• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Zabawy pierwszych lat po wojnie w Sopocie

Tomasz Kot
16 maja 2014 (artykuł sprzed 10 lat) 

Pierwsze lata PRL-u, zanim społeczeństwu nie zaczęto przykręcać śruby, obfitowały nie tylko w wydarzenia tragiczne, ale i komiczne.



W sierpniu 1947 r. zorganizowano w Sopocie i Gdyni z wielką pompą wystawę Międzynarodowych Targów Gdańskich. Miała ona prezentować powojenne osiągnięcia i możliwości eksportowe Polski w m.in. przemyśle spożywczym, żeglarstwie, sztuce ludowej i rzemiośle.

Większość wystaw zorganizowano w specjalnie na ten cel wybudowanych pawilonach przy molo w Sopocie zobacz na mapie Sopotu (dziś już nieistniejących, w późniejszych latach mieściły się w tych budynkach m.in. PGS, pawilon spożywczy "Społem" czy "Cepelia").

Uroczystego otwarcia wystawy w kurorcie dokonał 2 sierpnia ówczesny wicepremier Władysław Gomułka. Wydarzeniom gospodarczym towarzyszyły imprezy kulturalne, w tym takie, które za rok, dwa staną się owocem zakazanym, odpowiednim dla "dekadenckiego zachodu", a nie "ludu pracującego miast i wsi", który w pocie czoła buduje socjalistyczną ojczyznę.

Były więc pierwsze po wojnie wyścigi konne na hipodromie (podczas których można było obstawiać wyniki w totalizatorze sportowym), defilada jachtów morskich, pasjonująca rywalizacja dla chcących się wykazać w "amerykańskim wyścigu w workach" po plaży i wdrapywaniu się na oślizły "słup szczęścia" po nagrodę, a także "popisy śpiewacze i  koncerty.

Jako największą atrakcję w tej ostatniej kategorii zapowiadano "występ orkiestry, chóru i baletu znanego już w całej Polsce zespołu 23 dzieci z Moszczenicy. Orkiestrą dyryguje 13-letni Edward Bieńkowski, absolwent szkoły w Moszczenicy, a chór prowadzi Basia Pukasówna, w tym samym wieku. Dzieci wystąpią w strojach ludowych, z repertuarem regionalnym".

Generalnie imprezy plenerowe niespecjalnie się udały, bowiem przez cały czas lał deszcz i było zimno (jak to zdarza się u nas sezonie).

Dla spragnionych nieco innych rozrywek przygotowano bale i dancingi w sopockich lokalach. Zwieńczeniem fety był wielki Bal Wybrzeża w Grand Hotelu zobacz na mapie Sopotu, połączony z wyborami "Miss Sopot" (tak w zasadzie przez cały PRL, nie odmieniając nazwy miasta, mówiono i nawet pisano o Sopocie). Huczną uroczystość poprzedził pokaz mody zorganizowany również w Grand Hotelu.

Podczas imprezy pojawiły się sygnały, że nie wszystko może przybrać taki obrót, na jaki liczyli sobie organizatorzy. Wiemy to z relacji z imprezy, która ukazała się w "Dzienniku Bałtyckim" obok informacji o podziale administracyjnym Gdańska i odznaczeniach dla zasłużonych "ubezpieczeniowców", datkach na powodzian i zorganizowanym przez Centralę Rybną kursie przygotowywania potraw rybnych.

Reporter (a może reporterka) nie krył swojego sceptycyzmu wobec tego, co działo się w salach Grand Hotelu, choć nie chciał być "posądzony o złośliwość". Podpisany inicjałem "zg" recenzent na początku konstatuje, że impreza zaczęła się z godzinnym opóźnieniem, co jest "rzeczą na Wybrzeżu nieuniknioną".

Kreacje - jak się okazało - nie były przygotowane specjalnie na rewię, lecz były bieżącymi zamówieniami klientek wykonanymi w zakładach krawieckich. Pełen zawodu komentator pisze, że "całość była bardzo przeciętna: fasony spotykane masowo na ulicy". Na wyróżnienie jego zdaniem zasłużyły m.in: sukienka ciemnoszafirowa, skromna w linii, kapelusz różnobarwny z wysokim, sterczącym piórem, różnobarwne pantofelki". Zupełnie niedopuszczalne jak na rewię mody było natomiast: "zestawienie futerka z ocelotów z krzykliwą sukienką imprime". Organizacja imprezy była zdaniem recenzenta fatalna. Konferansjerka sprowadzała się do monotonnego wymieniania firm, które wykonały kreacje. Wodzireja było stać jedynie na powtarzanie co jakiś czas tego samego, niewybrednego dowcipu o kaczorze i pieprzyku. Nie wiadomo dlaczego konferansjer prowadzał modelki przez kilka sal, podczas gdy publiczność zgromadziła się tylko w jednej. Pochwały zebrały modelki, które były "na ogół przystojne i dystyngowane, jedna tylko, nie wiadomo dlaczego, chichotała bez przerwy".

Miss Lipa i sędzia kalosz

Jeżeli rewia poszła słabo, to wybory Miss Sopot 1947 zakończyły się prawdziwą katastrofą. To, co się tam działo w kwestii nieumiarkowanego spożycia zarówno trunków, jak i jadła, przyprawiłoby najprawdopodobniej o dreszcze wicepremiera Gomułkę, który nawet cytrynę dodawaną do herbaty uważał za przejaw konsumpcyjnego rozpasania.

O ile sam bal był udany, a goście po paru godzinach tańców, rozrywek towarzyskich i spożywania trunków byli mocno rozochoceni, to organizatorzy polegli ponownie. Podpisanemu pod artykułem "Miss Lipa" Tadeuszowi Chrzanowskiemu nie podobały się "zbójnickie" ceny spirytualiów podawanych w restauracji. Ze zgrozą konstatował, że "ćwiartka wiśniówki kosztuje w Grandzie tysiąc złotych" (dla wielu ludzi wówczas była to równowartość miesięcznej pensji). Sugerował nawet, żeby kelnerzy w restauracji sopockiego hotelu chodzili z ciupagami, aby łatwiej im było grabić klientów.

Nie podobały mu się również dwie wokalistki, które jego zdaniem "nie dały rady głośnikom" i prowadzący galę, który opowiedział tylko jeden własny dowcip, za to "bardzo długi i śmieszny".

Gdy atmosfera zabawy sięgnęła zenitu rozpoczęło się kompletowanie jury do wyborów miss. Po wybraniu szacownego ciała opiniującego, jurorzy rozeszli się po wszystkich salach Grand Hotelu w poszukiwaniu... pięknych pań. Szczęśliwym wybrankom zakwalifikowanym do konkursu wręczali numery. W ten sposób skompletowano jedenaście uczestniczek mających zaprezentować się publiczności. Mąż dwunastej nie wyraził zgody na kandydowanie połowicy rzucając w jurora kotletem po myśliwsku.

Ku rozczarowaniu widzów rychło okazało się, że jurorzy w wyborze przyszłych miss kierowali się kluczem rodzinnym, kwalifikując do konkursu własne żony, córki czy krewne. Gdy to odkryto, na sali zapanował zgiełk i oburzenie. Publiczność wyrażała swą dezaprobatę rycząc: "Lipa! Lipa! Lipa ! Lipa !" i gwiżdżąc. Wywołało to lekki popłoch wśród członków jury, które zaczęło się gorączkowo naradzać. Uczestniczki konkursu stały na scenie z minami "obrażonych królowych".

Tymczasem publika wrzeszcząc: "Sędzia kalosz", napierała na podium. Zawiedzionym przewodziła Zofia Wilczyńska, znana aktorka, która ponoć po raz trzeci brała udział w podobnej imprezie i po raz trzeci nie została zakwalifikowana do wyborów. W końcu rzecznik balu, znany przed wojną aktor estradowy Antoni Jaksztas ogłosił "wielkie zwycięstwo zasad demokracji ludowej", ponieważ jury złożyło swoje mandaty i postanowiło zrezygnować z wyborów miss. To uspokoiło publiczność, która rozeszła się do stolików, alkoholu i tańców.

Ale podstępny wróg nie odpuścił. Około godz. 4 nad ranem, szef grającej podczas balu orkiestry, pan Obremski (przez autora relacji nazwany bez pardonu "fuehrerem dokonującym anschlussu") błyskawicznie wyrwał spośród tańczących par trzy panie i ustawiając je na podium ogłosił, że właśnie wybrano miss i dwie wicemiss Sopot 1947.

Reporter skwitował to stwierdzeniem, że laureatki "nie były brzydkie, choć na sali było z tuzin ładniejszych". Personaliów miss historia nie zapamiętała, nie podano ich też w prasie.

Egipskie ciemności

Targi i imprezy towarzyszące dobiegły końca, tymczasem kurort, podobnie jak i całe Trójmiasto, pozostał ze swoimi codziennymi bolączkami i problemami. Takimi jak choćby ciemne i nieoświetlone ulice, na których co chwila dochodziło do wypadków.

Powód był prozaiczny, ale bardzo charakterystyczny dla PRL-u.

Przy głównej arterii Sopotu, jaką była wówczas al. Stalina, dziś al. Niepodległości zobacz na mapie Sopotu, nie brakło latarń. Mało tego: od roku 1946 r. ich liczba wzrosła z 32 do 77. Tymczasem latem 1947 r. zarządzające oświetleniem w Sopocie Zakłady Energetyczne Wybrzeża przezornie stwierdziły, że oświetleniem zajmować się będzie od tej pory zarząd miejski. Zarząd próbował kupić żarówki do nowych latarń, ale okazało się to niemożliwe, ponieważ nie było ich na rynku.

W związku z targami oddano w Sopocie do użytku nowy, tymczasowy dworzec kolejowy, w którym znalazło się sześć kas biletowych, poczekalnia i przechowalnia bagażu. Wcześniej w kurorcie funkcjonowały jedynie dwie kasy biletowe, które nie wystarczały już do płynnej obsługi pasażerów kolei. Tymczasem po zakończeniu targów na dworcu otwarta była znów tylko jedna kasa, co - szczególnie w godzinach porannego szczytu wyjazdów do pracy - powodowało potężne kolejki na nowym dworcu i codzienne karczemne awantury.

Miss Delfinaliów 2014 - wybrano miss AMW i AMG.



Miss PG i GUMedu 2014 wybrane!

Opinie (13) 1 zablokowana

  • Chciałbym się cofnąć w czasie i póść na taką imprezę PRL.

    • 20 2

  • Gwoli ścisłości...

    PRL formalnie powstala w 1952 roku. W 1947 nie było czegoś takiego.

    • 17 2

  • Czy na pierwszym zdjęciu 2 facetów się obejmuje? (1)

    • 3 10

    • Tak, i jeśli tobie dziwnie się to kojarzy,

      to idź szukaj tej męskiej miłości zamiast nas gorszyć swoimi chorymi uwagami.

      • 8 0

  • Ależ mamy cenzurę! (5)

    Artykuł przeszedł, ale trzeba było dodać "zanim społeczeństwu nie zaczęto przykręcać śruby", żeby było poprawnie politycznie. :D

    Ale i tak wiemy że nigdy nie przykręcono tej śruby tak jak teraz.
    Nawet w najgłębszym kryzysie i inflacji, nie trzeba się było bać o dach nad głową, że nie będzie na leki czy na jedzenie.

    • 16 7

    • no faktycznie

      A to, że można było dostać kule w łeb w ubeckiej katowni, posiedzieć 10 lat w więzieniu, albo płacić łapówki za wszystko to już zupełnie nie warte wspomnienia incydenty w tym raju na ziemi, jakim dla klasy pracującej (za 20 USD) był PRL :)

      • 10 2

    • (1)

      nie kłam! biedoty było wówczas bardzo dużo. Pamiętam rodzinę z 12 dzieci mieszkająca po sąsiedzku, jedli tylko suchy chleb, choć na alkohol rodzicom i licznym wujkom starczało. W 1972 r. garnitur z wełny kosztował równowartość pensji 1.200 zł., sprawdźcie sobie pensje i ceny z tamtego okresu, nie było wcale tak wesoło jak niektórzy to przedstawiają. Pamiętam, że rodzice którzy oboje pracowali na państwowych posadach, byli zwyczajnie biedni. A renty z tzw. starego portfela ? Ha, ha...

      • 4 2

      • I tak, i nie

        moi rodzice pracowali oboje, nigdy nie byli w partii,

        biedni nie byliśmy, stać nas było w latach 80-ty na zakupy wtzw.komercyjnych sklepach

        • 0 0

    • Nie brakowało na leki? (1)

      No w sumie mozna tak uznać. Wszak leków po prostu nie było, wiec nie było problemu, że brakuje na nie pieniedzy...

      No chyba, że ktoś miał farta w postaci krewnych na zachodzie. Wtedy juz za kilka pensji mógł dostac opakowanie potrzebnego leku...

      O dach nad głową tez nie trzeba było sie martwić to prawda. Po prostu wiadomo było, że ów dach nie istnieje, ale moze zaistnieje po 20latach oczekiwania.

      • 3 4

      • leczylam córkę w Akademii Medycznej na chorobę przewlekłą od 1972 roku do 1988

        miałam regularne wizyty 2 x w miesiacu u wspaniałej specjalisty,
        bez problemu wykupywałam leki,
        co roku córka w szpitalu miała komplet gruntownych badań ( podczas wakacji 7 dni pobytu),

        córka dziś ma 48 lat , jest zdrowa

        ale dzisiaj nie miałaby takieggo dostępu do lekarzy i badań

        • 3 1

  • Ta Pytlarczyk to slaba i ona wygrala?

    Inne w wywiadzie ladniejsze.

    • 0 1

  • Co na to Niesiołowski?!

    Według tego buca Polski wszak nie było. A tu proszę! Ludziska nawet uśmiechnięci. Aaaaa, to pewnie Ubecja się bawi, panie Niesiołowski?!

    • 4 3

  • mala czarna

    zal

    • 0 1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Sprawdź się

Sprawdź się

Jaka waluta obowiązywała w Gdańsku w 1924 roku?

 

Najczęściej czytane