• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Kupiec gdański w XVII wieku - szkic do portretu

Piotr Rowicki
3 lutego 2012 (artykuł sprzed 12 lat) 
XVII-wieczni gdańscy kupcy w porcie na obrazie XIX malarza Wojciecha Gersona. XVII-wieczni gdańscy kupcy w porcie na obrazie XIX malarza Wojciecha Gersona.

Stanowili o potędze XVII-wiecznego Gdańska. Przyczynili się do jego rozkwitu i gospodarczej prosperity. To ich umiejętności, energia, wiedza, talent, odwaga, znajomość języków, ludzi i rynków decydowały o rozkwicie nadmotławskiego grodu w wielu sferach życia, nie tylko ekonomii. Czas na kilka słów prawdy o dawnych gdańskich kupcach.



Panorama XVII-wiecznego Gdańska. Panorama XVII-wiecznego Gdańska.
W XVII wieku obrót towarów był o wiele bardziej skomplikowany niż dziś. Bez telefonów, faksów, maili, bez giełdy i Internetu, ówczesny kupiec niezależnie od tego czym handlował nie miał lekko, a można nawet powiedzieć, że miał wyjątkowo ciężko.

Musiał być i był jednocześnie ekspertem od jakości towarów, specjalistą od rachunkowości, prawa, był przedstawicielem handlowym, negocjatorem, bankowcem i znawcą monet.

Gdy o wspólnej europejskiej walucie jeszcze nikt nie marzył, rynek monetarny był jak dżungla. Wciąż zmieniająca się zawartość złota i srebra w monetach, jednostki obrachunkowe istniejące wyłącznie na papierze (grzywna pruska) i ogólny brak stabilizacji powodował, że kupiec bardzo często popełniał obliczeniowe błędy. Pomagał sobie co prawda abakusem, czyli prymitywnym liczydłem w postaci deski z wyżłobionymi rowkami, na którym liczyło się przez odpowiednie przekładanie kamyków, ale to nie była zbyt wielka pomoc.

Od 1538 roku znany był w Gdańsku podręcznik rachunków napisany przez rachmistrza Erharta von Ellenbogena. Autor pisze we wstępie co było powodem powstania książki:

"Ja, Erhart von Ellenbogen, mieszczanin i przez czcigodną i mądrą Radę w królewskim dobrym mieście Gdańsku zatwierdzony rachmistrz, życzę tobie, Marcinie von Ellenbogen, mojemu kochanemu synowi wraz ze wszystkimi miłośnikami tej szlachetnej, wolnej, użytecznej sztuki rachunków, wiele szczęścia i długiego zdrowia - zauważyłem, że książki ludzką pamięć utrzymują, przeto tę książkę napisałem. Zauważyłem, że nie wydrukowano książek rachunkowych na naszą obiegową monetę, przeto tę książkę napisałem [...] Dzieło świadczy o mistrzu, a tym, co plotą głupstwa, niech będzie hańba; i aby to każdy wiedzieć mógł, że ja wszystkich sławnych rachmistrzów sposób, umiejętność i sztukę znam."

W 1589 wyszedł kolejny podręcznik do rachunkowości, opracowany przez gdańskiego nauczyciela, Sebastiana Gamersfeldera. Adepci trudnej sztuki liczenia mogli rozwiązywać zadania o statku płynącym z Gdańska do Lizbony z różnymi towarami i przygodami podczas rejsu, a na koniec musieli odpowiedzieć na najważniejsze dla kupca pytanie: Ile zyskał? Ile stracił?

Jeśli założymy, że kupiec miał matematykę w małym palcu i podręcznikowe zadania nie stanowiły dla niego problemu, jego szanse na sukces zaczynały wzrastać. Musiał jeszcze tylko poznać się nieco na astronomii i gwiazdach, nawigacji, fizyce i mechanice. Bo cóż po obliczeniach ewentualnych zysków, gdy cały ładunek zalegnie na dnie morza?

Kupiec miał swoje biuro, zwane kantorem. Oprócz wspomnianych ksiąg, miał też wiele innych bardzo potrzebnych do pracy urządzeń, przyrządów i dokumentów. Najważniejsza, to leżąca zwykle na honorowym miejscu i chowana przed okiem wścibskich gości, wielka księga kupiecka. Tu zapisywane są wszelkie operacje handlowe, nazwiska dłużników i wierzycieli, przychód i rozchód całej gotówki, na oddzielnych kontach, tak jak to wymyślili sprytni Wenecjanie.

Księga kupiecka to nie tylko cyfrowy zapis operacji, to też dziennik życia kupca. Kupiec notuje w niej narodziny dzieci, chrzty, śluby, pogrzeby. I wszystko inne co wydaje mu się istotne. Z czasem do niektórych kupieckich ksiąg wkrada się chaos, kilogramy zboża obok ilości dzieci, debet obok pogrzebu teściowej. Stąd pojawiają się księgi i mniejsze zeszyty pomocnicze. Książka towarów, książka długów, dziennik, książka kosztów.

Kupiec nie siedział całymi dniami w kantorze. Jego żywiołem był ruch, ciągłe zmiany, sprawy, rozmowy, spotkania z agentami, pośrednikami, maklerami. Centrum biznesowym był Długi Targ ze szczególnym uwzględnieniem okolic Dworu Artusa. Ważnym i niemal codziennie odwiedzanym miejscem był port, gdzie można i trzeba było dopilnować załadunku, pracowników, zorientować się w cenach i informacjach ze świata. Tu ruch był nieustanny, przybijały i odpływały statki z Niderlandów, Anglii, Szkocji, Francji. Czasem wpływały całe flotylle, kilkadziesiąt statków wypełnionych towarami z całej Europy.

A statek czasem tonął, wpadał na skały albo mieliznę. I na nic zdały się lata nauki, biegłość w rachunkach, językach i szerokie horyzonty myślowe. Kupiecki fach był jednym z najtrudniejszych, najbardziej ryzykownych zajęć w tamtym czasie. Jeśli nie burza, to wojna, jeśli nie wojna to piraci.

Żeby zmniejszyć ryzyko, kupcy zakładali spółki, a wówczas i zysk, i strata były dzielone. Najpierw były to spółki rodzinne. Bracia, kuzyni, ojciec z synami, łączyli siły aby wspólnie kupić towar poszukiwany za granicą - np. zboże albo drzewo - razem zorganizować transport, a za uzyskane pieniądze kupić inny towar poszukiwany w Gdańsku - np. sukno, sól czy piwo. Spółki zawiązywali też całkiem obcy sobie ludzie. Bywało, że kupcy mieszkający w różnych miastach łączyli się w spółkę z szlachcicem właścicielem folwarku. Tworzyły się różna formy powiązań handlowych, nici zależności, np. "Do wiernych rąk" albo "Vera Societas".

Czasem dochodziło do nieporozumień i konfliktów, a nawet spraw sądowych.

Tak było choćby w roku 1610, kiedy to Henryk Dreiher wytoczył sprawę Janowi Kosickiemu, swemu agentowi, któremu udzielił wcześniej pełnomocnictw i wystawił weksle, a ten uciekł za granicę z pieniędzmi. Jeszcze gorzej zachował się agent Jakub Schulc, który w 1615 roku, nie dość że okradł swego szefa, Marcina Kramera, to dodatkowo uwiódł mu córkę i uczynił dziadkiem.

Kupiec, któremu szczególnie dobrze wiodło się w interesach, mógł się wybić ponad swój stan: mógł się zająć polityką, zostać rajcą, burgrabią, decydować o życiu politycznym miasta. Jednym słowem przejść do klasy wyższej, czyli patrycjatu. Większość kupców nie miała takich aspiracji, analiza XVII-wiecznych dokumentów, na przykład pośmiertnych spisów ruchomości dowodzi, że dom zamożnego kupca, pod względem wyposażenia, mebli, naczyń, dzieł sztuki, urządzeń do higieny, nie różnił się znacząco od domu patrycjusza.

Ale o tym w innej opowieści.

O autorze

autor

Piotr Rowicki

- z wykształcenia historyk, z pasji prozaik i dramatopisarz. Jego ostatnia książka - Fatum, to zbiór opowiadań kryminalnych, których akcja dzieje się w XVII wiecznym Gdańsku. Dla trojmiasto.pl opisuje życie w Gdańsku w jego złotym wieku.

Opinie (16) 4 zablokowane

  • Porównanie na gorsze dla czasów dzisiejszych. (2)

    Bez telefonów, faksów, maili, bez giełdy i Internetu, ówczesny kupiec niezależnie od tego czym handlował nie miał lekko, a można nawet powiedzieć, że miał wyjątkowo ciężko. Ale wszystko działało lepiej niz dziś przy udziale telefonów, faksów maili i internetu. To było na tyle proste ze nie było zbyt wielu posredników którzy tak jak dzis stwarzaja celowy bałagan tak aby podbić ceny wielokrotnie.

    • 6 4

    • w handlu dalekomorskim było (1)

      zdecydowanie więcej pośredników ceł i opłat... W XVI wieku cena pieprzu w detalu w Polsce była gigantyczna, myślę że mogła zbliżać się do równowartości złota o tej samej wadze. Czyli był on setki razy droszczy niż obecnie. Właśnie te faksy, maile, giełdy itp spowodowały spadek cen. Mało kto akceptuje fakt, że jeszcze 6 -7 pokoleń temu miało kto miał wiecej niż 3 - 4 komplety ubrań, myto się rzadko nie używano dezodorantów ;).

      • 3 2

      • mineły setki lat więc, wtedy koszt wysłania statku po pieprz był o niebo wiekszy. Bo to nie był kontenerowiec, tylko jakaś

        krypa żaglowa.. Ale nie było tylu pośredników i cwaniaków którzy nic nie robiąc kasują miliony. Dla przykładu dziś ubranie lub butu nosisz średnio kilka miesiecy a kiedyś całe lata. Jakśc wyroby była odpowiednia do ceny, nie do mody.

        • 2 0

  • (1)

    Polecam Fatum - książke pana Rowickiego i koniecznie - Gdański Depozyt Piotra Schmandta!

    • 1 1

    • Jako uzupełnienie info w temacie artykułu :-)

      • 0 0

  • agent Kosicki, agent Shulc

    a gdzie komisja śledcza? to przecież sprawa dla specjalnego zespołu sejmowego... tylko on wyjaśnie te moralną katastrofę XVII wiecznych kupców....

    • 2 3

  • von Gdański (3)

    Pewnie narażę się wielu nacjonalistom i wogle ale uważam ze temu miastu przydało by się wtłoczenie niemieckiej krwi bo może by coś się by ruszyło z kulturą i gospodarką i nie było by tego Polactwa ala "granie na siebie" które niszczy wszelkie inicjatywy gospodarcze , kulturalne , społeczne - przypomina Miasto było oddane Rzeczpospolitej - w Warszawie wciąż są nie uregulowane długi za pomoc jaką to miasto udzielało podczas wojen polskiemu królowi- i było w 86 % złożone z niemców reszta to Holendrzy , Anglicy , Szkoci, Polacy itd

    • 6 5

    • Idź dalej czytać GW i Dziennik Bałtycki (1)

      • 1 2

      • co to ma do rzeczy?

        to te tytuły właśnie wspomagają tą opisaną wizję, jakiejś dziwnej wiecznopolskości Gdańska...

        • 1 0

    • "lepsi ludzie"

      jesli ta "kultura" to min totalne zniszczenie miasta w czasie ucieczki Niemcow przed sowietami (przypomne chocby barbarzynskie zniszczenie kosciola Mariackiego budowanego przez mieszkancow miasta przez ponad 120 lat, nie tylko niemieckiego zreszta pochodzenia), pratykujacego zasade "jesli my nie mozemy tego miec to nikt inny takze", praktykowanej zreszta od czasow podboju Cesarstwa Rzymskiego przez dzikich bandytow z polnocy, ktorzy potem cynicznie nazwali sie "cesarstwem rzymskim narodu niemieckiego", to ja osobiscie wolalbym "wtlaczanie" tej krwi raczej w kanaly burzowe. Drodzy "lepsi ludzie" - jak sie z hipokryzja sami nazywacie - mieliscie wspaniala szanse na udzial w rozwoju Europy, a co za tym idzie i swiata, przez ubiegle stulecia, dzieki nie dysputowanym przez hyba nikogo talentom organizacyjnym, inzynierskim i etosowi pracy. Co z tego wyszlo; no chyba nie trzeba tu wymieniac liczb unicestwionych istnien ludzkich dzieki waszej "tworczosci' i inwencjom w tej dziedzinie. A-propos dlugow dla miasta; pragnalbym tylko nadmienic, ze ci niemieccy obywatele - o ile nie pominoles tego w swoich naukach - byli bardziej oddani polskiemu krolowi niz pruskim ciemiezycielom, oczywiscie do momentu przybycia "prawdziwego" internacjonalisty Adolfa H.

      • 0 0

  • Gdańsk jest piękny,zabytkowy,lecz bardzo niebezpieczny.

    • 4 4

  • Gdańsk jest piękny,lecz bardzo niebezpieczny.

    • 4 4

  • Gdańsk się rozwijał

    bo nie było ZUS-u, GUS-u biurokracji, prawnikóe, przerośniętych podatków i tego całego guana

    • 8 1

  • To był Gdańsk międzynarodowy

    • 1 1

  • TO BYL GDANSK:

    • 0 2

  • Hansa v EU

    Tytul oddaje sedno problemu; Zwiazek Hanseatycki istnial kilkaset lat, bo nie mieszal sie w polityke poszczegolnych jego czlonkow - to byl stricte business. Nie bylo politycznej poprawnosci, mieszania sie w zarzadzanie i wewnetrzne poszczegolnych miast. prawa czlonkow itd. Rozpadl sie z powodow niezaleznych od nigo, min; wzrostu znaczenia rzadow centralnych itd. ale idea robienia tego, do czego sie bylo powolanym i wzajemnego szacunku do czlonkow pozwalala im prosperowac do niesamowitej sily i ogromnych wplywow. ue , uczcie sie historii, nie od Sorosa i wikipedii, ale tej prawdziwej.

    • 1 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Sprawdź się

Sprawdź się

Kto przebywał w latem 1920 roku w budynku będącym dzisiejszą siedzibą Towarzystwa Przyjaciół Orłowa?

 

Najczęściej czytane