• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Sopockie duchy, płonące czaszki i opowieści wyssane z palca

Tomasz Kot
31 października 2015 (artykuł sprzed 8 lat) 

Każde miasto ma swoje mity i opowieści o duchach, nawiedzonych miejscach, strasznych historiach. Wiele z tych podań, nim osiągnie postać kanoniczną, przechodzi przez stadium legendy miejskiej i zaczyna funkcjonować niezależnie od jej twórców i wydarzeń, których jest odbiciem. Najlepiej szukać takich historii jeżdżąc czarną wołgą.



Czarna wołga z piekła rodem

Czarnej wołgi nie mogło zabraknąć i w Sopocie. Jak głosiły przekazy sopocian, w latach 60. i 70. samochód ten z białymi firankami i bez tablic rejestracyjnych jeździł po zmroku głównie po alei Niepodległości zobacz na mapie Sopotu, Wejherowskiej zobacz na mapie Sopotui Dzierżyńskiego (dziś to ul. 3 Maja zobacz na mapie Sopotu). W różnych wariantach jeździli nią partyjni dygnitarze, esbecy, wampiry, a nawet... księża i Żydzi.

Pasażerowie socjalistycznej limuzyny mieli porywać dzieci. Po co? Żeby sprzedawać ich krew, m.in. umierającym towarzyszom zarówno rodzimym, jak i tym zza wschodniej granicy albo bogatym Niemcom, chorym na białaczkę.

Czarna wołga to "bohaterka" jednej z najpopularniejszych miejskich legend z czasów PRL. Legenda doczekała się także swojej sopockiej wersji. Czarna wołga to "bohaterka" jednej z najpopularniejszych miejskich legend z czasów PRL. Legenda doczekała się także swojej sopockiej wersji.
Sporo wskazuje na to, że historia o ciemnych mocach jeżdżących w czarnych pojazdach z firankami przywędrowała do nas z Bułgarii, wzbogacając się po drodze w rozmaite treści. W tym kraju bowiem partyjni dygnitarze powszechnie korzystali z czarnych wołg z firankami w oknach. W innych krajach demokracji ludowej (poza ZSRR) raczej firanek nie zakładano.

Inna możliwość to autentyczna historia z lat 60., gdy w Warszawie pewna kobieta uprowadziła kilkuletnią dziewczynkę. Zrobiła to, ponieważ chciała mieć zdrowe dziecko (jej córka była niewidoma). Porywaczkę i zdrowe dziecko szybko znaleziono, jednak w gazetach pojawiło się zeznanie świadków, którzy jakoby widzieli porywaczkę wraz z dzieckiem wsiadająca do czarnej wołgi. Pojazdu i kierowcy nigdy nie znaleziono.

Informacja mogła być fałszywa, mogła to być po prostu wołga-taksówka. Samochodów tej marki jeździło wówczas w Polsce dużo. Ale złowrogi czarny pojazd produkowany przez Rosjan miał szanse na stałe zagościć w katalogu polskich strachów (ciekawe, że taka złowroga sława nie przylgnęła do Warszawy, pojazdu również teoretycznie made in ZSRR, teoretycznie - bo oba pojazdy były żywcem zerżnięte z pojazdów amerykańskich).

Na początku XXI wieku historia powróciła. Tyle, że w nowszej wersji czarnym BMW jeździł szatan o wyglądzie skinheada, mordujący przypadkowo napotkanych ludzi.

Aleja wisielców

Jedna z najstarszych sopockich legend miejskich pochodzi jeszcze sprzed II wojny światowej i dotyczy funkcjonującego w mieście kasyna. Sopot, wchodzący wówczas w skład Wolnego Miasta Gdańska, nazywany "Monte Carlo północy", był mekką wszelkiej maści hazardzistów. Po obu stronach granicy funkcjonowały opowieści o fantastycznych sumach przegrywanych i wygrywanych w sopockim kasynie. O zastawianiu całych majątków, żon, córek, biżuterii przez polskich i pruskich wielmożów, fabryk przez przedsiębiorców itd.

Zdarzały się oczywiście samobójstwa nieszczęśliwie przegranych. Akt rozpaczy najczęściej odbywał się w pokoju hotelowym, ale niektórzy szli na molo, na tzw. deskę, by wykonać ostatni skok do Bałtyku. Inni mieli się wieszać w jednej z alejek prowadzących do kasyna zobacz na mapie Sopotu, którą z czasem nazwano "aleją wisielców". Według opowieści z lat 30. i 40., codziennie o świcie pracownicy służb miejskich mieli odcinać zwłoki nieszczęśników, by zawieźć je do kostnicy.

Co ciekawe, legenda ta funkcjonowała intensywnie również w PRL, gdy po kasynie zostało jedynie wspomnienie.

  • Stoły do ruletki w sopockim kasynie.
  • Sala ze stołami do gry w bakarata.
  • Wejście do kasyna znajdowało się tuż obok głównego wejścia do hotelu.
  • Kasyno w Hotelu Grand na przedwojennej pocztówce z Sopotu.
Ile było w tym prawdy? Gdyby brać pod uwagę liczbę wisielców podawanych w opowieściach, to nieboszczycy z sopockiej alejki wypełniliby spory cmentarz, a na sopockim dworcu co kilka dni trzeba by ładować do wagonów serie zalutowanych trumien z samobójcami do Warszawy, Łodzi czy Berlina. Poza tym, rozpisywałaby się o tym niemiecka i polska prasa bulwarowa.

Tymczasem raporty policji Wolnego Miasta Gdańska i księgi sopockiego Urzędu Stanu Cywilnego, w której odnotowywano zgony, także nie wspominają o epidemii samobójstw, a raczej o pojedynczych przypadkach. Nawet jeśli samobójstwa i niewyjaśnione zgony zdarzały się w Ostseebad Zoppot częściej niż w innych kurortach, nie przybrało to jednak nigdy rozmiaru masowej plagi, do jakich urosło w opowieściach.

W prasie polskiej z tamtego czasu raczej znajdziemy wzmianki o bojkocie grających, ujawniano nawet ich nazwiska. W tego typu działaniach celowały polskie organizacje związane z endecją, która ogłosiła bojkot sopockiej jaskini hazardu. Różnej maści prawicowi aktywiści przyjeżdżali pod sopockie kasyno, zaczepiali wchodzących tam Polaków i informowali ówczesne tabloidy o nazwiskach grających.

Wojskowi i wyżsi urzędnicy polscy mieli kategoryczny zakaz gry w kasynie. W mieszkaniu naprzeciw wejścia do kasyna, które znajdowało się w ówczesnym Domu Zdrojowym, ulokowany był agent polskiego wywiadu, który przekazywał Wysokiemu Komisarzowi RP w Gdańsku raporty z dokładnymi danymi: kto z polskich urzędników nawiedza kasyno, w jakim towarzystwie i jakie sumy przegrywa.

Było to o tyle uzasadnione, że kasyno i pobliski Grand Hotel były rezydencjami niemieckiego wywiadu wojskowego Abwehrstelle (ponoć podczas remontów słynnego hotelu przeprowadzanych po 1989 r. odkryto w ścianach gmachu kilometry kabli i elementy aparatury podsłuchowej zarówno poniemieckiej, jak i tej zakładanej tam po wojnie przez SB). Przegrywający, za spłatę długów częściej skłonni byli podjąć współpracę z obcym wywiadem niż targnąć się na własne życie.

Grób brata Stalina

Kolejną sopocką legendą, nawiązującą do poprzedniej, było istnienie cmentarza dla samobójców z kasyna w Parku Północnym. Wspomniany cmentarz mieścił się ponoć na podmokłym terenie miedzy skarpą a parkiem w okolicach Kamiennego Potoku.

Cmentarz miał rzekomo zostać zniszczony tuż po wojnie przez komunistów, którzy chcieli zatrzeć po nim wszelkie ślady. Dlaczego? Otóż na cmentarzu miał spoczywać ponoć brat Józefa Stalina, który w sopockim kasynie przehulał wszystkie pieniądze przeznaczone na sowiecki przemysł zbrojeniowy. Kamieni z nagrobków użyto z kolei w ogrodzie willi marszałka Michała Roli - Żymierskiego przy ul. Jana Kilińskiego 12 zobacz na mapie Sopotu.

Oczywiście Stalin nie miał brata, a przynajmniej takiego, który przeżyłby dzieciństwo. Trudno sobie wyobrazić także, aby władze Sopotu zezwoliły na pochówki w parkowym bagnisku, przez które przepływają strumienie uchodzące do zatoki. O kamiennych nagrobkach spłukanych do cna samobójców nie warto nawet wspominać, bo kto niby miałby za nie zapłacić?

Duchy tańczące

W kurorcie straszyło od zawsze. Stare kamienice, zapomniane historie miłosne, hazard, tragiczne koleje wojny sprawiły, że miejsc, w których pojawiają się goście z zaświatów jest sporo. Dzięki Elżbiecie Zarzyckiej, gdańszczance i tłumaczce języka szwedzkiego, miasto wzbogaciło się o kolejną, niezwykłą historię o duchach.

Na początku lat 80., w budynku przy ul. Władysława Jagiełły 10 zobacz na mapie Sopotu, mieścił się ośrodek wczasowy Dzierżoniowskich Zakładów Przemysłu Bawełnianego "Silesiana". Po sezonie stał pusty. Zimą 1983 r. miała go pilnować pani Elżbieta - w zamian za lokum.

Budynek przy ul. Jagiełły 10, w którym przed wojną mieszkała żydowska rodzina. Budynek przy ul. Jagiełły 10, w którym przed wojną mieszkała żydowska rodzina.
Kobieta mieszkała w małym pokoju, na pierwszym piętrze, w lewej części budynku. Każdej nocy dobiegały ją odgłosy kroków dochodzących ze strychu. Na początku myślałam, że to efekt silnego wiatru. Jednak kroki były coraz wyraźniejsze, ponadto miała nieprzyjemne wrażenie, że jest obserwowana. Pewnej nocy miała wyrazisty sen, w którym dookoła niej tańczyły postacie przypominające modlących się Żydów. To sprawiło, że się wyprowadziła.

Jej miejsce zajął mężczyzna imieniem Fred. Po kilku nocach wypełnionych niewytłumaczalnym hałasem zza sufitu, uzbrojony w latarkę postanowił spenetrować strych. Spadł jednak - lub jak twierdził, został zrzucony ze schodów przez niewidoczną siłę - i zwichnął nogę.

Intrygujące jest zestawienie opowieści Elżbiety Zarzyckiej z fragmentem artykułu Hanny Domańskiej poświęconej ulicy Jagiełły. W 20-leciu międzywojennym posesja pod numerem 10 należała do żydowskiego kupca Lazara Goldfarba. Prowadził on z bratem lub synem Dawidem handel sadzonkami koniczyny i chmielu. Goldfarbowie urządzili sobie - w kopule narożnej wieżyczki, obok której po latach zamieszkiwała Elżbieta Zarzycka - namiot. W kopule zamontowali otwieraną klapę, dzięki czemu widać było niebo. Namiot służył do modłów i poczęstunku w czasie święta Sukkot, zwanym również Świętem Szałasów. Wyznawcy judaizmu upamiętniają w ten sposób wędrówkę ludu Izraela przez pustynię ku Ziemi Obiecanej.

Dziś w budynku mieści się Izba Notarialna w Gdańsku. Pilnujący obiektu ochroniarz twierdzi, że żadnych podejrzanych odgłosów i innych zjawisk nie słyszał.

Upiorne dynie i złoto pod Smolną

Od połowy lat 50. pojawiały się również wieści o latających czaszkach straszących na cmentarzach w kurorcie. Niezwykłość w relacjach przerażonych sopocian polegała na tym, że wspominali oni o ognistych trupich głowach unoszących się w powietrzu.

Okazało się, że już w latach 50. spragnieni wrażeń młodzieńcy straszyli przechodniów dyniami z wyciętymi oczami i szczerbatym uśmiechem. W środku dyni umieszczali świecę, z takim rekwizytem czaili się na którymś z cmentarzy lub za płotem nieczynnej nekropolii żydowskiej, przy której biegła przez las ścieżka łącząca ulicę Malczewskiego z ul. 23 Marca zobacz na mapie Sopotu. Wystarczyło w odpowiednim momencie o zmierzchu wystawić zza drzewa tak spreparowaną "czaszkę" lub umocować ją na sznurze i podciągać siedząc na drzewie. Efekt był tym lepszy, że o anglosaskim Halloween mało kto wtedy jeszcze słyszał.

Sopocka synagoga została rozebrana w latach 30. Gruz po jej rozbiórce mógł zostać użyty do utwardzenia dróg w kurorcie. Sopocka synagoga została rozebrana w latach 30. Gruz po jej rozbiórce mógł zostać użyty do utwardzenia dróg w kurorcie.
W legendach miejskich najbardziej pociągające jest to, że tkwi w nich jakieś ziarenko, haczyk, coś co powoduje, że zaczynamy się zastanawiać, czy jest w tym element prawdopodobieństwa. Kilka lat temu pewien człowiek, którego rodzina mieszka w Sopocie od przedwojnia twierdził, że żużel na ul. Smolnej zobacz na mapie Sopotu, którym podczas budowy ją utwardzono, pochodził ze spalonej sopockiej synagogi, który został tam rozsypany przez SA-manów w 1938 roku. Mało tego, popiół miał zawierać stopione grudki złota pochodzące z precjozów synagogalnych.

Jak było - nie wiadomo. Faktem jest, że ulica Smolna powstała w drugiej połowie lat 30., a gruz ze spalonej przez Niemców synagogi usuwało miasto, więc mogło go w ten sposób wykorzystać...

Czytaj także: Legendy sopockie i gdyńskie: ten poważne i te z przymrużeniem oka

Opinie (71) ponad 20 zablokowanych

  • Sopot ul. 3 Maja 45 - piekna kamienica...w dzieciństwie omijaliśmy to miejsce szerokim łukiem (4)

    Podobno ludzie, którzy tam mieszkali bawili się w seanse spirytystyczne. Kiedyś przekombinowali - przywołali coś, co nie chciało odejść. Duch miał podążać za nimi do każdego kolejnego miejsca zamieszkania.. Nie wiem co teraz dzieje się pod tym adresem i kto tam mieszka. Myślę, że duch polazł gdzieś dalej za tamtą rodziną...

    • 42 7

    • pod 45 mieszkała rodzina Afanasjewa (2)

      z tego co pamiętam, o duchach w tym miejscu nic mi nie wiadomo ;)

      • 16 1

      • Niewykluczone, że była to opowieść, którą straszono łatwowierne dzieciaki..:) (1)

        niemniej unikalismy tego miejsca jak ognia. Ten budynek ma w sobie coś niesamowitego - łatwo było poddać się nastrojowi grozy..:)

        • 19 0

        • co prawda to prawda, jedna z ladniejszych willi w sopocie :)

          • 15 1

    • duży palec

      wyssane ze srodkowego palca

      • 0 8

  • Jagiełły 10 (5)

    Dziękujemy, że dbaliście o naszą własność. Wracamy niebawem.

    • 41 24

    • hajli hajlu hajla, lalala (2)

      skini mają naprawdę małe pindolki.

      • 6 10

      • Przynajmniej Cię nie boli. (1)

        • 3 1

        • wchodze w to!

          • 0 0

    • własność to kradzież

      • 0 0

    • wracajcie

      s*******y. wlasnosc to wlasnosc

      • 0 1

  • (3)

    Kiedyś czarna wołga,teraz to ja się boję gdy widzę czarnego golfa 3 z matowym lakierem 1.9 turbo dajrekt indżekszyn wersja bon jovi

    • 91 7

    • To pij melisę. (2)

      • 10 18

      • pije maslanke (1)

        • 1 0

        • taa od "kolegi" ... ;)

          • 0 0

  • Pamiętam z przełomu lat 80/90 legendy o kaplicy przy cmentarzu komunalnym (idąc na brodwino ten po prawej) (8)

    W starej kaplicy która obecnie jest zabita dechami, a wejście chyba nawet zamurowane miały rzekomo odbywać się czarne msze organizowane przez satanistów, ponoć nawet kiedyś miała się zarwać podłoga, ktoś miał wpaść i zatruć się trupim jadem :)

    • 31 1

    • na cmentarzu komunalnym na Malczewskiego, bralem swojego pierwszego kwasa w życiu

      Właśnie w święto zmarłych. Był to najlepszy kwas w życiu. Może dlatego że był to mój pierwszy kontakt z dragami w życiu.

      • 11 27

    • ja tam wchodziłem zaglądałem przez dziurę w ścianie

      pamiętam wnętrze z trumnami i było widać ze niektóre są uszkodzone i wystają szkielety....
      Teraz są wszystkie dziury zamurowane

      to były lata 80 jak chodziłem na religię do kościoła przez las.

      najlepsze było jak nadchodziła jesień i wracało sie po ciemku przez cmentarz, naszym zajęciem było regularne straszenie koleżanek i wyskakiwanie po ciemku zza nagrobków :D:D:

      • 13 1

    • to prawda

      • 2 0

    • (2)

      Teraz wiem, że ta kaplica to grobowiec rodziny Herbstów. Też tam byłem w połowie lat osiemdziesiątych. Na końcu kapicy kręconymi schodami schodziło się do miejsca złożenia trumien. Trumny były, z jednej wyciągnięto ciało,które leżało na ziemi przed wejściem. Sam korpus bez głowy, z odciętymi(urwanymi) stopami i dłońmi. Dziecięca ciekawość nas tam pchała i sprawdzenie kto odważny. Dzisiaj mi wstyd - bezczeszczenie miejsca pochówku. Przepraszam.

      • 10 0

      • No fajnie (1)

        Ja miałam zbyt dużego pietra, żeby dać się namówić i tam wejść. Słyszałam o czarnych mszach, o odsłoniętych zwłokach. I faktycznie chłopacy wiecznie tam czatowali jesienią, żeby dziewczyny nastraszyć. Do dzisiaj pamiętam ucisk w gardle ze strachu...To były czasy...

        • 3 1

        • pozniej tez bylo nielekko

          sam spotykalem dziewczyny, ktorym drgaly kolana. Mimo wszystko dawalismy razem radę.

          • 0 1

    • KAPLICA HERBSTÓW

      czyli nazywajmy miejsca ich nazwami i chodzi tu o Kaplice Herbstów ktora znajduje sie na jednym z tarasow cmentarza Komunalnego po prawej stronie idac w strone Brodwina miedzy obecna kapica (nowa) a kosciolem ... po drodze mozna znalesc nagrobki rodziny slynnego architekta Sopotu i Gdanska Adolfa Bielefeldt-a ...

      • 0 0

    • chodzi ci o tą starą budowlę ?

      Chodzi ci o tą starą budowlę, znajdującą się na takim wzniesieniu, którą widzi się idąc cmentarzem.? Nie raz zastanawiałem się czemu jest opuszczona, nie powiem robi dość tajemnicze wrażenie.

      • 0 0

  • W Sopocie jest urokliwy mostek nad doliną za Dworkiem Sierakowskich (8)

    w połowie lat 90tych chodziliśmy tam ze znajomymi palić leczniczą marihuanę. Potem przestaliśmy, bo po drugiej stronie doliny, na schodach stał całymi dniami facet i dzwonił na policję, jak tylko poczuł zapach ziół.
    Facet już nie żyje, ale duch ciągle tam stoi i dzwoni.

    • 82 3

    • ciągle nie może uzyskać połączenia (3)

      • 16 2

      • jak takiś odważny to idź tam na mostek i spróbuj zapalić. (2)

        • 17 1

        • (1)

          Hehehehe
          Dobre

          • 12 1

          • ssss

            na szybkości mozna jakieś wiadro zmontować ;)

            • 5 1

    • hahah (3)

      Czym dzwonił? Chyba jajami.....bo wtedy komórek nie bylo

      • 16 3

      • w polowie lat 90-tych byly telefony sateliatarne (1)

        ale byly tez gesto rozsiane automaty telefoniczne w budkach i pod takimi kloszami.

        • 4 1

        • właśnie

          • 0 0

      • W połowie 90'tych funkcjonowała analogowa sieć komórkowa Centertela.
        Telefony miały postać niezbyt dużej, za to ciężkiej walizeczki a hitem był telefon Maxon, bez walizeczki, juz mieszczący się w dłoni.

        • 13 0

  • Jest taka współczesna legenda, że sopocka policja wywozi ludzi do lasu i straszy ich bronią (3)

    To taka sopocka (może nie tylko) praktyka na meneli

    • 36 1

    • Kilkanaście lat temu był kłopot z policją w Sopocie (1)

      napadała ludzi za byle pierdoły i tłukła. Nie wiem jak jest teraz, czy wprowadzili jakieś badania psychologicznie w końcu w policji.

      • 20 1

      • swoich nigdy nie badali

        • 3 1

    • to nie legenda:)

      Uwierzcie że nie:)

      • 7 1

  • (2)

    Świetny artykuł, chętnie poczytałbym o miejskich legendach w Gdyni.

    • 29 6

    • jedną słyszałem- do urzędu miejskiego zatrudnili kogoś bez znajomości

      • 40 1

    • ja znam jedną

      o duchach samolotów na lotnisku

      • 7 3

  • Franek (3)

    Najlepsze i niezapomniane byly ,,bilardy u franka ,, na monciku . W latach 80-tych miejsce spotkan miejscowej smietanki . Celem naszej integracji bylo wyczyszczenie naszego kurortu z zolto - niebiskiej zarazy . Praca organiczna przyniosla nadspodziewane efekty . Juz nigdy pozniej gangrena sie nie reaktywowala !!!!!

    • 12 27

    • Super. W takim razie: Chwała Wielkiej Polsce

      • 2 5

    • Oi pamiętam.

      • 1 1

    • pozdro sopockie menele

      ''miejscowej śmietanki ''dobry jesteś , chyba miejscowych meneli co kitrali się po knajpach i chowali swoje biało-zielone szale aby w swoim własnym mieście nie dostać od żółto-niebieskiej Hordy po mordzie....

      • 5 5

  • Nam nie straszne szkopskie czołgi, my się boim czarnej Wołgi :)

    Tak kiedyś było we wojsku :)

    • 13 3

  • jedna z takich opowieści nosi tytuł (2)

    "Niewinny Karnoś"

    • 35 14

    • ja tam słyszałem o

      "Bździulke montażyta nagrań "czy to ta sama opowieść ?

      • 3 8

    • : ))) Dobre!

      Poczucie humoru to jest to; )

      • 4 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7

20 zł
spacer

Sprawdź się

Sprawdź się

W których miasta trwały główne protesty i demonstracje?

 

Najczęściej czytane