- 1 Nazistowski ośrodek w żydowskiej willi (145 opinii)
- 2 "Bombowe" wojny gangów na zdjęciach (204 opinie)
- 3 Historia odbudowy Wrzeszcza po wojnie (100 opinii)
- 4 Najlepsza pamiątka z Gdyni? Torpeda! (4 opinie)
- 5 Hotel Grand w Sopocie zmieni właściciela? (98 opinii)
- 6 Okręt Sokół zwiedzimy przed wakacjami (98 opinii)
Politrucy w Polskiej Marynarce Wojennej
Oficer morski musi posiadać niezbędne wykształcenie oraz odpowiednią, określoną przepisami, praktykę morską, z której wynika jego doświadczenie. Nie zawsze jednak tak było. Po II wojnie światowej w Wojsku Polskim i w samej Marynarce obok oficerów posiadających te cechy pojawili się "politrucy", czyli oficerowie polityczni.
Po zakończeniu II wojny światowej Polska nie była całkowicie wolna i nieodległa. Od ZSRR zależne były polskie władze, cywilne i wojskowe, w kraju stacjonowała Armia Czerwona (od 1946 r.: Armia Radziecka).
Jeszcze podczas tworzenia polskich oddziałów w ZSRR, stojąca na czele polskich komunistów Wanda Wasilewska, zwróciła uwagę Stalina na to, iż będzie w nich potrzebna ogromna praca polityczna. W polskich jednostkach miały więc powstać komórki polityczno-wychowawcze na wzór istniejących w jednostkach radzieckich.
Z tym nie chciał się zgodzić generał Zygmunt Berling. I tak w dowodzonej przez niego I Dywizji Piechoty, na mocy wydanego 14 maja 1943 r. rozkazu, sformowano wydział kulturalno-oświatowy. Niby niewielka różnica, ale Berling wierzył, że ta nazwa bardziej nawiązuje do polskiej tradycji wojskowej.
Jakie zatem zadania stawiano przed oficerami kulturalno-oświatowymi? Mieli oni dbać o odpowiednią - z punktu widzenia komunistów - postawę patriotyczną i obywatelską wśród żołnierzy oraz o ich morale i dyscyplinę.
Gdy zakończyły się działania wojenne okazało się, że polskie wojsko zmaga się z dużymi problemami kadrowymi. Tam początkowo nie bawiono się w żadne niedomówienia - do Wojska Polskiego wcielono radzieckich oficerów, którzy mieli nadzorować proces sowietyzacji polskiej armii.
Początkowo (od sierpnia do grudnia 1945 r.) dowódcą Marynarki Wojennej został radziecki kontradmirał Nikołaj Abramow, kluczowe stanowiska w sztabie również zajęli Rosjanie, m.in. szefem sztabu został kmdr Iwan Szylingowski. Zastępcą ds. polityczno-wychowawczych został Józef Urbanowicz.
Brakowało jednak wykwalifikowanych oficerów morskich. Misja wysłanego o Anglii kmdr Jerzego Kłossowskiego, który miał namówić oficerów i marynarzy walczących podczas wojny na okrętach przekazanych Polsce przez Brytyjczyków do powrotu, w przeważającej większości zakończyła się porażką. Dobrze pamiętali bowiem 17 września 1939 r. roku i Katyń.

W tym samy czasie trwała w wojsku intensywna praca ideologiczna i polityczna. Dziś tematy przeprowadzanych zajęć dla żołnierzy i przekazywane wówczas treści mogą co najwyżej wywołać uśmiech politowania, ale wtedy do śmiechu nie było nikomu.
Oto z jakimi wybranymi tematami musieli zmierzyć się w okresie września i października 1945 r. polscy żołnierze i marynarze. Warto zwrócić uwagę na fragment mówiący o tym, że "ZSRR nie wykorzystuje swej pozycji do uzależnienia od siebie innych narodów".
Dowódcy poszczególnych jednostek zaczęli dostawać nowych zastępców do spraw polityczno-wychowawczych. Nie inaczej było też i w Marynarce Wojennej.
Już wtedy zaczęło być aktualne słynne powiedzenie "nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera". Nowi niezwykle ważni dla ówczesnej władzy oficerowie cechowali się niekompetencją i niewiedzą (wówczas większość oficerów politycznych legitymowała się wykształceniem podstawowym i średnim), którą starali się ukryć butą, nieskalaną postawą marksistowsko-leninowską oraz ślepym oddaniem partii.
W Gazecie Morskiej z 1946 r. możemy wyczytać iż "stosunki między dowódcą a jego zastępca ds. polityczno-wychowawczych winny opierać się na stałym wzajemnym zrozumieniu i koleżeństwie."
Pytanie, jak można było to osiągnąć, skoro codzienna praktyka bardzo to utrudniała? Odwiecznym zwyczajem jest, że gdy okręt wpływa do zagranicznego portu, z wizytą kurtuazyjną do władz udaje się jego dowódca. W tamtych czasach na wizyty szła - jak ich nazywali marynarze - "wielka trójka", czyli dowódca okrętu, jego zastępca do spraw polityczno-wychowawczych oraz dowódca rejsu. Znowu, lekko ironizując, tylko jeden z nich był kompetentny, za to reszta była sprawdzona ideologicznie.
W końcu dostrzeżono przepaść w kwestii wykształcenia między prawdziwymi oficerami i oficerami politycznymi. Zarząd Polityczno-Wychowawczy podjął decyzję o utworzeniu specjalistycznych szkół, w których oficerowie polityczni mieli podnosić lub w ogóle zdobywać jakiekolwiek doświadczenie. Wśród nich były m.in. Szkoła Oficerów Polityczno-Wychowawczych i Centrum Szkolenia Oficerów Politycznych im. Ludwika Waryńskiego.
Najważniejsza była jednak Wojskowa Akademia Polityczna im. Feliksa Dierżyńskiego. Wybór samego patrona, który był polskim i radzieckim rewolucjonistą i politykiem, twórcą radzieckich służb bezpieczeństwa, wskazywał czego uczono w "Akademii". Absolwenci takich uczelni mieli cechować się według zapisów "wzmocnioną i pogłębioną świadomością demokratyczną oraz być merytorycznie przygotowani do pracy nad planowanym politycznym szkoleniem żołnierza w warunkach pokojowych".
Gdy kierownictwo powstałej w grudniu 1948 r. PZPR uznało, że oficerowie przedwojenni są nieprzydatni w nowych siłach zbrojnych, głównie z racji swojego pochodzenia i wyznawanych poglądów, zaczęły się ich prześladowania i procesy. Bardzo często brali w nich udział, albo inicjowali je właśnie oficerowie polityczni.

Trzeba jednak odnotować, że czytając wspomnienia niektórych oficerów liniowych z tamtych czasów, pojawiają się w nich także politrucy, którym zdarzyło się zachować po ludzku. Kmdr Zbigniew Szczepanek wspominał choćby porucznika Surowego, który wybawił swojego dowódcę kapitana Kosińskiego, przed odpowiedzialnością karną za utratę kotwicy na jego okręcie podwodnym ("i to za jedyne pół litra spirytusu").
Idąc dalej za tymi wspomnieniami trzeba opisać postać choćby kmdr L. Snopka, który w ówczesnych czasach nie bał się wziąć udziału w ślubie kościelnym jednego z oficerów, oraz kmdr. Władysława Dinwebela, który obok pracy politycznej, będąc byłym bosmanem na okrętach podwodnych, umiał nauczyć niejednej pracy pokładowej.
Funkcja oficerów politycznych została zniesiona wraz ze zmianami w polskiej armii w latach 90.
Gdyby jednak wśród naszych czytelników znaleźli się byli marynarze i oficerowi Marynarki Wojennej, którzy chcieliby podzielić się wspomnieniami ze współpracy ze swoimi Oficerami Politycznymi prosimy o kontakt m.lipka@trojmiasto.pl
Opinie wybrane
-
2022-09-17 09:16
Bardzo ciekawy artykuł - dzięki! (1)
- 29 1
-
2023-02-05 11:00
Wstarczy pojsc na AMW tam sa dumini ze swojej przeszlosci
ucza nadala
- 0 0
-
2022-09-17 22:34
W 1970 r zdawałem egzaminy w jednostce 555 na Helu egzaminy końcowe po zakończenu nauki w Szkole Morskiej. (4)
Kolega , który na egzaminie wspomniał o inwazji sowietów na Polskę 17.09.39 r nie zdał tego egzaminu. Trudno , było nam wytłumaczyć wyższość socjalizmu nad "zgniłym kapitalizmem", bo wcześniej odbyliśmy kilka rejsów do Europy Zachodniej. Wśród zdających po linii byli synowie generałów (wiceministra ) , pułkownik cenzury czy "kat stolicy" .
- 28 3
-
2022-09-18 15:08
Coś kręcisz (1)
Egzaminy po cywilnej Szkole Morskiej ( wtedy były tylko cywilna WSM i wojskowa WSMW) zdawałeś w jednostce wojskowej na Helu?
- 3 3
-
2023-02-04 14:27
Trepie nie masz racji. Ja tez wtedy bylem i zdawalem egzaminy.
Zdawalismy jako ostatni rocznik PSM. Byłem razem z Jurkiem Szcz... Który wspomniał o 17 września ! Wiceministrem MON był politruk Szyd.... , innym był syn kąta Warszawy Piotr Zara... ciekawostka. Uzywalismy slowa Pan a nie tow czy obywatel w stosunku do przełożonych.
- 0 0
-
2022-09-20 17:02
dziadek opowiadał o takim egzaminie który zdawał - jako że był też na zachodzie musiał opowiadać że był świadkiem inscenizacji kiedy to zmuszeni uciskiem robotnicy odgrywali sceny jakoby mieli przyjeżdżać do portu rzekomo własnymi samochodami i pili rozdaną im przez propagandzistów Coca Colę.
Ale oczywiście oni się nie dali na to nabrać idziadek opowiadał o takim egzaminie który zdawał - jako że był też na zachodzie musiał opowiadać że był świadkiem inscenizacji kiedy to zmuszeni uciskiem robotnicy odgrywali sceny jakoby mieli przyjeżdżać do portu rzekomo własnymi samochodami i pili rozdaną im przez propagandzistów Coca Colę.
Ale oczywiście oni się nie dali na to nabrać i wiedzieli że to wszystko inscenizacja i w odróżnieniu od żyjących w dostatku obywateli PRL, ci biedni robotnicy uciskani przez zgniły kapitalizm w rzeczywistości nie mieli niczego.- 4 1
-
2023-02-04 14:30
Leszek chyba to Twoj wpis.
Sama prawda. Jurkowi zaliczono odpowiedzi na dwa kolejne pytania i ostatecznie zaliczono egzamin. Razem z nim wtedy zdawałem. Andrzej
- 1 1
-
2022-09-18 14:50
W słowach
"ZSRR nie wykorzystuje swej pozycji do uzależnienia od siebie innych narodów" jest szczera prawda - uzależnienia narodów dokonywały gorliwe rodzime sługusy. Tyle że technologia była na sowieckiej licencji, wdrażana pod sowieckim nadzorem.
- 19 1
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.