• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Gdyńska wiosna 80 lat temu

Jarosław Kus
16 kwietnia 2017 (artykuł sprzed 7 lat) 
Najnowszy artykuł na ten temat "Tu mówi stacja wolnościowa Gdańsk"
Transatlantyk "Polonia" oraz statki pasażerskie "Białej Floty": "Gdynia", "Jadwiga", "Gdańsk" w gdyńskim porcie. Zdjęcie wykonano w lipcu 1933 r. Transatlantyk "Polonia" oraz statki pasażerskie "Białej Floty": "Gdynia", "Jadwiga", "Gdańsk" w gdyńskim porcie. Zdjęcie wykonano w lipcu 1933 r.

Pewnie mało kto wie, że Oksywie złotymi zgłoskami zapisało się w historii polskiej archeologii, dając nazwę jednej z kultur archeologicznych epoki żelaza. Kulturę oksywską, bo o niej mowa, datuje się na okres od II w p.n.e. do I w n.e., a jedno z jej pierwszych stanowisk odkryto właśnie na Oksywiu. W roku 1923 rozpoczęto tutaj prace przy budowie portu wojennego i rok później, kopiąc fundamenty pod koszary marynarki wojennej, natrafiono na pozostałości cmentarzyska - niestety, w trakcie prac budowlanych znaczną jego część zniszczono. Jednak, dzięki podjętym pracom ratowniczym, odsłonięto około 200 grobów, zarówno ciałopalnych, jak i szkieletowych.



Gdy kilkanaście lat później, w trakcie kopania fundamentów pod dom, "w pobliżu skrzyżowania dróg przy dojeździe do Oksywia" robotnicy natrafili na dwumetrowej głębokości grób, zawierający urnę z ludzkimi prochami, być może wiadomość ta nie zrobiła już tak dużego wrażenia na, przywykłych do archeologicznych znalezisk, mieszkańcach Oksywia (i czytelnikach "Gazety Gdańskiej" z 13 kwietnia 1937 r.).

Opis znaleziska jest mało szczegółowy i trudno na jego podstawie jednoznacznie określić, czy był to pochówek kultury oksywskiej. Wprawdzie "kierowniczka muzeum miejskiego dr. Krajewska" orzekła, że "grób nosi cechy kultury starołużyckiej", ale dziś ta nazwa w literaturze fachowej już nie funkcjonuje.

Ponieważ istniało podejrzenie, że odnaleziono kolejne cmentarzysko, podjęto decyzję o przeprowadzeniu dodatkowych badań archeologicznych. Niestety, wyników badań archeologicznych z Oksywia nie zdążono opublikować przed wybuchem wojny, a zgromadzony materiał archeologiczny został skonfiskowany w roku 1939 przez Niemców. W ten sposób bezpowrotnie przepadły wszystkie materiały, dokumentacja i opracowania archeologiczne na temat Oksywia.

Podczas gdy mieszkańcy Oksywia żyli odległą przeszłością, w niedalekiej Chyloni życie koncentrowało się wokół teraźniejszości. Panikę wśród mieszkańców wywołała "łuna pożaru nad Chylonią", gdzie "z niewyjaśnionej narazie przyczyny wybuchł pożar w posesji Fr. Bieszkego".

Płonącą stodołę i dwupiętrowy budynek mieszkalny gasiło "24 strażaków w maskach gazowych", którzy na miejsce akcji przybyli z Gdyni. Po dramatycznej i "energicznej" akcji pożar ugaszono, jednak straty materialne były dość znaczne: stodoła spaliła się doszczętnie, a "znajdujące się w niej 3 krowy udusiły się w gęstym dymie". Budynek mieszkalny "ucierpiał tylko częściowo", choć zniszczeniu uległa część lokatorskiego dobytku, ponieważ spanikowani ludzie "licząc się z spłonięciem całego budynku w pośpiechu usiłowali ratować dobytek", wyrzucając go przez okna na ulice.

Z Chyloni przenosimy się do centrum miasta, gdzie - kolejny już raz - problemów przysparzał, cieszący się nie najlepszą sławą... dworzec kolejowy. Tym razem kontrowersje wzbudziła działalność Misji Dworcowej, czyli "instytucji, powołanej, jak wiadomo, do roztaczania opieki nad podróżującymi samotnie kobietami".

Przytoczony przez "Gazetę" przypadek "p. Stefani Krasowskiej z dwojgiem małych dzieci" obnażył nieskuteczność działań gdyńskiego oddziału tej instytucji w sytuacji, w której "biedna matka z dziećmi przez trzy dni i trzy noce tułać się musiała po gmachu dworcowym". Kto wie, jak dalej potoczyłyby się losy p. Stefanii, gdyby "samotną kobietą [nie] zaopiekowali się na dworcu bagażowi, wspierając ją drobnymi zasiłkami". Dzięki ich pomocy mogła w końcu wyjechać do Sandomierza, gdzie - korzystając z pomocy mieszkających tam krewnych - chciała poprawić swój los. Mieszkając bowiem na gdyńskim Obłużu, niestety miała na to znikome szanse...

Co ciekawe, do Sandomierza zamierzała wyjechać nie tylko p. Stefania, do czego - paradoksalnie - przyczynił się "ojciec założyciel" Gdyni, minister skarbu Eugeniusz Kwiatkowski, informując opinię publiczną o "zamierzeniach Rządu stworzenia warunków korzystnych dla powstania dzielnicy przemysłowej kraju w tak zwanym trójkącie bezpieczeństwa".

W taki właśnie sposób zapowiedziano utworzenie Centralnego Okręgu Przemysłowego (czyli okręgu przemysłu ciężkiego). COP podzielono na trzy obszary: A (kielecki) - surowcowy, B (lubelski) - aprowizacyjny i C (sandomierski) - przemysłowy i energetyczny (ropa naftowa, gaz ziemny i elektrownie wodne).

Jednak "wiele osób zadało sobie pytanie czy pociągnięcie to nie odbije się niekorzystnie dla Gdyni"; obawy te zdawał się potwierdzać fakt, "że spekulanci prywatni na drugi dzień po enuncjacji wyjechali do Sandomierza". Obawiano się więc tego, że "kapitał prywatny zacznie się bardziej interesować nową dzielnicą przemysłową, niż miastem Gdynią".

"Gazeta Gdańska" starała się rozwiać te wątpliwości, ponieważ "miasto Gdynia tym bardziej będzie się rozwijać, im żywsze tempo przybierze realizacja wielkiej dzielnicy przemysłowej", a interesy ośrodków przemysłowych "zazębić się muszą o interes Gdyni i portu gdyńskiego". Wszak "Gdynia i Sandomierszczyzna w przyszłości mogą i muszą znakomicie się uzupełniać". Realizacji tego ambitnego przedsięwzięcia polskiego rządu przeszkodził jednak wybuch wojny we wrześniu roku 1939...

Tymczasem, wbrew optymistycznym prognozom gospodarczym, w gdyńskim porcie, w pierwszych miesiącach roku 1937 "panował nieobserwowany już od dłuższego czasu zastój w pracy eksportowej"; na szczęście dotyczyło to tylko eksportu drewna.

Powodem tego stanu rzeczy był minimalny "dowóz materiałów drzewnych koleją z poszczególnych tartaków na składy do portu". Spodziewano się jednak, że "pełny sezon eksportowy zacznie się dopiero w maju", dzięki czemu "port drzewny "Pagedu" nabierze znowu wyglądu jednego z najbardziej ożywionych odcinków portu gdyńskiego".

Na brak "ożywienia" nie narzekał za to inny "odcinek" wspomnianego portu, czyli nabrzeże wilsonowskie, "gdzie znajdowała się przystań motorówek dwóch, konkurujących ze sobą, przedsiębiorstw".

Konkurencja była tak bardzo ożywiona, że - jak czytamy w relacji "Gazety" - "było to najbardziej hałaśliwe miejsce w porcie, przypominając Konstantynopol czy Jaffę", dochodziło bowiem do sytuacji, w której "przewoźnicy siłą wydzierali sobie podróżnych". Jednak dzięki temu, że przystań motorówek ulokowano na molo Południowym, "nowy duch wionął między zwaśnione przedsiębiorstwa", a wprowadzenie nowych zasad współpracy sprawiało, że "jarmark na nabrzeżu miał być zlikwidowany". Istniała zatem szansa, że w nadchodzącym sezonie turyści będą mogli wreszcie w spokoju przemierzać wody Bałtyku, zyskując szansę spotkania... "kwap", które - jak się okazuje - wcale "nie są unikatem na Bałtyku"...


Źródło: "Gazeta Gdańska" nr 85 z 13 kwietnia 1937 r. Skany pochodzą z Pomorskiej Biblioteki  Cyfrowej.

Opinie (78) 3 zablokowane

  • Trójkąt Bermudzki

    Bary,,Postój, Zacisze,Kotwica,,Łza się w oku kręci.To były czasy.

    • 1 0

  • Granica

    Mało kto wie, że granice Oksywia sięgały do połowy dzisiejszej ulicy Portowej. Dokładnie granica leżała pomiędzy posesją nr 4 a 6. Wyznacznikiem był rosnący na środku jezdni "gdyński dąb", ścięty w 194? przez Niemców.

    • 2 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Sprawdź się

Sprawdź się

Ile zakładów produkujących słodycze znajdowało się w Wolnym Mieście Gdańsku w latach 20. XX wieku?

 

Najczęściej czytane