- 1 Pl. Zebrań Ludowych powstał dzięki stoczni (74 opinie)
- 2 Nordycko-chińskie Łazienki Południowe (79 opinii)
- 3 Muzeum w schronie zaprasza za darmo (41 opinii)
- 4 Lodołamacze na Wiśle, kotlety na poczcie (6 opinii)
- 5 Historia Arki to nie tylko piłka. Co jeszcze? (62 opinie)
Tak wyglądało Ujeścisko przed wojną
- Ojciec mówił: nic nie wiesz, nic nie widzisz, nic nie mów. Bo strzelą ci w łeb. Dla nich byliśmy Niemcami, a wtedy nienawidziło się Niemców - mówi córka robotnika rolnego. W trzecim odcinku cyklu "Trójmiejskie opowieści" wspomnieniami dzieli się Małgorzata Konikowska z domu Dombrowska, 82-letnia mieszkanka Ujeściska.
Blachy były kwadratowe. Co tydzień całe siedem. W czwartek wieczorem mama robiła rozczyn. A w piątek wstawała wcześnie rano i wkładała blachy z ciastem do pieca. W spiżarni pachniało świeżo pieczonym chlebem. Stały tu też beczki z zasolonym mięsem i pod sufitem wisiały szynki. Codziennie było świeże mleko, a dwa razy w tygodniu babcia wołała mnie, żeby robić razem masło.
Mieliśmy spiżarnię i dwa małe pokoje w domu przy dzisiejszej ulicy Warszawskiej

Siedmioro dzieci. Może nie byliśmy świetnie ubrani, ale rzeczy zawsze były czyste. I zawsze mieliśmy co jeść. Przy domu był ogródek, hodowaliśmy też kury, świnie, kozy i gęsi. A niedaleko były duże gospodarstwa bauerów. Ojciec pracował w jednym z nich - u Pranga.
Stary Prang miał gospodarstwo przy stawie. Dom, stajnie, stodoły, spichrz na zboże. Jego ziemie ciągnęły się w kierunku na Łostowice i w stronę dzisiejszej ulicy Piotrkowskiej

Mama zajmowała się domem, a my pomagaliśmy. Pielić ogródek, narwać zielska dla kóz i świń. Chodziłam też po mleko do Prangów. Codziennie dostawaliśmy siedem litrów. A tak z raz w miesiącu zaglądałam z mamą lub z siostrą do magla. Nawijało się i kręciło (śmieje się). Magiel stał za budynkiem, który miała rodzina Artura von Dührena. Był tam sklep i lokal z dużym stołem, gdzie można było wypić piwo.
Raz w tygodniu mama wybierała się też po zakupy do miasta. Szło się na Emaus, a dalej jechało się już tramwajem. Byliśmy przyzwyczajeni do podróżowania pieszo. Przez kilka lat chodziłam do szkoły w Zaborni. Codziennie rano pani Marianna - nauczycielka, która na piętrze pastorówki miała swój pokoik - zabierała gromadkę dzieci i prowadziła do szkoły. Szliśmy drogą przez pola, gdzie dziś jest nowy cmentarz, a po lekcjach wracaliśmy z nauczycielką.
Później uczyłam się już na miejscu. W szkole, gdzie nauczycielem był pan Köller. Mieszkał z rodziną na piętrze ceglanego budynku, a na parterze prowadził lekcje. Był wysoki i ostry, ale każdy go lubił. Siedzieliśmy w trzech rzędach ławek i uczyliśmy się przedmiotów po niemiecku. Nie umiałam po polsku, dopiero po wojnie się nauczyłam.
Moi rodzice umieli, choć bardziej to po kaszubsku. Bo babcia i rodzice z Kaszub pochodzili. Pamiętam, że babcia aż tak dobrze nie znała języka niemieckiego, więc zdarzało się, że rodzice wieczorami gadali z nią po kaszubsku. W domu mówiło się jednak po niemiecku. Dla mieszkańców Wonneberg byliśmy Niemcami. Tyle że nie chodziliśmy do tutejszego kościoła.
Msze mieliśmy w kościele w Emaus, bo w wiosce był kościół protestancki. Pastor Hoffmann wraz z żoną i dwójką dzieci mieszkał tam, gdzie dziś jest ośrodek zdrowia. Mieszkanie mieli na piętrze, a na parterze było biuro. Niedaleko był stary, zadbany cmentarz z piękną kaplicą, a tuż obok pastorówki stał kościół. Byłam w nim tylko raz. Córka tych, co mieli sklep wychodziła za mąż, więc po chichu wcisnęłyśmy się z koleżanką do góry na mały chór. Pięknie było w kościele. Bardzo czysto.
Zresztą w całej wiosce panował porządek. Co sobotę każdy przed swoim domem musiał sprzątnąć. A jak były żniwa i wozami wożono snopki, to wszystko było zamiatane. Bardzo czysto było. A i ludzie byli życzliwi dla siebie. Stary Prang - on był dobry człowiek. Miałam iść na uroczystość I Komunii Świętej. A że u nas był taki zwyczaj, że szło się najpierw pożegnać z sąsiadami, mama powiedziała: idź teraz do Prangów. Kiedy pojawiłam się, żona pana Pranga zeszła do piwnicy i wróciła z tortem dla mnie. Jak ja się ucieszyłam. A później Prang powiedział do żony: jedź z nią do kościoła. I pojechałyśmy bryczką.
Poza tym Prang odwiedzał nas wieczorem w wigilię Bożego Narodzenia. Przynosił ze sobą worek prezentów. Dobry człowiek.
Z czasów wojny pamiętam wysokiego mężczyznę w hełmie, który jeździł na koniu. Na nazwisko miał Krüger. Trzymał porządek. O siódmej wieczorem dzieci mogły być jeszcze na dworze, ale na swoim podwórku. I tak było. Nieraz bawiliśmy się w chowanego, ale jak zbliżała się siódma, mój ojciec gwizdał. I to tak, że aż w Łostowicach było słychać. Wtedy inni mówili: Małgoś, Twój tata gwiżdże, idź do domu. To była dyscyplina. A nie tak jak to, co można zobaczyć w telewizji, gdzie dzieci mówią: co będzie tam stara gadać. Kiedyś to było szanowanie rodziców.
Pamiętam też, że podczas wojny przywożono do gospodarstw robotników przymusowych. Kobiety po 30-tce to na przykład w kuchni u bauera pracowały. Jak chodziłam po mleko, to wydawała mi je Alicja. A później front zaczął się zbliżać. Prang przyszedł do nas i zapytał, czy chcemy zostać czy jechać z nim? Ojciec zdecydował, że zostaniemy. Wtedy Prang powiedział: To idź Leon do mojego domu i tam będziesz mieszkać. Wcześniej do Niemiec wyjechała synowa Pranga z dziećmi. Udało im się. Stary Prang i jego żona nie mieli tyle szczęścia. Zabito ich gdzieś na Żuławach - tak opowiadał ich syn, który kiedyś mnie odwiedził.
1945 rok był straszny. Kiedy przyszli Ruski to koniec świata był. Te Azjaty, jak oni kobiety wyciągali... O matko jedyna...
Dwa czy trzy dni po tym, jak wkroczyli, Ruski kazali nam iść do lasu. Mówili, że będzie tu jeszcze wojna, że Niemcy będą z Gdańska strzelać. Babcia została. Poszliśmy z rodzicami. W Szadółkach była duża stodoła. Siedzieliśmy tam z okolicznymi mieszkańcami. Ale kazali iść dalej, to trafiliśmy gdzieś za Otomin. Po drodze znaleźliśmy opuszczone bunkry. Mieszkaliśmy w nich z tydzień. Do domu wróciliśmy chyba w pierwszy dzień Wielkanocy. Kościoła już nie było. Spłonęła też część budynków Pranga.
Dwa dni później znowu kazali nam iść. O Boże jedyny... Ile na polach trupów leżało. Tam jedna ręka, tam noga, tam głowa. Ojciec z mamą szli z przodu, a dalej my. Pamiętam jak niosłam na plechach ponad rocznego Piotra, i strzelaninę i to, że później ojca zabrali. Nie wiem kto, czy Polacy czy Ruscy. Mężczyzn zamknęli gdzieś na Żuławach. Mama opowiadała, że ona i sąsiadka nocami chodziły z jedzeniem dla mężów gdzieś przez Orunię, hen daleko. Po czym później ich wypuścili.
A tu na miejscu w 1945 trwał szaber. U Taubów w piwnicy były magazyny z rzeczami dla niemowląt. Ubranka, smoczki, butelki. Jeden dzień i nie było nic. Brali wszystko, a było co, bo bauery to były bogate ludzie. Ojciec nie ruszył niczego. Nam też zakazał. Mówił tylko: nic nie wiesz, nic nie widzisz, nic nie mów. Bo strzelą ci w łeb. Dla nich byliśmy Niemcami, a wtedy nienawidziło się Niemców.
Pamiętam, że w czasie kiedy jeszcze wieś nazywała się Wonneberg, naciskano na ojca, aby zmienił nazwisko z Dombrowski na brzmiące bardziej niemiecko. Powiedział, że nigdy nie zmieni, bo to nazwisko, jakie dali mu rodzice.
Po wojnie nasza rodzina zamieszkała w innym budynku na Ujeścisku. A kiedy wzięłam ślub przydzielono mi i mężowi pomieszczenia w jeszcze innym. Pamiętam, że w wiele lat po wojnie zniknęła piękna kaplica na cmentarzu. Rozebrali na amen. Zasypali też jeden ze stawów, a takie wspaniałe karasie tam pływały. Wie pan, kiedyś to tak inaczej było.
Opinie (237) ponad 20 zablokowanych
-
2015-02-15 11:03
Teraz wygląda tak samo.
- 80 68
-
2015-02-15 11:05
Niemiec to Niemiec!
I te historie jak to zostali pokrzywdzenie po 2 wojnie... coraz bardziej popularne.- 128 163
-
2015-02-15 11:05
Tylko więcej słoików z warmińsko-mazurskiego, którzy jak "odniosą sukces" w mieście kupują coś ze stajni VW.
- 52 31
-
2015-02-15 11:07
Teraz niewiele lepiej, mnóstwo blokowisk i smród z wysypiska...
- 76 42
-
2015-02-15 11:08
Tak samo wyglądały Łostowice, Maćkowy, Lipce, Zakoniczyn, Szadółki, Jasień itd.
Były to zwykłe wioski w zapleczu miasta.
Sam pamiętam jak Oruni Górnej nie było i ganiało się z kolegami po polach i jadło kalarepy i buraki cukrowe.
Dzisiaj patrzyć tak można na okolice Kowal i południowego Maćkowego.
Za 10-20 lat będzie to zabudowany teren.
A 40-60 lat temu, tereny Przymorza i Zaspy też były jedynie terenami lęgowymi dla ptaków.
Miasta się rozwijają.- 262 5
-
2015-02-15 11:09
Dzięki
Myślałem, że tam już od 1410 było miasto...
Otworzyłeś mi oczy.- 22 41
-
2015-02-15 11:11
Kojarzę tylko miejsce z ostatniego foto.
Aż człowiek chciałby się cofnąć w czasie i się tam przejść ;) Ciekawe jak wyglądało miejsce gdzie teraz idzie W-Z ;) i co było na miejscu cmentarza ;)
- 86 2
-
2015-02-15 11:13
)
Jak widzę gdańską starówkę to również od wojny niewiele się zmieniło...
- 32 82
-
2015-02-15 11:15
Widać żeś słoik... u nas nie ma starówki.
- 58 22
-
2015-02-15 11:20
"Zresztą w całej wiosce panował porządek. Co sobotę każdy przed swoim domem musiał sprzątnąć. A jak były żniwa i wozami wożono snopki, to wszystko było zamiatane. Bardzo czysto było."
Prawie jak teraz w polskim budyniowym Gdańsku z Zarządem Dróg i Zieleni.- 61 37
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.