• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Zapalczywość subiekta Kownackiego

Paweł Pizuński
4 lipca 2011 (artykuł sprzed 12 lat) 
Zapalczywy bohater tej historii był subiektem, dziś powiedzielibyśmy "przedstawicielem handlowym", gdańskiego przedstawicielstwa niemieckiej fabryki maszyn do szycia. Zapalczywy bohater tej historii był subiektem, dziś powiedzielibyśmy "przedstawicielem handlowym", gdańskiego przedstawicielstwa niemieckiej fabryki maszyn do szycia.

Eugeniusz Kownacki był na dobrej drodze, by uczynić swoje życie spokojnym i statecznym. Miał w ręku porządny, kupiecki fach, osiągał stałe, wystarczające na jego potrzeby dochody i cieszył się uznaniem wielu osób swej profesji. Dzięki temu, jego życie mogłoby przebiegać bezpiecznymi i spokojnymi torami, gdyby nie zbytnia zapalczywość, która sprawiła, że w ostatnich latach XIX wieku trafił do więzienia.



Zaraz po wyjściu z niego zamieszkał w Gdańsku. Pracę znalazł tu bez większych problemów. Zatrudnił się w gdańskiej filii pewnej znanej niemieckiej fabryki maszyn do szycia i dość szybko stał się jednym z bardziej cenionych jej pracowników. Teraz mógł bez przeszkód znaleźć sobie normalne mieszkanie i rozejrzeć się za kobietą godną jego względów. Niestety - na swoje nieszczęście (jak sam z czasem stwierdził) - trafił do pewnej gospody przy ul. Straganiarskiej zobacz na mapie Gdańska.

Jej właścicielką była owdowiała kobieta grubo po czterdziestce. Miała już za sobą małżeństwo, macierzyństwo, rodzicielstwo i cały bogaty bagaż innych życiowych doświadczeń, więc szybko doceniła walory pana Kownackiego. Starsza od niego o ponad 10 lat tak go sobie upatrzyła, że już wkrótce ceniony sprzedawca maszyn do szycia stał się częstym gościem nie tylko w jej gospodzie, ale też i w jej mieszkaniu.

U owdowiałej właścicielki gospody na Straganiarskiej Kownacki czuł się tak dobrze, że mieszkał u niej całymi tygodniami, z niemałą też zręcznością zaczął zarządzać jej interesem. Niczym współudziałowiec lokalu zapraszał i obsługiwał gości, zamawiał trunki, kierował kuchnią oraz dbał o zaopatrzenie gospody. Radził sobie z tym wszystkim lepiej od właścicielki i taki układ mógłby pewno funkcjonować latami, gdyby nie... zapalczywość.

* * *


Zapalczywość pana Kownackiego objawiła się w pełnej okazałości w grudniu 1900 r., krótko po Bożym Narodzeniu. Owego dnia pojawił się on na Straganiarskiej późnym popołudniem i zastał mieszkanie do połowy opróżnione. Od razu się wściekł.

- Co jest do diabła!? - krzyknął - Co tu się dzieje?!
"Narzeczona" pojawiła się po chwili.

- Dlaczego opróżniłaś mieszkanie?! - zapytał groźnie.
- No... jak to? Nie pamiętasz? Mój syn ma wesele - odpowiedziała jakby trochę zalękniona. - Dałam mu trochę rzeczy.
- Dałaś!? Trochę!? Toż to całe mieszkanie opustoszało! - krzyknął - Tak po prostu mu je dałaś!?
- Obiecałam mu kiedyś, że dam mu jakieś meble...
- A to dobre! Tak po prostu mu je dałaś?! Z jakiej niby racji?
- Nie bądź zły, ale chłopakowi coś się ode mnie należy. To syn mój przecież.
- W tyłek mu się należy! - teraz Kownacki już wrzasnął. - rozpieszczony dzieciak i tyle!
- Jak ty możesz tak mówić. Przecież to mój syn!
- Wcześniej trzeba było zapytać mnie o zdanie!
- Ale to moje przecież są rzeczy. Mogłam mu je podarować.
- Co!? - Kownacki rozpalił się jeszcze bardziej - Co ty mi powiedziałaś!? Ja tu za darmo haruję, a ty tak do mnie?!

Krzyknął tak, że aż w powietrzu zadudniło, po czym złapał za laskę jej męża nieboszczka i zamachnął się. Chciał trafić w stół, ale trafił w lampę. Szklany abażur rozbił się w drobny mak, po czym przyszła kolej na lustro. Rozbiło się tak, że nie było co zbierać, ale Kownackiego już nawet stary przesąd nie był w stanie zatrzymać. Górę wzięła nad nim zapalczywość, a ona działała jak samonapędzająca się maszyna. Wprawiona raz w ruch pędziła niepowstrzymanie przed siebie, porywając go z sobą.

Po lampie i lustrze przyszła kolej na drzewko bożonarodzeniowe. Kownacki przewrócił i zniszczył je, po czym zaczął szarpać i dusić "narzeczoną". Nie uspokoił się nawet, gdy dała mu 20 marek. Chciała, by poszedł sobie gdzieś i się uspokoił, ale on uderzył ją tylko w twarz, po czym wziął pieniądze, założył kapelusz na głowę oraz hawelok jej syna i wyszedł. Świadomie, czy nieświadomie, zabrał z sobą klucze do mieszkania.

* * *


Wrócił w całkiem dobrym nastroju grubo po północy. Chciał otworzyć drzwi, ale nie mógł włożyć klucza do zamka.

- Co ta wariatka zrobiła? Zamek dała wymienić? - powiedział do siebie i zabrał się za manipulowanie przy drzwiach.
Na próżno. Zamek ani drgnął, zajrzał więc przez dziurkę i zdenerwował się. Ktoś zamknął drzwi od wewnątrz, a klucz pozostawił w zamku. Zaczął dzwonić i walić do drzwi, ale nikt nie otwierał. Wyszedł na podwórze i próbował wywołać "narzeczoną", ale nikt mu nie odpowiadał.
- Żarty sobie robisz! - krzyknął. - Ze mnie!? Jak tak, to zobaczysz!

Wzniósł do góry pięść i pogroził nią, po czym na powrót wszedł do kamienicy. Do mieszkania nie zamierzał się już dobijać. Zerwał plombę na drzwiach restauracji i wszedł do środka. Tutaj znowu stał się zapalczywy. Chodził po pomieszczeniu jak opętaniec i rozbijał to, co wpadło mu w ręce. Stłukł jakieś 20 flaszek wina oraz bliżej nie określoną ilość kufli, roztrzaskał dwa regały z całą ich zawartością, uszkodził bilard, doszczętnie zniszczył aparat do dozowania piwa i dopiero wtedy się uspokoił. Usiadł w kącie i utrudzony już miał zasnąć, gdy zjawili się wezwani przez gospodynię żandarmi.

Panowie do kogo? Przecież nieczynne. - powiedział, gdy wchodzili do środka, ale kiedy zakuwali go w kajdany i prowadzili do aresztu, oporu nie stawiał.

W celi zasnął niemal natychmiast, ale kilka godzin później obudzono go i wypuszczono na wolność. Od razu poszedł na Straganiarską.
- Ty wiedźmo! - krzyknął do "narzeczonej", gdy ją tylko zobaczył. - To ty tak ze mną postępujesz? Za moją dobroć...?
Kopnął ją raz, potem drugi, ona zaś zaczęła płakać. Uspokoił się dopiero, gdy przybyli wezwani przez sąsiadów żandarmi. Kilka minut później Kownacki na powrót wylądował w areszcie...

* * *


Przed gdańską izbą karną stanął 1 października 1901 r. Oskarżano go o zakłócanie spokoju domowego, przywłaszczenie, uszkodzenie cudzego mienia, groźby i cały szereg innych przewinień. Od zarzutu kradzieży haweloka, który należał do syna gospodyni, Kownacki zdołał się jakoś uwolnić. Stwierdzono, że chociaż prawdą jest, że feralnego wieczora zabrał go z domu swej "narzeczonej", ale skoro palto zwrócone zostało prawowitemu właścicielowi zaraz po jego zatrzymaniu, do faktycznej kradzieży nie doszło. Za wszystkie inne wykroczenia Eugeniusz Kownacki skazany został na trzy miesiące więzienia.

O autorze

autor

Paweł Pizuński

- historyk, autor m.in. Pocztu Wielkich Mistrzów Krzyżackich i Pierwszego Pitawala Gdańskiego. Opisywane przez niego historie kryminalne pochodzą z gdańskiej prasy z początku XX w.

Opinie (7) 9 zablokowanych

  • Historie opracowane przez Pana Pawała to mocna strona witryny trójmiasta! (1)

    Dziękujemy Panie Pawle.

    • 29 3

    • a wiesz jaka jest słaba?

      bo tu nie uswiadczysz dziennikarzy dlatego odradzam traktowanie tego portalu jako zrodlo rzetelnych informacji.

      • 1 2

  • kryminalni bohaterzy

    to glowni bohaterzy historii Pizunskiego.

    • 6 6

  • uwielbiam te artykuly, byle czesciej! (2)

    • 17 1

    • ludzie lubia zbrodnie (1)

      co by sie stalo gdyby w Gdansku kazdy mogl zyc i zarabiac uczciwie na zycie? pisarze tacy jak Pizunski by sie skonczyli.

      • 0 5

      • DOKLADNIE

        tym nas karmia zbrodnie i pornografia.. oto ten portal

        • 0 2

  • Lubię historie p. Pawła

    ale ta jakaś... przeciętna.

    • 6 3

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Promocja i dyskusja nad książką o historii 318. Dywizjonu Myśliwsko - Rozpoznawczego "Gdańskiego"

spotkanie

Sprawdź się

Sprawdź się

W którym roku papież Jan Paweł II odwiedził Gdańsk?

 

Najczęściej czytane