• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Niewyjaśniona tragedia ostatniego rejsu s/y "Bieszczady"

Michał Lipka
21 stycznia 2014 (artykuł sprzed 10 lat) 

Dramaty morskie często rozgrywają się w ułamkach sekund, w których załogi nie mają czasu na jakąkolwiek reakcję. Istotnym czynnikiem jest tu właśnie zaskoczenie, przez które w tych najbardziej tragicznych przypadkach pozostaje już tylko pustka...



Z poniemieckiej stoczni Boots und Yachtwerft Friedrich Kropp Danzig Heubude działającej w Gdańsku wyłoniła się Stocznia Jachtowa im. Conrada Korzeniowskiego. Początkowo budowała niewielkie jednostki rybackie, by z czasem wyspecjalizować się w produkcji jachtów. To w niej powstały jednostki typu "Ametyst" i "King's Ametyst" (prawdziwy hit eksportowy, gdyż w krótkim czasie za granicę sprzedano ich blisko 100 sztuk) oraz m. in. "Szmaragd", "Szafir" i "Opal". Tego ostatniego powstały cztery odmienne wersje.

Przyjrzyjmy się w tym momencie jachtowi typu "Opal III", któremu nadano nazwę s/y "Bieszczady".

Zbudowano ją w 1974 roku. Była to przeszło 14-metrowa drewniana jednostka, o powierzchni ożaglowania 80 m kw. (typ jol bermudzki), dodatkowo wyposażona w silnik o mocy 19,8 kW. Jacht kupiła Kwatera Główna ZHP i przekazała go do Centrum Wychowania Morskiego ZHP w Gdyni. Do jego podstawowych zadań należy rozwijanie zainteresowań młodzieży sprawami morskimi m. in. poprzez organizowanie rejsów turystycznych, szkoleniowych oraz specjalistycznych (do takich miały właśnie służyć "Bieszczady").

Początek roku 2000 upłynął jednostce na przechodzeniu badań wymaganych przed wydaniem certyfikatów bezpieczeństwa; 31 marca przedstawiciel Polskiego Rejestru Statków dokonał przeglądu jednostki, następnie 11 kwietnia Urząd Morski w Gdyni po weryfikacji stanu "Bieszczad" wystawił jachtowi kartę bezpieczeństwa. Co warte podkreślenia: jednostka była po kapitalnym remoncie kadłuba oraz wymianie silnika.

Kolejny rejs szkoleniowy s/y "Bieszczady" miał rozpocząć się w niemieckim porcie Cuxhaven i zakończyć w Świnoujściu. Na pokład przybyła nowa załoga: kapitan Lech Łuczak (posiadający 40 lat praktyki żeglarskiej), I oficer Artur Bogusz (10 lat praktyki żeglarskiej), II oficer Małgorzata Kądzielewska (5 lat praktyki żeglarskiej), III oficer Arkadiusz Jakubiszyn (15 lat praktyki żeglarskiej) oraz żeglarze Tomasz Bruś, Paweł Romaniuk, Rafał MakowskiTomasz Malinowski. Przy przekazywaniu jednostki kapitan Łuczak poinformowany został o pojawiających się problemach z silnikiem (występowały trudności z jego uruchamianiem) oraz akumulatorami (mimo częstego i długiego ładowania szybko ulegały rozładowaniu).

"Bieszczady" opuszczają Cuxhaven 5 września 2000 roku i kierują się do Helgolandu zawijając tam dzień później. 8 września jacht opuszcza port i wyrusza w rejon Jutlandii.

Dwa dni później, 10 września o godz. 4 rano, Małgorzata Kądzielewska obejmuje wachtę wraz z kapitanem Łuczakiem i Rafałem Makowskim jako sternikiem. Warunki atmosferyczne trudno nazwać ciężkimi - stan morza wynosił 4, a wiatr wiał z prędkością 5 stopni w skali Beauforta. W morskiej nomenklaturze oznacza to "szum morza przypomina pomruk, wiatr gwiżdże, fale dłuższe (1,2 m), gęste białe grzebienie".

W pobliżu polskiego jachtu znajdowały się jeszcze dwie jednostki - niewielki kuter rybacki "Brian Kent" oraz płynący pod balastem blisko 100-metrowy gazowiec m/v "Lady Elena" pod banderą Hongkongu.

Od tego momentu nic już nie jest jasne, poza jednym - o godzinie 5:26 dochodzi między s/y "Bieszczady" a m/v "Lady Elena" do kolizji, w wyniku której siedmiu członków załogi polskiego jachtu traci życie (ocalała jedynie Małgorzata Kądzielewska).

Trzeba zadać tu pytanie: jak, przy w miarę dobrych warunkach atmosferycznych, mogło dojść do tak tragicznego wypadku?

Na to pytanie Izba Morska próbowała odpowiedzieć dwukrotnie: w swym pierwszym orzeczeniu z 20 września 2001 roku, w 70 proc. obarczyła winą załogę s/y "Bieszczady", a w 30 proc. załogę m/v "Lady Eleny".

Po złożeniu odwołania, w swym drugim orzeczeniu, z 5 grudnia 2006 r., ponownie winą obarczono obydwie jednostki, ze szczególnym zaznaczeniem niepowodzeń tzw. "manewrów ostatnich chwili".

Wszystkich niejasności nie udało się jednak wyjaśnić.

Pierwszą z nich jest oświetlenie polskiego jachtu. W aktach sprawy możemy wyczytać, iż obejmująca wachtę Małgorzata Kądzielewska sprawdziła, czy oświetlenie jachtu jest włączone jedynie poprzez ustawienie przełączników na pulpicie. Jest to o tyle ważne, iż załoga m/v "Lady Eleny" w swych zeznaniach twierdziła, iż polska jednostka nie była oświetlona lub oświetlona była niedostatecznie, dlatego też nie została w porę zauważona.

Przeczą temu jednak zeznania załogi kutra rybackiego, która miała widzieć palące się na "Bieszczadach" lampy. Dodatkowo szyper "Brian Kent" zeznał, że obserwował polską jednostkę na radarze. Powstaje zatem pytanie jak to jest możliwe, iż mały i słabo wyposażony kuter rybacki na radarze widział echo "Bieszczad", a na niewątpliwie lepiej wyposażonym w sprzęt nawigacyjny i obserwacyjny gazowcu go nie dostrzeżono?

W procesie podnoszono również sprawę niedostatecznej obserwacji prowadzonej przez wachtę "Lady Eleny". Padały też oskarżenia, iż młody, raptem 31-letni kapitan Anilkumar Vasedevan, choć posiadający 11-letnią praktykę morską, nie miał odpowiednich kompetencji do dowodzenia tego typu statkami (był to jego pierwszy rejs w roli kapitana, ale armator przedstawił szereg dokumentów potwierdzających zdobyte przez niego certyfikaty i potwierdzenia odbytych szkoleń).

Nie do końca jasne są też manewry, jakie chciał wykonać kapitan Łuczak. Wiemy na pewno, że w pewnym momencie "Bieszczady" znalazły się przed dziobem "Lady Eleny" i wtedy na jakąkolwiek reakcję było już za późno. Uderzenie nastąpiło w prawą burtę niszcząc pokład główny i druzgocąc nadbudówkę. Małgorzata Kądzielewska przeżyła, ponieważ została wyrzucona do wody.

Co szczególnie bulwersujące, chiński statek dopiero po 40 minutach zawrócił na miejsce katastrofy. Na szczęście szybciej na ratunek ruszył "Brian Kent", ratując jedyną ocalałą.

W eter radiowy poszła też informacja o katastrofie: w akcję ratowniczą włączyły się dwa helikoptery (które po czasie podniosły ciała kapitana Łuczaka i III oficera Arkadiusza Jakubiszyna), pięć statków i kilka ośrodków lądowych.

W dniach 11 - 14 września siły morskie Danii prowadziły poszukiwania wraku "Bieszczad". Odnaleziono go na głębokości 34 metrów, a z jego wnętrza wydobyto ciała trzech członków załogi. Kolejne ciało wyłowił kuter rybacki. Po dziś dzień nie odnaleziono ciała Tomasza Malinowskiego.

Liczne wydobyte fragmenty kadłuba jachtu Duńczycy przekazali Centralnemu Muzeum Morskiemu w Gdańsku.

Nie da się po dziś dzień jednoznacznie określić przyczyn tej tragedii. Po stronie polskiej niewątpliwie zawiniła zła ocena sytuacji, niewłaściwa obserwacja morza oraz niepoprawna ocena wzajemnej odległości między jednostkami. Załoga "Bieszczad", nie będąc pewną czy są odpowiednio widoczni, powinna również zasygnalizować statkowi swą obecność np. poprzez sygnał świetlny. Z kolei załoga "Lady Eleny" wykazała się opóźnionymi i błędnymi działaniami mającymi na celu uniknięcia kolizji oraz brakiem należytej obserwacji morza (dodatkowo wytknięto tu również chaotycznie i niepoprawnie prowadzony dziennik okrętowy).

Zatonięcie s/y "Bieszczady" było jedną z największych tragedii morskich polskiego żeglarstwa.

Aby upamiętnić tych, którzy odeszli na wieczną wachtę, zespół Banana Boat skomponował utwór "Requiem dla nieznajomych przyjaciół z s/y "Bieszczady".

Opinie (68) 3 zablokowane

  • AIS (2)

    Obecnie wszystkie statki i większość jachtów wyposażona jest w system AIS- Automatic Identification System i takie sytuacje nie mogą się powtórzyć, chyba że brak znajomości urządzenia.

    • 1 0

    • A (1)

      A co pan powie w sprawie kolizji Baltic Ace z Corvusem w 2012r na morzu polnocnym? Brak znajomosci urzadzenia czy blad urzadzenia?

      • 0 0

      • re.

        Ta sprawa była wyjaśniana. Nie zachodziła sytuacja, że ktoś kogoś nie wykrył, jak w powyższej kolizji.
        Był szkolny błąd w manewrowaniu statkiem w ograniczonej widoczności.

        • 0 0

  • bieszczady

    Stan morza 4 = fale około 2 m + białe grzywy. Ludzie na pokładzie są 1,5 m nad lustrem wody, godzina 05,20 wrzesien = ciemno+ huk morza. Światła świecą ale co z tego, raz je widać raz nie. Jedyna rzeczą na której można polegać w takiej syt jest radar na którym pełniący wchtę jeszcze musi się znać !!! Ignorancja była przyczyną. Statek dysponował radarem jacht nie.

    • 6 0

  • to był pechowy jacht

    Od kilku lat biję się z myślami czy opublikować film oraz zdjęć z rejsu 2 tygodnie wcześniej przed zatonięciem kiedy to Bieszczady uderzyły o wielką boję torową na morzu północnym i miały dziurę w burcie przez która można było wyjść na szczęście powyżej linii wodnej ale i tak nabierał szybko wodę to już wtedy ten jacht prawie zatoną cudem udało nam się go doholować do portu trwało to kilka godzin po szybkim remoncie przez polska stocznie wypłyną i dalej już wiecie
    sportsailing@wp.pl

    • 1 0

  • nie istnieje wina jednostronna

    skłaniałbym się do orzeczenia Izby Morskiej o winie,,, 70 na 30 %.
    Na "Bieszczadach" nie prowadzono WZMOŻONEJ wieloosobowej obserwacji (zwłaszcza, ze urządzenia nawigacyjne i łączności byly pod znakiem zapytania) a wachta w krytycznych 3 minutach nie byla na tyle doświadczona, zeby samodzielnie podjąć decyzje zapobiegająca kolizji (patrz szkic manewrów |!
    !). Co do gazowca, to mógł ich po prostu nie widzieć na radarze (ten kto jest po szkoleniu wie o strefach martwych). Jacht nie miał AIS'a..., UKF'ka mogła byc wylaczona itd..
    Jak zwykle do tragedii doprowadził splot wielu nieszczęśliwych przypadków, dlatego skłaniam sie do rozstrzygniecia IM 70/30.

    • 7 1

  • widoczność radarowa

    abstrahując od chaotycznych manewrów Bieszczad , które ostatecznie spowodowały kolizję pragnę wyjaśnić , że niemożliwe jest dostrzeżenie jachtu przez radar z bliskiej odległości . Z wysokości ok 25 m bo na takiej umieszczony był radar na gazowcu doskonale jacht było widać z np 15 mil , poniżej 5 mil echo jachtu jest już niewidoczne. To są znane prawidła i wszelkie małe jednostki muszą o tym pamiętać . Wypowiadający się tutaj widać słabo są wyszkoleni , że głoszą teorie o ustępowaniu drogi statkom żaglowym przez statki motorowe. To one , jachty, z racji swojego charakteru rekreacyjnego są stroną " słabszą". Natomiast jeśli jachty biorą udział np w regatach w poprzek Kanału Angielskiego to Cost Guard pilnyje ruchu , ostrzega wszystkich i nigdy nie było kolizji mimo że w regatach bierze naraz udział np 150 jachtów.

    • 8 1

  • tankowce i inne (3)

    Z racji, że od kilku lat interesuję się regatami typu Unity Line, czy Polonez Cup jakiś czas temu miałam przyjemność słuchać niestety już świętej pamięci kapitana Edwarda Zająca, który opowiadał o swoich rejsach. Otóż na jednostkach pokroju "Lady Elena" na noc ustawia się autopilota i wszyscy idą spać a nawet osoby które mają wachtę przysypiają sobie nie patrząc na odczyty radaru czy na morze. Tego typu jednostki nie raz staranowały małe jachciki nie zdając sobie z tego sprawy, tak więc moim zdaniem odpowiedzialność za takie wypadki powinna spocząć na załodze takich oto dużych jednostek....

    • 3 10

    • odp:

      to ze swietej pamieci kpt tak robil nie znaczy ze wszyscy tak robia...

      • 1 0

    • Po języku jakiego uzywasz

      Widzę, że jesteś kompletnym dyletantem. Nigdy nie widziałeś statku od wewnatrz, nie mówiąc o tym, żebyś miał okazję zobaczyć nawigatorów-zawodowców przy pracy.
      Skończ powielać te opowieści z mchu i paproci, bo nic do sprawy nie wnosisz....

      • 0 0

    • Plywam od 35 lat

      od kilkunastu lat jako Kapitan Zeglugi Wielkiej. Takiego bzdetu dawno nie slyszalem

      • 0 0

  • jak ten czas leci...

    Szkoliłem Artura na żeglarza jachtowego była zafascynowany żeglarstwem. Szuwarowo - bagienne żeglowanie Mu nie wystarczało, chciał na morze... Jeszcze przed rejsem rozmawialiśmy o regatach na zakończenie sezonu żeglarskiego nad naszym jeziorkiem. Kiedy mieszkałem w Anglii (wschodniej), każde moje wyjście nad morze łączyło się ze wspomnieniem katastrofy. Tym bardziej, że przez prawie pół roku uważany była za zaginionego... Trudno mi było wrócić do szkolenia kolejnych żeglarzy gdy traci się kadeta... Bo gdybym nie zaszczepił w Nim pasji do żeglarstwa to może...Jak ten czas szybko leci...

    • 5 0

  • Do autora

    Po dwóch latach od publikacji przeczytałem ten artykuł, ale nie zgadzam się z tezą, że sprawa jest niewyjaśniona.
    Nie ma co się zagłębiać w szczegóły, czy reflektor radarowy był tego czy innego typu albo dlaczego kapitan na gazowcu był z żoną w kajucie.
    Na proste pytania najlepsze są proste odpowiedzi.

    Sprawa jest wyjaśniona, jasno to wynika z orzeczeń Izby Morskiej.
    Jest noc, zachmurzenie, stan morza 4, siła wiatru 5-6B.
    Jacht przepływa przed dziobem gazowca w tym momencie sternik na "Bieszczadach" zauważa statek, wpada w panikę, wykonuje zwrot co skutkuje utratą prędkości i manewrowości a to powoduje powrót jachtu przed dziób "Lady Elena". KONIEC

    • 9 0

  • [*]

    Znałem kiedyś Tomka. Był to bardzo miły, cichy spokojny chłopak. Czasem zastanawiałem się co się z nim dzieje, co robi. Teraz już wiem.

    • 2 0

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7

20 zł
spacer

Sprawdź się

Sprawdź się

II wojna światowa rozpoczęła się w Gdańsku atakiem Niemiec na:

 

Najczęściej czytane