• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Niełatwe życie dawnych marynarzy

Michał Lipka
11 kwietnia 2012 (artykuł sprzed 12 lat) 

Oglądając "Piratów z Karaibów" można odnieść wrażenie, że służba na galeonach, krajerach czy pinkach była spełnieniem marzeń - pełne niebezpieczeństw i przygód rejsy, możliwość zdobycia bogatych łupów czy uznanie ze strony pięknych kobiet. Takie życie byłoby piękne, gdyby jednak nie drobne "ale" w postaci... szerokiego wachlarza kar.



Komisja Morska, działająca za czasów Króla Zygmunta Augusta, w roku 1571 wydała "Ordynację", czyli pierwszy spis regulaminów, które uporządkowywały codzienne życie okrętowe oraz charakteryzowały poszczególne prawa i obowiązki załogi. Dodatkowo możemy w nich znaleźć opisy kar, na jakie, wedle woli i uznania, kapitan mógł skazać marynarzy nawet za najdrobniejsze przewinienia.

Jak wiadomo, dawni marynarze słynęli z "kwiecistej wymowy", ale musieli uważać. Gdy bowiem przesadzili z przeklinaniem na pokładzie, mogli utracić część przynależnych im łupów, zostać wychłostani, a w skrajnych przypadkach zostać skazani na pobyt w twierdzy. Z wiadomych względów w tamtych czasach magazynowane na pokładach pożywienie było niezwykle ważne, dlatego też za jego marnotrawienie marynarz mógł zostać skazany m.in. na przeciągnięcie pod kilem.

Ta kara mogła być wykonana na dwa sposoby - w obu skazanemu do rąk i nóg przywiązywano liny, "wodowano", po czym w łagodniejszej formie przeciągano pod dnem jednostki z jednej burty na drugą. W formie cięższej karę rozpoczynano na dziobie, a kończono na rufie. Trzeba tu zaznaczyć, że wynik tej ostatniej najczęściej kończył się śmiercią.

Panie podążą jedną drogą - za burtę!

Równie brutalnie karane było wyciągnięcie broni przeciwko swym towarzyszom na pokładzie. W takim przypadku nieszczęśnikowi przybijano dłoń do głównego masztu, po czym dawano mu nóż, dając tym samym prosty wybór - mógł odciąć sobie rękę, albo skrócić swe męki poprzez odebranie swego życia. Oczywiście nie można zapomnieć tu o karze śmierci, na którą można było skazać za dezercję, udział w buncie lub jawne wystąpienie przeciwko kapitanowi. Trzeba jednak zaznaczyć, że niezwykle rzadko sięgano po ostateczne rozwiązania, a przyczyna takiego stanu rzeczy była prozaiczna - w tamtych czasach skompletowanie załogi nie było łatwym zadaniem. Gdy orzekano karę śmierci, na wolne miejsce najczęściej mustrowano kryminalistów, którzy nie należeli do zbytnio karnych, a będąc na pokładzie, często brali udział w różnych spiskach, stąd też kapitanowie najczęściej karali chłostą lub przepadkiem mienia.

Płeć piękna również nie miała wtedy łatwo - bez wyraźnego zezwolenia kapitana kobiety nie miały prawa wstępu na pokład. Powszechną praktyką było sprawdzanie na capstrzyku ilości stóp znajdujących się w kojach marynarskich, które umożliwiało wykrycie dodatkowych pasażerek. Wykrytą "damę" czekała najczęściej jedna droga - za burtę - i bez znaczenia było tu, czy jednostka znajdowała się w porcie, czy na pełnym morzu.

Początkowe życie pokładowe chłopców okrętowych również trudno było uznać za łatwe, proste i przyjemne, gdyż obowiązywały ich jeszcze bardziej surowe zasady niż zwykłych marynarzy. Chłopcom nie wolno było palić, spożywać alkoholu oraz zadawać się z kobietami. Nie mogli nawet przysłuchiwać się nieprzyzwoitym dowcipom. Za złamanie tych zasad groziła chłosta lub nawet osadzenie w więzieniu.

Złodzieja oblejemy smołą i obtoczymy w pierzu

Gdy jednak przyjrzymy się regulaminom innych flot z tego okresu, to okaże się, że prawa obowiązujące pod polską banderą nie odbiegały zbytnio od "światowych standardów". We francuskiej flocie za bluźnierstwo skazanemu rozpalonym prętem wypalano dziurę w języku. Gdy na pokładzie dokonano morderstwa i udało się znaleźć winnego, był on przywiązywany do ciała zamordowanego i wyrzucany z dodatkowym obciążeniem za burtę. Co ciekawe, w przypadku napadu gniewu kapitan mógł raz uderzyć marynarza, a ten musiał znieść to cierpliwie. W przypadku kolejnego uderzenia miał już jednak prawo się bronić, bez żadnych dodatkowych konsekwencji.

Podobne kary istniały w panującej wtedy na morzach i oceanach brytyjskiej Royal Navy - za drobne przestępstwa, jak na przykład kradzież, karano "ścieżką zdrowia", czyli biegiem przez rózgi lub ogoleniem na łyso, polaniem głowy gorącą smołą i obtoczeniem w pierzu tak, aby złodziejaszek był widoczny z daleka. Gdy marynarz skrytykował jakość pożywienia, mógł zostać zakuty w dyby. Szczególnie okrutnie traktowano marynarzy, którzy po raz kolejny zostali przyłapani na spaniu podczas wachty. Skazanego wieszano bowiem zamkniętego w klatce na dziobie jednostki razem z odrobiną pokarmu i ostrym nożem. Wybór był oczywisty - śmierć głodowa albo przecięcie sznura i oczywista śmierć poprzez utonięcie.

Pomimo swej ogromnej władzy zdarzało się, że karani byli sami kapitanowie. Znane są przypadki skazania na śmierć dowódcy jednostki za brak reakcji na obrazę bandery lub za tchórzostwo wobec wroga.

Według przekazów historycznych ostatnia kara cielesna została wykonana w 1882 roku choć... po dziś dzień w regulaminach Royal Navy istnieje zapis zezwalający na ukaranie marynarza karą do 25 batów (na szczęście dla krnąbrnych marynarzy przepis ten jest czasowo zawieszony).

Na koniec należałoby odpowiedzieć, jak to wygląda dziś. Wszystkie kwestie regulaminowe, oznaczenia i sygnały ustala Regulamin Służby na Okrętach Marynarki Wojennej, wprowadzony decyzją Ministra Obrony Narodowej 21 czerwca 2011 roku (zastąpił obowiązujący wcześniej tymczasowy). Dzisiejsi oficerowie i marynarze mogą jednak spać spokojnie, gdyż próżno w nim szukać jakichkolwiek kar cielesnych.

Opinie (23) 9 zablokowanych

  • Dobry artykuł Panie Lipka!..........

    P.S.: Polecam "Dzieje polskiej floty. Od Kazimierza Jagiellończyka do Augusta II Mocnego" Tadeusza Górskiego....

    • 3 0

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Sprawdź się

Sprawdź się

Kiedy ORP Błyskawica wrócił do Polski?

 

Najczęściej czytane