• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Ofiara tragicznej pomyłki marynarza na Helu

Michał Lipka
9 grudnia 2014 (artykuł sprzed 9 lat) 

Choć ofiary bratobójczego ognia są stałym elementem wszystkich konfliktów zbrojnych, każdy taki przypadek postrzegany jest jako wyjątkowo tragiczny.



Wybierając się na Hel każdy pasjonat historii i Marynarki Wojennej zapewne odwiedzi Muzeum Obrony Wybrzeża (o bateriach zlokalizowanych na Helu w 1939 r. pisaliśmy już wcześniej). Na pobliskim cmentarzu znajduje się natomiast pomnik, który upamiętnia poległych w 1939 roku obrońców Helu, którym Rada Miasta w sierpniu 2004 nadała tytuł Honorowych Obywateli.

Wśród wymienionych na pamiątkowej tablicy oficerów znajdują się komandor podporucznik Stefan Kwiatkowski (poległy podczas pierwszej bitwy morsko - powietrznej dowódca stawiacza min ORP "Gryf"), podporucznik marynarki Zbigniew Mielczarek (oficer wachtowy na trałowcu ORP "Mewa", poległy podczas tej samej bitwy), podporucznik marynarki Lech Dandelski (oficer sygnalizacyjny ORP "Gryf", który poległ 3 września podczas walki artyleryjskiej między polskimi a niemieckimi okrętami) i porucznik marynarki Tadeusz Okoński (oficer broni podwodnej w Dowództwie Floty).

O tym ostatnim wiadomo stosunkowo najmniej, a jego śmierć związana jest z tragicznym wypadkiem.

Kariera porucznika Okońskiego przebiegała zgodnie z dość utartym schematem. Po ukończeniu w 1931 roku Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej w Toruniu, otrzymał nominacje na podporucznika marynarki, po czym skierowany został na kurs specjalistów morskich. W roku 1934 otrzymał awans na porucznika, a dwa lata później wszedł na pokład ORP "Wicher" jako I oficer broni podwodnej.

Na niszczycielu pływał przez kilka lat, dopóki niedługo przed wybuchem wojny kolejny rozkaz nie skierował go na stanowisko specjalisty w Dowództwie Floty, gdzie zastał go niemiecki atak na Polskę.

Już 7 września przed porucznikiem postawiono ważne zadanie. Dowództwo postanowiło zablokować wejście do gdyńskiego portu. Do realizacji tego zadania wybrano trzy statki, a akcją miał dowodzić właśnie porucznik Okoński.

W niektórych źródłach możemy natrafić na informację, że jeden ze statków przeznaczonych do zatopienia, "Toruń", miał początkowo udać się w rejon Nowego Portu, gdzie miał zablokować wejście do portu ograniczając tym samym ruchy Schleswiga-Holsteina (nie ma jednak dodatkowych potwierdzeń tej informacji).

Sama operacja przebiegła bez większych problemów, choć armator "Torunia", czyli Żegluga Polska S.A. oraz jego dowódca, kapitan ż. w. Bolesław Mikułowski, nie byli szczęśliwi, że muszą poświęcić swoją jednostkę (warto tu zaznaczyć, że sam statek pojawił się jeszcze pod biało-czerwoną banderą, pod którą pływał aż do 1960 roku, ale to już zupełnie inna historia). Po wykonaniu zadania i wobec coraz większego zagrożenia odcięcia przez nieprzyjaciela ostatnich dróg odwrotu, porucznik Okoński wraz ze sztabem obrony wybrzeża przeniósł się na Hel.

Już od pierwszych dni obrony Helu, a w zasadzie Rejonu Umocnionego Hel, dowództwo kładło szczególny nacisk na obronę przed dywersantami. Część ludności zamieszkującej półwysep nie widziała sensu dalszej walki lub wręcz sympatyzowała z Niemcami. Ci ostatni nie ustawali natomiast w bombardowaniach Helu oraz zasypywaniu go ulotkami propagandowymi.

Czytaj także: Obrona nie zawsze do ostatniej kropli krwi

W celu przeciwdziałania ewentualnym dywersantom wzmocniono warty przy dowództwie RU Hel, a same patrole zaczęły dodatkowo pojawiać się m.in. na dworcu kolejowym czy też w przystani portowej i na skrzyżowaniach dróg, gdzie poddawano wyrywkowej kontroli i żołnierzy, i osoby cywilne. W przypadku jakichkolwiek, nawet najmniejszych, wątpliwości następowało aresztowanie.

W nocy, z powodu obowiązywania godziny policyjnej, było jeszcze więcej patroli - bez wyraźnego powodu nie można było opuszczać miejsca swojej służby czy zakwaterowania. Gdy jednak zaistniała taka potrzeba, trzeba było znać obowiązujące w danym dniu hasło, gdyż w przeciwnym wypadku pierwszy napotkany patrol miał prawo strzelać bez ostrzeżenia.

Wieczór 12 września 1939 roku w helskim porcie nie różnił się od poprzednich. Tylko dochodzące z oddali echa artylerii i spoczywające w basenie portowym wraki okrętów przypominały, że trwa wojna. Około godziny 22 pełniący służbę wartowniczą w porcie marynarz dostrzegł nagle błyski latarki na wraku kanonierki ORP Generał Haller. Wiedział, że o tej porze nie powinno tam być nikogo, czyli zapewne miał do czynienia z niemieckimi dywersantami, przed którymi tyle razy go ostrzegano.

Według zapisów sporządzonych później przez żandarmerię wojskową, wartownik dwukrotnie zażądał podania hasła. Wobec braku jakiejkolwiek odpowiedzi oddał jeden, jak się wkrótce okazało - celny - strzał w stronę źródła światła. Gdy na miejsce przybiegli zaalarmowani strzałem żołnierze i dowódca warty, ustalono, że zabitym "dywersantem" był porucznik Tadeusz Okoński.

Początkowo nieszczęsnego wartownika, który doznał załamania nerwowego, aresztowano. Próbowano ustalić, co właściwie porucznik robił nocą w opuszczonym basenie portowym. Okazało się, że we wraku kanonierki szukał narzędzi, czy też - jak podają niektóre źródła - pamiątkowego scyzoryka.

Dlaczego zatem nie odpowiedział na wezwanie wartownika? Najprawdopodobniej mógł po prostu go nie usłyszeć, gdyż od strony morza wiał silny wiatr, który skutecznie zagłuszał wszelkie inne dźwięki.

Dowódca RU Hel komandor Włodzimierz Steyer nie skierował sprawy do sądu wojskowego, gdyż zdarzenie uznano za nieszczęśliwy wypadek. Wartownika zwolniono z aresztu i skierowano w inny odcinek walk. Porucznika Tadeusza Okońskiego pochowano 15 września. Tuż po zakończeniu wojny zwłoki ekshumowano i przeniesiono do wspólnego grobu obrońców Helu.

Czytaj także: nieudana ucieczka z oblężonego Helu

Opinie (10)

  • Ciekawa historia

    ale jakie wyrzuty musiał mieć ten biedak, który rodaka zastrzelił...

    • 28 0

  • Właśnie tak było (4)

    Część ludności zamieszkującej półwysep nie widziała sensu dalszej walki lub wręcz sympatyzowała z Niemcami. Dokładnie tak było nawet Kaszuby zastrzelili kilku Polskich żołnierzy by się Hitlerowcom podlizać!! Był na ten ten temat reportaż niestety puszczany na TVP Gdańsk po północy...

    • 29 16

    • może watro najpierw opanować polską gramatykę a potem pisać? (1)

      nie mówi się "Kaszuby" a Kaszubi tudzież "Polskich" pisze się z małej litery.
      Poza tym warto może, na spokojnie, zastanowić się dlaczego miejscowa ludność sympatyzowała z Niemcami? Z pewnością nie dlatego, że było im tak dobrze pod polską administracją

      • 14 8

      • Niechcący wstawiłem plusa.

        • 2 5

    • Udowodnij.

      • 1 2

    • Żeby móc w pełni sprawiedliwie ocenić taką czy inną postawę, trzeba by znać jej genezę. Być może tacy dywersanci lub "dywersanci" woleliby żyć i pozwolić żyć innym nawet pod reżimem Hitlera, ale ŻYĆ (!), zamiast zginąć w bezsensownej walce, za którą przecież odpowiada garstka generałów, ministrów i innych ich pociotków, którzy i tak chowają się w najlepiej zabezpieczonych bunkrach...

      To, że ktoś miał szczęście lub nieszczęście urodzić się na danej ziemi nie powinno oznaczać przymusu poświęcania życia za cudze idee, cudze ambicje. Jedynym sprawiedliwym sędzią jest ewentualna krzywda ludzka. Jeśli taki "dywersant" widział większą wartość w uratowaniu setek tysięcy istnień (przypominam, że nikt na początku września 1939 r. nie wiedział, jak się cała historia zakończy), choćby pod groźbą utraty źle pojętego "honoru", to według mnie jest rozgrzeszony. Dopóki nikogo fizycznie nie skrzywdził lub nie pomógł wyrządzić takiej krzywdy.

      Celowo używam cudzysłowiu, bo z treści wynika, że nie była to czysta dywersja w formie szkodliwych działań i sabotażu, ale zwyczajny brak ochoty walki z najeźdźcą, brak sympatii do wojennej przemocy.

      Uprzedzam oskarżenia - ani ja, ani moja rodzina nigdy nie mieszkaliśmy na Helu i nigdy nie prowadziliśmy działań dywersyjnych, na ile znam jej historię. Wręcz przeciwnie.

      • 8 0

  • Przykra sprawa, współczuję obu.

    • 13 0

  • Przykre

    Irytujące stwierdzenie, że kaszubi sympatyzowali z Niemcami parę bocianów wiosny nie czyni jeśli ktoś zna historie to wie dobrze że kaszubi chcieli do polski i dzięki ich interwencji te tereny zostały w granicach polski to oni wysłali posłańców. Za symbol postawy Kaszubów w tym czasie można uznać podróż Tomasza Rogali (1860-1951) i Antoniego Abrahama (1869-1923) do Paryża w roku 1919, gdzie mieli agitować za przyłączeniem Kaszub do Polski. W tym miejscu dodać trzeba że kaszubi nie przepadają za Niemcami ale nie mając wyboru mieszkali z nimi po sąsiedzku a Gryf pomorski pewni powstał z sympatyzowania z Niemcami.

    • 9 0

  • Do redaktora.

    Niewielka sugestia: Hel to miasto więc jedziemy do Helu, wydarzyło się w Helu itp. Natomiast jeżeli na myśli mamy półwysep to należy pisać na półwyspie helskim.

    A historia ciekawa.
    Pozdrowienia.

    • 6 0

  • A propos por Okońskiego

    We wspomnieniach Aleksandra Pawelca por Okoński zapisał się negatywnie:
    "- Któregoś razu po projekcji na sali został pewien mężczyzna z żoną. Ponieważ drzwi wyjściowe były już zamknięte, poprosiłem, żeby wyszli przez poczekalnię. Wtedy on mnie odepchnął, a żona zapytała: "Czy pan wie, z kim rozmawia?". Zdenerwowany odparłem: "Owszem, wiem, z człowiekiem w chlewie wychowanym".
    Na drugi dzień wezwał mnie właściciel kina i pokazał pismo sporządzone na oficjalnym papierze kontrtorpedowca "Wicher". Było tam napisane, że oficer tej jednostki, będąc w kinie po cywilu, został napadnięty przez Aleksandra Pawelca i bandę bileterów. Że ten oficer żąda satysfakcji, w przeciwnym razie w rozkazie dziennym floty znajdzie się zakaz wstępu marynarzy i oficerów Marynarki Wojennej do kin Lido i Morskie Oko. Dla właściciela kina byłaby to prawdziwa klęska, więc z miejsca wyrzucił mnie z pracy. To było straszne, bo z mojej pensji utrzymywała się cała rodzina: mama i moje rodzeństwo.
    Kolega z pracy poradził mi, żebym interweniował w dowództwie Marynarki Wojennej. Więc pojechałem z Małego Kacka, gdzie mieszkałem, na Oksywie. Przyjął mnie adiutant komandora Frankowskiego, potem kolejne osoby, którym po kolei musiałem opowiadać, po co przyszedłem. W końcu skierowano mnie do admirała Unruga, u którego czekał już porucznik Okoński, ten mężczyzna z kina, ale tym razem w mundurze. Kolejny raz opowiedziałem o całym zdarzeniu. Po chwili namysłu admirał Unrug zwrócił się do Okońskiego: "Na honor oficera Marynarki Wojennej kładę, żeby pan w ciągu 24 godzin załatwił tę sprawę". I rzeczywiście, dzień później zostałem przywrócony do pracy."

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Sprawdź się

Sprawdź się

Co to za ulica w Gdyni?

 

Najczęściej czytane