- 1 Przymorze kiedyś i dziś. Porównujemy zdjęcia (145 opinii)
- 2 Kronika oblężenia Gdańska w 1734 r. Część 2 (11 opinii)
- 3 Te zabytki otwierają się po remontach (88 opinii)
- 4 "Banany jedzą tylko dzieci bardzo bogate" (36 opinii)
- 5 Nietypowa willa prezesa banku nad miastem (55 opinii)
- 6 Kronika oblężenia Gdańska w 1734 r. (11 opinii)
Pijany zalotnik stał się mordercą
Zaginęła młoda dziewczyna. Ładna dziewczyna. Rankiem 28 grudnia 1929 r. pojechała z siostrą i narzeczonym do Malborka, ale do domu już nie wróciła.
2 stycznia zaniepokojony ojciec wszczął poszukiwania i jeszcze tego samego dnia, jeden z jego sąsiadów, pan Barembruch, natknął się na zwłoki dziewczyny. Spoczywały w lodowatych wodach potoku kłodawskiego, nieopodal brzegu. Natychmiast powiadomiono policję i krótko potem dźwięk telefonu wyrwał Leskyego z popołudniowej drzemki.
- Pan komisarz? - w słuchawce usłyszał głos Meyera. - Doszło chyba do morderstwa...
- Gdzie?
- W Łęgowie. Jakąś dziewczynę utopiono. Wysłałem po pana auto.
Lesky wyjrzał za okno. Jakiś samochód rzeczywiście zajechał pod dom. Kierowca zatrzymał pojazd przed wejściem do kamienicy i wyłączył silnik.
- W porządku. Już są - Lesky rozłączył się.
Przemył twarz i poprawił koszulę, po czym wciągnął buty i czarny płaszcz z wełnianą podpinką. Kwadrans później był na dole. Obok kierowcy siedział radca Pokrzywnicky, a z tyłu asystent Gelling.
- Co się stało, że i pana radcę w taką pogodę wyrwali?
- Nie żartuj sobie. Wcale nie jest mi do śmiechu - odrzekł Pokrzywnicky pochmurnie.
- Co się dzieje?
- Gazet nie czytasz? Hołota po władzę sięga.
- A co z tą dziewczyną?
- To Eryka Flindt - odparł Gelling sięgając po notes. - Miała 25 lat. 28 grudnia, o ósmej wieczorem wysiadła z pociągu na stacji w Cieplewie, a dzisiaj znaleziono jej zwłoki.
- Utonęła?
- Raczej została utopiona. Ktoś próbował zedrzeć z niej odzież, a później chyba wepchnął do wody.
- Doszło do gwałtu?
- Jeszcze nie wiemy.
Lesky spojrzał na mijane domy. Właśnie przejeżdżali przez Pruszcz.
Miejsce znalezienia zwłok oświetlono lampami. Wokół kręciło się kilku policjantów, a na biegnącej opodal szosie stało kilkudziesięciu gapiów. Rzeczka Kłodawa, będąca dopływem Motławy, rozlewała się tu dość szeroko, a nad obydwoma jej brzegami pięły się strome skarpy. Dalej były pogrążone w mroku pola, więc dopiero nazajutrz można je było przeszukać. Wtedy znaleziono broszkę dziewczyny, jej torebkę i chustkę, ale nic, co należałoby do sprawcy. Na podstawie śladów jego butów ustalono tylko, że był to mężczyzna średniego wzrostu. Zanim utopił dziewczynę, długo się z nią szarpał.
- Szedł chyba za nią od stacji, ale był to raczej ktoś miejscowy - powiedział Pokrzywnicki do Gellinga. - Dlatego pójdziesz na stację i wypytasz, czy ktoś go tam widział. Jeśli czegoś się dowiesz, od razu melduj.
- Gdzie pana radcę zastanę?
- W knajpie nas szukaj.
- W knajpie? - zdziwił się Gelling.
- Dokładnie. Idziemy zaciągnąć języka - odpowiedział Pokrzywnicki i wraz z Leskym ruszyli w stronę wioski.
W drodze rozmawiali trochę o kobietach, trochę o kolegach z pracy, a najwięcej o polityce. Tak dotarli do lokalu Fischera w Łęgowie. Mimo wczesnej pory było tam gwarno. Wszyscy mówili o popełnionej zbrodni, ale Fischer nie odzywał się. Stał za kontuarem i przeglądał księgę z rachunkami.
- Co się tu działo w sobotę 28 grudnia? - zagadnął go Lesky.
- A kto pan jest? - Fischer spojrzał na niego smętnie.
- Policja kryminalna - Lesky wyjął legitymację.
- W sobotę dużo się działo, ale jeśli pan pyta, czy zauważyłem coś podejrzanego, to od razu odpowiem, że nic się nie działo. Było jak zawsze.
- To znaczy?
- To znaczy, że byli tu ci co zawsze i że robili to co zawsze. Pili... - Fischer zamknął księgę, odłożył ją na bok i popatrzył na nich spode łba.
- Może więc kogoś pan podejrzewa?
Fischer uśmiechnął się pod nosem.
- Czy kogoś podejrzewam? Owszem. Wszystkich. Wszyscy tutaj są podejrzani. Najpierw piją, a później robią głupstwa. Tyle że akurat w sobotę wielu wypiło tak dużo, że nie byliby w stanie nikomu krzywdy zrobić.
- A co takiego było w sobotę?
- Polowanie. Ci, którzy brali udział w nagonce dostali wódkę w rozliczeniu. Kilku się popiło.
Fischer zabrał się za przemywanie szklanek i kieliszków, więc Lesky z Pokrzywnickym zamówili coś na przekąskę i usiedli przy jednym ze stołów. Wtedy dostrzegli Gellinga. Podekscytowany szedł w ich stronę.
- Chyba mam trop - rzekł.
- Doprawdy Gelling? Melduj więc...
- Najpierw rozmawiałem z takim jednym kolejarzem.... - zerknął do notesu. - Buschmann się nazywa. Powiedział, że tuż po przyjeździe pociągu jakiś młody człowiek pytał, czy z pociągu wysiadła jego narzeczona. Gdy mu odpowiedział, że jej nie widział, poszedł w stronę wsi. Był podpity...
- I to wszystko?
- Właśnie że nie wszystko. Kiedy miałem już iść do pana, przyszli na dworzec tacy dwaj z policji kolejowej. Wczoraj rozmawiali z niejakim Fortenbacherem. Powiedział im, że tuż po zaginięciu tej dziewczyny odwiedził go narzeczony siostry jego żony. Przy wódce najpierw stwierdził, że zamierza wyjechać za pracą do Pszczółek, a później namawiał go, żeby mówił wszystkim, że w sobotę pili razem nie do ósmej, jak było naprawdę, a do jedenastej w nocy...
- Ciekawe.
- Najciekawsze jest to, że ten który był na stacji i ten, o którym mówił Fortenbacher to jedna i ta sama osoba.
- Jak się nazywa?
- Jan Czischke.
Jan Czischke miał 23 lata i mieszkał w Małym Rusocinie z matką i młodszym bratem, Fritzem. W szkole uczył się źle, a później pracował w Rusocinie w majątku von Tiedemanna. Zwolniony po ośmiu latach pracował dorywczo jako robotnik rolny, przez kilka dni zatrudniony był też w gospodarstwie ojca zamordowanej dziewczyny.
Podczas polowania w dniu 28 grudnia 1929 r. brał udział w nagonce, więc, jak wszyscy, dostał ćwiartkę wódki. Wypił ją z kolegami, a później hulał jeszcze ze znajomym w knajpie Fischera. Pod wieczór postanowił odwiedzić swą zamieszkałą w Cieplewie narzeczoną, ale jej nie zastał. Od jej szwagra dowiedział się, że pojechała do Pszczółek i że wróci dopiero pociągiem o 20:12. Dlatego po wypiciu kilku kieliszków z Fortenbacherem poszedł na dworzec. Gdy dowiedział się, że narzeczona nie przyjechała, ruszył w stronę Łęgowa i tu, na szosie wiodącej do wioski, natknął się na pannę Flindt.
Długo wypierał się zbrodni. Najpierw twierdził, że dziewczyny nie tknął, później mówił, że zdarzył się wypadek. Według niego z nieznanej mu przyczyny panna Flindt przestraszyła się go i zaczęła uciekać. Spadła ze skarpy i utonęła, zanim zdążył cokolwiek zrobić. Do zabójstwa przyznał się dopiero, gdy zaprowadzono go na miejsce zbrodni. Tu rozkleił się i dokładnie opisał przebieg zdarzeń, które doprowadziły do śmierci dziewczyny.
Czischke szedł za panną Flindt od stacji w Cieplewie. Był pijany, więc w pewnej chwili stracił nad sobą kontrolę. Pomyślał, że nikt się nie dowie, jeśli na tym pustkowiu zaatakuje i wykorzysta dziewczynę. Dlatego zmusił ją, by zeszła z drogi i na środku zaoranego pola przewrócił na ziemię. Nie spodziewał się oporu, więc kiedy dziewczyna zaczęła się bronić, podniecił się jeszcze bardziej. Pannie Flindt udało się wyrwać. Zaczęła uciekać w stronę wsi i dotarła do Kłodawy. Od pierwszych zabudowań dzieliło ją ledwo kilkadziesiąt metrów, zaczęła więc krzyczeć. Czischke dogonił ją i zatkał dłonią usta.
Wtedy go poznała. "Ja cię znam. Ty jesteś z Rusocina" - powiedziała i Czischke przestraszył się. Pomyślał, że dziewczyna na pewno wyda go policji, stwierdził więc, że musi ją zabić. Gdy oboje dotarli do skarpy wznoszącej się nad Kłodawą, zepchnął dziewczynę ze skarpy, a później patrzył, jak tonie.
Przed sądem przysięgłych Czischke stanął w październiku 1930 r. Ten, w opinii prasy, potraktował go nadzwyczaj łagodnie. Mimo że psychiatrzy z Lęborka stwierdzili jego pełną poczytalność w chwili popełnienia zbrodni, skazany został tylko na 15 lat ciężkiego więzienia. Sąd uznał, że skoro działał pod wpływem alkoholu, więc nie mógł dopuścić się świadomego zabójstwa.
O autorze
Paweł Pizuński
- historyk, autor m.in. Pocztu Wielkich Mistrzów Krzyżackich i Pierwszego Pitawala Gdańskiego. Opisywane przez niego historie kryminalne pochodzą z gdańskiej prasy z początku XX w.
Opinie (21)
-
2012-11-14 11:42
Super historia panie Pawle!
bardzo lubię czytać o tamtych czasach, w których żyło się wbrew pozorom tak podobnie jak dziś.
- 33 2
-
2012-11-14 12:49
teraz prawo nowocześniejsze, (1)
alkohol nie stanowi okoliczności łagodzącej, ale zawsze w odwodzie pozostaje pomroczność jasna.
- 27 2
-
2012-11-14 18:48
nie zgadzam się
alkohol stanowi okoliczność łagodzącą:
1. zabijasz ofiarę nożem - dożywocie lub min. 25 lat
2. zabijasz ofiarę samochodem mając 3 promile - max. 12 lat (ustaw się na ulicy gdy ofiara idzie chodnikiem - następnie zabij ją wjeżdzając na chodnik - maks. 12lat więzienia)- 5 1
-
2012-11-14 12:52
Mein name ist Lesky, inspektor Lesky. (1)
Czy ktoś wie jak Lesky ma na imię? A może nie ma?
Odpowiedź redakcji:
Dzień dobry! Inspektor Lesky ma na imię Franz. Wiemy to z historyjki pt. Wariat z pistoletem biegał po Gdańsku, która ukazała się w naszym portalu 18 lipca 2012. "- Rany Boskie! Wstawaj Franzi! Znowu jakaś rewolucja - pani Lesky wpadła do sypialni wyraźnie przestraszona. - Trzeba się pakować!"
- 10 1
-
2012-11-15 09:09
Dziękuję uprzejmie.
- 1 0
-
2012-11-14 13:09
Dobrze ze zwłoki były martwe
Bo strach... ;)
- 15 6
-
2012-11-14 14:56
(5)
Widac ze prawo wiele sie nie zmienilo, tak samo jak ta holota zwana sedziami i prawnikami. Pytanie - kim byl morderca, czyim znajomym on lub jego ojciec.
- 5 4
-
2012-11-14 15:17
Hołota... (4)
Pisząc per hołota o całej grupie (w której skład na pewno wchodzą zarówno jednostki szacunku godne jak i zwykłe szuje) dajesz przykład największego prymitywizmu na jaki stać człowieka myślącego, zakładając (wiem że to ryzykowna hipoteza) że takim jesteś.
- 2 3
-
2012-11-14 20:19
(3)
Urazony? Przezyjesz!
PS. I nie "per" holota, tylko holota (masz typowy przerost ego dla tej podrzednej kasty), a taka zwyczajna, mierna, typowa holociarska holota. Gdybym nie byl wychowany to bym powiedzial: szkodliwe bydlo, ale ze jestem, wiec nie bede obrazac krow i bykow.- 1 1
-
2012-11-14 21:10
(1)
ranga każdego zawodu do którego dostęp jest na zasadzie dziedziczenia a nie doboru najlepszych kandydatów degeneruje się szybko. nawet w kościele katolickim to zrozumieli.
- 1 0
-
2012-11-15 09:17
Jakiego dziedziczenia? Polecam przyjrzeć się zmianom zasad naboru na aplikacje zapoczątkowanym przez tzw. lex Gosiewski. Dziś zostać prawnikiem to nic trudnego, żadne koneksje nie są potrzebne.
- 0 0
-
2012-11-15 09:14
Ja urażony? Niespecjalnie, bo to nie o mnie. Natomiast Tobie polecam powrót do zasad gramatyki polskiej, może jakoś uda Ci się z sensem budować zdania podrzędnie złożone. Wychowany to Ty może i jesteś ale właśnie w oborze, stąd i zwyczaje nikczemne. Żałosny napinaczu, jesteś mocny w gębie tylko w necie, gdzie możesz skryć się za monitora ekranem.
- 0 0
-
2012-11-14 18:13
oby więcej tego typu artykułów :)
- 5 0
-
2012-11-14 18:17
a (1)
w tamtych czasach nie było policji tylko milicja jak już i 1929r i telefon tak dostępny w Polsce, hahaha
- 0 6
-
2012-11-14 21:48
Antek milicmajster ?
- 1 0
-
2012-11-14 22:27
jakaś mapa kiepska biedronki nie ma, ale reszta na swoim miejscu
- 5 0
-
2012-11-16 00:24
Dylemat....
"Przemył twarz i poprawił koszulę, po czym wciągnął buty i czarny płaszcz z wełnianą podpinką. Kwadrans później był na dole. " Ciekawe co robił przez 15 min w płaszczu i butach? Chyba, że winda się popsuła.
Ma ktoś inne wyjaśnienie tej zagwostki? Po za tym artykuł jak zwykle pierwsza klasa!- 2 1
-
2012-11-16 08:31
czyli do 1945 powinien siedzieć w więzieniu!
ciekawe czy można prześledzić dalsze losy mordercy?
- 7 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.