- 1 Lody Miś były serwowane na ruinach zamku (100 opinii)
- 2 Siedem pchnięć, dziura w głowie od kuli i złamana ręka (21 opinii)
- 3 Po 80 latach dzwony wróciły do Gdańska (179 opinii)
- 4 Szukają szczątków legionisty na Westerplatte (67 opinii)
- 5 Zamiast Rębiechowa lotnisko na morzu (227 opinii)
- 6 Te zdjęcia obejrzysz przez specjalne okulary (8 opinii)
13 grudnia 1981 r. oczami 12-latka
Czołg T54 jako pług śnieżny oraz jazda autobusem miejskim za ulotkę odbitą na powielaczu - to wspomnienie naszego publicysty, który 13 grudnia 1981 roku miał 12 lat.
W niedzielny poranek 13 grudnia 1981 r. wstałem jako pierwszy, ubrałem się i wyszedłem do kościoła. Pod blokiem spotkałem kolegę z klasy, a drugi dogonił nas kawałek dalej i to od niego po raz pierwszy usłyszałem o wprowadzeniu stanu wojennego.
Jako szóstoklasiści mieliśmy mgliste wyobrażenia o tym, co to może oznaczać. Ponieważ jednak czytaliśmy w tym czasie sporo książek o II wojnie światowej i okupacji, wiedzieliśmy jedno: "pewnie wprowadzą godzinę policyjną".
Msza w prowizorycznej, dziś już nieistniejącej kaplicy parafii pw. Opatrzności Bożej na Zaspie , przebiegała spokojnie. Dopiero w czasie ogłoszeń kapłan powiedział "Dziś w nocy w naszej ojczyźnie wprowadzono stan wojenny" i wezwał do modlitwy, a może - dziś już nie pamiętam - do odśpiewania pieśni "Boże, coś Polskę".
Nieco po godz. 10 rano wróciłem do domu, gdzie panowało już duże poruszenie, związane z tym, co po latach w skeczu Bogdana Smolenia przypomniano jako "niedzielę, kiedy nie było teleranka".
Młodszych czytelników należy w tym momencie uświadomić, że w 1981 r. nie było ani telewizji kablowej, ani anten satelitarnych; nie istniały w Polsce prywatne stacje radiowe ani telewizyjne. Wszystko, co było, to dwa programy telewizji publicznej i cztery Polskiego Radia.
Oglądanie "Teleranka" było typowym niedzielnym rytuałem w wielu rodzinach, szczególnie tych z mniejszymi dziećmi. Tej niedzieli Teleranka nie było, a telewizor i radio nadawały na zmianę komunikat o wprowadzeniu stanu wojennego oraz przemówienie generała Wojciecha Jaruzelskiego. W ciągu poprzednich miesięcy stał się on najważniejszą osobą w kraju: z funkcji ministra obrony narodowej awansując na premiera oraz zajmując stanowisko przywódcy rządzącej PZPR.
Gen. Wojciech Jaruzelski ogłasza wprowadzenie stanu wojennego
Co ciekawe, sprzedawane wówczas odbiorniki radiowe umożliwiały "łapanie" programu w pasmach fal krótkich i średnich, gdzie można było czasem usłyszeć nadające po polsku rozgłośnie "Wolna Europa", "Głos Ameryki", BBC czy polskojęzyczny serwis z Paryża. Świadome tego władze PRL utrzymywały specjalne urządzenia służące zakłócaniu odbioru tych stacji przez mieszkańców kraju.
W ciągu dnia zaczęło napływać nieco więcej informacji, m. in. o delegalizacji NSZZ "Solidarność", internowaniu jej działaczy i innych "elementów antysocjalistycznych" i - tu mieliśmy rację - o wprowadzonej godzinie milicyjnej.
Nie pamiętam, czy już w tę niedzielę, czy dopiero w kolejnych dniach, na ekranie telewizora zaczęli się pojawiać spikerzy w wojskowych mundurach. Po południu podano m. in. informację o zawieszeniu zajęć w szkołach do Bożego Narodzenia (a może do końca roku). Dla mnie, jak i dla większości uczniów, była to doskonała wiadomość.
Po obiedzie, gdy już zaczynało się ściemniać, wybraliśmy się z ojcem zobaczyć, jak wygląda sytuacja w mieście. Nie pamiętam już, jaka była pogoda, śnieg z pewnością leżał już tego dnia o świcie, ale opadów chyba nie było.
Najpierw znaleźliśmy się we Wrzeszczu. Przed nieistniejącym dziś budynkiem "Akwen", przy al. Grunwaldzkiej 103 , gdzie jeszcze poprzedniego dnia mieściła się główna siedziba "Solidarności", było spokojnie. Prawdopodobnie, choć tego nie pamiętam, znajdowało się tam sporo milicjantów.
Z Wrzeszcza kolejką SKM pojechaliśmy pod Stocznię Gdańską. Pociąg był tego wieczora dość zatłoczony, pasażerowie prowadzili ostrożne rozmowy, największe zainteresowanie budziły losy Lecha Wałęsy, ktoś wspomniał także nazwisko Andrzeja Gwiazdy - zdaje się, że jedna z jadących z nami kobiet została rozpoznana jako jego siostra.
Nie pamiętam, czy plac Solidarności był wówczas już "obstawiony" przez wojsko i czołgi, czy jedynie przez oddziały Milicji Obywatelskiej. Z pewnością jednak niedzielnym popołudniem także przy stoczni panował spokój, chociaż brama przy Pomniku Poległych Stoczniowców była zamknięta i czuwali przy niej robotnicy. Na zewnątrz znajdowała się jakaś grupa osób, które - tak jak my - chciały się czegokolwiek dowiedzieć. Ktoś rozdawał "gazetkę", czyli kartkę małego formatu zawierającą biuletyn odbity na powielaczu.
Pamiętam za to bardzo dobrze, że gdy podjęliśmy decyzję o powrocie do mieszkania na Zaspie, ulicą Jana z Kolna jechał autobus z tabliczką "zjazd do bazy". Ponieważ mieszkaliśmy przy ul. Leszczyńskich , czyli blisko zajezdni autobusowej, pomachaliśmy kierowcy, a ten zatrzymał się i podwiózł nas do domu. Chcąc się zrewanżować za pomoc, wręczyłem kierowcy jedną z ulotek otrzymanych pod stoczniową bramą.
Kolejne dni grudnia, w związku z niespodziewanie przez los podarowanymi feriami zimowymi, spędzałem częściowo jeżdżąc na sankach, a częściowo stojąc w kolejkach do sklepów (szczególnie zapamiętałem kilkugodzinne stanie na placu ks. Komorowskiego po ryby).
Spore wrażenie zrobił na mnie czołg (zapewne T-54), który pewnego dnia przejechał ulicą Leszczyńskich w zastępstwie pługu śnieżnego. Ciekawe było też obserwowanie wieczorami przez okno, jak ulica pustoszała, a ludzie chowali się do domów, by uniknąć zatrzymania przez MO w związku z "godziną milicyjną". O starciach ulicznych i ich ofiarach, takich jak zabity 17 grudnia Antoni Browarczyk, o wyłamaniu stoczniowej bramy przez czołg podobny do tego widzianego na Zaspie i następnie nocnej pacyfikacji zakładu dowiedziałem się dopiero znacznie później.
Moja mama, w tym czasie zatrudniona w Stoczni Gdańskiej im. Lenina, dostała przed Bożym Narodzeniem mało wdzięczne zadanie służbowe: po pacyfikacji trzeba było anulować wszystkie dotychczasowe przepustki umożliwiające wejście do stoczni i wypisać kilka tysięcy nowych, już tylko dla tych stoczniowców, którzy zostali "pozytywnie zweryfikowani". Pracę tę wykonywała nie w swoim normalnym miejscu pracy, tylko w budynku Szkoły Budownictwa Okrętowego przy al. Karola Marksa, dziś gen. Józefa Hallera .
Pamiętam że któregoś dnia odwiedziliśmy ją w tej szkole. Z "wyprawy" zapamiętałem szczególnie jeden "smaczek", mianowicie nieporadnie wypisywane na ścianach budynków przy ulicy teksty typu "Solidarność - wróg PRL". Ktoś żartował, że to zomowcy (milicjanci służący w oddziałach ZOMO, najbardziej typowej formacji stanu wojennego) w ten sposób mieli prowadzić akcję propagandową przeciwko zdelegalizowanej opozycji.
O autorze
Marcin Stąporek
- autor jest publicystą historycznym, prowadzi firmę archeologiczną. Pracował w Muzeum Archeologicznym w Gdańsku i Wojewódzkim Urzędzie Ochrony Zabytków w Gdańsku. Obecnie jest pracownikiem Biura Prezydenta Gdańska ds. Kultury.
Opinie (499) ponad 20 zablokowanych
-
2014-12-13 12:30
Policzcie sobie ile dzisiaj musiałby pracować Polak w swoim kraju żeby kupić nędzną 40 m klitkę w bloku lub wieżowcu za ok 200000 zł...piękna ta demokracja pies ją pie......ł
- 35 8
-
2014-12-13 11:53
W stanie wojennym (1)
takiego Hoffmana i spółkę wsadzili by do pierdla na długie miesiące, jak nie dłużej, a wcześniej dostaliby także nieźle po pysku. Przestaliby się przynajmniej cwaniacko uśmiechać do kamer.
Akurat to było dobre - złodziei tępiono szybko i skutecznie.- 44 3
-
2014-12-13 12:07
Ale z ciebie kretyn że wypisujesz takie bzdury ludzie gineli zeby takie sierwo jak ty mógł żreć McDonalda troche pokory kretynie
- 1 11
-
2014-12-13 10:58
no i komu lepiej temu lepiej
szkoda gadac, ale robotnik nie o taką przyszłośc walczył !
- 24 5
-
2014-12-13 10:16
Białoruś.... (1)
Mówicie że nie jest tam źle... że Polska sprzedała się zachodowi...?! Wcześniej zachód sprzedał nas do ZSRR i było nam źle. Jak wkupiliśmy się w łaski demokracji( czyt.tzw. Zachód) to też Nam nie pasuje. Tak źle i tak niedobrze. Wszyscy mówią że mieliśmy taki przemysł i potencjał, owszem moze i prawda, ale technologicznie te zakłady były przestarzałe. Generowały koszta i traciły opłacalność. Kadra kierująca tymi zakładami uczyła się biznesu w czasach PRL gdzie kasa płynęła z budżetu i nie trzeba było się martwić o konkurencje czy sprzedaż. Wydawałeś wypłaty i dostarczałeś produkt tam gdzie Ci kazali. Polska i Polacy mogli pokierować swoim państwem inaczej, jednak żeby to zrobić potrzebowaliśmy elit, prawdziwych nie tych postkomunistycznych złodzieji i cwaniaczków. Nasze elity i ich majątki wyginęły podczas II wojny swiatowej bądź z Polski uciekły. Tym co się udało uciec na zachód, dziś Polskę znają z opowiadań dziadków i tylko nieliczni wracają gdzie walcza z układami i układzikami naszego systemu. Wracając do Waszej Białorusi na którą patrzą niektórzy jak raj utracony to Dziś tzw. Białoruśini(język. zbliżony bardzo do polskiego) są rusyfikowani a przemysł i gospodarka podporządkowana Rosji w 99%. I wszystkie decyzje zwiazane z krajem zależą od kaprysów "Baćki".
- 32 15
-
2014-12-13 10:45
bardzo trafna analiza
- 5 11
-
2014-12-13 09:53
Pamiętajmy, że internowani "bohaterowie" przebywali w tym okresie w luksusowych warunkach... (1)
o jakich tzw. zwykli ludzie w tym czasie mogli tylko pomarzyć. Taki Komorowski w życiu nie zaznał wygód i luksusów jakie mu władza ludowa przygotowała w tzw. internowaniu. Przez czas stanu wojennego byli na garnuszku państwa. Brzuchy im urosły, poczytali sobie trochę książek, powylegiwali się na tapczanach, pograli w siatkówkę, a potem do domku. Kombatanci z koziej d...
- 64 19
-
2014-12-13 10:28
Jasiu wracaj do książek bo powiem mamie, ze się bawisz kompem.
- 8 11
-
2014-12-13 09:50
(1)
pamiętam jako uczeń szkoły uciekałem przed gazem wracając ze szkoły. Nikt mi nie powie, że Jaruzelski i cała jego Urbanowa ekipa to nie byli zdrajcy i słudzy obcego mocarstwa!
- 40 25
-
2014-12-13 09:53
Ja ci powiem.
- 4 16
-
2014-12-13 09:53
ktoś odpowiedział za cały ten syf?
nie! mało tego! komuchy przygarnęły fortuny by żyło się im lepiej! a zwykłym ludziom wepchnięto do kieszeni bezwartościowe świadectwa NFI po tej całej, złodziejskiej prywatyzacji....
- 40 7
-
2014-12-13 09:47
A Jarosław w tym czasie smacznie spał,
obudził się i rozpłakał że mama go nie obudziła na Teleranek.
Ale teleranka nie było i mama go nie budziła bo tak smacznie spał.
Dziś po latach też usłyszymy 13 grudnia o Jarosławie.- 44 21
-
2014-12-13 09:34
.. i mogę powiedzieć tak...
... z perspektywy czasu widzę , że w tamtym okresie mniej się bałam niż obecnie
:( oczywiście nie jestem "komuchem", nigdy nim nie byłam , ale pisze to co czuje .....- 37 12
-
2014-12-13 09:30
a teraz to ludzie mają problem,
jak przerwa świąteczna dla dzieci jest za długa a kto się wtedy takimi rzeczami przejmował?...
- 35 3
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.