- 1 Idź na spacer śladem linii Gdynia - Kokoszki (66 opinii)
- 2 30 lat od tragedii autobusowej w Kokoszkach (219 opinii)
- 3 Był las i błoto, dziś jest 6 mln pasażerów (309 opinii)
- 4 Pozostałości baterii mającej bronić portu (73 opinie)
- 5 Największe starcie gdańskiej "Gry o tron" (31 opinii)
- 6 O morderstwie na jachcie i upartej nudystce (36 opinii)
Wspomnienia przedwojennych Polaków z Gdańska
Z kościoła św. Józefa wydobywały się potężne kłęby czarnego, smolistego dymu. Kościół św. Elżbiety również zaczynał płonąć, a sąsiadująca z nim duża kamienica objęta była ogniem. Wszyscy siedzieli skuleni ze strachu, bo pociski latały nad głową, a od czasu do czasu któryś uderzał w budynek dzisiejszej prokuratury - opowiada 81-letni Jan Małgorzewicz. W kolejnym odcinku cyklu Trójmiejskie opowieści wspomnieniami dzieli się przedwojenny mieszkaniec Gdańska.
Tylko poszła pierwsza salwa na Westerplatte, a Niemcy już wyważyli drzwi do mieszkania wuja i go aresztowali. Wuj nazywał się Jan Borowski i był absolwentem Wyższej Szkoły Handlowej w przedwojennym Gdańsku, a do tego działał w organizacjach polonijnych. Naraził się jednak Niemcom przede wszystkim wykonując swój zawód. Pracował w polskiej Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych i był rewizorem pociągów.
Przeprowadzał kontrole w pociągach jadących z III Rzeszy do Gdańska. Przerzucane były w nich ekipy, oczywiście cywilne, które miały zasilić miejscowe oddziały niemieckie. Na ogół jechali bez dokumentów upoważniających do wjazdu na teren Wolnego Miasta Gdańska. I właśnie takich, którzy nie mieli ważnych dokumentów, wuj wyrzucał z pociągu na granicznej stacyjce. Bardzo więc naraził się Niemcom.
Kiedy wybuchła wojna, został aresztowany. Najpierw zabrali go do Victoriaschule, później trafił na kilka miesięcy do Stutthofu, a stamtąd do kolejnego obozu koncentracyjnego - Sachsenhausen.
Wuj był starszym z dwojga dzieci Jana i Bolesławy Borowskich. Mieli również córkę Małgorzatę. To była moja mama. Tata natomiast nazywał się Franciszek Małgorzewicz. Wszyscy troje działali w polonijnych organizacjach.
Ślubu udzielił im późniejszy błogosławiony
Dziadkowie Jan i Bolesława Borowscy mieszkali w kamienicy przy ul. Nowomiejskiej. Wtedy nazywała się Jungstädtischegasse. Dziadek z zawodu był stolarzem i miał własny zakład przy Karmelitergasse (Karmelickiej), w którym przed wojną pracowało około pięć osób. Na stołach leżały rozłożone narzędzia stolarskie, widać było też elementy mebli czekające na montaż, gdyż mój dziadek był stolarzem meblowym. Miał spokojne usposobienie i bardzo dokładnie wykonywał swoje rzemiosło.
Babcia natomiast zajmowała się prowadzeniem domu. Mieszkała w nim również siostra babci, Helena Zielińska. Była ona kobietą niezamężną, gdyż jej narzeczony zginął na froncie w czasie I wojny światowej. Pracowała jako domowa krawcowa.
Jan i Bolesława mieli dwoje dzieci - Jana i Małgorzatę. Oboje działali w organizacjach polonijnych w Wolnym Mieście Gdańsku. Wuj głównie w Aeroklubie Gdańskim, a mama, która ukończyła Gimnazjum Polskie, w chórze Lutnia. Ojciec Franciszek działał z kolei w Klubie Sportowym "Gedania". Był członkiem zarządu w czasie jednej kadencji i czynnym zawodnikiem, który uprawiał strzelectwo. W 1933 r. reprezentował "Gedanię" na Mistrzostwach Polski w Poznaniu. Poza tym opiekował się piłkarską drużyną juniorów.
Ojciec urodził się w okolicach Tucholi i do Gdańska przyjechał jako młody człowiek. Pracę dostał w polskich kolejach, tu też zdobył wykształcenie zawodowe. Związek małżeński z mamą zawarł 25 lipca 1933 r. w polonijnym kościele Chrystusa Króla. Ślubu udzielił im dzisiejszy błogosławiony, ks. Franciszek Rogaczewski.
Ojciec, jako polski kolejarz, brał udział w akcji przenoszenia Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych z Gdańska do Torunia. Zmiana siedziby była spowodowana naciskami władz Wolnego Miasta Gdańska na polskie władze. Ojciec, z racji wykonywanych obowiązków, dostał mieszkanie służbowe w Solcu Kujawskim niedaleko Bydgoszczy.
Mama odwiedzała go i pewnego razu tak się złożyło, że zbliżał się czas porodu. Na świat przyszedłem więc w szpitalu w Bydgoszczy. Było to 17 kwietnia 1936 r. Rodzeństwa nie miałem, gdyż mama zmarła dziewięć dni po moim porodzie. Od tego czasu wychowaniem mnie zajmowali się dziadkowie Borowscy.
W szkole bito po rękach, a nawet po twarzy
Wojna zastała ojca w Bydgoszczy. Do Gdańska już nie wracał, tylko ukrywał się u swojego brata w Borach Tucholskich. Jednocześnie podjął pracę w tartaku u miejscowego Niemca, który chętnie go zatrudnił. Ojciec świetnie znał język i był biegły w księgowości, pomagał więc właścicielowi w sprawach papierkowych. Dzięki temu ojciec przetrwał wojnę.
Mną zaś opiekowali się dziadkowie. Posyłali mnie też do przedszkola dominikanek w Oliwie. A kiedy skończyłem sześć lat, musieli w 1942 r. posłać mnie do szkoły, bo taki był obowiązek. Pamiętam, że szkoła mieściła się w okolicach kościoła św. Katarzyny i panowała w niej niezwykle surowa dyscyplina. Wymagano posłuszeństwa i karności, a niesubordynacja karana była chłostą i biciem po rękach, a nawet po twarzy. Była to szkoła typowej pruskiej dyscypliny.
Uczono, oczywiście, w języku niemieckim. Na skutek tego bądź dzięki temu biegle opanowałem ten język w mowie i piśmie. Jednak w domu w czasie wojny dziadek Jan i babcia Bolesława rozmawiali cicho po polsku. Bali się, bo Niemcy podsłuchiwali i sprawdzali, ale rozmawiali. Dzięki temu nie utraciłem znajomości języka polskiego.
Budynek, w którym mieszkaliśmy miał dwa piętra i znajdowało się w nim sześć mieszkań. Na naszej klatce schodowej było pięć rodzin niemieckich i jedna polska, czyli my. Stosunki międzysąsiedzkie do czasu wybuchu wojny układały się bardzo dobrze. Natomiast po 1 września jedna z niemieckich rodzin diametralnie zmieniła swoje nastawienie do nas. Mieszkaniec okazał się aktywnym członkiem niemieckiej partii i stał się nieprzyjazny.
Wśród mieszkańców naszej klatki był też pan Wanack. Pracował w zakładzie stolarskim u dziadka. Warsztat działał do końca wojny, choć prawdopodobnie - w związku z poborem do wojska pracowników - w stolarni zostali już tylko dziadek i pan Wanack. Poza tym, w związku ze zbliżaniem się frontu, Niemcy zdecydowali się przerwać w styczniu 1945 r. naukę młodszych roczników. Od tego czasu pozostawałem już z dziadkami.
Uciekali obok strzelających armat
Babcia i dziadek jako katolicy i ludzie bardzo religijni uczęszczali w okresie przedwojennym do kościoła Chrystusa Króla , którego proboszczem był późniejszy błogosławiony ks. Franciszek Rogaczewski. Po wybuchu wojny, jeszcze przez pewien czas chodzili do tej świątyni, choć była już wtedy w posiadaniu niemieckich pallotynów.
Jednak po pewnym czasie - z uwagi na bliższe położenie - zaczęli chodzić do kościoła św. Józefa . Uczestniczyli w codziennych, porannych mszach świętych, na które zabierali i mnie, kiedy w 1945 r. przerwano naukę. Dziadkowie z pewnością byli poinformowani przez miejscowych księży, aby w razie zagrożenia czy utraty domu szukać schronienia przy kościele albo i w środku.
W czasie nalotów przebywaliśmy w piwnicznym schronie domu przy Nowomiejskiej. 25 marca 1945 r. ostrzał był już bardzo odczuwalny, a nad ranem kolejnego dnia do naszego budynku wkroczyli pierwsi żołnierze Armii Radzieckiej. Sprawdzano, czy nie znajdują się w nim niemieccy żołnierze. Doszło też do rabunku rzeczy osobistych: zegarków, obrączek i biżuterii. Porwano dwie kobiety i zabrano z miejsca naszego schronienia.
Następnego dnia, czyli 27 marca, do piwnicy wszedł jeden z lokatorów i oświadczył, że musimy opuścić dom, gdyż zaczęły płonąć górne kondygnacje. Dziadkowie zabrali ze sobą tylko niezbędne rzeczy osobiste, które można było wziąć w ręce bądź schować w plecakach. Uszyła nam je z materiału siostra babci. Ja też miałem taki, tyle że mały, w którym zmieściło się nieco odzieży i jakieś drobiazgi.
Wśród niesamowitego huku wystrzałów, kurzu i ognia ruszyliśmy w czwórkę w kierunku Wałów Piastowskich. W okolicach wylotu Korzennej rozstawione były radzieckie armaty. Widziałem, jak je ładowali i strzelali, bo przechodziliśmy zaledwie 40-50 metrów od nich. Strzelano na wprost, w prześwit Korzennej.
Potężne kłęby czarnego dymu z kościoła
Dziadkowie kierując się w stronę Dworca Głównego prawdopodobnie zamierzali udać się do kościoła św. Józefa i tam się schronić. Jednak dojście do kościoła było już raczej niemożliwe z powodu ostrzału i płonących budynków naprzeciw dworca. Udaliśmy się więc dalej, pod Bastion św. Elżbiety . Przebywała tam już spora grupa ludności, która szukała schronienia. Pamiętam dobrze miejsce, w którym usiedliśmy. Widziałem stamtąd prześwit między kościołem św. Elżbiety a budynkiem dzisiejszej prokuratury .
Poznaj historię kościoła św. Józefa. Materiał z 2012 r.
Z kościoła św. Józefa wydobywały się potężne kłęby czarnego, smolistego dymu. Widać było też pierwsze języki ognia. Kościół św. Elżbiety również zaczynał płonąć, a sąsiadująca z nim duża kamienica objęta była ogniem. Wszyscy siedzieli skuleni ze strachu, bo pociski latały nad głową, a od czasu do czasu któryś uderzał w budynek dzisiejszej prokuratury . Uderzenie, potężny tuman kurzu, a za chwilę widać było dziurę.
Przeczytaj również: Szczątki ofiar pożaru kościoła św. Józefa czekają na ekshumację
Przy Bastionie św. Elżbiety przebywaliśmy do wieczora. Później cofnęliśmy się i dotarliśmy do zapełnionego ludnością podziemnego schronu , tam gdzie dziś jest budynek NSZZ "Solidarność" . Pomieszczenie schronu było częściowo zalane, brakowało oświetlenia. Płonęły jedynie pojedyncze świeczki. Ludzie siedzieli na prymitywnych drewnianych ławkach. Nie wchodziliśmy głęboko, zatrzymaliśmy się przy wyjściu.
Później udaliśmy się na Jana z Kolna, gdzie stało kilka ocalałych domów. Dochodziło tam do przeszukiwań i grabieży ze strony wojska. Nie pomagały tłumaczenia, że jesteśmy miejscowymi Polakami. Byliśmy traktowani na równi z wszystkimi, których dotykała przemoc.
Pierwsze budynki przy Jana z Kolna były przepełnione ludźmi, którzy stracili domy, nadal więc szukaliśmy miejsca, gdzie moglibyśmy się zatrzymać. Trafiliśmy na nieco dalej położoną ul. Robotniczą. Dziadkowie znaleźli tam opuszczone mieszkanie, które zajęliśmy.
Powrót ojca z Borów Tucholskich i wuja ze Szwecji
Po wojnie ojciec wrócił do Gdańska i nas odnalazł. Ożenił się też po raz drugi i zabrał mnie od dziadków. Zamieszkaliśmy jednak niedaleko, bo przy tej samej ulicy. Poza tym ojciec rozpoczął pracę w gdyńskim porcie i tam też pracował do emerytury.
Wuj z kolei trafił do Szwecji. Po tym jak Amerykanie wyzwolili obóz koncentracyjny, w którym przebywał, został zabrany przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż na rekonwalescencję.
Później, ze względu na wykształcenie handlowe, a także znajomość języka polskiego, niemieckiego i angielskiego, Szwedzi zaproponowali mu dobrą pracę - w fabryce narzędzi precyzyjnych. Chciał więc ściągnąć do siebie rodzinę. Jednak babcia nie zgodziła się na wyjazd.
W 1947 r. zmarł dziadek. Natomiast wuj wrócił do Polski rok później. Otrzymał stanowisko w Centrali Produktów Naftowych - był rewidentem stacji benzynowych. Pracował tam do emerytury.
Miejsca
Opinie (95) ponad 10 zablokowanych
-
2017-04-09 13:47
"Wspomnienia gdańskiego bówki" Brunona Zwarra (5)
Polecam - znakomity cykl o przedwojennym i wojennym Danzig oraz powojennym Gdańsku.
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/87446/wspomnienia-gdanskiego-bowki
Należy również pamiętać, że to dumne i piękne miasto budowały różne nacje: Niemcy, Polacy, Szwedzi, Szkoci, Holendrzy - było jednym z ważniejszych grodów Związku Hanzeatyckiego.- 80 3
-
2017-04-09 15:18
Wklad Polaków w budowe miasta to był jakis 1-3% (1)
- 4 21
-
2017-04-11 11:05
Źródło poproszę.
- 1 0
-
2017-04-09 22:51
B. Zwarra..
Mocno ostudził mój entuzjazm do siebie (jako patrioty i piewcy polskości) w części opisującej jego "pracę" w firmach państwowych po wojnie. Pełna bumelka pracownika biurowego, którą wstyd się chwalić, niezależnie od systemu politycznego i warunków bytowych tamtych lat. Szkoda..
- 2 3
-
2017-04-09 15:21
Budowali jak najbardziej. Niemcy byli deweloperami, a Polacy nosili cegły.
- 12 6
-
2017-04-09 13:55
O gdańskich ulicach Gunter Grass
Günter Grass opisał w "Blaszanym bębenku" śmierć miasta w następujących słowach:
"Główne Miasto, Stare Miasto, Korzenne Miasto, Stare Przedmieście, Młode Miasto, Nowe Miasto i Dolne Miasto, budowane łącznie ponad siedemset lat, spłonęły w trzy dni. Nie był to pierwszy pożar Gdańska. Pomorzanie, Brandenburczycy, Krzyżacy, Polacy, Szwedzi i znów Szwedzi, Francuzi, Prusacy i Rosjanie, także Sasi już przedtem, tworząc historię, co parę dziesiątków lat uznawali, że trzeba to miasto spalić - a teraz Rosjanie, Polacy, Niemcy i Anglicy wspólnie wypalali po raz setny cegły gotyckich budowli, nie uzyskując w ten sposób sucharów. Płonęła Straganiarska, Długa, Szeroka, Tkacka i Wełniarska, płonęła Ogarna, Tobiasza, Podwale Staromiejskie, Podwale Przedmiejskie, płonęły Wały i Długie Pobrzeże. Żuraw był z drzewa i płonął szczególnie pięknie. Na ulicy Spodniarzy ogień kazał sobie wziąć miarę na wiele par uderzająco jaskrawych spodni. Kościół Najświętszej Marii Panny płonął od środka i przez ostrołukowe okna ukazywał uroczyste oświetlenie. Pozostałe, nie ewakuowane jeszcze dzwony Świętej Katarzyny, Świętego Jana, Świętej Brygidy, Barbary, Elżbiety, Piotra i Pawła, Świętej Trójcy i Bożego Ciała stapiały się w dzwonnicach i skapywały bez szmeru. W Wielkim Młynie mielono czerwoną pszenicę. Na Rzeźnickiej pachniało przypaloną niedzielną pieczenią. W Teatrze Miejskim dawano prapremierę "Snów podpalacza" dwuznacznej jednoaktówki. Na ratuszu Głównego Miasta postanowiono podwyższyć po pożarze, z ważnością wstecz, pensje strażaków. Ulica Świętego Ducha płonęła w imię Świętego Ducha, Radośnie płonął klasztor franciszkanów w imię Świętego Franciszka, który przecież kochał i opiewał ogień. Ulica Mariacka płonęła równocześnie w imię Ojca i Syna. Że spłonął Targ Drzewny, Targ Węglowy, Targ Sienny, to samo przez się zrozumiałe. Na Chlebnickiej chlebki już nie wyszły z pieca. Na Stągiewnej kipiało w stągwiach. Tylko budynek Zachodniopruskiego Towarzystwa Ubezpieczeń od Ognia z czysto symbolicznych względów nie chciał spłonąć."- 14 4
-
2017-04-09 13:36
Dziwi mnie Gdańskie auto ze znakiem Polski Walczącej ?? (6)
to nie te miejsce - wracajcie do Warszawy tu My Niemcy i Polacy żyliśmy w zgodzie zanim niemieccy czy polscy nacjonaliści nie zaczeli mieszać.
- 58 70
-
2017-04-11 09:58
tchórzliwość
nawet nie masz odwagi przyznać, że za to wszystko straszne co stało się w Gdańsku odpowiedzialni są Niemcy, jeszcze śmiesz mieszać w odpowiedzialność za to Polaków.
- 5 0
-
2017-04-10 13:43
Wy Niemcy, mordowaliście polskich sąsiadów
podczas intelligenzaktion w pierwszych miesiącach wojny. Więc teraz lepiej siedźcie cicho.
Wielokultorowość i tolerancja kwitły tutaj ale w czasach pierwszej Rzeczypospolitej. Po nadejściu Prusaków nawet niemieckojęzyczni gdańszczanie się stąd wynieśli (np. rodzina Schopenhauerów). Po Piaśnicy nie ma tu już miejsca dla hitlerowców.- 14 0
-
2017-04-09 13:57
(1)
ot historyk
- 19 1
-
2017-04-10 09:19
My niemcy????? Jak tu sie ostałes? Podpisałes lojalkę z SB i kapowałeś na wszystkich!
Zdziwiony to raczej jest cały naród ze takie pohitlerowskie cos śmie dyktowac polkowo co ma robic w swoim kraju.
- 5 5
-
2017-04-09 18:09
Polscy nacjonaliści zaczęli mieszać?
Do szkoły marsz
- 14 12
-
2017-04-09 17:16
Wy niemcy
Byliście i jesteście zaborcami i mordecami
- 22 13
-
2017-04-09 12:57
(8)
Za Niemca w Gdańsku to były piękne czasy. Przywrócić niemieckie nazwy i odbudować zniszczone w czasie wojny budynki!!
- 45 150
-
2017-04-11 09:52
to chore albo nie znasz historii Gdańska
a niby dlaczego wracać do czasów niemieckich, przecież Gdańsk to miasto o słowiańskich korzeniach przez wieki silnie związane z Polską.
- 8 0
-
2017-04-09 13:54
Może to niegłupie? (3)
Kiedyś na forum gdańskim zaproponowałem, aby na ulice Starówki powróciły nazwy z niemieckimi ulicami, oczywiście nie nazistowskimi. Langgasse, Breitgasse, Englischer Damm, Dominikswall, Heumarkt - ale zostałem "wyklęty".
- 13 28
-
2017-04-09 22:50
A gdzie Ty masz w Gdansku Starówkę?? (2)
- 4 0
-
2017-04-10 09:17
a może nazwa "Zasłużonych żołnierzy SS ze Stutthofa"? O Ośięcimiu nie zapominajac i kilkuset innych obozach zagłady. (1)
- 8 1
-
2017-04-10 13:53
Oraz "Bohaterów z Selbstschutzu".
W rocznicę Piaśnicy najlepiej.
- 9 1
-
2017-04-09 13:17
(1)
Nie trolluj tak, bo prawilni dostaną apopleksji!
- 18 2
-
2017-04-10 07:48
Moze przywrócmy kilkanaście obozów i oddziałów KL Stutthof. To przecierz takie piękne i niemieckie.
Znajdziesz zatrudnienie w takim obozie a jak nie to miejsce na pewno.
- 9 1
-
2017-04-09 17:45
Piękne nie były
skoro tak się skończyły. Proste.
- 13 4
-
2017-04-09 12:34
do dzis polacy mieszkajacy w gdansku maja ciezko (7)
niestety
- 95 36
-
2017-04-09 14:29
Do dziś Polacy w Gdańsku mają ciężko, a Niemcy siedzą w knajpach, mieszkają w drogich hotelach i sobie spacerują. (2)
- 19 10
-
2017-04-09 14:43
(1)
Nie tylko w Gdańsku ale to nie wina Niemców tylko naszego byłego ustroju ,zobacz do czego ten ustrój doprowadził w Rosji.
- 21 0
-
2017-04-11 09:28
Rosja też jest ofiarą tego systemu, który wprowadzali ludzie od handlu czosnkiem
- 2 5
-
2017-04-09 17:38
haha, dobre:)
- 1 2
-
2017-04-09 13:19
Mają to prawda, bo Litwini i Ukraińcy, którzy walczyli w armii niemieckiej i bali się wrócić do miejsca zamieszkania, bo tam Rosjanie nie patyczkowali się ze zdrajcami ZSRR. Teraz ich potomkowie plują na Polaków W Gdańsku.
- 17 13
-
2017-04-09 13:16
To się wyprowadź, jak ci źle. Żyjemy w wolnym kraju. Ja tam nie narzekam
- 23 12
-
2017-04-09 12:40
to przez przesiedlonych tam bosych antków zza Buga
- 25 29
-
2017-04-11 08:49
Wspaniale się to czyta.
Poproszę o więcej!!!
- 5 1
-
2017-04-11 07:02
A potem przyszli czerwoni i od 45ego aż do dziś rządzą Gdańskiem
masakra
- 7 2
-
2017-04-10 20:41
Dziękuję
Panie Redaktorze Jakubie, serdeczne dzieki za artykuł:) oby takich wiecej !
- 9 1
-
2017-04-10 14:24
Jestem stąd (1)
I nigdzie się nie ruszam.
- 8 2
-
2017-04-10 14:40
Ja tez bylam stad
Masz racje ! Ja sie ruszylam i teraz zaluje.
- 1 1
-
2017-04-09 12:44
warto publikować takie artykuły są świadctwem o historii Gdańska. z innych źródeł wiem (3)
że rosjanie zachowywali się jak bestie, gwałcili, grabili, mordowali- wielu ocalałych Gdańszczan wspomina ich jeszcze gorzej od niemców, to były zwyczajne dzikie hordy i zwyrodnialcy
- 154 20
-
2017-04-10 13:50
Poczytaj sobie co światli Niemcy robili podczas intelligenzaktion.
Oraz do czego służył Stuthof
- 11 0
-
2017-04-09 17:43
A ty byś się spodziewał poetów i malarzy ze sztalugami?
Potrafisz sobie wyobrazić, skąd oni szli i przez co? Tylko twardzi, bezwzględni wojownicy mogli dać radę. Wrażliwcy polegli pierwszego dnia, gdy tylko stawili się na froncie, od zabłąkanych kul, albo padli na zawał.
- 9 20
-
2017-04-09 13:13
Dzikie to jest
generalizowanie
- 19 15
-
2017-04-10 10:51
Pokolenia
Najpierw szkopy, potem ruskie a na koniec ubecja unicestwiała autochłonów Polaków w Gdańsku.Teraz ci ubecy płaczą że 2 tys. nie wystarczy im na życie.Paranoja
- 19 3
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.