• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Gdańskie wątki najsłynniejszej kradzieży lat 80.

Michał Ślubowski
16 lipca 2022 (artykuł sprzed 1 roku) 
Tak wyglądał przed zniszczeniem srebrny relikwiarz ze szczątkami św. Wojciecha, eksponowany w katedrze w Gnieźnie.   Tak wyglądał przed zniszczeniem srebrny relikwiarz ze szczątkami św. Wojciecha, eksponowany w katedrze w Gnieźnie.

W marcu 1986 roku w Gnieźnie dokonano zuchwałej kradzieży arcydzieła sztuki złotniczej - XVII-wiecznego relikwiarza św. Wojciecha. Sprawa miała wiele gdańskich wątków: relikwiarz powstał w Gdańsku, zniszczyli go gdańszczanie, a kolejni gdańszczanie odtworzyli.



10 marca 1986 roku, około godziny 19, trzech młodych mężczyzn wsiadło w Oliwie do nocnego pociągu, który jechał w stronę Gniezna. W oczach współpasażerów Krzysztof i Marek M. oraz Waldemar B. nie wyróżniali się niczym szczególnym, może poza tym, że dwaj z nich byli bliźniakami. Co prawda spoglądali na siebie ukradkiem, wymieniali uwagi półgębkiem - ale może jechali na gapę? Nie było co wnikać, zwłaszcza w nocnym pociągu.

Nocne włamanie do katedry w Gnieźnie



Z dworca w Gnieźnie do katedry jest blisko, zaledwie kwadrans spaceru. Mężczyźni dobrze o tym wiedzieli, bo już dwa tygodnie wcześniej odbyli podobną podróż. Weszli wtedy do świątyni razem z turystami, aby wszystkiemu dobrze się przypatrzeć, w pamięci odnotowali ważne szczegóły, które teraz zamierzali wykorzystać.

Ogołocony z bogatych zdobień relikwiarz ze szczątkami św. Wojciecha. Złodzieje oderwali od trumny sylwetkę św. Wojciecha, siedem postaci aniołów i wszystkie skrzydła sześciu podtrzymujących konstrukcję orłom. Ogołocony z bogatych zdobień relikwiarz ze szczątkami św. Wojciecha. Złodzieje oderwali od trumny sylwetkę św. Wojciecha, siedem postaci aniołów i wszystkie skrzydła sześciu podtrzymujących konstrukcję orłom.
Pod osłoną ciemności pewnie przeszli przez wygięte kraty, stłukli szybę okna i dostali się do środka świątyni. Byli dobrze przygotowani - mieli ze sobą narzędzia, w tym łomy. W środku katedry znajdowały się rusztowania, postawione na czas trwającego tam właśnie remontu. To tylko ułatwiło im pracę. Od razu ruszyli do miejsca, które upatrzyli sobie przed dwoma tygodniami - do znajdującej się w centrum konfesji świętego Wojciecha.

Tam, w barokowym grobowcu ozdobionym złotym baldachimem, znajdował się prawdziwy skarb: srebrny relikwiarz, w którym złożono szczątki św. Wojciecha. Piękna, XVII-wieczna robota w formie trumienki z wyobrażeniem męczennika była prawdziwym mistrzostwem złotniczego kunsztu. I to właśnie ona stała się łupem trzech złodziei.

Siekierą w bezcenny relikwiarz



Podczas akcji nie wykazali się delikatnością: przy wyrywaniu relikwiarza uszkodzili wiele innych elementów, ale nie miało to dla nich znaczenia. Pakowali zdobyte łupy do torby. Gdy niektóre elementy okazały się zbyt duże, po prostu porąbali je na mniejsze części. Szybko ukryli narzędzia i wydostali się na zewnątrz tą samą drogą, którą weszli.

Jednak ciężar i kształt łupu przerosły ich możliwości, dlatego w hałdzie piasku przy katedrze zakopali część relikwiarza. Zamierzali po niego wrócić później.

Do pociągu powrotnego wsiedli nad ranem. Ogarniało ich zmęczenie, wywołane kilkugodzinnym wysiłkiem, ale w ich żyłach buzowała adrenalina; myślami byli już zupełnie gdzie indziej: w świecie, w którym dzięki drogocennemu łupowi stawali się prawdziwymi bogaczami.

Służby działają pod presją opinii publicznej



Kradzież wyszła na jaw już następnego dnia, bowiem zniszczenia były zamaskowane dosyć niedbale. Proboszcz Zenon Willa błyskawicznie wezwał na miejsce milicję. Katedrę zamknięto - teraz stała się dowodem w sprawie. I to w sprawie nie byle jakiej, bowiem chodziło o kradzież dobra narodowego i zabytku o niezwykłej randze. Sprawa najpierw zbulwersowała Gniezno, ale zaraz potem cały kraj.


Informację o zdarzeniu milicjanci przekazali na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej.

"Dziennik Bałtycki" informował, że "na miejsce zdarzenia udali się prokuratorzy oraz grupy operacyjno-dochodzeniowe, które niezwłocznie podjęły czynności polegające na zabezpieczeniu śladów popełnionego przestępstwa oraz wszelkie inne zmierzające do ujęcia sprawców (...). Oprócz czynności zmierzających do ujawnienia i ujęcia sprawców przestępstwa i odzyskania skradzionych zabytków kultury narodowej podjęto też działania uniemożliwiające sprawcom ewentualny wywóz skradzionych przedmiotów za granicę".

Władze działały szybko, bowiem presja opinii publicznej była ogromna. W sprawę zaangażował się nie tylko Rejonowy Urząd Spraw Wewnętrznych z Gniezna, ale również Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych w Poznaniu - ich funkcjonariusze stworzyli specjalną grupę operacyjną.

Sprawdzano każdy ślad, każdy trop, potencjalnych sprawców: w tym robotników wykonujących remont, fotografów, turystów. Zabezpieczono ślady butów, odciski palców, liny, folię, którą nakryto zabytek na czas remontu - wszystko, aby jak najszybciej znaleźć przestępców.

Nastolatek znajduje fragment relikwiarza w hałdzie



Niespodziewanie nastoletni Robert Witucki znalazł zakopany w piasku przed katedrą srebrny tułów, ukryty tam przez uciekających złodziei. Dla śledczych to był ważny dowód: brutalność, z jaką złodzieje potraktowali zabytek świadczyła o tym, że nie zdawali sobie sprawy z jego wartości. Najwyraźniej chodziło im tylko o materiał, z którego był zrobiony.

Witucki za swoją postawę został później nagrodzony kwotą 200 tys. zł. Była to ośmiokrotność ówczesnej średniej pensji, która wynosiła wówczas ok. 24 tys. zł.

Presja rosła z godziny na godzinę. W sprawę próbowali zaangażować się również szeregowi obywatele. Przedsiębiorca z Gniezna, Agenor Krygler, właściciel firmy Savitor, która produkowała wyroby cukiernicze, dołożył 100 tys. zł do "nagrody wyznaczonej przez państwo dla osoby, która wykryje lub przyczyni się do wykrycia sprawców zbrodni". Łącznie informator mógł liczyć na 600 tys. zł.

Złodzieje szukają pasera



Tymczasem bliźniacy Krzysztof i Marek M. oraz Waldemar B. dojechali ze swoim łupem do Gdańska. Czy w tamtym momencie byli świadomi, jak ogromne poruszenie wywołała dokonana przez nich kradzież i jak wielkie siły zmobilizowano, aby ich złapać?

Bez zbędnej zwłoki dwudziestolatkowie udali się do 33-letniego Piotra N., stolarza z Gdańska. To właśnie on zainspirował trójkę młodych mężczyzn do zuchwałej kradzieży, ale wskutek kłótni o pieniądze nie wziął udziału w samej akcji, mimo że dwa tygodnie wcześniej, w podróży do Gniezna z braćmi M. wskazał im cel rabunku.

N. wchodził już w przeszłości w konflikty z prawem, w latach 1982-1985 siedział w więzieniu. Zresztą tam właśnie poznał Waldemara B., którego postanowił zaangażować w nową akcję.

Mimo kłótni przyszli do niego ze swoim srebrnym łupem, prosząc o pomoc w spieniężeniu fragmentów relikwiarza. Na początku zdobycz trzymali w piwnicy braci M., potem przenieśli ją do piwnicy B., gdzie rozbili srebro na jeszcze mniejsze elementy. Wszyscy trzej mieszkali w bloku przy ulicy Obrońców Wybrzeża.

Z bezcennego relikwiarza została bryłka srebrnego złomu



Ale dla Piotra N. jasne było, że nie mogą sprzedać relikwiarza w takiej formie. Dlatego postanowili przetopić bezcenny skarb. N., licząc na szybki zysk, wskazał im garaż przy ówczesnej ulicy Dąbrowszczaków (dzisiaj Prezydenta Lecha Kaczyńskiego), w którym mogą zrealizować swój plan.

W garażu, w doniczkach przetopili relikwiarz palnikiem acetylenowym. Bezcenny zabytek zamienił się w bezkształtną bryłę kruszcu. Bracia schowali ją w płóciennym worku i zakopali niedaleko swojego mieszkania. Chcieli poczekać, aż cała sprawa przycichnie.

Tak wyglądały przetopione na złom odzyskane fragmenty  relikwiarza. Na zdjęciu moment przekazania ich przedstawicielom strony kościelnej. Tak wyglądały przetopione na złom odzyskane fragmenty  relikwiarza. Na zdjęciu moment przekazania ich przedstawicielom strony kościelnej.
Służby podejrzewały, że złodzieje będą próbowali zniszczyć relikwiarz. Gdański dziennikarz sumiennie przekazał:

"Wyjątkowa brutalność, z jaką sprawcy potraktowali sakralne dzieło sztuki, stawia pod znakiem zapytania szansę odzyskania zabytku w nienaruszonym stanie. Nasuwa się wniosek, że motywem ich działania była przede wszystkim chęć posiadania określonej ilości szlachetnego kruszcu, który można by spieniężyć. Sprawcy nie przywiązywali więc wagi do wartości artystycznej, historycznej i kultowej skradzionego zabytku. Chodziło zapewne o to, aby za srebrny złom uzyskać pieniądze".

Aresztowanie po donosie



Przestępcy nie cieszyli się długo ze swojej zdobyczy - wkrótce wszyscy zostali zatrzymali, dzięki donosowi z Gdańska, który 25 marca trafił do policji. Ktoś poinformował w nim o przetapianiu srebra w garażu przy ulicy Dąbrowszczaków 9.

Najpierw aresztowano Waldemara. Szybko dołączyli do niego bliźniacy, którzy nie mieli żadnych oporów przed wydaniem pomysłodawcy całej akcji.

Teraz to Gdańsk stał się głównym miejscem przeprowadzanego śledztwa. Na początku myślano, że zatrzymani mężczyźni jedynie przetopili srebro, jednak szybko się okazało, że dokonali również samego rabunku. Dokładnie przeszukano mieszkania podejrzanych oraz garaż, w którym przetopiono srebro. Znaleziono wiele dowodów, świadczących o winie mężczyzn, ale również przedmioty pochodzące z innych kradzieży.

Podejrzani szybko przyznali się do winy. Przewieziono ich do Gniezna, gdzie podczas wizji lokalnej szczegółowo opowiedzieli o przeprowadzonej akcji.

Kilka tygodni później jeden z milicjantów prowadzących śledztwo, major Zenon Smolarek, szczegółowo opowiadał dziennikarzom o kulisach śledztwa, pokazał im również film, który je dokumentował.

Zatrzymani nie wykazali żadnej skruchy, co więcej, niechętnie wyznali co zrobili z przetopionym srebrem. Milicjanci odzyskali 26,9 kilogramów srebra. Nadzorujący śledztwo prokurator Michał Posadzy informował, że pomysłodawca dostarczył narzędzia i dokonał rozpoznania terenu.

Szybki proces i wysokie wyroki



Akt oskarżenia był gotowy już w maju. Wszyscy podejrzani zasiedli na ławie oskarżonych przed Sądem Wojewódzkim w Poznaniu.

W czasie procesu najpierw na pytania odpowiadali bracia M. Waldemar B. odmówił udzielenia wyjaśnień, dlatego przed sądem odczytano jego zeznania, które złożył wcześniej. Podkreślano, że B. pochodził z dobrej rodziny, nikt w domu nie pił, a w szkole szło mu dobrze. Zupełnie inaczej niż bracia M., którzy wcześniej wielokrotnie uciekali z poprawczaków.

N. z kolei kategorycznie zaprzeczał swojemu udziałowi w akcji.

Po stosunkowo krótkim procesie zapadły wyroki: trzech sprawców kradzieży trafiło do więzienia na 15 lat, a jeden z nich na 12.

1
14 maja w Prokuraturze Wojewódzkiej w Poznaniu przetopione srebro przekazano przedstawicielom Kościoła. Chociaż przetopione srebro wyceniono na 53,7 mln zł, w istocie utracony skarb był bezcenny.

Relikwiarz był dziełem gdańskich złotników



Relikwiarz został ufundowany w 1659 roku przez Wojciecha Pilchowicza, kanonika gnieźnieńskiego. Powód zamówienia był prosty: podczas wojen polsko-szwedzkich poprzedni relikwiarz został zrabowany, na szczęście same relikwie ocalały.

Zadanie stworzenia nowego relikwiarza zostało zlecone gdańskiemu złotnikowi, Peterowi van den Rennenowi. W ciągu trzech lat pracy powstało piękne dzieło: ozdobna, srebrna trumienka, na której rzemieślnik umieścił wyobrażenie postaci świętego, który trzyma księgę oraz krzyż biskupi. Na ścianach trumny umieszczono sceny z życia świętego. Całe dzieło spoczywało na sześciu srebrnych orłach - te wykonał inny gdański złotnik, Hans Paul Junge.

Sam van den Rennen był człowiekiem zamożnym. Mieszkał w kamienicy przy ulicy Długiej 2. Cieszył się królewskim przywilejem, otrzymanym od Władysława IV. Co ciekawe, złotnik w 1654 roku nabył kuźnicę dolną w osadzie w dolinie Strzyży. Jej nazwa, Srebrny Młyn (Silberhammer) z czasem przeszła na całą okolicę, czyli dzisiejsze Srebrzysko.

Do innych dzieł wykonanych przez van den Rennena należą również tron biskupi dla katedry we Fromborku oraz rozpoczęty relikwiarz św. Stanisława dla katedry na Wawelu, którego dokończenia przerwała śmierć złotnika.

Replika relikwiarza także zamówiona w Gdańsku



W 1986 roku postanowiono zrekonstruować relikwiarz. Decyzją kardynała Józefa Glempa oraz ministra kultury i sztuki Kazimierza Żygulskiego zlecono prace gdańskim artystom: złotnikowi Aleksandrowi Witczakowi, plastykowi Andrzejowi Andrzejewskiemu i rzeźbiarzowi Wawrzyńcowi Sampowi.

Elementy zostały odlane w pracowni braci Kwiecińskich w Pleszewie, a srebrne blachy trafiły do obróbki w warsztacie Aleksandra Kosickiego. Sceny figuralne wykonał złotnik Stanisław Tyrała z Poznania.

W rekonstrukcji posiłkowano się dokładną dokumentacją fotograficzną zabytku. Na pamiątkę po rabunku z 1986 roku pozostawiono ślady po siekierze na korpusie świętego.

Rekonstrukcję zakończono w 1989 roku. Prace trwały 3 lata, dokładnie tyle samo, ile van den Rennerowi zajęło stworzenie oryginału.

Replika XVII-wiecznego relikwiarza, zniszczonego podczas kradzieży w 1986 r., znajduje się także w Katedrze Oliwskiej w Gdańsku. Replika XVII-wiecznego relikwiarza, zniszczonego podczas kradzieży w 1986 r., znajduje się także w Katedrze Oliwskiej w Gdańsku.
Co ciekawe, mniejsza kopia relikwiarza znajduje się również w Oliwie. Znajdują się w nim fragmenty szczątków św. Wojciecha.

O autorze

autor

Michał Ślubowski

Popularyzator historii Gdańska, autor bloga Gedanarium i podcastu Historia Gdańska dla każdego oraz współautor podcastu Makabreski, poświęconego mrocznym historiom z przeszłości regionu.

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (174)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Sprawdź się

Sprawdź się

Jak nazywał się najsłynniejszy partacz-bursztynnik działający w Gdańsku?

 

Najczęściej czytane