicieli władz miejskich Włocławka, najpewniej 3 sierpnia 1933 r. Za: "Sport Wodny..." 1933, nr 16, via WBC.
Komandorem spływu został gen. bryg. Stanisław Kwaśniewski (1886-1956), który pełnił w tym czasie służbę w Generalnym Inspektoracie Sił Zbrojnych. Trzy lata później (tj. w 1936 r.) został dodatkowo prezesem zarządu głównego Ligi Morskiej i Kolonialnej. Pełnił tę funkcję do wybuchu II wojny światowej. Jego prawą ręką podczas opisywanej imprezy był mjr Feliks Kozubowski, któremu powierzono funkcję komendanta spływu.

Trasa spływu



Zbiórka miała miejsce 4 sierpnia 1933 r. w Złotorii, u ujścia Drwęcy do Wisły. Stamtąd trasa wiodła "królową polskich rzek" do Torunia, gdzie zaplanowano pierwszą defiladę. Wyjątkowo też jeden dodatkowy dzień przeznaczono na zwiedzanie miasta.

Kolejny etap (6 sierpnia) zaplanowano do Fordonu, po drodze z przystankiem w Brdyujściu, gdzie spływowicze mieli być specjalnymi gośćmi na regatach wioślarskich o Mistrzostwo Polski.

Kolejne odcinki były zaplanowane następująco: 7 sierpnia do Chełmna nad Wisłą, 8 sierpnia do Grudziądza, 9 sierpnia do Gniewu, 10 sierpnia do Tczewa, a 11 sierpnia do Gdańska.

Sama impreza miała zakończyć się 13 sierpnia w Gdyni , po przetransportowaniu kajaków i łodzi z Gdańska na pokładach podstawionych statków.

Zdradziecki wiatr, karambole i wypadki



Przedostatni odcinek, tj. z Tczewa do Gdańska, okazał się nie tylko najdłuższym, ale też najbardziej uciążliwym. Trzeba było wiosłować pod wiatr, dodatkowo na niemal stojącej wodzie (tj. bez prądu). Sytuacja do śluzy w Przegalinie była jeszcze relatywnie dobra, pogoda (i warunki) pogorszyły się szczególnie na dalszej trasie.

Z powodu silnego i przede wszystkim niepomyślnego wiatru wszystkie żaglówki - połączone liną - były holowane przez zamykający spływ statek "Tczew". Wkrótce część załóg kajaków czy łodzi postanowiła także "podczepić się" na hol, mimo powtarzanych komunikatów, by tego nie czynić. Nie obeszło się bez wywrotek. Sam statek "Tczew" z największym trudem był w pewnym momencie w ogóle w stanie płynąć.

Uczestnicy spływu na Drwęcy, tuż przed wyruszeniem w kierunku Torunia, 4 sierpnia 1933 r. Za: "Sport Wodny..." 1933, nr 14, via WBC. Uczestnicy spływu na Drwęcy, tuż przed wyruszeniem w kierunku Torunia, 4 sierpnia 1933 r. Za: "Sport Wodny..." 1933, nr 14, via WBC.
Nie brakowało także uszkodzeń kajaków przy wspomnianej śluzie. Z powodu nagromadzenia dosłownie setek kajaków i łodzi doszło do licznych karamboli, które niejednokrotnie kończyły przedziurawieniem - szczególnie składakowców, czyli składanych, wykonanych z płótna, kajaków.

Pomoc ze strony policjantów gdańskich



Zmagania polskich wodniaków oglądali także gdańszczanie. Defilada części spływowiczów - tych, którzy stanowili na przedzie największą, zbitą grupę, i która zdołała dopłynąć, mimo wiatru - odbyła się na wysokości Holmu (wyspy Ostrów), na wodach dzisiejszego Kanału Kaszubskiego. Tam publiczności było najwięcej. Na wyspie miała też miejsca meta etapu.

Śluza na Brdzie, 7 sierpnia 1933 r. Za: "Sport Wodny..." 1933, nr 13, via WBC. Śluza na Brdzie, 7 sierpnia 1933 r. Za: "Sport Wodny..." 1933, nr 13, via WBC.
Trasę spływu w granicach Wolnego Miasta zabezpieczała licznie - tak od strony lądu, jak i wody - policja gdańska. Policjanci na rowerach asekurowali spływowiczów, którzy dobili do brzegu, a ci na motorówkach - wyławiali polskich wodniaków, którzy wywrócili się na Wiśle, i holowali ich do brzegu. Wszystkich "rozbitków" zabierał na końcu statek "Tczew" (po niektórych musiał w ogóle zawracać) i "sanitarka", czyli zamykająca spływ jednostka "S4". Ten pierwszy statek dobił do Holmu dopiero około 22, już po zapadnięciu zmroku.

Dlaczego nie zatrzymano się na Polskim Haku?



Zatrzymano się na Holmie z bardzo prostego powodu. Mimo że w Gdańsku istniał polski Klub Wioślarski, który powinien w naturalny sposób być gospodarzem przyjęcia polskich wodniaków - to akurat w 1933 r. miał duże problemy ze swoją stanicą. Najpewniej wówczas już w ogóle ją opuścił. Dodajmy, że był to efekt decyzji władz gdańskich (polscy wodniacy dzierżawili działkę na Polskim Haku). Dodatkowo teren stanicy był najpewniej po prostu za mały, by naraz ugościć setki spływowiczów.

100 lat temu założono polski Klub Wioślarski w Wolnym Mieście Gdańsku 100 lat temu założono polski Klub Wioślarski w Wolnym Mieście Gdańsku

Gorące przyjęcie w Gdańsku...



Wróćmy jednak do piątkowego wieczora, 11 sierpnia 1933 r. Na Holmie, na zmęczonych uczestników spływu czekał poczęstunek mlekiem oraz zimnymi przekąskami. Przygotował go tzw. Komitet Gdański, złożony z przedstawicieli polskiego Klubu Wioślarskiego. Po krótkim odpoczynku załadowano wszystkie kajaki oraz łodzie na cztery statki morskie (w tym "Dar Pomorza"). Krótko przed północą wyruszono do Gdyni.

... i rozczarowanie w Gdyni



W "mieście z morza i marzeń" uczestnicy imprezy spędzili dwa dni, sobotę (przeznaczono ją na odpoczynek i zwiedzanie) oraz niedzielę, czyli 12 i 13 sierpnia 1933 r.

"Sanitarka" oraz statek "Hydra" wraz z kajakami - odpoczynek uczestników spływu w Płocku, zapewne 2 lub 3 sierpnia 1933 r. Zbiory NAC. "Sanitarka" oraz statek "Hydra" wraz z kajakami - odpoczynek uczestników spływu w Płocku, zapewne 2 lub 3 sierpnia 1933 r. Zbiory NAC.
Spływowicze jednak byli pobytem w Gdyni bardzo rozczarowani. Raz, że planowana na niedzielę defilada morska nie odbyła się z powodu zbyt dużej fali. Dwa, że w mszy świętej, która została zorganizowana na zakończenie, przyszła zaledwie garstka gdynian.

Podobnie mało udany był pożegnalny bankiet, jaki zorganizowano we wnętrzach Hotelu Emigracyjnego. W porównaniu do gorących przyjęć i uroczystości, jakich spływowicze doświadczyli w każdym do tej pory mieście polskim, w Gdyni trudno było mówić o jakimkolwiek entuzjazmie czy w ogóle zainteresowaniu lokalnych środowisk.

Ostatecznie wieczorem, 13 sierpnia, spływowicze odjechali z Gdyni dwoma pociągami - jednym do Poznania, drugim do Warszawy.

Tysiąc kajaków i łodzi



Jeszcze przez kilka dni aktualnym był problem z załadunkiem i odstawieniem koleją pozostawionych na plaży gdyńskiej setek kajaków i łodzi (tutaj nie popisali się organizatorzy).

Było to po prawdzie zadanie trudne, spływ był bowiem ogromny. Wzięło w nim udział około tysiąca różnego rodzaju statków (formalnie rzecz biorąc kajak czy łódź to rodzaj statku wodnego): około 800 kajaków, około 100 łodzi, około 30 żaglówek oraz kilkadziesiąt osobno liczonych składakowców i tyleż samo różnego rodzaju łodzi turystycznych, które miało różny kształt i wielkość. Wśród nich znalazły się m. in. zwykłe łódki wędkarskie, płaskodenne łodzie z zadaszeniem, ale także i... drewniane balie (!).

Niezwykły rejs balią z Krakowa do Gdańska Niezwykły rejs balią z Krakowa do Gdańska

Poza tym w spływie wzięły udział większe jednostki zabezpieczenia - wspomniany "Tczew" (przez większość spływu była to jednostka komandorska), mniejsze "Bekas" i "Hydra" oraz duża łódź motorowa "S4" użyczona przez oddział saperów z Modlina, która pełniła funkcję "pływającego szpitala" (wspomniana wcześniej "sanitarka"). Na jej pokładzie rezydował lekarz całego spływu, dr Józef Mazurek. Bywało, że przyjmował dziennie i kilkadziesiąt pacjentów-spływowiczów, uskarżających się na porażenia słoneczne, odciski czy bóle brzucha.

Refleksje i nagrody po spływie



W spływie wzięło udział ponad 2000 osób. Najmłodszy uczestnik miał 15, a najstarszy - 64 lata. Wśród spływowiczow naliczono około 150 kobiet (niektóre z kajaków miały wyłącznie żeńską obsadę), a także przynajmniej kilku inwalidów - też bez ręki czy nogi. Jeden z uczestników podróżował z psem. Wśród wodniaków było też co najmniej dwóch duchownych.

Impreza pokazała, że jest to wydarzenie dla wszystkich. Nie licząc samego finału w Gdyni, spływ okazał się sporym sukcesem. Organizatorzy przyznali się, że nie położyli odpowiedniej wagi do zainteresowania imprezą dziennikarzy, a także "zbytnio rozpuścili" uczestników, przyjmując na siebie kwestię odtransportowania kajaków i łodzi z Gdyni.

Inna sprawa, że właśnie w Gdyni rozdano też nagrody (grupowe i indywidualne), łącznie 30. Były wśród nich kajaki, namioty, aparaty fotograficzne, papierośnice i pamiątkowe plakiety. Ufundował je ówczesny minister spraw zagranicznych Józef Beck.

Nagrodzono m. in. spływowiczów, którzy pokonali dwa najdłuższe dystanse (2955 i 2755 km!), tj. poza trasą samego spływu, także trasę, którą musieli pokonać, aby dopłynąć z miejsca zamieszkania.

Kajaki wodniaków z Białowieży udekorowane rzeźbami głów zwierząt leśnych. Za: "Sport Wodny..." 1933, nr 15, via WBC. Kajaki wodniaków z Białowieży udekorowane rzeźbami głów zwierząt leśnych. Za: "Sport Wodny..." 1933, nr 15, via WBC.
Nagrodzono także dekoracje niektórych kajaków czy łodzi. Nagrodzony został m. in. kajak wyglądający jak "rekin". Uwagę zwróciły też kajaki uczestników z Białowieży, który udekorowali swoje statki... rzeźbami głów z puszczy, w tym żubra.

O autorze

autor

Jan Daniluk

- doktor historii, adiunkt na Wydziale Historycznym UG, badacz historii Gdańska w XIX i XX w., oraz historii powszechnej (1890-1945).

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (19)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7

20 zł
spacer

Vivat Gdańsk! Rekonstrukcje historyczne na Górze Gradowej

pokaz, spacer

Gdynia wielu narodowości

spotkanie, wykład

Sprawdź się

Sprawdź się

W którym miejscu w latach 70. znajdował się lunapark?

 

Najczęściej czytane