Kontynuujemy naszą wycieczkę do XVIII wieku z naszym przewodnikiem, Johannem Bernoullim. Ten niezwykle błyskotliwy uczony pozostawił po sobie dzienniki opisujące swoje liczne podróże. Wśród nich znajduje się niezwykle barwna i obszerna relacja z Gdańska, która posłuży nam za punkt wyjścia. Dzisiaj pójdziemy na spacer po gdańskich wałach i ich najbliższych okolicach.
tak, oglądałem ich całe mnóstwo
64%
tak, ale nie widziałem ich zbyt wielu
31%
nie, bo mieszkam w Gdańsku od niedawna
2%
nie, bo nie interesuje mnie to
3%
Johann Bernoulli, który został nominowany przez króla Prus
Fryderyka Wielkiego na członka Akademii w Berlinie i profesora matematyki na tamtejszym uniwersytecie, wybrał się w 1777 r. do Petersburga. Tam, w stolicy rosyjskiego imperium, wykładowcą i członkiem Cesarskiej Akademii Nauk był jego stryj,
Daniel Bernoulli.
Podczas podróży z Berlina, przez Szczecin, do Petersburga matematyk przejeżdżał również przez Prusy Królewskie. Szczególne wrażenie zrobił na nim Gdańsk: jego mieszkańcy, zabytki, biblioteki czy prywatne kolekcje.
Czytaj również: Historia gdańskich bastionówSwoje wrażenia opisał w kilku tomach jako
"Reisen durch Brandenburg, Pommern, Preussen, Curland, Russland und Pohlen, in den Jahren 1777 und 1778" (pol. Podróżowanie przez Brandenburgię, Pomorze, Prusy, Kurlandię, Rosję i Polskę, w latach 1777 i 1778).
Podczas swoich kolejnych podróży Bernoulli zwiedził dużo większą część Rzeczpospolitej, jednak my skupimy się na roku 1777. W dzisiejszym artykule będziemy towarzyszyć Bernoulliemu w spacerze po miejskich wałach i ich najbliższej okolicy.
W okolicach Długich Ogrodów
Bernoulli miał to szczęście, że miasto poznawał również dzięki pomocy samych gdańszczan. Zajrzyjmy do relacji matematyka:
- 10 lipca. Piękny poranek skłonił mnie do zaakceptowania zaproszenia pana Schefflera, który zaoferował się oprowadzić mnie po miejskich wałach. Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego towarzysza, bowiem pan Scheffler jest dobrze zaznajomiony z tymi doskonałymi fortyfikacjami, jak również z samym miastem. Jego ród wydał na świat wielu utalentowanych inżynierów, do których można zaliczyć jego szacownego ojca, który jest kapitanem gdańskiego garnizonu; wydaje się więc, że ten przebłysk geniuszu jest w tym wypadku dziedziczny.Pana Schefflera już znamy z poprzednich artykułów. Chodzi o doktora
Johanna Petera Ernsta Schefflera, który oprócz medycyny zajmował się również historią naturalną. Był zapalonym mineralogiem, znanym gdańskim kolekcjonerem naturaliów i człowiekiem związanym z Komisją Kruszcową, czyli pierwszą w Polsce państwową służbą geologiczno-górniczą.
Natomiast jeżeli chodzi o wspomnianego ojca, skonsultowałem się z
Krzysztofem Kucharskim, popularyzatorem nauki i ekspertem od gdańskiej wojskowości XVIII wieku. W źródłach znajdujemy
Johanna Gottfrieda von Schefflera, dowódcę 7 kompanii gdańskiego regimentu garnizonowego. Ruszajmy zatem w drogę!
- Taki spacer, który zabiera więcej niż dwie godziny i wymaga krótkiej przeprawy łódką przez Motławę, jest niezwykle przyjemny, jeżeli ktoś lubi wspaniałe i zróżnicowane krajobrazy; zobaczyć można wiele pięknych ogrodów wokół miasta, wśród których wymienić trzeba ten należący do hrabiego Mniszcha i pałac konsula Imperium Rosyjskiego, gdzie budynki jednocześnie są niezwykłe z powodu swojej urody, jak i współczesnej konstrukcji - relacjonował Szwajcar.Panowie zawędrowali w rejon Długich Ogrodów, które w tamtym czasie rzeczywiście wciąż były "zielonymi płucami miasta". Wśród obiektów znajdujących się w tym rejonie Bernoulli wspomina o dwóch, które niestety nie przetrwały do dnia dzisiejszego. Pierwszym z nich jest pałac, którego właścicielem był marszałek
Jerzy August Mniszech, jeden z najbogatszych ludzi ówczesnej Polski i wpływowego polityka z otoczenia króla
Augusta III Sasa.
Pałac został ukończony w połowie XVIII wieku na miejscu kilku wykupionych parcel. Gmach miał kształt podkowy. Przy nim powstały budynki gospodarcze oraz, przede wszystkim, przepiękne założenie ogrodowe. Chociaż sam Mniszech w swojej gdańskiej rezydencji przebywał tylko raz, w rękach rodziny posesja znajdowała się niemal do końca stulecia.
Później pałac zmieniał właścicieli, ale w XIX wieku jego przeznaczenie splotło się głównie z wojskiem: urządzono tutaj siedzibę komendanta pruskiego garnizonu. Niestety, budynek został rozebrany z 1905 r. Przetrwał jeden, niewielki relikt dawnego założenia. To fragment muru na rogu ulic
Długie Ogrody oraz Krowoderskiej. Ogród znajdował się w rejonie dzisiejszego Parku św. Barbary.
Drugim obiektem był pałac rosyjskich rezydentów w Gdańsku, który znajdował się pod dawnym numerem 74. Dzisiaj jest to rejon pomiędzy ulicami Seredyńskiego oraz Długa Grobla. Obce państwa często utrzymywały swoich dyplomatów w Gdańsku, aby dbali oni o interesy swoich monarchów i informowały władze o najświeższych nowinach z Rzeczpospolitej.
Gdańsk, który do drugiej połowy XVIII wieku wciąż był największym miastem Rzeczpospolitej - większym nawet niż Warszawa! - nadawał się do tego znakomicie. Gmach, który służył rosyjskim dyplomatom aż do... 1941 r., uległ zniszczeniu pod koniec II wojny światowej.
Szybki wypad na Angielską Groblę i rzut oka na ogrody
Będąc w okolicy, panowie zboczyli ze swojej trasy po wałach, aby zajść na Angielską Groblę.
- Niezwykły w inny sposób jest nieco zabawny gmach pewnego polskiego szlachcica, który wraz z ogrodem znajduje się przy tak zwanej Angielskiej Grobli (uroczej alei, dla której nieco zboczyliśmy z naszej trasy) - pisał Bernoulli.Grobla Angielska już w średniowieczu była rejonem, w której osiedlali się angielscy kupcy. Kiedy usypano wał przecipowodziowy, ulicę wzdłuż niego nazwano Angielską Groblą. Kiedy przebywał tutaj Bernoulli, w rejonie między ulicami Długa Grobla a Dziewanowskiego znajdowały się łąki, wyżej zaś plac, na którym browarnicy przechowywali drewno.
Wzdłuż Angielskiej Grobli rosły drzewa, a obok przepływały relikty starych kanałów, zasypane dopiero stulecie później. Według tzw. planu Gersdorffa, drzewa kończyły się na rogu ulic
Angielska Grobla i św. Barbary.
Nieco problemów nastręcza identyfikacja domu, o którym pisał Bernoulli. Jest to najprawdopodobniej barokowy Dom pod Murzynkiem, oficjalnie przynależący do ul. Szafarnia. Zbudował go w 1728 r. kamieniarz
Krzysztof Strzycki. Jednak nie był on "polskim szlachcicem". Być może Bernoulliego zmyliło nazwisko?
- Minęliśmy również sąsiadujące ze sobą ogrody słynnych naturalistów; Breyne'a i Kleina (...). Rządzący teraz król Prus odwiedził ogród w 1740 r. w drodze do Królewca, i zostały mu ofiarowane ziarna kawy, które zostały tutaj właśnie wyhodowane, co król przyjął z radością. Przez długi czas musiało to być niezwykle komfortowe, że Breyne i Klein mieli swoje filozoficzne samotnie tak blisko siebie - wspominał podróżnik.
Bernoulli, jako prawdziwy miłośnik nauki, zwrócił uwagę na dwa ogrody botaniczne, należące do
Johanna Philippa Breyne'a (1680-1764) oraz
Jacoba Theodora Kleina (1685-1759).
Johann Philipp - syn Jacoba, również znanego badacza - założył na
Brabanku miejsce, gdzie mógł hodować wybrane przez siebie rośliny i jednocześnie realizować się w swojej miłości do przyrodoznawstwa. Działkę w posagu wniosła jego żona Konstancja, z domu Ludewig.
W XVIII wieku nad brzegiem kanału pojawiło się wiele domków z ogrodami. Ten należący do Breyne'a znajdował się mniej więcej w połowie ulicy. Gdańszczaninowi udało się na Brabanku wyhodować wiele egzotycznych roślin, co z pewnością odbiło się w mieście szerokim echem. Na pewno należał do nich banan, cereus amerykański oraz ananas, na którego cześć córka przyrodnika, Anna Renata, napisała nawet wiersz.
Jego fragment przytaczam za
Katarzyną Pękacką-Falkowską:
- Niedawno ukazał się mym oczom król owoców, szlachetny ananas; był naprawdę wspaniały i cieszył wzrok, gdy przyniesiono go nam z naszego ogrodu; patrzyłam nań z przyjemnością i myślałam: wyborna roślino, jesteś godna, aby przyglądać się tobie z uwagą i w skupieniu ku chwale twego Stwórcy.Z kolei Klein założył swoją pracownię i szklarnię w rejonie Długich Ogrodów. Wyhodował w nim owoce krzewu kawowego, a miejsce odwiedził nie tylko Fryderyk II, ale również car Piotr I! Zarówno Breyne, jak i Klein, zostali uhonorowani tak, jak na przyrodników przystało. Nazwisko tego pierwszego dało nazwę rodzajowi roślin Breynia. Z kolei na cześć Kleina, który pierwszy opisał tę roślinę z Wysp Kanaryjskich, nadano jej miano Cacalia Kleinia.