• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Mord w dniu słynnego meczu

Tomasz Kot
19 października 2013 (artykuł sprzed 10 lat) 

28 września 1983 r. całe Trójmiasto żyło meczem Juventusu Turyn z Lechią Gdańsk. Zaaferowana była także milicja. Wykorzystali to bandyci, którzy postanowili okraść bogatą mieszkankę Sopotu.



Mecz wywoływał emocje sportowe i polityczne. To był moment, w którym "Solidarność" mogła pokazać, że nie została stłamszona stanem wojennym. Tłumy na stadionie Lechii. Tłumy na ulicach Gdańska i pomeczowe walki z milicją, która ściągnęła do zabezpieczenia meczu zarówno funkcjonariuszy w cywilu, oddziały ZOMO, i oddziały ze szkół milicyjnych. "Pod broń" powołano także milicjantów z innych trójmiejskich komend. Tym z niższych stopniem, wydano mundury, tarcze, hełmy i wysłano do zabezpieczenia spotkania jako NOMO (Nieetatowe Oddziały Milicji Obywatelskiej) razem z zomowcami. Wyższych rangą skierowano do innych zadań. Spowodowało to, że większość komend milicji w Trójmieście na niemal cały dzień pozostała bez pełnej obsady.

Czytaj także: wspomnienia uczestników słynnego meczu Lechia Gdańsk - Juventus Turyn z 1983 roku

Były wszak osoby, które tego dnia nie emocjonowały się ani piłka nożną ani polityką. Do nich należała Maria S. 76 -letnia mieszkanka Sopotu od kilkudziesięciu lat prowadziła sklep z artykułami kolonialnymi o nazwie "Liliput", znajdujący się przy ulicy Bohaterów Monte Cassino. Jej długi, wąski i nieco ciemny sklepik pełen zagranicznych, nieosiągalnych wówczas w państwowych sklepach czekolad, kawy i innych słodyczy znali wszyscy mieszkańcy kurortu.

Podobnie jak ją samą: S. kupowała zagraniczne frykasy zazwyczaj od marynarzy wracających z rejsu do Trójmiasta. Sklepikarka była powszechnie lubiana. Była też uważana za osobę majętną.

W środę wieczorem 28 września 1983 r. Maria S. jak zwykle zamknęła swój sklep. Około godz. 20 pod blok przy ul. Kościuszki 33 C zobacz na mapie Sopotu, zwany przez sopocian "dolarowcem", Marię S. odprowadziła Grażyna K., która u niej sprzątała. Tu się pożegnały.

Właścicielka "Liliputa" była osobą wręcz przesadnie ostrożną. Całodzienny utarg wkładała do woreczka na piersiach. Robiła to na zapleczu tak, aby nikt tego nie widział. Do domu zawsze odprowadzała ją właśnie Grażyna K. Maria S. nikomu obcemu nie otwierała drzwi, uzbrojone w trzy zamki. Od pewnego czasu sklepikarka obsesyjnie bała się, że ktoś ją zabije.

Niestety, nie udało jej się oszukać losu, którego tak się bała.

Następnego dnia, czyli 29 września koło południa, zwłoki Marii S. znalazły jej przyjaciółki. Umówiły się z nią w sklepie około południa w czwartek. Kiedy zastały zamknięty sklep, zaniepokojone poszły do mieszkania sklepikarki.

Długo dobijały się bez rezultatu, aż w końcu jedna z nich nacisnęła klamkę. Drzwi okazały się otwarte. Mieszkanie było splądrowane. Krzesła były powywracane, na podłodze walała się zawartość szaf i szuflad.

Zamordowana Maria S. leżała w największym pokoju przy ścianie, nieopodal drzwi. Miała na sobie jasny prochowiec, przez ramię przewieszona była torba na zakupy, ze splątanymi ramiączkami. Sekcja zwłok wykazała że denatka zmarła około 12 godzin wcześniej.

Ślady wiodą do Bydgoszczy

Wieść o zamordowaniu właścicielki "Liliputa" błyskawicznie obiegła Sopot, mimo, że ówczesna prasa nie rozpisywała się o tym. Mieszkańcy kurortu byli zbulwersowani. Sprawie nadano wysoki priorytet i śledztwo ruszyło z kopyta.

Początkowo w łapy śledczych wpadli miejscowi złodzieje. W trakcie przesłuchań wyszło na jaw, że od jakiegoś czasu szykowali się żeby obrabować Marię S. Jednak mimo, że milicjanci przyciskali rzezimieszków, tamci twardo zaprzeczali jakoby mieli coś wspólnego ze śmiercią sklepikarki.

Pat trwał do 13 grudnia, kiedy to zadzwonili milicjanci z Bydgoszczy z ważnymi dla śledztwa informacjami. Pochodziły od Zdzisława C., który siedząc w więzieniu w Inowrocławu pracował jako fryzjer więzienny.

Po wyjściu na wolność 8 września 1983 roku spotkał w rodzinnej Bydgoszczy kolegę z odsiadki Jarosława M. i  towarzyszącego mu Andrzeja K. Kiedy oblewali spotkanie w bydgoskim barze "Słowianka" M. zaczął namawiać go na dobrą robotę w Sopocie. Zdzisław C. odmówił, bo nie chciał wracać za kratki. Ale to właśnie zeznania przyciśniętego przez milicjantów byłego fryzjera więziennego, naprowadziły śledczych na morderców Marii S.

Jarosław M. i  Andrzej K. namówili na napad trzeciego bydgoszczanina - Mariusza B. Potem przyjeżdżali do Sopotu kilkakrotnie, żeby rozeznać się w sytuacji i zaplanować napad.

28 września rozdzielili się i czekali obserwując "Liliputa" oraz blok, w którym mieszkała sklepikarka. Po godzinie 19 Maria S. zamknęła sklep i ze swoją pracownicą poszła w kierunku domu. Bandyci spanikowali. Bali się, że obie kobiety wejdą do bloku. To zniweczyłoby ich plan.

Jednak, jak wiemy, właścicielka "Liliputa" pożegnała się z pracownicą i sama weszła do klatki schodowej. Dwóch bandytów czekało już na nią pół piętra wyżej i pół piętra niżej. Kiedy Maria S. otwierała drugi zamek w drzwiach do swojego mieszkania, za jej plecami po cichu stanął Andrzej K. Gdy kobieta uporała się z trzecim zamkiem bandyta chwycił ja za rękę, zasłonił usta dłonią i pchnął na drzwi. Oboje wpadli do środka. Bandzior ponownie zatkał jej usta. W tym czasie do środka wtargnęli pozostali uczestnicy napadu.

Sklepikarka prosiła, żeby nie robili jej krzywdy. Stwierdziła, że odda im wszystko, co ma. W tym czasie trójka bydgoszczan szukała łupów, jednak znaleźli jedynie kilka cennych przedmiotów. Nie udało im się sforsować zamków kilku szaf i komód.

Wściekły Andrzej K. przewrócił przerażoną kobietę na podłogę. Do ust wepchnął jej ścierkę z kuchni, a głowę obwiązał flanelowym kocem z komody. W trakcie krępowania kobiety, napastnik znalazł na jej szyi woreczek z utargiem. Odciął go nożem i przetrząsał mieszkanie dalej.

W pewnym momencie Maria S. zaczęła się dusić. Roztrzęsieni i przestraszeni Jarosław M. i Mariusz B. uznali, że starczy już tego i zaczęli namawiać rozochoconego K. do opuszczenia mieszkania.
- Zostajemy. W tym mieszkaniu muszą być miliony - zawarczał.

Żeby rozładować złość kilkakrotnie uderzył właścicielkę w twarz owinięta kocem. Wówczas dolna sztuczna szczęka Marii S. zatamowała na dobre dopływ powietrza do tchawicy. Kobieta zaczęła się dusić.

W końcu bandyci opuścili mieszkanie zabierając jeszcze konającej kobiecie obrączkę z palca i portmonetkę z torebki. Do Bydgoszczy wrócili elektryczną kolejką osobową. Już wtedy zaczęli pić. Ich łupem padło 140 tysięcy złotych (równowartość mniej więcej ówczesnych
rocznych zarobków). Andrzej K. wziął z tego 40 tysięcy. Jarosław M. i Mariusz B. po 30 tysięcy. Reszta poszła na wódkę.

Kary

Bandytów aresztowano w grudniu 1983 r. Proces nie mógł się jednak zacząć w terminie. Mariusz B. i Andrzej K. nie przyznawali się do niczego. Za to już na pierwszym przesłuchaniu załamał się Jarosław M., który ze szczegółami opisał przebieg zdarzenia. W następnych miesiącach w areszcie śledczym na skutek gróźb współsprawców M. zapadł na chorobę psychiczną i został przewieziony na leczenie. Po kuracji nie odwołał jednak swoich zeznań.

Później proces nie mógł się zacząć ze względu na Andrzeja K. Siedząc w areszcie nieustannie dokonywał samookaleczeń m.in. wprowadzając sobie do cewki moczowej druciane kotwice, połykając sprężyny, wbijając druty do komór serca. Bandyta wsadził sobie nawet drut w gałki oczne. W końcu przesadził, sypiąc sobie do oczu tłuczone szkło, przez co omal nie utracił wzroku.

Dopiero w grudniu 1987 r. Sąd Wojewódzki w Gdańsku skazał Andrzeja K. na 25 lat pozbawienia wolności. Jarosław M. i Mariusz B. dostali po 12 lat. Sąd Najwyższy zmniejszył wyrok orzeczony wobec Andrzeja K. z 25 na 15 lat więzienia. Zdaniem SN sąd pierwszej instancji nie uwzględnił, iż K. nie był wcześniej karany, a w momencie popełnienia zbrodni miał zaledwie 19 lat.

Personalia osób zostały zmienione.

Artykułem "Mord w dniu słynnego meczu" rozpoczynamy publikację cyklu artykułów poświęconych dawnym sprawom kryminalnym z całego Trójmiasta. Będziemy opisywać rozwikłane i nierozwikłane przypadki, które miały miejsce od zakończenia wojny do początku lat 90. Wiele z nigdy wcześniej nie było obiektem zainteresowania mediów.

Opinie (129) 9 zablokowanych

  • A co robią dzi mordercy Księdza Popieuszki -? komusze bandyci (1)

    Może jakieś fotografie ,wywiady z nimi ? - podobno to dziś wzięte biznesmeny po operacjach plastycznych cyferblatów !...

    • 12 4

    • A kim był ten Popiełuszek?

      Jak znam - to był zwykłym awanturnikiem w stylu Rydzyka i Michalika.

      • 3 7

  • Wieżowiec przy kościuszki??? (2)

    A gdzie niby on jest????

    • 1 5

    • Za urżedem Miasta Sopotu

      • 1 1

    • moze pomyłka

      Coś mi się wydaje ze ten dolarowiec był ( jest) na ul. Władysława IV

      • 0 1

  • pamiętam mecz

    i jakiegoś faceta w białym prochowcu na trybunie wokół niego kibole ze stoczni
    wrzeszczący swoje sssssssssssss Poza tym mecz był emocjonalny ale po co dodawać do tego politykę z niejakim W???
    Na Lechii ciągle były burdy, a szczególnie po meczu z Arką.

    Szkoda ale zawsze jakaś hałaśliwa banda zakłócała mecze, tak i jak teraz

    • 1 5

  • Bardzo ciekawy artykul

    Nic nie wiedzialem o tej sprawie. Mam nadzieje ze nastepne z cyklu beda rownie ciekawe.

    • 4 1

  • Gdańsk

    Jak zwykle wstyd na skale europejską.

    • 1 6

  • Euro 2012 Polska - Czechy (2)

    Gen. Petelicki. Widać, że metoda ma wzięcie.

    • 5 1

    • cos w tym moze byc (1)

      • 1 0

      • wystarczy

        pogrzebać

        • 0 0

  • ???

    Pieprzycie o tym meczu co chwile ... rzygać sie chce

    • 3 1

  • SN. zmniejszyl wyrok...

    To groteska,facet zabil kobiete, a sad wyszukal bonusow aby zlagodzic kare,tak mozna postepowac w przypadku nie umyslnego spowodowania smierci,ale tu mamy przeciez swiadome zaplanowane morderstwo.

    • 5 0

  • droga wudka

    byla wtedy

    • 2 1

  • Fryzjera nie trzeba było przyciskać, to jakiś absurd (1)

    Fryzjer w pudle to był kapuś. Odwołam się do wyobraźni. Siedzicie w areszcie śledczym. Po co? Po to żeby uniemożliwić wam kontakty ze wspólnikami (w tym areszcie) i tzw. "wolnością". Raz w tygodniu cele obchodzi fryzjer. Wydaje się wam, że administracja więzienia brała do tego celu byle kogo? To by dopiero się działo:-) Fryzjer to był etatowy konfident, bardziej od umiejętności w układaniu fryzury "na pałę" liczyła się zdolność targania za język.
    Sopot ma wiele takich spraw w annałach. Ot choćby Korol, ten od "naprawy wiecznych piór".

    • 9 1

    • Od frajera wróć fryzjera sie nie liczy:-P

      • 1 1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7

20 zł
spacer

Sprawdź się

Sprawdź się

Pierwsza regularna wodna linia pasażerska łączyła Gdynię z:

 

Najczęściej czytane