• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Zbrodnia wykuta w kamieniu

Paweł Pizuński
21 czerwca 2011 (artykuł sprzed 12 lat) 
Leśniczy z Sopotu Waldemar Baranowski przy kamieniu upamiętniającym zbrodnię na jego koledze po fachu.
Leśniczy z Sopotu Waldemar Baranowski przy kamieniu upamiętniającym zbrodnię na jego koledze po fachu.

W głębi sopockiego lasu zobacz na mapie Sopotu, na grzbiecie wzniesienia rozdzielającego dwie doliny stoi wysoki na ok. 60 cm głaz z wyrytym napisem w języku niemieckim: "Leśniczy państwowy Waldemar Heusmann zm. 15 lipca 1919 r. zastrzelony przez kłusowników". Okoliczności śmierci leśniczego nie były dotąd znane, ale teraz udało się je wyjaśnić.



O zbrodni przypomina napis wykuty w kamieniu. O zbrodni przypomina napis wykuty w kamieniu.
Nocne strzały w lesie nie zaniepokoiły rodziny leśniczego. Dopiero nad ranem zaczęła szukać go policja. Nocne strzały w lesie nie zaniepokoiły rodziny leśniczego. Dopiero nad ranem zaczęła szukać go policja.
Leśniczy Waldemar Heusmann wyjął z szafy trójlufkę, przewiesił ją przez ramię i ruszył ku drzwiom wyjściowym leśniczówki.
- Gdzie ty idziesz? - zapytała żona.
- Do lasu idę na chwilę. Może na dziki się zasadzę... - odpowiedział.
- O tej porze? - zdziwiła się.
Heusmann spojrzał na zegarek. Było przed godz. 20.
- Takie moje obowiązki. Ludzie się skarżą. Dziki szkody na polach robią - odrzekł i wyszedł.

W rynarzewskiej leśniczówce pozostała żona Heusmanna, jego dwójka dzieci i rodzice, którzy właśnie przyjechali w odwiedziny. Po kolacji każdy zajęty był sobą. Dzieci szykowały się do snu, żona z pomocą matki Heusmanna sprzątała, a ojciec czytał gazetę. Nikt się nie zaniepokoił, gdy tuż po godz. 20 rozległa się w oddali seria trzech wystrzałów. Domownicy poczuli się zaniepokojeni, gdy zapadły ciemności. Heusmann nie wracał do domu i nie było go też nazajutrz z samego rana. Wtedy dopiero policja rozpoczęła poszukiwania.

* * *

Zwłoki leśniczego znaleziono w środę, 16 lipca, krótko po godz. 7 rano. Leżał martwy w gęstym sosnowo-bukowym zagajniku, ale policja kryminalna od razu ustaliła, że zginął w zupełnie innym miejscu.

Nieopodal często uczęszczanej przez spacerowiczów Drogi Nadleśniczych, pomiędzy 119 i 120 stanowiskiem myśliwskim znaleziono ślady krwi, zakrwawiony pień drzewa i oderwany ludzki palec nieopodal niego. Skoro nie należał on do Heusmanna, który zginął od postrzału w brzuch, to musiał to być palec któregoś ze sprawców zbrodni. Nigdzie w pobliżu nie odnaleziono też trójlufki Heusmanna, więc policja przyjęła roboczą wersję dramatu, który rozegrał się w lesie.

Krótko po wyjściu z domu leśniczy natknął się na ludzi, którzy kłusowali lub kradli drzewo w okolicy. Usiłował ich zatrzymać, ale tamci zaczęli stawiać opór, wystrzelił więc dwukrotnie w ich stronę i nawet ciężko zranił jednego z napastników w rękę, ale sam też został trafiony w brzuch. Rannemu lub zmarłemu Heusmannowi zabójcy zabrali broń, po czym zawlekli go do zagajnika, by utrudnić w ten sposób znalezienie zwłok.

Z Gdańska sprowadzono policyjnego psa. Szybko podjął on trop, ale zgubił go wkrótce i wrócił do miejsca, gdzie znaleziono martwego Heusmanna. Wtedy policjanci ruszyli po śladach krwi, które najpewniej należały do sprawcy zabójstwa, ale urywały się one nieopodal Świemirowa. Nic też nie dała wizyta w oliwskim lazarecie, gdzie - jak przypuszczano - mógł się udać ciężko ranny w rękę sprawca. Nikt tam nie pamiętał, by w ostatnim czasie przyjmowano pacjenta z roztrzaskaną dłonią.

Obiecujące były natomiast zeznania ludzi, którzy poprzedniego dnia po południu przechodzili w pobliżu miejsca zbrodni. Doskonale zapamiętali oni trzech młodych ludzi w wojskowych ubraniach, którzy kręcili się wtedy w okolicy. Jeden z nich miał prawdopodobnie broń, musieli to więc być kłusownicy. Policja zaczęła rozglądać się po okolicy, a w Świemirowie dosłownie zaroiło się od mundurowych. Szukali osobników podobnych do tych, których opisywali świadkowie i już po południu aresztowano pierwszego podejrzanego.

Otto Reinhard był robotnikiem, ale od pewnego czasu nie miał pracy. Ludzie przypomnieli sobie, że dość często widywano go w lesie, a na dodatek w dzień po zabójstwie zachowywał się dziwnie. Rozpowiadał po wsi różne rzeczy na temat zmarłego leśniczego i policjanci uznali, że o zdarzeniu, które rozegrało się w lesie musi wiedzieć znacznie więcej, niż okoliczni mieszkańcy.

Reinhard z początku nic nie chciał mówić. Twierdził, że w czasie, kiedy strzelano do Heusmanna był w domu, ale wystarczyło nim tylko trochę "wstrząsnąć", aby wyznał wszystko.
- Ja do Heusmanna nie strzelał... Mnie przy tym nawet nie było, jak to sie stało... - zapierał się.
- Kto więc strzelał. Gadaj wreszcie, bo żywy stąd nie wyjdziesz...
- To Kroll strzelał.
- Kto to jest ten Kroll?
- Kumpel z roboty. My razem poszli do lasu...
- Coście tam robili?
- Worki my przenosili...
- Co było w workach?
- Nie wiem... Jak Boga kocham, nie wiem...
- Kto jeszcze był z wami?
- Sehnke...
- Kto?
- Sehnke, też kumpel z pracy.
- Gdzie tamci są teraz?
- Nie wiem... Kroll gdzieś zniknął...
- A ten drugi?
- Nie wiem... Pewno u lekarza...
- Co mu sie stało?
- Leśniczy w ręke mu strzelił. Jak my go nieśli, to chwilami od zmysłów odchodził...


* * *

Krolla zatrzymano pod wieczór, a kilka godzin później znalazł się też Sehnke. Leczył zranioną rękę w szpitalu sióstr Diakonis w Gdańsku. Policjanci od razu zakuli go w kajdany i zabrali do więzienia sądowego, ale podobnie jak Kroll nic powiedzieć nie chciał. Twierdził, że nigdy w lesie nie kłusował, a o kontuzjowanej ręce mówił, że sam się przez przypadek postrzelił. Zeznawać zaczął, gdy go trochę postraszono i gdy uświadomiono mu, że na równi z Krollem odpowiadać może za morderstwo.

- Tego chcesz baranie!? Kat ci ten głupi łeb odrąbie i będzie po tobie! - policjant pochylił się nad nim jak sęp nad struchlałą ze strachu myszą. Widać było, że Sehnke ma dość wszystkiego.
- To nie ja strzelał. To Kroll wypalił... - wyksztusił w desperacji.
- Jak to Kroll? Przecież to u ciebie karabin widziano.
- Ja nawet przymierzyć nie zdążył, jak mi leśniczy pół ręki odstrzelił... To Kroll z pistoletu wypalił...
- Od początku gadaj jak to było!
- Boże...
- jęknął odruchowo zasłaniając twarz. - Litości!
- Nie bój sie głupku! Jak prawde gadać będziesz nic ci się nie stanie...
- My pierwszy raz na lewizne poszli. W domu bieda. My nie mieli co jeść, to ja pomyślał, że dobrze będzie co z lasu przynieść...
- To ty namówił tych dwóch osłów?
- Krolla przede wszystkim, bo Reinhard broni nie miał. My tylko do pomocy go wzięli...
- Kroll miał pistolet?
- Tak.
- Kiedy wy natknęli sie na leśnego?
- My do domu już wracali, jak nas zatrzymał. Wyszedł nagle zza drzew i krzyknął "Ręce do góry!", więc ja zbaraniał. Nie pamiętam, co ja wtedy zrobił, ale zdaje mi sie, że leśny pomyślał, że chcę strzelić do niego i wypalił do mnie z fuzji.
- Ty mi tu głupot nie gadaj! -
krzyknął policjant i Sehnke aż się skulił - Celować chciałeś do niego, ale leśny cię ubiegł...
- Ja nie chciał strzelać! Jak Boga kocham! Ja nie chciał strzelać!
- Dobra już dalej gadaj...
- Jak Heusmann wypalił, to ja tylko ból poczuł. W głowie mnie się zakręciło i ja tylko zobaczył jak Kroll wystrzelił z pistoletu, co go z wojska miał. Jak ja się ocknął, to leśny martwy już leżał. Wtedy zawlekli my go w te krzaki i czym prędzej do domu my poszli...
Opuścił głowę i zastygł tak na dłuższy czas. Gdy go wyprowadzano szedł posłusznie jak dziecko.


* * *

Sehnke i Kroll stanęli przed gdańskim sądem przysięgłych 3 listopada 1919 r. Obu zarzucano zabójstwo i obaj przyznali się do winy, więc proces nie trwał długo. Obrońca domagał się, by zarówno Sehnkemu, jak i Krollowi przyznać okoliczności łagodzące z uwagi na ciężkie położenie, w jakich znalazły się ich rodziny po wojnie, ale sędziowie odmówili.

- Wszyscy po wojnie są w trudnej sytuacji - zauważył prokurator. - Na rynku brakuje podstawowych produktów żywnościowych i każdy boryka się z różnorakimi kłopotami. Gdyby jednak każdy szedł z tego powodu do lasu polować na zwierzęta i strzelać do leśniczych, to wkrótce zabrakłoby zarówno tych pierwszych, jak i tych drugich. Na to nikt z nas się przecież nie godzi... - argumentował i przysięgli przyznali mu rację. Tyle, że nie zgodzili się na zaproponowany przez niego wymiar kary.

Prokurator żądał dla Krolla 15 lat, a dla Sehnkego 8 i pół roku ciężkiego więzienia, ale orzeczenie sądu brzmiało łagodniej. Kroll skazany został na 14 i 3 miesiące, a Sehnke na 6 lat i 3 miesiące ciężkiego więzienia.

O autorze

autor

Paweł Pizuński

- historyk, autor m.in. Pocztu Wielkich Mistrzów Krzyżackich i Pierwszego Pitawala Gdańskiego. Opisywane przez niego historie kryminalne pochodzą z gdańskiej prasy z początku XX w.

Opinie (54) ponad 20 zablokowanych

  • kłusownik to to samo (1)

    co dzikus !a myśliwi to są niemyślące istoty gatunku ludzkiego

    • 1 6

    • A Ty Gosiu

      zapewne jesteś hipokrytką: zabijają sarenkę czy dziczka - co za mordercy! Zabijają świnię, kurczaka, które Gosia zjada - ojoj, Gosia nawet nie pomyślała, że mięsko, które tak lubi, też było kiedyś fajnym zwierzaczkiem.

      • 4 0

  • jeszcze troche czasu uplynie

    nim z Gdanska zniknie ostatni folksdojcz

    • 2 4

  • wbrew tutejszym zarzutom (1)

    Uważam, że trafione są te "podróbki" języka potocznego. Trudno aby mieszkaniec Świemirowa wypowiadał się językiem salonowym i to współczesnym. Ponadto należy brać pod uwagę, że w relacjach gazetowych raczej nie cytuje się dokładnie wypowiedzi zatrzymywanych przez policje. No i język niemiecki tych relacji wymaga od P. Pizuńskiego dużej dowolności w utrzymaniu formy gawędy. Moim zdaniem - właśnie ta przyjęta przez autora forma bardzo dobrze się czyta.

    • 5 1

    • Zacznijmy od tego, czy te relacje w ogóle były pisane po polsku, czy po niemiecku? W jakim języku wypowiadali się bohaterowie artykułu?
      Po drugie, nie zapominajmy, że język polski zmienił się mocno od tamtych czasów. Przykładowo, wtedy pisano radjo, studjo, patjo itd - dopiero później zamieniono "j" na "i" i dokonano wielu innych zmian.
      Po trzecie, każdy region Polski ma swoją specyfikę językową - dialekt, gwarę (nie mylić z językiem kaszubskim, który jest odrębnym, choć mocno pokrewnym językiem zachodniosłowiańskim/lechickim).
      Poza tym każdy region ma do dziś swoją specyfikę - przed wojną znacznie mocniej było słychać regionalizm warszawski, wileński, lwowski, mazurski, pomorski, itd. Dzisiaj te różnice, niestety lub stety, zanikają.
      I wreszcie, na Pomorzu w latach 1920x mocno odczuwalne były skutki germanizacji. Wielu mieszkańców Pomorza mówiło mieszanką polsko-kaszubsko-niemiecką. Zanim więc ktoś skrytykuje autora tego ciekawego artykułu, powinien się bliżej zapoznać z tematem.
      PS. niektórych "archaicznych" form można do dziś używać całkowicie poprawnie - doń, zeń, nań, odeń, "byś zrobił" zamiast "zrobiłbyś", "żem poszedł" zamiast "że poszedłem" - przykłady można mnożyć. Sam czasem tak mówię.

      • 2 0

  • ciekawa historia

    Ciekawa historia, ale przydałby się jeszcze opis po polsku na tym kamieniu.

    • 1 0

  • Fajne

    Dlaczego ci Niemcy mówią jakby zza Buga były?

    • 4 0

  • Fajna historia, szkoda, że słabym polskim napisana...Nie odnoszę się bynajmniej do fragmentu, w którym specjalnie stylizowano na gwarę.

    • 1 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7

20 zł
spacer

Majówka z Twierdzą Wisłoujście

35 zł
w plenerze, wykład / prezentacja, warsztaty, pokaz

Gdynia wielu narodowości

spotkanie, wykład

Sprawdź się

Sprawdź się

Jak nazywa się najstarszy dom mieszkalny w Gdańsku?

 

Najczęściej czytane