• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Powojenny trójmiejski Dziki Zachód

Tomasz Kot
10 lutego 2014 (artykuł sprzed 10 lat) 

Charakterystyczne dla powojennych lat w Trójmieście była działalność drobnych band rabunkowych. Łatwość w dostępie do broni, chaos, bałagan i bieda powodowały, że była to wówczas powszechna plaga.



W latach 1945-47 tego typu grupy powstawały jak grzyby po deszczu. Ich działalność była zazwyczaj burzliwa i krótka. Bandyci napadali, rabowali, bili, czasami zabijali. Łupy, które zdobywali były na ogół biedne, ponieważ to biedni zazwyczaj padali ich ofiarami i  starczały jedynie na balangi w podejrzanych lokalach.

Taka też była krótka historia bandy Zdzisława S.Eugeniusza K. z Wrzeszcza.

Zdzisław S. (19 lat) wojnę spędził spokojnie w Szwecji, do której udało mu się dostać z rodzicami we wrześniu 1939 r. Chyba nie podobało mu się na Półwyspie Skandynawskim, może oczekiwał, że powojenna Polska zagwarantuje mu lepsze perspektywy, bo w maju 1946 wrócił do kraju. Początkowo zamieszkał w rodzinnej Warszawie, gdzie został milicjantem. Po miesiącu jednak zdezerterował i wyruszył na północ.

Zakotwiczył się w Gdańsku. Pracował dorywczo, tzn. dorywczo parał się kradzieżami, paserką, drobnymi kradzieżami. Marzyła mu się jednak męska przygoda w najgorszym - bo bandyckim - wydaniu i mołojecka sława wśród stałych bywalców podejrzanych lokali, w których spędzał gros czasu.

Wówczas los na jego drodze postawił Eugeniusza Kr., którego spotkał podczas imprezy u znajomych przy ul. Deotymy zobacz na mapie Gdańska.

Obaj przypadli sobie do gustu. Łączyły ich wiek, miejsce urodzenia i podobne doświadczenia życiowe. Obaj też chcieli zdobyć poważanie wśród "ferajny z Wrzeszcza". Eugeniusz Kr. (21 lat) pochodził z Marek pod Warszawą. Po wojennych peregrynacjach zaczepił się we Wrocławiu i zaciągnął się do milicji. Podobnie jak jego przyszły kompan, po krótkim czasie doszedł do wniosku, że to nie jest zajęcie dla niego i w sierpniu 1946 r. porzucił szeregi MO. On także wybrał podróż do Gdańska. Zamieszkał w Nowym Porcie pod fałszywym nazwiskiem Kazimierz Klecha.

Dostał pracę w gdańskiej Centrali Mięsnej. Praca jak się zdaje nudziła go, bo adrenaliny szukał w portowych restauracjach i spelunkach, wdając się niejednokrotnie w awantury i bijatyki.

Podczas jednej z takich eskapad w listopadzie 1946 r. stłukł szwedzkiego marynarza i ukradł mu buty. Okradziony zgłosił to na milicję, a ta nie miała żadnego problemu z aresztowaniem zdumionego Klechy, któremu wcześniej podobne numery uchodziły bezkarnie.

W styczniu 1947 r. krewki młodzieniec stanął przed Sądem Grodzkim w Gdańsku, który skazał go na rok więzienia, ale w zawieszeniu na 4 lata.

Było więc co świętować. 30 stycznia Eugeniusz Kr. skorzystał z zaproszenia i udał się na libację do znajomych mieszkających przy ulicy Deotymy. Podczas imprezy, w pijanym widzie, do powstałej właśnie "bandy" dołączyli także Eugeniusz K. i Maria L. Członkowie założyciele nie chcieli tracić ani chwili i postanowili działać od razu. Mimo wieczornej pory mężczyźni wyruszyli do górnej części Wrzeszcza, gdzie mieszkała znana jednemu z nich i uchodząca za bogatą, Lidia Weintraub.

Lot ćmy nad świecą

Kilkunastominutowy marsz w zimowych ciemnościach i mrozie na nic się zdał, bo kobieta nie wpuściła pijaków do mieszkania. Po kolei próbowali przekonywać przez drzwi niedoszłą ofiarę o konieczności wpuszczenia do środka funkcjonariuszy, za jakich się podają. Na swoje szczęście Weintraub była nieufna i głucha na ich nalegania i groźby. W pewnym momencie kobieta zagroziła, że zadzwoni zaraz po milicję. To wystarczyło, by napastnicy wycofali się z kamienicy.

Byli pijani, nakręceni wizją bogatych łupów i wściekli z powodu niepowodzenia akcji. Nabuzowani powoli wracali w kierunku Dolnego Wrzeszcza. Nieopodal zrujnowanego dworca kolejowego zobacz na mapie Gdańska natknęli się na człowieka z ogromną walizką, który właśnie wysiadł z pociągu. Otoczyli go. Eugeniusz Kr. z kieszeni płaszcza wyciągnął pistolet. Było ciemno, ale dzięki śniegowi na tyle jasno, że podróżny bez słowa ruszył we wskazanym kierunku, w bardziej odludne miejsce, w pobliże torowiska. Tam bandyci zabrali mu walizkę. Eugeniusz Kr. przystawiając mu lufę do skroni kazał mężczyźnie położyć się na torach, twarzą do podkładów. Dla pewności, że napadnięty go zrozumiał, napastnik uderzył go kolbą pistoletu w potylicę. Ten nie tyle położył się, co padł twarzą na tory. Bandyci zabrali walizkę i uciekli. Mieli szczęście - w środku było 20 kilogramów kiełbasy. Wracają na Deotymy kupili po drodze wódkę - żeby zakąska się nie zmarnowała.

Powodzenie tej akcji rozzuchwaliło ich na tyle, że postanowili dalej rabować. Parę dni upłynęło im jednak na piciu wódki i jedzeniu kiełbasy. W końcu 9 lutego ich wybór padł na sklep owocowo-warzywniczy przy al. Grunwaldzkiej 61 we Wrzeszczu. W środku zastali właściciela - Wincentego Antonowicza. Sterroryzowany bronią Antonowicz wydał rabusiom pieniądze, papiery wartościowe, które akurat miał przy sobie, zapas czekolady i cztery kupony materiału na ubrania (wówczas towar deficytowy i pożądany). Na koniec dostał kolbą pistoletu w głowę a bandyci uciekli.

Sprzedaż zrabowanych rzeczy i przepicie pieniędzy znów zajęło im prawie tydzień. 15 lutego Zdzisław S. zainicjował napad na kiosk Jana Sularza mieszczący się przy ul. Roosvelta (obecnie al. Generała Józefa Hallera). Tym razem nie było z napastnikami Eugeniusza K. Do skoku dobrali sobie za to przygodnego kompana, niejakiego "Kowala" spotkanego przy kieliszku. Właściciel kiosku widząc wycelowane w siebie pistolety oddał bandytom bez słowa pieniądze, dokumenty i buty.

21 lutego Eugeniusz K., Zdzisław S., "Kowal", a także nowy kompan - zauroczony ferajną "Rysiek" - poszli popić i omówić kolejny skok do restauracji "Pod Budą" przy ul. Wajdeloty 12 zobacz na mapie Gdańska (zobacz wyjaśnienie w ramce pod artykułem). Nie było z nimi Eugeniusza Kr., który odsypiał poprzednią imprezę. Podczas popijawy do lokalu na kielicha wszedł milicjant o nazwisku Janicki. Miał przy sobie służbową pepeszę. Zdzisław S. zaprosił go do stolika i wywiązała się rozmowa. S. znał realia pracy w milicji, więc obaj mieli wspólne tematy.

Po libacji podchmielone towarzystwo odprowadziło wciętego milicjanta. Familijna atmosfera skończyła się na rogu ulic Pestalozziego i Kościuszki zobacz na mapie Gdańska, gdzie Zdzisław S. wyjął pistolet, sterroryzował milicjanta, odebrał mu broń i stłukł do nieprzytomności kolbą pistoletu po głowie.

Pepeszę zabrał do domu Eugeniusz K. Teraz i on miał broń. Był tak podniecony, że nie mógł zasnąć. Chcąc się wykazać namówił kompanów na skok na mieszkanie kamasznika (czyli szewca szyjącego buty z krótkimi cholewami) Władysława Skarbka, mieszkającego przy Jaśkowej Dolinie.

Następnego dnia Maria L., udając klientkę, poszła do szewca na rekonesans. Wróciła z potrzebnymi informacjami, a wieczorem złodzieje udali się na akcję. Z grabieży jednak nic nie wyszło - Skarbek nie wpuścił napastników do mieszkania i wypłoszył ich z kamienicy.

To był już koniec bandy. Za dużo wspólników, za dużo gadania, za dużo alkoholu. 26 lutego czwórka "założycieli" została aresztowana w mieszkaniu przy ul. Deotymy.

29 kwietnia 1947 r. podczas rozprawy przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Gdańsku Eugeniusz Kr. i Zdzisław S. zostali skazani na karę śmierci (ówczesne sądy oskarżonych o czyny kryminalne dezerterów z milicji, UB czy wojska prawie zawsze skazywały na karę śmierci, nawet za stosunkowo drobne przewinienia).

Eugeniusz K. za nielegalne posiadanie broni, jej przechowywanie i udział w napadach rabunkowych zostaje skazany na 15 lat więzienia. Natomiast Maria L. otrzymała wyrok 5 lat więzienia.

Eugeniusz Kr. i Zdzisław S. napisali do prezydenta Bolesława Bieruta prośbę o łaskę, ale pozostała ona bez odpowiedzi. Wyrok został wykonany 24 maja 1947 r. w więzieniu karno-śledczym przy ul. Kurkowej w Gdańsku.

Informacja o całej sprawie pojawia się w prasie tego samego dnia. Gdy poranna gazeta trafiła do rąk mieszkańców Trójmiasta, obaj skazańcy już nie żyli. Wyroki na Kurkowej wykonywano zazwyczaj bardzo wcześnie rano.

Wajdeloty 12

Taki adres restauracji "Pod Budą" można znaleźć w "Skorowidzu informacyjnym Gdańska Wrzeszcza i Oliwy" z roku 1946. Dziś pod adresem Wajdeloty 12 znajduje się pływalnia "Startu". Restauracja "Pod Budą" była zatem albo jakąś tymczasową budowlą, którą wybudowano na pustej parceli lub - co bardziej prawdopodobne - restauracja ta mieściła się w oficynie przy dworze Kuźniczki w dawnej restauracji "Kleinhammer Park" (uwiecznionej przez Guntera Grassa w "Psich latach"). Potem było tam kino "Jagienka". Sęk w tym, że zarówno przed wojną jak i po dwór Kuźniczki nosił numer 13, a wyburzona oficyna numer 13 A. Oczywiście wszystko to mogło równie dobrze być wynikiem bałaganu, jaki panował w pierwszych latach po wojnie w nazewnictwie ulic i numeracji domów w Gdańsku. Mogła być to także po prostu pomyłka albo niedokładność w nanoszeniu danych do przewodnika. Jeśli ktoś z czytelników, szczególnie znawców i miłośników historii Dolnego Wrzeszcza potrafi wyjaśnić tę zagadkę, prosimy o informację.

Opinie (29)

  • przeżyć całą wojnę w Szwecji - wygrana na loterii! (1)

    i wrócić do Polski - chyba na mózg my padło... Kierunki pomylił?

    • 50 2

    • dlaczego tylko inicjały przestępców a Bieruta i gdańszczan - pełne dane?

      Trynkiewicza podaja nazwisko co chwilę...

      • 10 0

  • Najbardziej w tych historiach podoba mi się to (1)

    że dotyczą miejsc, w których bywam niemal na co dzień i mogę wyruszyć na wtprawę szlakiem opisywanych tu napadów i popijaw ;D

    • 27 1

    • Wczuj się w rolę..

      i chodź z pepeszą, łyknij, zrób skok na kiosk :))

      • 0 0

  • uwielbiam tę serię - chłonę jak gąbka wodę

    prosimy o regularność i więcej

    dobra robota !

    • 41 1

  • brawo władza ludowa (2)

    dziś bandziorom ale w białych rękawiczkach żyje się jak paniskom bo mają styropianowe pochodzenie

    • 29 8

    • (1)

      co by nie mówić, za komuny był ład i porządek, nie to co teraz

      • 2 5

      • taa porządek, szczególnie w wyprowadzaniu mienia państwowego

        • 2 1

  • Hehe kradzież butów, ale Szwed nie taki głupi - GPS!!!

    • 0 4

  • (4)

    To nie byli żadni bandyci! To byli żołnierze wyklęci! To nie były żadne napady! To były wyprawy aprowizacyjne! Ono walczyli z komuną - cześć ich pamięci!

    • 15 53

    • A nowa Słowackiego to aleja Żołnierzy Wyklętych?

      Tak tylko pytam

      • 4 3

    • Władza ludowa zamordowała tych żołnierzy tak jak 64 lata później L.Kaczyńskiego. Raz sierpem raz młotem czerwoną hołotę. Cześć wam i chwała bandyci wyklęci.

      • 6 9

    • Trynkiewicz

      to tez wielki opozycjonista demokratyczny.

      • 3 2

    • Ale taki może był cel tego artykułu : pomieszać bandytów z żołnierzami wyklętymi i namącić czytelnikom w głowach

      • 0 0

  • wtedy to była sprawiedliwość... nie co to teraz

    wykonaliby dziś ze dwa wyroki śmierci to od razu byłby porządek

    • 32 1

  • I to jest to czego trojmiasto chce

    Brawo super artykol wreszcie cos konkretnego
    super sie czyta czekamy na wiecej
    ps.Takie artykoly chcemy a nie pitoly nikomu niepotrzebne pana borysa ... ;]

    • 11 6

  • Rewelacja.

    Poproszę więcej takich historii. Pozdrawiam serdecznie.

    • 15 1

  • "Po wojennych peregrynacjach" (1)

    tekst wart złotego pióra ;)

    • 4 6

    • peregrynacja to:

      wędrówka, przejażdżka, tour, włóczęga, łazęga, droga, przygoda, wojaż, wyjazd, rozjazdy, tułaczka ...

      • 0 0

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Promocja i dyskusja nad książką o historii 318. Dywizjonu Myśliwsko - Rozpoznawczego "Gdańskiego"

spotkanie

Sprawdź się

Sprawdź się

Jaki jest najstarszy budynek w Sopocie?

 

Najczęściej czytane