• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

O bandzie, która łupiła gdynian

Tomasz Kot
2 kwietnia 2014 (artykuł sprzed 10 lat) 

Sposób działania tej bandy był dość wyrafinowany jak na czasy, w których działała i środowisko, z którego przestępcy się wywodzili. Skoki były zaplanowane, ich wykonanie poprzedzało rozpoznanie terenu i okoliczności. Może właśnie dlatego podczas napadów nie było ofiar śmiertelnych.



Grupa składała się początkowo z czterech, potem z siedmiu osób. Szefem i organizatorem był Jan Maks. Pochodzący z okolic Starogardu Maks jako nastolatek, czyli jeszcze przed wojną, przyjechał do Gdyni. Pracował jako pomocnik murarza na licznych przedwojennych budowach "miasta z morza i marzeń".

Podczas pracy na jednej z budów spadł z czwartego piętra razem z windą murarską. Przeleżał w szpitalu kilka miesięcy nim wrócił do zawodu.

W 1939 r. dostał się do niewoli, przez kilka lat przebywał w stalagu, a do Gdyni wrócił w roku 1943. Po kilku tygodniach został aresztowany i zmuszony do podpisania Volkslisty trzeciej kategorii. Miesiąc po podpisaniu dostał powołanie do Wehrmachtu i po krótkim przeszkoleniu trafił na front wschodni.

Nie był tam jednak długo, gdyż podczas prac przy budowie umocnień "przypadkiem" przebił sobie dłoń gwoździem na wylot, a po powrocie z lazaretu został poturbowany podczas ścinania drzewa. Jak sam potem przyznał, ranę na głowie powiększył bagnetem, by wyglądała groźniej. Odesłany ponownie na tyły, zaczął udawać chorobę psychiczną powstałą na skutek uderzenia w głowę.

Uznany za niezdolnego do służby frontowej został skierowany do niemieckiej marynarki handlowej. Pływał jako kucharz na statkach dowożących broń dla niemieckich żołnierzy w Norwegii i państwach bałtyckich. W 1944 r. jego statek został przez rosyjską łódź podwodną storpedowany i zatonął na wysokości Rygi. Maks po trzech godzinach w morzu został wyłowiony przez służby ratownicze. Znów został odesłany do szpitala. Zbiegł stamtąd i ukrywał się u rodziny pod Starogardem.

W maju 1945 r. wrócił do Gdyni. Początkowo pracował w ochronie transportów Państwowych Zakładów Samochodowych (PZS), następnie zatrudniony został jako dowódca warty w Morskim Instytucie Rybackim.

Jeszcze w PZS los styka go z Janem GrabuckimRufinem Lentewiczem. Zaprzyjaźniają się. Po powrocie do Gdyni natyka się na Alfonsa Oskrobskiego, którego zna od wczesnej młodości.

Banda Maksa

W październiku 1945 r. Maks razem z Grabuckim i Lentewiczem oraz kilkoma innymi osobami jadą do znanej hersztowi wsi Leśna Jania (powiat Smętowo Graniczne). Wkraczają do gospodarstwa Pawła Elbickiego. Terroryzują go bronią palną, a z obejścia zabierają krowę z cielakiem, świnie oraz kury i gęsi. Do transportu używają samochodu należącego do PZS, w którym wówczas pracują. Sprawa rozmywa się w powojennym chaosie i wypłynie dopiero przy okazji ich późniejszego procesu.

W grudniu 1945 r. Maks, Oskrobski i Lentewicz próbują dostać się na teren Pocztowego Urzędu Przewozowego, aby zrabować przechowywane tam paczki UNRRA. Strażnicy chroniący mienia zaczynają strzelać, przestępcy uciekają.

To doświadczenie nieco studzi ich bandyckie zapały. Na rok każdy zajmuje się swoim życiem.

Maks, jako szef straży, załatwia pracę w MIR-ze Oskrobskiemu i Grabuckiemu. Teraz widują się codziennie. Znajomość przechodzi w zażyłość. Razem planują przy wódce znalezienie "dodatkowych źródeł dochodu".

19 grudnia 1946 r. Maks z Oskrobskim i Grabuckim wchodzą do sklepu Janiny Kosińskiej przy ulicy Witomińskiej 23. Zamawiają kwaterkę wódki (tak wówczas mówiono na ćwiartkę, czyli 250 ml), którą rozpijają na miejscu. Potem Maks życzy sobie, aby właścicielka podała mu jeszcze pół litra wódki, pół litra spirytusu i pół kilo kiełbasy.

Gdy kobieta podaje towar, Maks wyciąga broń i żąda pieniędzy z kasy. Rabują 2 tys. zł i zabierają zamówiony towar. Idą do mieszkania Maksa przy ul. Legionów, gdzie dokonują podziału łupów.

Dwa dni później przestępcy pojawiają się w restauracji Stanisława Sieklickiego przy ul. Świętojańskiej 126. Schemat jest podobny. Maks i Oskrobski rozsiadają się przy stoliku i zamawiają piwo i papierosy. Po wypiciu żądają rachunku. Gdy restaurator podchodzi do nich z rachunkiem widzi wymierzone w siebie dwa pistolety. Tym razem łupem rabusiów pada 6 tys. zł oraz dwie butelki wódki.

Dzień przed sylwestrem Maks z Oskrobskim udają się do sklepu kolonialnego Alfonsa Trzebiatowskiego przy u. Śląskiej 18. Lentewicz stoi na czatach. Właściciel jest sam w sklepie-restauracji. Maks kupuje papierosy. Nawet za nie płaci, ale tylko po to, aby niezauważenie wyciągnąć pistolet i zrabować właścicielowi 2500 zł i 80 sztuk papierosów amerykańskich.

Kolejne udane napady sprawiają, że bandyci stają się coraz bardziej zuchwali i coraz mniej ostrożni. Do grupy rekrutują kolejnych zbirów. Jednym z nich jest niejaki Janek z Orłowa, milicjant z punktu kontrolnego. Ma też być swojego rodzaju zabezpieczeniem przed organami ścigania.

Dołączają także: pochodzący spod Wilna Jan Siemanko, mieszkaniec Orłowa i repatriant z Niemiec, Władysław Zimolub, rezydujący na Grabówku.

Lentewicz, który jest listonoszem, namawia ich na skok na Obwodowy Urząd Pocztowy nr 1 przy ul. Świętojańskiej 104. Twierdzi, że pod koniec dnia pracy na poczcie może znajdować się około 1 miliona złotych. Suma ta rozpala wyobraźnię rabusiów.

11 lutego przystępują do działania. Około godz. 19 pojedynczo wchodzą na podwórze z tyłu poczty. Stoi tam samochód pocztowy, do którego pracownicy poczty wrzucają przesyłki. Siemanko i milicjant Janek terroryzują pracowników i kierowcę. Maks przykłada strażnikowi pistolet do piersi i zrywa mu z ramienia karabin. Zabiera pracownikowi worek, w którym - jak mniema - są pieniądze i przekazuje go Oskrobskiemu. Ten ostatni opłotkami idzie do mieszkania Maksa, gdzie tradycyjnie odbędzie się podział.

Po otwarciu worka okazuje się, że w worku są listy polecone i telegramy. Nie ma upragnionego miliona! Jest za to 25 tys. zł, a to i tak największy do tej pory łup bandy.

Potem rabusie napadają jeszcze na sklep Czesława Michalika przy ul. Legionów 56 (3,5 tys. zł), dom na Witominie (29 tys. zł), lokal "Pod Kotwicą" na placu Górnośląskim 4 i mieszkanie jego właścicielki przy ul. Wrocławskiej (42 tys. zł), prywatne mieszkanie przy ul. Świętojańskiej (1,5 tys. zł).

Cztery zalakowane koperty

To ostatni udany skok szajki. Wkrótce potem w ręce milicjantów wpada Zimolub. Po kilku intensywnych przesłuchaniach wydaje wszystkich członków szajki. 15 marca wszyscy są już w areszcie. Oprócz milicjanta Janka, który ulatnia się bez śladu.

Podczas rewizji w mieszkaniach podejrzanych milicjanci znajdują cztery pistolety i przedmioty pochodzące z rabunków.

Członkowie gangu obszernie zeznają, obciążając się wzajemnie i plącząc w tym, co mówią. 27 czerwca 1947 r. wszyscy stają przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Gdańsku na sesji wyjazdowej w Gdyni. Proces odbywa się w trybie doraźnym. Sąd podziela argumenty prokuratora, że "oskarżeni wykazali najwyższy stopień nasilenia złej woli i taki stopień niebezpieczeństwa dla istniejącego porządku prawnego, że jedynym zabezpieczeniem społeczeństwa przed ich zbrodniczą działalnością może być [tylko] całkowite wyeliminowanie ich na zawsze ze społeczeństwa".

Jan Maks (28 lat), Alfons Oskrobski (24 lata), Jan Grabucki (22 lata) i Jan Siemanko (22 lata) zostają skazani na śmierć. Władysław Zimolub (26 lat) otrzymuje wyrok 15 lat więzienia. Rufin Lentewicz (22 lata) zostaje uniewinniony, a jego sprawa przekazana do ponownego rozpatrzenia.

Skazani próbują się ratować pisząc prośby o ułaskawienie do prezydenta RP Bolesława Bieruta. Maks broni się chorobą psychiczną, rzekomo dziedziczną, i alkoholizmem. Na szali kładzie także fakt, że jest ojcem półtorarocznego dziecka, a jego żona jest w dziewiątym miesiącu ciąży z drugim dzieckiem

"Do Pierwszego Obywatela RP"- jak zaznaczono w nagłówku pisma - za Alfonsem Oskrobskim wstawiają się jego rodzice i 35 sąsiadów z Witomina, pisząc, że "do czasu spotkania Maksa był porządnym człowiekiem".

Jednak 16 lipca na oryginale wyroku pojawia się adnotacja, że "Prezydent RP nie skorzystał z prawa łaski w stosunku do wszystkich czterech wymienionych i wyrok na nich podlega wykonaniu".

W zszywce z aktami znajdują się cztery niegdyś zalakowane koperty zawierające protokoły z wykonania wyroków śmierci. Wynika z nich, że wyrok na czterech skazańcach wykonano przez rozstrzelanie 24 lipca 1947 r. o 5.15 rano, w więzieniu przy ul. Kurkowej w Gdańsku.

Władysław Zimolub odsiedział siedem lat i cztery miesiące z orzeczonego wyroku. Dalsze losy Rufina Lentewicza nie są znane.

Nazwiska skazanych zostały zmienione

Opinie (30) 3 zablokowane

  • Wieczna Chwała Żołnierzom Wyklętym! (1)

    • 21 35

    • Ironia?

      prawdopodobnie, nie sądzę aby ktoś był aż tak głupi.

      • 2 0

  • Szkoda

    że dziś już nie interpretuje się tak prawa :(

    "oskarżeni wykazali najwyższy stopień nasilenia złej woli i taki stopień niebezpieczeństwa dla istniejącego porządku prawnego, że jedynym zabezpieczeniem społeczeństwa przed ich zbrodniczą działalnością może być całkowite wyeliminowanie ich na zawsze ze społeczeństwa"

    • 68 1

  • Kolejny mord sądowy na bohaterach, (3)

    do jeszcze powiela się tu komunistyczną propagandę. Oni walczyli o wolną i niepodległą Polskę. To nie były żadne rabunki tylko wyprawy aprowizacyjne, to byli żadni bandyci tylko żołnierze wyklęci, z których komunistyczna propaganda zrobiła bandytów.

    • 19 42

    • jesteś bardzo mądry i przenikliwy

      • 8 2

    • tak to ująłeś stanowczo że nie pokapowałem się że to sarkazm (1)

      widzę że inni też

      • 7 0

      • To juz nie double but tripple Dutch. Ale co, racja, Piraci Karaibow to bajka a na tle Komuny kazdy nagi jak sama prawda.

        • 0 0

  • Szkoda,że nikt nic nie napisze o żołnierzach mjr Łupaszki,którzy napadli na pocztę i urząd skarbowy w Gdańsku w 1945 r. (2)

    Komusza propaganda,propagandą,ale czasami nawet czerwona zaraza nie musiała kłamać,bo niektórzy się sami podkładali.
    Jak ktoś ma wątpliwości co do autentyczności zdarzeń polecam lekturę Wspomnień Gdańskiego Bówki tomy VI-V autorstwa Brunona Zwarry.

    • 21 8

    • Bo nikt tu nie będzie pisał (1)

      paszkwili na bohaterów narodowych! Łupaszko musiał z czegoś żyć, więc dokonywał wypraw aprowizacyjnych.

      • 9 5

      • Gdybym chciał się zaopatrzyć w głupotę i ignorancję to wiem do kogo się udać w tzw. "wyprawę aprowizacyjną".

        • 1 4

  • tak powinno być dzisiaj ! (2)

    dokładnie tak ..bandytyzm zmalałby bardzo a następcy mieliby się czego bać !

    • 20 2

    • teraz każdy bandzior wykazaje najwyzszy stopień wyrażenia dobrej woli .. (1)

      dlaczego teraz nie ma prawa w Polsce? dlaczego..ludzie nie są karani adekwatnie do zbrodni jaką wykonali? dlaczego jazda po pod wpływem alkoholu nie jest karana?
      Totalne bezprawie ...policji na ulicach nie widać ..nikt nie sprawdza dokumentów, kiedyś w latach 80-tych to jak się zapomniało dokumentów to sie wracał a teraz latami można jeździć bez-nie ma kontroli drogowych ..

      • 4 0

      • zaraz - to zle czy dobrze ze nie ma kontroli?? wg mnie dobrze :)

        • 0 1

  • To jest własnie obecnie POlska nazwiska bandytów zostały zmienione a nazwiska ofiar wszystkie dane podane z adresem! (1)

    Obecnie mordercy dostają w Polsce wyroki po 5 lat wiezienia !! Wtedy nikogo nie zabili a i tak dostali wyroki śmierci!!Mimo ze był totalny powojenny burdel na kółkach to potrafili ich złapać!!Obecnie mamy 21 wiek a POlicja nieudaczników mało co potrafi poza pierdzeniem w stołek.

    • 19 7

    • ważne ze mają wcześniejsze emerytury swoje szpitale i kupę przywileji
      co ważniejsze nic nie muszą robić

      • 2 2

  • Czy to byl przodek Zachara? (1)

    • 8 0

    • NIKOSIA :)

      • 2 1

  • Ciekawe życie miał główny bohater trzeba przyznać (1)

    Żył pełną piersią, a nie przed monitorem komputera. A milicjant się wyłgał - jednym słowem nic się nie zmieniło przez te sześćdziesiąt lat, jak jesteś blisko koryta i znasz odpowiedniego knura w garniturze i ze złotym zegarkiem to się wyłgasz.

    • 13 2

    • niezrozumiałes co czytałes milicjant uciekł a wyłgał sie listonosz

      Jan Maks za nie żył pełna piersią tylko miał wyjątkowe szczęście bo wielokrotnie mógł zginać ale los go oszczędzał i udało sie mu uratować .Aż w końcu go opuściło i został rozstrzelany jak pospolity bandyta !

      • 0 0

  • "Dołączają także: pochodzący spod Wilna Jan Siemanko"

    Siemanko, Janek ! :-)

    • 14 0

  • Jezyk jak za najlepszej UBckiej propagandy

    • 9 6

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Sprawdź się

Sprawdź się

Jak nazywała się brama, która stała w miejscu Zielonej Bramy w Gdańsku?

 

Najczęściej czytane