• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Książki pani Kowalskiej. Dawna biblioteka we Wrzeszczu

Marek Adamkowicz
14 kwietnia 2019 (artykuł sprzed 5 lat) 
Architekt Janusz Kowalski na tle pozostałości księgozbioru swoich rodziców i z pamiątkowym, metalowym szyldem dawnej wypożyczalni książek. Architekt Janusz Kowalski na tle pozostałości księgozbioru swoich rodziców i z pamiątkowym, metalowym szyldem dawnej wypożyczalni książek.

Biblioteka we Wrzeszczu, należąca do Haliny Kowalskiej, powstała tuż przed zakończeniem II wojny światowej. Jej zbiory były kontrolowane - zarówno przez Niemców, jak i władze ludowe. Dzisiaj po bibliotece został szyld i trochę książek.



Artykuł został pierwotnie opublikowany w 2011 roku, w portalu iBedeker

Wrzeszcz, początek Grunwaldzkiej. Miejsce, w którym Wielka Aleja Lipowa przechodzi w ciąg willi i kamienic. Umowną granicę wyznaczają tu ulice Uphagena i Piramowicza. Każdego dnia, w drodze do i z Gdańska, pędzą tędy tysiące samochodów, jednak zza ich szyb trudno zauważyć zachodzące zmiany. No, może poza remontowanym ostatnio torowiskiem i zlikwidowaniem przejścia dla pieszych przy Teatrze Miniatura. Co innego, gdy się mieszka w pobliżu. Pamięć mimowolnie zapisuje zdarzenia, po których często nie ma już śladu.

Od prawie 70 lat dr Janusz Kowalski, architekt i emerytowany adiunkt Politechniki Gdańskiej, wygląda na ulicę z pokoju na piętrze. Przyzwyczaił się do huku pojazdów, choć przyznaje, że niegdyś było tu ciszej. Samochody to była rzadkość, a gwar na pobliskim przystanku tramwajowym nie był zbyt natrętny.

- Moja rodzina sprowadziła się do Gdańska w kwietniu 1945 roku - opowiada pan Janusz. - Ojciec, Stanisław Kowalski, został skierowany do miasta jako notariusz. Najpierw przez krótki czas prowadził kancelarię przy ulicy Batorego, potem dostał przydział na lokal przy Grunwaldzkiej 3.
Wille w al. Grunwaldzkiej. Od lewej: rezydencja Mon Plaisir, dawna wypożyczalnia, konsulat Chin. Wille w al. Grunwaldzkiej. Od lewej: rezydencja Mon Plaisir, dawna wypożyczalnia, konsulat Chin.
Nazwiska poprzednich lokatorów można znaleźć w księdze adresowej. Według tej z 1942 roku przy ówczesnej Adolf-Hitler-Strasse mieszkali m.in. architekt Johannes Falk, Edward Quartier, Franz Weyer oraz Harald von Paleske.

Kowalski-senior nie narzekał na brak klientów. Ludzie przychodzili odtwarzać utracone w czasie wojny dokumenty albo podpisywali umowy swoich świeżo założonych firm. Tryskali energią, nieświadomi, że powiew powojennej wolności będzie krótkotrwały.

Niebawem do notariusza dołączyła żona Halina. Wraz z nią w willi pojawiły się setki książek. Były one zalążkiem pierwszej wypożyczalni w zrujnowanym Gdańsku.

- Matka całe życie marzyła o prowadzeniu własnej biblioteki - opowiada pan Janusz. - Przed wojną trochę pomagała w wypożyczalni Polskiej Macierzy Szkolnej w Lubartowie, gdzie wówczas mieszkaliśmy, a wiosną 1944 roku ojciec zakupił w Warszawie książki, które wraz ze wcześniejszym zbiorem były podstawą "interesu" matki. Otworzyła go jeszcze przed wysiedleniem Niemców.
Potwierdzeniem tego są stemple w niektórych woluminach. Pod niemieckim "Leihbűcherei" widać polską informację o właścicielce i lubartowski adres: Piłsudskiego 47. Jako że te same książki były wypożyczane we Wrzeszczu, na stronie tytułowej dostawiano uaktualnioną pieczątkę. Gdzieniegdzie można też natrafić na ślady rodzimej cenzury.

- W czasie wojny Polacy mogli prowadzić wypożyczalnie, ale zbiory były kontrolowane - wspomina architekt. - Swoje wytyczne w tym względzie mieli zarówno Niemcy, jak i władze ludowe. Jedni i drudzy sprawdzali, jakie treści są udostępniane czytelnikom. Z tego względu w wypożyczalni przeważały książki o lekkiej tematyce. Najwięcej było powieści.
Halina i Stanisław Kowalscy przez willą, w której mieściła się kancelaria notarialna i wypożyczalnia książek. Na furtce widać szyld wypożyczalni książek. Fotografia ze zbiorów Janusza Kowalskiego Halina i Stanisław Kowalscy przez willą, w której mieściła się kancelaria notarialna i wypożyczalnia książek. Na furtce widać szyld wypożyczalni książek. Fotografia ze zbiorów Janusza Kowalskiego
W czasie kiedy Kowalscy próbowali zadomowić się we Wrzeszczu, ich syn studiował na Politechnice Warszawskiej. Wypady do rodziców były sporadyczne i krótkotrwałe. Ale pierwszą wizytę nad Motławą pan Janusz wciąż ma przed oczami.

- To było tuż przed końcem wojny - wspomina. - Resztki Niemców broniły się na Helu, słychać było ich artylerię strzelającą do statków na Zatoce Gdańskiej. Pamiętam, że poszliśmy z ojcem na spacer ulicą Długą i Długim Targiem. Obaj w mundurach, choć po demobilizacji. Wokół sterczały wypalone kamienice, a w zasadzie gruzy, które z nich zostały. Baliśmy się, że z tych ruin wyskoczą jakieś zbiry, o co wówczas naprawdę nie było trudno.
Widok Drogi Królewskiej zrobił na panu Januszu porażające wrażenie. W Lubelskiem, skąd pochodzi, takich zniszczeń nie było. Jeszcze bardziej przygnębiony był jego ojciec. Znał miasto z lat międzywojennych. W połowie lat 30. wziął udział w gdańskim zjeździe prawników polskich i niemieckich, był tu również w 1937 roku przy okazji wakacji spędzonych z żoną w Kuźnicy.

Na tle gruzów Głównego i Starego Miasta willa we Wrzeszczu wydawała się szczytem luksusu. Państwo Kowalscy dzielili ją z rodziną prokuratora Stanisława Stachurskiego. Jego nazwisko stało się głośne za sprawą procesów toczonych przed Specjalnym Sądem Karnym, gdzie do odpowiedzialności pociągano zbrodniarzy hitlerowskich. Stachurski był oskarżycielem m.in. w procesie załogi KL Stutthof. Ci, którzy otrzymali wtedy karę śmierci zostali straceni w publicznej egzekucji na Biskupiej Górce. Kres karierze prokuratura w Gdańsku położył donos, przypominający, że przed wojną oskarżał on na Wołyniu członków nielegalnej Polskiej Partii Komunistycznej.

Halina i Stanisław Kowalscy na spacerze we Wrzeszczu. Za ich plecami widać wiadukt kolejowy nad ul. Dmowskiego oraz budynki stojące przy ul. Białej.  Fotografia ze zbiorów Janusza Kowalskiego Halina i Stanisław Kowalscy na spacerze we Wrzeszczu. Za ich plecami widać wiadukt kolejowy nad ul. Dmowskiego oraz budynki stojące przy ul. Białej.  Fotografia ze zbiorów Janusza Kowalskiego
Problemy, choć innej natury, nie ominęły Kowalskich. Okazało się, że ojciec pana Janusza zmaga się z ciężką chorobą. Nie było na nią ratunku. Notariusz zmarł po długich cierpieniach w 1948 roku, zostawiając najbliższych w trudnej sytuacji materialnej.

- Kancelaria była naszym podstawowym źródłem dochodu - przyznaje syn prawnika. - Były wprawdzie pieniądze z wypożyczalni, ale niewielkie. Żeby się utrzymać, matka zajęła się maszynopisaniem.
Informacja o nowej usłudze została wyłuszczona na emaliowanej tablicy. Zawisła ona na ogrodzeniu willi pod wcześniejszą - z reklamą wypożyczalni. Szyldy były dobrze widoczne ze znajdującego się przed domem przystanku tramwajowego. Istniał on w tym miejscu już za Wolnego Miasta, zaprzeczając... niemieckiemu zamiłowaniu do praktycznych rozwiązań.

- Przystanek był zbudowany na łuku torowiska tramwajowego - przypomina architekt. - Motorniczowie mieli tu kłopot z zobaczeniem, czy wszyscy pasażerowie już wsiedli lub wysiedli. Żeby nie doszło do wypadku, wystawiali poza wagon lustra na długim pręcie.
Polskie i niemieckie stemple z adresami, pod którymi funkcjonowała wypożyczalnia: najpierw w Lubartowie na Lubelszczyźnie, następnie w Gdańsku. Polskie i niemieckie stemple z adresami, pod którymi funkcjonowała wypożyczalnia: najpierw w Lubartowie na Lubelszczyźnie, następnie w Gdańsku.
Nuda to najczęstszy powód sięgania po książkę i to ona była największym magnesem przyciągającym czytelników. Tak, jak początkowo zapisywali się do wypożyczalni przy okazji odwiedzin notariusza i załatwianiu u niego swoich spraw, tak teraz wstępowali po książki, aby skrócić czas oczekiwania na tramwaj. Interesowi sprzyjała też bliskość Politechniki Gdańskiej. Wielu klientów stanowili studenci.

Złotym okresem w historii wypożyczalni były lata 40. i 50. Niestety, kolejne dekady przyniosły spadek liczby czytelników, w końcu konieczne stało się zamknięcie firmy. Ludzie zamiast lektur woleli radio i telewizję, albo szli po nie do powstających coraz liczniej bibliotek publicznych, gdzie korzystanie ze zbiorów było bezpłatne. Nie bez wpływu na decyzję o zakończeniu działalności było przenosiny feralnego przystanku tramwajowego bliżej politechniki. Ludziom było już nie po drodze...

Halina Kowalska zmarła w 1970 roku i została pochowana na Srebrzysku. W ostatnich latach przed śmiercią chorowała, dlatego zawiadywanie wypożyczalnią przejęła jej przyszła synowa - Anna, notabene rodowita gdańszczanka, absolwentka Polskiej Szkoły Handlowej w Wolnym Mieście.

Po zamknięciu książnicy willa przy Grunwaldzkiej 3 stała się zwykłym domem mieszkalnym, z lokalami podzielonymi pomiędzy kilka rodzin. Na tle sąsiednich budynków wypadała blado. Nie mogło chyba być inaczej, skoro - jak przypomina dr Kowalski - w sąsiedztwie ulokowano placówki dyplomatyczne.

Dom przy Grunwaldzkiej 1 zajęło przedstawicielstwo Chińskiej Republiki Ludowej. Wcześniej przez krótki czas mieściły się w nim konsulaty Chin Czang-Kaj-szekowskich, a potem NRD. W budynku przy Grunwaldzkiej 5, który około 1814 roku powstał na miejscu pałacyku Mon Plaisir Jana Uphagena, rezydował konsul Szwecji.

Mieszkańcy Gdańska bardziej kojarzą ten budynek jako Pałac Ślubów, bowiem pomiędzy rokiem 1976 a 2001 zawierano w nim małżeństwa. Po przeniesieniu cywilnych ceremonii ślubnych do Nowego Ratusza przy Wałach Jagiellońskich, władze miasta próbowały sprzedać obiekt, ale wobec braku zainteresowania został on przeznaczony na potrzeby organizacji pozarządowych.

Patrząc na ten zakątek Wrzeszcza nie sposób pominąć wspaniałej, neobarokowej willi przy ul. Uphagena 23. W pamięci gdańszczan zapadła ona jako siedziba Radia Gdańsk przed przeprowadzką rozgłośni na al. Grunwaldzką 18. Należąca na przełomie XIX i XX wieku do zamożnego fabrykanta Rudolfa Patschke (więcej o nim i jego majątku w artykule Gdańskie trunki spod znaku szachowego koniak), tuż po wojnie była zajmowana przez przedstawicielstwo Wielkiej Brytanii. Obecnie w jej wnętrzach znajduje się restauracja. Można tu nasycić żołądek, ale i oczy wyrobami dawnej cesarskiej fabryki ceramiki w Kadynach.
Marek Adamkowicz

Opinie (61) 4 zablokowane

  • Cudna historia

    Czyta sie ją jak ciekawą książkę

    • 17 0

  • Posiadam ich książkę (2)

    Posiadam książkę z tej biblioteki z lat 30 z oryginalną pieczęcią
    Zapraszam na priv

    • 3 5

    • Ale tu nie ma priv?! (1)

      Trzeba książeczkę oddać a nie trzymać kilkanaście lat.

      • 2 0

      • Jak oddać

        Jak oddać skoro kupiłem ją na aukcji internetowej i jest moja

        • 1 0

  • Studiował na politechnice warszawskiej tuż przed końcem wojny? pitolnięty kotka za pomocą młotka dziadku masz skkerozę! (1)

    • 4 13

    • Zamilknij

      chamie.

      • 4 2

  • "Otworzyła go jeszcze przed wypędzeniem Niemców." (7)

    CYTAT: "Otworzyła go jeszcze przed wypędzeniem Niemców."
    Niemcy zostali z Gdańska wysiedleni. O wypędzeniach to mówi Eryka Steinbach.
    Redaktor mógłby trochę pomyśleć zanim bezmyślnie wpisze się w niemiecką narrację historyczną.

    • 19 9

    • Zatkało kakao?

      • 1 1

    • (3)

      W Niemczech używa się „wypędzenia”, w Polsce i Czechach „wysiedlenia” lub „przesiedlenia”. Za bardziej neutralny termin uważa się „przymusowe migracje”.

      Z biuletynu IPN:
      Do końca 1947 r. w zorganizowanych transportach wysiedlono z Gdańska 126 472
      Niemców.

      Pod koniec 1948 r. mieszkało tu 101 873 przesiedleńców z Polski centralnej
      oraz 26 629 przybyszów zza Buga.

      Poważnym problemem, przed jakim stanęły władze gdańskie, było uregulowanie sytuacji
      prawnej obywateli byłego Wolnego Miasta Gdańska. W tym celu, na mocy rozporządzenia
      wojewody z 16 lipca 1945 r., rozpoczęto akcję weryfikacji narodowościowej. Polegała ona na
      stwierdzeniu polskiego pochodzenia byłych obywateli gdańskich (Niemców i Polaków) i przeprowadzeniu wyraźnego podziału między ludnością polską a niemiecką. Do końca 1948 r. zweryfikowano pozytywnie 13 424 osoby."

      • 1 1

      • Temat (1)

        Na film...! Cała ta werfikacja , która dopadła nas gdańszczan... Wielu Polaków jej nie przeszła z różnych durnych powodów. Działy się mega tragedie ! Komuchwaci przybysze potrafili dla zdobycia mieszkania czy majątku wymyślać bzdury i pisać donosy by wysłać polską rodzinę do Niemiec. Najgorsze były kanalie zza Buga , które miały posady urzedasow lub policjantów! Niemieckie rodziny mieszkające tu od setek lat były bite napadanie i wyrzucane na każdym kroku.

        • 5 0

        • Mojego tatę z Górnego Śląska też komuniści weryfikowali, bo był na niemieckiej liście narodowościowej. Nawet mam jego poświadczenie obywatelstwa polskiego wystawione przez Prezydium Miejskiej Rady Narodowej.

          • 0 1

      • A i zapomniałem , że trzeba było sporo płacić co miesiąc za werfikacje!!!!!

        • 1 0

    • Ale (1)

      Niemcy byli w Gdańsku napadani., okradani, bici i wypedzani siłą z domów od kwietnia 45... Więc ocoho?

      • 3 2

      • Najpierw przez Ruskich, następnie przez Polaków.

        To jest prawda czy kłamstwo?

        "Nowi mieszkańcy tych ziem wywodzili się z dawnych obszarów kresowych, centralnej Polski i okolicznych powiatów. Początkowo akcja osiedleńcza była prowadzona bezplanowo, z minimalnym oddziaływaniem administracji państwowej. W praktyce osadnik przyjeżdżał do miasta, wyszukiwał sobie wolne mieszkanie albo dom i najczęściej umieszczał na drzwiach kartkę z napisem ,,zajęte”. Potem szedł do Zarządu Miasta, gdzie bez problemów się meldował i odbierał klucze, o ile urząd nimi dysponował.

        Nie zawsze były to osoby o nieposzlakowanym życiorysie. Wówczas tereny ,,odzyskane” penetrowały rzesze szabrowników, które kradły to, czego nie wywieźli Sowieci.

        Jest mi znane nazwisko i adres pewnego mieszkańca z ulicy ......, który był jednym z pierwszych osadników. Nie dość, że człowiek ten przegnał dotychczasowego właściciela nieruchomości, to jeszcze szabrował po okolicznych, zamieszkałych domach i w żywe oczy kradł. Jego nieodłącznym atrybutem był kilkukrotnie złożony łańcuch do wiązania bydła, którym okładał on Niemców broniących swojego dobytku. Potomkowie przytoczonego szabrownika mieszkają w Gdańsku do dziś."

        • 4 1

  • kiedyś biblioteka to był trzon kultury (1)

    A dzis byle kto byle jak dorwie sie do wypożyczania książek i mysli że podoła. Taka bibioteka miejska z wojewódzką zamiast skupić sie na dobrym ksiegozbiorze to oni nazwy bibliotekom bedą nadawać. Ale żeby zadbac o czytelnika czy pracownika - to już nie tak łatwo. A biblioteka to przede wszystkim dobra poczyta książka , nowości wydawnicze

    • 10 2

    • W bibliotekach teraz głównie nowości wydawnicze! Chyba ktoś tu dawno w żadnej nie był ...

      • 0 0

  • Po zamknięciu biblioteki część księgozbioru została w rękach pana Janusza

    reszta natomiast została rozproszona. Część spoczywa na czyichś półkach, wiele trafiło zapewne na makulaturę, nieliczne można czasem znaleźć w trójmiejskich antykwariatach. Dziwnym zbiegiem okoliczności dosłownie kilka tygodni temu znalazłem i kupiłem na allegro jedną z książek z dawnego zasobu biblioteki, konkretnie z samego końca jej istnienia, bo wydaną w 1968 roku.

    • 3 0

  • Henryk Pająk

    • 2 1

  • Kowalski...

    Jeżeli to ten dr Kowalski, który pierwszy rozdmuchał 50 lat temu, odbudowę kolei obecnie zwanej Metropolitalną to gratuluje i pozdrawiam

    • 3 0

  • Czy ktoś wie czy jest katalog tej bibilioteki?

    • 3 0

  • Czy daty się zgadzają--p. Janusz jako student Politechniki warszawskiej przyjechał do rodziców tuż przed zakończeniem wojny?

    • 1 1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Majówkowe zwiedzanie Stoczni vol.7

20 zł
spacer

Sprawdź się

Sprawdź się

Po ogłoszeniu stanu wojennego Lech Wałęsa został:

 

Najczęściej czytane