• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Legendy gdyńskie i sopockie: poważne i z przymrużeniem oka

Michał Lipka
13 października 2015 (artykuł sprzed 8 lat) 
Góra św. Mikołaja w Gdyni - niegdyś miejsce pielgrzymek, dziś jedna z atrakcji lasów w okolicach Chyloni. Góra św. Mikołaja w Gdyni - niegdyś miejsce pielgrzymek, dziś jedna z atrakcji lasów w okolicach Chyloni.

Oto garść legend, bardziej i mniej poważnych, związanych z Gdynią i Sopotem.



Podczas spacerów po lasach okalających Gdynię możemy natrafić na miejsce zwane Górą św. Mikołaja zobacz na mapie Gdyni. Skąd taka niespodziewana nazwa?

Historia świętego Mikołaja z Chyloni

Według legend, na chylońskim wzgórzu zwykł objawiać się św. Mikołaj, okazując swą łaskę każdemu, kto o to poprosił. Cuda stały się na tyle słynne, że sołtys Gdyni wzniósł na górze niewielką kapliczkę, w której w centralnym miejscu ustawiono postać św. Mikołaja. Od tego czasu 6 grudnia, w dniu świętego Mikołaja, zaczęli się tam zbierać katolicy na uroczyste odpusty.

Wraz z nadejściem reformacji luterańskie władze coraz mniej przychylnie patrzyły na liczne pielgrzymki do chylońskiej kapliczki. Pewnej nocy "nieznani sprawcy" zakradli się do niej i uprowadzili znajdującą się tam figurkę świętego. Jak wiadomo niebiosa czasem lubią ingerować w to, co się dzieje na ziemi, więc w cudowny sposób w krótkim czasie figurka powróciła na swoje miejsce.

Historia starego kościoła w Chyloni


Zdenerwowani tym luteranie jeszcze kilkukrotnie "porywali" postać świętego Mikołaja, który jednak za każdym razem cudownie powracał na swoje miejsce. Po kolejnym takim powrocie zdecydowano się na radykalny krok - figurce świętego obcięto nogi. Nawet to jednak zdało się na nic, bo figurka ponownie powracała na swoje miejsce z "cudownie odrośniętymi" kończynami.

Któregoś dnia na górze św. Mikołaja pojawiło się także cudowne źródełko. Leczyło ono wszelkie choroby, a najskuteczniej ślepotę.

Opiekę nad tym cudownym miejscem sprawował pustelnik imieniem Weseli. Pewnego dnia pojawił się jednak człowiek, który postanowił sprawdzić cudowną moc źródełka... na swoim koniu. Gdy odwrócił uwagę pustelnika, dał się napić ze źródełka swojemu zwierzęciu, które niedawno straciło wzrok. Oj, nie lubią święci, gdy się ich w taki sposób sprawdza. Koń co prawda odzyskał wzrok, ale za to utracił go jego właściciel. Dodatkowo cudowne źródełko wyschło, co z kolei doprowadziło do śmierci pustelnika, który zmarł z cierpienia i zgryzoty.

Po tych wydarzeniach, pielgrzymi zapomnieli o tym miejscu, które coraz bardziej popadało w ruinę. Z czasem zawaliła się nawet wzniesiona kapliczka.

Wszystko zmieniło się w 1887 roku, kiedy to w Chyloni rozpoczęto budowę kościoła pod wezwaniem św. Mikołaja. Według kolejnej legendy, znajdująca się w parafii aż po dzień dzisiejszy figurka świętego to ta sama, która swego czasu po każdym porwaniu powracała na miejsce.

Kościół św. Mikołaja w Chyloni. Kościół św. Mikołaja w Chyloni.
A sama cudowna góra? Staraniem mieszkańców Gdyni, z czasem odzyskała swój dawny blask. Dziś możemy tam usiąść przy kapliczce i pomodlić się do św. Mikołaja.

Kto wie, może wysłucha naszych próśb jeszcze przed grudniem?

O teściowej, Babim Dole i Niedźwiedziu Morskim

Wiele wieków temu nad oksywskim brzegiem górował potężny zamek. Władający nim książę znany był z niezwykłej dobroci i szczodrości względem okolicznych mieszkańców. Ze swoją piękną i mądrą żoną wiedli pełne szczęścia życie, którego jedynym cierniem była mieszkająca wraz z nimi matka księcia. Nie dość, że była ona złośliwą i zgorzkniałą kobietą, to na dodatek nie znosiła wybranki swego syna.

Któregoś razu książę wyruszył w morze, by walczyć z grabiącymi statki piratami. Pozostawiona w domu księżna okrutnie tęskniła, często siadając i wpatrując się w morze w oczekiwaniu na powrót ukochanego. Jedyną pociechą dla niej były spacery i zabawa z oswojonym niedźwiadkiem, który mieszkał w zamku.

Wykorzystując nieobecność syna teściowa knuła, w jaki sposób pozbyć się nielubianej synowej. Pomogło jej to, że podczas długiej nieobecności księcia, okazało się, że jego żona jest w ciąży i po jakimś czasie powiła dziecko.

Niezwykłe było to, że po urodzeniu niemowlę było całe pokryte sierścią. Wielu dopatrywało się w tym magicznego działania podstępnej teściowej. Ta jednak szybko wysłała gołębia z wiadomością do swego syna. Opisała w niej, jakie to brzydactwo urodziła jego żona. Wściekły książę nakazał, by księżną wraz z synem wrzucić do łodzi i zepchnąć do morza.

Gdy wykonano to polecenie, matka księcia szalała ze szczęścia. Ta radość jednak ją zgubiła: tak zatraciła się w radosnym tańcu, że potknęła się i spadła z potężnego urwiska ginąc na miejscu. Od tego czasu nosi on nazwę Babiego Dołu.

Co w tym czasie działo się z księżną? Dryfując po Bałtyku ze swym dzieckiem bezpiecznie dotarła do wybrzeży Danii, gdzie opieką otoczyli ją okoliczni rybacy. Przez kolejne lata syn księżnej, który otrzymał imię Björn, wyrósł na świetnego i odważnego żeglarza. Nie raz podczas największych sztormów wyruszał w morze, by nieść pomoc i ratunek potrzebującym. Z czasem, dzięki swej ogromnej sile i odwadze, okoliczni mieszkańcy nadali mu przydomek "Niedźwiedź".

Któregoś razu Björn usłyszał dobiegający znad Bałtyku odgłos trąbki. Mimo upływu lat, jego matka rozpoznała dźwięk tradycyjnej kaszubskiej trąby pasterskiej, zwanej bazuną. Björn, jak robił to od lat, wyruszył żeglarzom na ratunek. Gdy dotarł na miejsce, okazało się, że jest świadkiem walki, jaką nieznany statek toczy z piratami. Ludzie "Niedźwiedzia" szybko rozprawili się z bandytami, a potem, wraz z ocalonymi członkami cudzoziemskiej załogi, ruszyli w stronę lądu.

Rozbitkom przewodził starszy mężczyzna. Gdy już dobili do brzegu okazało się - co z pewnością nie zaskoczy żadnego czytelnika - że brodacz jest ojcem Björna i mężem jego matki. Po latach rozpamiętywania dawnych wydarzeń zrozumiał swój błąd i wyruszył na poszukiwanie swej rodziny. Teraz padł na kolana przed dawną swoją żoną i błagał ją o wybaczenie.

Ponieważ większość legend kończy się dobrze, tak było i tym razem: księżna i Björn wrócili ze skruszonym księciem na Oksywie, żyjąc odtąd w zdrowiu i szczęściu. Od tego czasu zwykło się nazywać niedźwiedziami morskimi niezwykle odważnych marynarzy. Niestety, na przestrzeni wieków, jakiś nieuważny skryba pomylił się w tłumaczeniu i zastąpił niedźwiedzia wilkiem. To nieporozumienie trwa aż po dzień dzisiejszy...


Mali mieszkańcy Sopotu

Dawno, dawno temu, ale wcale nie za górami i za lasami, bo w Sopocie, niedaleko plaży mieszkały krasnale, zwane Sopotludkami. Z racji swego niezwykle pogodnego usposobienia zaprzyjaźniły się z niemal wszystkimi magicznymi i nie tylko mieszkańcami Zatoki Gdańskiej.

Krasnale nie bały się niczego i nikogo, prócz jednej rzeczy - straszliwych burz, które często nawiedzały okolice. Z tego powodu w okalających Sopot wzgórzach zawczasu utworzyły podziemne miasteczko, pełne długich i bezpiecznych korytarzy i jaskiń, w których mogły się chować na wypadek wszelkiego niebezpieczeństwa.

Opiekę nad kluczami otwierającymi wrota do tego bezpiecznego miejsca powierzono krasnalowi Kłódkiewiczowi.

Na czele całej sopockiej krasnoludkowej społeczności stał dziadek Krasnaliński. Mimo dość podeszłego wieku był na wyraz żwawy. Nie raz zdarzało mu się bowiem, z pomocą zaprzyjaźnionych ptaków, wybierać się na długie przeloty nad Zatoką Gdańską.

Potok Elizy w Sopocie. Na jego końcu znajduje się wejście do świata krasnoludków, tyle tylko, że na kracie wisi kłódka, do której kluczyk zaginał dawno temu. Potok Elizy w Sopocie. Na jego końcu znajduje się wejście do świata krasnoludków, tyle tylko, że na kracie wisi kłódka, do której kluczyk zaginał dawno temu.
Podczas jednej z takich wypraw zobaczył ogromną ciemną chmurę, strzelającą licznymi piorunami, która dzięki silnemu wiatrowi szybko przemieszczała się w stronę Sopotu. Nie było chwili do stracenia, Krasnaliński szybko zawrócił, by ostrzec przed niebezpieczeństwem inne krasnale. Czasu było niewiele, by wszyscy mogli bezpiecznie schować się w podziemnym Sopotkowie. Niestety, podczas biegu krasnal Kłódkiewicz zgubił klucze do kłódki zamykającej wejście do bezpiecznego schronienia.

Szczęście w nieszczęściu, burza, która niebawem nawiedziła Sopot i spowodowała liczne zniszczenia, ominęła naszych krasnali. Niestety od tego czasu bezskutecznie poszukują oni zgubionego klucza do swej podziemnej siedziby. Po dziś dzień, gdy nocą wybierzemy się na spacer po Sopocie, uda nam się zobaczyć w otaczających kurort lasach skrzaty, które przy świetle pochodni czegoś szukają.

Tych wszystkich, którzy sceptycznie podchodzą do owej opowieści trzeba zaprosić do koryta sopockiego potoku Elizy. To tam bowiem znajduje się wejście do krasnoludzkich podziemi i tam po dziś dzień znajduje się zamykająca wejście do nich spora kłódka.

Skąd wzięła się Opera Leśna?

Wszyscy kojarzą leśny amfiteatr z festiwalami piosenki, wielu kojarzy go z muzyką Wagnera, ale mało kto zna związaną z tym miejscem legendę.

Dawno temu, gdy Sopot był jeszcze grodziskiem, mieszkała w nim niewiasta przecudnej urody imieniem Alda. Była córką jednego z bardziej zamożnych rybaków. Z racji swej atrakcyjności oraz wysokiej pozycji społecznej ojca, na brak adoratorów nie mogła narzekać, choć żaden z nich nie był w stanie wywołać u niej szybszego bicia serca. Często zdarzało się jej nawet uciekać przed co bardziej namolnymi do lasu. Las nie miał dla niej tajemnic, bo od maleńkości lubiła się tam wybierać, by wraz z innymi dziewczętami szukać kwiatu paproci.

Opera Leśna w Sopocie. Niektórzy mówią, że zbudowano ją, by kuracjusze z Sopotu mogli słuchać muzyki Wagnera, ale my wiemy, że jej korzenie są zupełnie inne... Opera Leśna w Sopocie. Niektórzy mówią, że zbudowano ją, by kuracjusze z Sopotu mogli słuchać muzyki Wagnera, ale my wiemy, że jej korzenie są zupełnie inne...
Podczas jednej z wędrówek doszła do miejsca, w którym jeszcze nigdy nie była - jej oczom ukazała się rozległa, cicha dolina otoczona ze wszystkich stron pięknymi drzewami. Nieco już zmęczona Alda usiadła na kamieniu i - rozmyślając o swoim losie - zaczęła z cicha nucić piosenkę. W parę chwil na polanie zaczęli pojawiać się mieszkańcy lasu: mrówki, ptaki, króliki, dziki, sarny i jelenie. Zwierzęta otoczyły Aldę i przysłuchiwały się jej śpiewowi. Gdy zakończyła - rozeszły się do swoich norek i gniazd.

Od tego czasu Alda coraz częściej wymykała się do "swojej" polany, by w otoczeniu zwierząt cieszyć się swobodą i śpiewać.

Jej wycieczki nie mogły jednak zostać niezauważone. Jeden z adoratorów, wyjątkowo porywczy i nieznoszący sprzeciwu, postanowił śledzić Aldę. Gdy dotarła do polany, mężczyzna postanowił to wykorzystać. Wychynął z lasu i zażądał pocałunku. Dziewczyna odmówiła i doszło między nimi do szarpaniny. Wtedy jednak z lasu wyszły zwierzęta i stanęły w obronie swojej przyjaciółki.

Poturbowany i spłoszony natręt ratował się ucieczką z polany, ale mimo to zdołał porwać ze sobą Aldę i uprowadzić ją nad morze, gdzie czekała na niego łódź. Już wydawało się, że odpłynie wraz z dziewczyną w siną dal, gdy na pomoc przyszedł kolejny obrońca naszej bohaterki - silny podmuch leśnego wiatru w okamgnieniu roztrzaskał łódkę, uniemożliwiając wypłynięcie nią na zatokę.

W tym momencie na plaży pojawił się władca grodziska, książę Bestwin, wraz ze swą świtą. Z miejsca poznał w porywaczu znanego i poszukiwanego pirata i zbójnika. Natychmiast kazał go aresztować, wybawiając tym samym Aldę z niebezpieczeństwa.

Jak to zwykle w legendach bywa, wkrótce potem Alda i Bestwin wzięli ślub. Dopiero po weselu Alda opowiedziała swemu mężowi, w jaki sposób leśne zwierzęta starały się jej bronić. Od tego czasu również Bestwin towarzyszył żonie w jej leśnych wędrówkach, gdy śpiewała zwierzętom.

Na pamiątkę tych wydarzeń książę postanowił wybudować w lesie niewielki teatr, by nie tylko zwierzęta, ale i ludzie mogli cieszyć się muzyką w tak niezwykłym otoczeniu. Nawet dziś, gdy zasiądziemy w Operze Leśnej podczas któregoś z koncertów, w leśnych zakamarkach może uda się wypatrzyć jakiegoś leśnego melomana...

Poznaj także legendy dotyczące Gdańska

Opinie (18) 5 zablokowanych

  • Legenda o sopockich krasnalach jest ukradziona z pracy konkursowej

    Ktoś w Urzędzie Miasta uznał, że fragment o kłódce jest na tyle dobry, żeby go podpieprzyć, ale nie opublikować całej pracy. Aha, i nie powiadomić autora pracy.

    • 5 0

  • Też znam jedną Gdyńską legendę powtarzaną od lat. (5)

    Podobno Gdynia posiada prawa miejskie, ale nikt nie wie gdzie się znajduje oryginał nadania tych praw, ani w jakich okolicznościach zaginął!!

    • 11 15

    • Oryginał nadania praw miejskich prawdopodobnie został zniszczony przez okupanta podczas wojny lub wywieziony wraz z inna dokumentacja do Niemiec. Istnieje równiez hipoteza, że został złożony w magazynie , w którym ukryto łupy wojenne, by po latach powrócic i wszystko odebrać. O magazynie słyszałem kilka razy. Po raz pierwszy od mojego śp. dziadka z podaniem lokalizacji. Po raz drugi wspominał to jakis kombatant w wywiadzie - reportażu dla Gazety Gdyńskiej. Po raz trzeci spotkałem sie z ta informacja, bardzo ogólnikową i szczątkową na jakiekiejś stronie internetowej traktującej o wojennych losach Gdyni.

      • 3 0

    • Ciekawe skąd do Gdańska (1)

      przyjechali twoi dziadkowie i czy to miejsce ma choćby prawa przysiółka.

      • 2 6

      • na pewno nie z mazurskich lepianek jak twoi

        • 3 2

    • Też znam jedną legendę, o lotnisku w tym miejscu z morza.

      • 4 1

    • nie wiem, jak tam z Gdynią jest

      ale nawet jeśli, to dotyczy to olbrzymiej większości polskich miast.

      • 3 1

  • a to ci fajna historia, Alda i Bestwin ... fiu fiu :)

    ciekawe czy teraz zwierzęta też słuchają czy uciekają gdzie pieprz rośnie, podczas sopockich koncertów obecnych tzw gwiazd ;)

    • 18 0

  • żądam prawdy o historii wypadku ufo w gdyni! (1)

    i oby to była prawda jak najbardziej fantastyczna :))

    • 10 0

    • to już kiedyś było

      to już kiedyś było ale może warto o tym przypomnieć??

      • 3 0

  • Góra św. (5)

    Mikołaja to ekstra miejscówa. Mało osób (oprócz lokalesów) o niej wie, ale warto wybrac sie na krótka wycieczke i zobaczyć to na własne oczy. Z ciekawostek - do niedawna obok istniało miejsce, gdzie ludzie mieszkali w lesie jak za króla Ćwieczka. Tyle, że prąd mieli podciągnięty;-)

    • 22 0

    • (2)

      Inna nazwa tej góry brzmi Góra Welesowa.Jest to jedno z miejsc znanych od czasów pogańskich.

      • 9 0

      • Jest bardzo ścisły związek między kultem słowiańskiego Welesa a kultem św. Mikołaja

        Prawie na całym obszarze Słowiańszczyzny ten święty ma "dziwne" funkcje niespotykane nigdzie indziej np. broni przed wilkami, opiekuje się bydłem, składa mu się różne ofiary. W początkach chrześcijaństwa w Polsce wiele kościołów stawianych w pogańskich miejscach świętych miało św. Mikołaja za swojego patrona, był nadzwyczaj popularny, kiedy trzeba się było rozprawić z jakimś pogańskim sanktuarium. Gdyńska Góra Św. Mikołaja/Welesa to chyba kolejny przykład tego związku.

        • 8 0

      • Wybacz, nie

        żyję tak długo, więc nie pamiętam;-) Fakt, masz rację, ale nie wszyscy o tym wiedzą.

        • 2 0

    • (1)

      o właśnie, i co z tymi ludźmi się stało?

      • 2 0

      • Dostali po willi,

        mercedesie i po milionie na konto kazdego, kto w momencie eksmisji tam przebywał;-) Nie mam pojęcia. Wszedłem któregoś razu do lasu i oniemiałem. Olbrzymia polana była zwyczajnie pusta. Część to były ogródki działkowe z bieda-domkami, część normalnie zamieszkana. Pewnie miasto im jakoś pomogło, choć nie wierzę, że mieszkali tam legalnie. To był teren po dawnej lisiarni.

        • 9 0

  • Z tym zamkiem w Oksywiu coś może być na rzeczy...

    W średniowieczu był tam całkiem spory gród, obecnie chyba już zrównany z ziemią - na terenie należącym do MW nikt się takim zabytkiem nie zainteresuje przecież :(

    • 17 0

  • Bardzo ciekawe opowieści.

    • 17 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Sprawdź się

Sprawdź się

Kiedy obchodzimy rocznicę "Czarnego Czwartku"?

 

Najczęściej czytane