- 1 Wieczny kłopot z dzielnicami: "na" czy "w" (483 opinie)
- 2 Zamiast Rębiechowa lotnisko na morzu (225 opinii)
- 3 15 lat temu otwarto powiększoną galerię Klif (139 opinii)
- 4 Tajemnicza baszta zostanie otwarta (71 opinii)
- 5 Nowe ściany starej kawiarni na Aniołkach (69 opinii)
- 6 Ważki jak szarańcza i ślepy Maksym z ZSRR (8 opinii)
Gdańskie akcenty zamachu na Hitlera
Gdy przyszło po niego gestapo wyskoczył z okna. Pułkownik Siegfried Wagner, niegdyś gdański policjant, był jednym ze spiskowców uczestniczącym w zamachu na Hitlera. 20 lipca 2014 roku mija 70 rocznica tamtych wydarzeń.
Gdy Stauffenberg odjechał na lotnisko w podkętrzyńskim Wilamowie, wiadomo już było, że dyktator żyje. Plan przeciwników reżimu polegający na przeprowadzenie puczu wojskowego i utworzenie nowego rządu, jaki narodził się w kręgach wysokich oficerów Wehrmachtu i części arystokracji wraz z wiadomością, że Hitler żyje, rozsypał się błyskawicznie.
Już pierwszej nocy po zamachu rozstrzelano Stauffenberga. Udział w spisku na Hitlera przypłaciło życiem dwieście osób. Dodatkowe czystki na polecenie Führera kosztowały życie kolejnych pięciu tysięcy ludzi. Spośród wojskowych stracono dziewiętnastu generałów i 26 pułkowników. Dwaj marszałkowie, Erwin Rommel i Guenther von Kluge popełnili samobójstwo, a raczej pozwolono im się zabić, oszczędzając sądu.
Wiadomość o nieudanej próbie zgładzenia wodza Niemiec bardzo szybko dotarła do wszystkich miast Rzeszy. W Poczdamie w swoim mieszkaniu, w kamienicy przy ul. Kurfürstenstrasse 19 na aresztowanie czekał 63-letni pułkownik Siegfried Wagner, wielokrotnie odznaczony żołnierz, wręcz jawnie krytykujący politykę Hitlera. Gdy po zamachu Wehrmacht planował przejąć władzę w Niemczech, miał zostać oficerem łącznikowym z XI Okręgiem Wojskowym w Hanowerze. Gestapo przyszło po niego 22 lipca. Pułkownik Wagner nie wyszedł razem z gestapowcami. Rzucił się z okna.
Ciężko rannego Wagnera przewieziono do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Tam zmarł 26 lipca 1944 roku.
Kilkanaście dni później do wdowy po pułkowniku przyszedł list z Orianienburga, gdzie mieściła się centrala zarządzająca obozami koncentracyjnymi w całej Rzeszy. Urzędowe pismo informowało, że wdowa mogła odebrać rzeczy jakie miał przy sobie pułkownik; pasek od zegarka, złotą obrączkę i dwa odznaczenia.
Jak na stosunki panujące w Rzeszy, był to nietypowy gest. Zarządzające obozami SS z reguły nie zwracało żadnych przedmiotów rodzinom osób uznanych za zdrajców.
- Wcześniej także w naszym domu było gestapo, zabrali wszystko co dotyczyło dziadka - opowiada Klaus Zehe, wnuczek pułkownika Wagnera, syn jednej z jego córek, Felicitas.- Nieliczne pamiątki, jakie po nim pozostały przekazaliśmy do obozu w Sachsenhausen, gdzie dziś można je oglądać.
Teraz do Gdańska trafiły też rodzinne zdjęcia pułkownika, przekazane przez Klausa Zehe Mirosławowi Piskorskiemu, kolekcjonerowi, badającemu dzieje gdańskiej policji. Fotografie niebawem będzie można zobaczyć publicznie w Muzeum Strefa Historyczne Wolne Miasto Gdańsk.
Okazało się, że Wagner przez dwa lata (1920-1922) służył w Gdańsku w szeregach policji. Miał wówczas stopień majora i mieszkał w nieistniejącym już budynku przy ul. Wałowej 15/16. Po zakończeniu pracy w policji pracował w Gdańsku jako inspektor celny. Opuścił miasto w 1929 roku. Wiadomo też, że wcześniej służył w pruskiej 141 dywizji piechoty w Grudziądzu.
Postać pułkownika Wagnera to nie jedyny gdański ślad po zamachu na Hitlera. Z tymi wydarzeniami wiąże się także inna historia, rozgrywająca się w obozie koncentracyjnym Stutthof.
Lipiec 1944 roku stał w kacecie pod znakiem poważnych zmian. Po pierwsze, Stutthof włączono w system obozów koncentracyjnych, realizujących akcję ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Po drugie, uruchomiono komorę gazową, a w północno-zachodniej części obozu wybudowano Sonderlager, czyli obóz specjalny.
Podobne oddziały posiadały wszystkie większe obozy koncentracyjne. Trzymano w nich więźniów z różnych względów ważnych dla III Rzeszy. W przypadku Stutthofu w trzech barakach, otoczonych czterometrowym ceglanym murem i drutem kolczastym pod napięciem, trzymano rodziny osób zamieszanych w zamach z 20 lipca. Wśród prawie dwustu osadzonych, najważniejszymi i najpilniej strzeżonym więźniami byli członkowie rodziny pułkownika von Stauffenberga. Prawie tak samo ważni byli krewni Carla Goerdelera, dawnego nadburmistrza Lipska, który miał z ramienia zamachowców zostać kanclerzem Rzeszy, a którego powieszono w Berlinie w lutym 1945 roku.
Według oberscharfuhrera SS Ewalda Fotha, więźniów ściśle izolowano, ale nie stosowano wobec nich szykan i karmiono ich posiłkami z kuchni SS. Inny członek załogi obozowej, blockfuhrer Mikołaj Klawan, zeznał na powojennym procesie załogi obozu, że w Sonderlager Stutthof przetrzymywano na przełomie 1944 i 1945 roku około dwudziestu osób, osadzonych tu na prawach "odpowiedzialności rodzinnej". W Stutthofie "siedział" m.in. młodszy brat Goerdelera, Fritz.
Ciężkiej zimy w obozie specjalnym na Mierzei nie przeżyła teściowa pułkownika Stauffenberga, Freiin von Lechrenfeld, matka Niny von Stauffenberg, która zmarła tutaj na krótko przed ewakuacją więźniów specjalnych do centralnych Niemiec.
- Marek Gotardm.gotard@trojmiasto.pl
Opinie (23) 1 zablokowana
-
2014-07-20 17:16
Bardzi ciekawy artykul. Spedzilem dziecinstwo w okolicach Wilczego Szanca. To bardzo ciekawe, malownicze i tajemnicze miejsce.
- 14 2
-
2014-07-20 14:35
Ciekawostka...
Decyzje o lokalizacji i rozpoczeciu przygotowan pod budowe obozu w Stutthofie podjeto rowniez 20.07.1939 roku na specjalnej naradzie w siedzibie Forstera (tzw forsterowce) na Wyspie Sobieszewskiej...
- 17 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.